Chyba większości z nas myśl o zdrowych swojskich wędlinach, albo pachnącym pieczonym w wiejskim piecu chlebie, wywołuje intensywną pracę ślinianek. A to przecież tylko kropelka w przeogromnym oceanie przetworów, które w domowych warunkach można przygotować z wysokiej jakości składników, w pełni panując na procesem produkcji. Artur Nowicki, znany w Trójmieście smakosz i producent, promotor domowej żywności, dzieli się z Czytelnikami swoją pasją, mając nadzieję że grono jemu podobnych powiększać się będzie z roku na rok.

Artur Nowicki

Przemysław Rudź: Jesteś cenionym trójmiejskim smakoszem i osobą, która niesie kaganek oświaty w kwestii produkcji zdrowej i własnoręcznie przygotowanej w domu żywności. Od kiedy żarzy się w Tobie ta wyjątkowa pasja i jak doszło do poświęcenia się jej?

Artur Nowicki: Wyrosłem w takim domu, gdzie wyroby domowe były codziennością. Od dziecka brałem udział w tych pracach – od pomocniczych zaczynając, z czasem wyrastając na strażnika rodzinnej tradycji. Po drodze przeżyłem trudne czasy PRL, gdzie braki zaopatrzenia w sklepach z powodzeniem kompensowała domowa wytwórczość i sąsiedzka wymiana towarów. Miałem też okres zaniechania tej praktyki, gdy praca zawodowa zdominowała moje życie. W końcu zdecydowałem zerwać z tym życiowym pędem i połączyć pracę z pasją, do której tęskniłem. I tak już zostało.

PR.: W czym tkwi tajemnica domowych wędlin, pieczywa, piwa i innych przetworów, którymi, jak można mniemać, zaczyna się interesować coraz więcej ludzi? Czy z obserwacji rynku na urządzenia i produkty do domowej produkcji żywności jesteś w stanie wysnuć wnioski, co do jego przyszłości?

AN.: Wciąż w społeczeństwie są tacy, którzy pamiętają, jak kiedyś wędliny bez lodówek miesiącami wisiały na strychach czy w piwnicach. Pamiętają ich smak i trwałość. Usychały na wiór, a nie „ślimaczyły się” jak dzisiejsze. Nie wszystkie współczesne wyroby są złe. Te o tradycyjnej jakości są niestety drogie. Ludzie coraz częściej nie godzą się na bylejakość produktów żywnościowych. Opierając się na pamięci, doświadczeniach i ich wymianie, odnajdują w domowych wyrobach dawny smak i radość z pracy rąk własnych. Konkurencja cenowa, np. w branży browarniczej, doprowadzała do ciągłego spłaszczania smaku piwa. Pasjonaci domowego piwowarstwa, szerząc swą pasję, stali u podwalin dzisiejszej piwnej rewolucji. Amatorzy złotego trunku otrzymują teraz dostęp do różnorodnej i jakościowo dobrej oferty sklepowej, ale piwowar domowy może zrobić dokładnie to, na co ma ochotę i to zarówno taniej, jak i z większą satysfakcją z dzieła. Myślę, że na wzór branży piwowarskiej, pojawiają się (już są) większe ilości producentów wyrobów tradycyjnych w branży wędliniarskiej, mleczarskiej czy piekarskiej. Jest na to zapotrzebowanie. Barierę wysokiej ceny za dobrą jakość pokonają tylko pasjonaci wyrobów domowych.

Wyroby Artura Nowickiego

PR.: Ktoś słusznie zauważył, że jeżeli w markecie znajduje się dział ze zdrową żywnością, to rodzi się pytanie, jaka żywność zajmuje pozostałe półki sklepu? Jak byś to skomentował? Czy oznacza to, że świadomie jesteśmy wystawieni na pożywienie niepełnowartościowe, żeby nie powiedzieć – niezdrowe?

AN.: W mojej opinii rzecz się ma tak: konkurencja cenowa i dyktat potentatów w skupie, przetwórstwie i sprzedaży płodów ziemi, doprowadziła do korzystnego zjawiska – obniżenia cen. Żeby to osiągnąć, coraz taniej kupowano, taniej przetwarzano i tanie produkty pojawiały się na półkach sprzedawców. To taniej nie zawsze wynikało z poprawy technologii. Prościej i taniej było wykorzystać alternatywne i tańsze składniki, obniżać poziom składnika podstawowego, wprowadzać wypełniacze, a siłą reklamy przedstawić je jako nową, lepszą jakość. Normy luzowano i mamy dziś na etykietach produktów składniki, których w naturze doszukać się nie można. Osiągnięty poziom „taniości” (a może raczej w tym znaczeniu „bylejakości”) mnie zdecydowanie odstraszył od bliższego zapoznawania się z wieloma produktami. Pomimo nawet, że spełniają one przyjęte normy, to zdania na ten temat są mocno podzielone, a długofalowych badań nad skutkami takiego potaniania żywności jest niewiele i nie są kompletne. Na razie to osobista decyzja i wybór każdego z nas. I ja tego wyboru dokonałem.

PR.: Twoje filmy instruktażowe (min. jak zrobić chleb, pyszną domową kiełbasę, szynkę, udziec jagnięcy, cydr i wiele innych wiktuałów) w ramach youtubowej serii „Praktyka u Praktyka” mają nie lada powodzenie. To dziesiątki, a może i setki tysięcy odwiedzin, a liczba ta stale rośnie. W czym upatrujesz popularność Twoich internetowych wykładów?

AN.: Jestem daleki od konkurowania z mistrzami patelni. W moich filmach nie stosuję kosmicznych technologii i egzotycznych składników. Prezentowane potrawy są oparte na dawnych recepturach, rodzinnych lub nabytych, spisanych w czasach bez dziś obecnej technologii kuchennej. Proste w wykonaniu, bez niepotrzebnych niuansów, pokazane na filmie krok po kroku. W moich filmach najważniejsze jest to, co robię. Ja po prostu opowiadam o potrawie, którą sam lubię przygotowywać. Ludzie się inspirują i praktykują z sukcesem. W wyniku tego mój kanał polecają znajomym.

PR.: Masz zapewne swoje własne przemyślenia na temat kondycji zdrowotnej naszego społeczeństwa, a szerzej tzw. człowieka Zachodu. Jak mogłaby ona wyglądać, gdyby na płaszczyźnie kulinarnej wrócić do źródeł, żywności nieprzetworzonej, produkowanej małymi partiami tak, jak robili to nasi przodkowie? Czy zwrot w myśleniu to utopia, przez co nieodwołalnie skazani jesteśmy na fast-food?

AN.: Jedzenie jest przyjemną koniecznością, ale powinniśmy pamiętać, że nasza wewnętrzna maszyneria przez wieki ewoluowała w oparciu o żywność naturalną. Ostatnie dziesiątki lat wprowadziły do tego, co spożywamy składniki będące tworem przemysłu chemicznego i nie tylko. Nie ma tu mowy o ewolucyjnym przystosowaniu, Taki proces trwa dziesiątki pokoleń. Z jednej strony medycyna wydłuża nam życie, a z drugiej – zatruwamy się na bieżąco. Jeśli chodzi o powrót do tradycji kulinarnej (i nie tylko) wierzę, że jest to możliwe i zależy tylko od nas i naszego zaangażowania. Dziś tworzone przepisy sprzyjają bardziej korporacjom niż drobnym wytwórcom. Pozostaje nam z determinacją wzbogacać własne umiejętności i wspierać tych, którzy na tym polu próbują działać.

Domowy chleb

Korzyści społeczne i zdrowotnie są bezsprzeczne. Sprawiedliwiej dzielone byłyby dobra, gdyby zamiast kilku branżowych korporacji istniało tysiące małych lokalnych podmiotów gospodarczych. Rzemieślnik nigdy nie jest anonimowy. Dba o jakość wyrobu, bo firmuje go swoim nazwiskiem. Zna swoich klientów i opinie o swojej pracy zbiera na bieżąco. Skłonny jestem bardziej wierzyć mistrzowi masarskiemu wyzwolonemu z cechu, niż sieciowemu sklepowi wędliniarskiemu, w którym pracują dobrzy i przyzwoici, ale często przypadkowi ludzie. Nie sądzę, żebyśmy jako społeczeństwo skazani byli na coraz gorsze jakościowo produkty. Jak już mówiłem, to sprawa wyboru, a świadomość ludzi w tej kwestii ciągle rośnie. U mnie i u wielu moich znajomych taki zwrot już nastąpił. Czerpiemy z technologii i z tradycji to, co jest w nich najlepsze. Ilu pójdzie z nami? Zobaczymy.

PR.: Można Cię spotkać podczas spotkań trójmiejskich piwowarów domowych, którzy rywalizują w ramach „Bitew Piwnych”. Twoja firma jest jednym ze sponsorów nagród, a Ty sam nierzadko dostarczasz uczestnikom wyśmienite mięsne przekąski własnej produkcji. Więcej w tym marketingu, czy po prostu chęci podzielenia się z innymi swoim kulinarnym żywiołem?

AN.: Pojawiam się tam jako sponsor, więc nie da się uniknąć marketingowej strony takiego wydarzenia, ale spotykam tam wiele cenionych przeze mnie osób. Błoga mina, zachwyt na twarzy i w oczach, które widzę u degustujących, wywołują u mnie ogromną radość i są najlepszą nagrodą za trud wykonania. Satysfakcja jest tym większa, że od czasu pierwszego spotkania, wielu z bywalców „Piwowar Battle” zaczęło praktykować w swoich domach różne wyroby domowe. Mam nadzieję, że przyczyniłem się do narodzin tych pasji.

Filmy i przepisy Artura Nowickiego będziemy prezentować na naszej Strefie Smaków.

Przemysław Rudź

3 thoughts on “Trójmiejski smakosz i promotor domowej żywności

  • Mam pytanie co do pierwszego zdjęcia .
    Jak dla mnie to nie jest wędzona mięsna sztuka tylko pieczona, wnioskuje po kolorze oraz typowej fakturce.
    Chyba że pod koniec wędzenia Artur dał czadu z temperaturą, co niektórzy robią :)
    Miłośnik wędlin domowych :)

    Odpowiedz
    • . Temperatura wędzenia waha się od 20-25 st na początku do około 40 w końcówce wędzenia. Wędlina tego typu po wielodniowym wędzeniu, jest poddawana jeszcze suszeniu (dojrzewaniu) wtedy jeszcze bardziej ciemnieje, obkurcza się i nabiera połysku a na zewnątrz wydostają się drobiny tłuszczu. Tak wtedy wygląda i w takim stanie może spędzić w spiżarni długi czas. Dzień przed podaniem na stół przemywamy ją wrzątkiem.

      Odpowiedz
  • Dziękuję Arturze za wyjaśnienie :) Każda odpowiedź jest dobrą radą dla lubiących zadymy ;)
    Zapraszam na wedlinydomowe

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.