Od lat 50. trójmiejski sport nie widział takiej rewolucji, jak ta zafundowana gdynianom w ostatnim tygodniu. Oficjalnie dobrowolnie, a nieoficjalnie przymusowo, cztery gdyńskie kluby od nowego sezonu występować w rozgrywkach będą jako „Arka Gdynia”.
Można by myśleć, że nakazowe zarządzanie i centralne planowanie w polskim sporcie minęło razem z PRL. Jak się okazuje stare, sprawdzone pomysły wciąż mają swoich miłośników, którzy sięgają po nie w przedwyborczym okresie. A zmiany przeprowadzone w Gdyni przywodzą na myśl działalność Głównego Komitetu Kultury Fizycznej, który odgórnie reorganizował sport na początku lat 50.
O zmianach mówiło się już od kilku miesięcy, kiedy podobno jeden z radnych Samorządności Wojciecha Szczurka zaczął odwiedzać gdyńskie kluby z propozycją nie do odrzucenia. Jakie dokładnie warunki postawiono – nie wiadomo – ale nieoczekiwanie seniorskie i młodzieżowe drużyny koszykówki i piłki ręcznej, na przekór własnej tradycji i historii, postanowiły wejść do projektu „Wielka Arka” i od nowego sezonu występować pod nazwą „Arka Gdynia” i w żółto-niebieskich barwach. Argumenty musiały być na tyle umiejętnie dobrane, że prezesi wszystkich klubów dodatkowo wygłosili laudacje pod adresem władz miasta i podziękowali za włączenie do projektu. Głęboki PRL jak żywy.
Wszystkie zmiany, zgodnie z najlepszymi tradycjami ustroju słusznie minionego, nie były oczywiście konsultowane ani z kibicami koszykówki i piłki ręcznej, którzy z dnia na dzień stali się „Arkowcami”, ani z rodzicami dzieci i młodzieży trenującej w klubach. A pomijając względy identyfikacji czy poczucia przynależności klubowej, to zmiany te będą miały ogromne znaczenie w życiu młodych zawodników. Bo konsekwencją wejścia do żółto-niebieskiej rodziny jest też włączenie z kibicowskie animozje, z których słynie piłkarskie środowisko. Młody koszykarz Asseco w klubowym stroju w Gdańsku nie miał powodów do obaw, ale już młody koszykarz Arki może stać się obiektem, chociażby niewybrednych komentarzy.
Nie zazdroszczę też kibicom piłkarskiej Arki – w wyborczej grze gdyńskich włodarzy ich klub i oni sami zostali potraktowani instrumentalnie. Zamiast oddolnie, stopniowo tworzyć wielosekcyjną wielką Arkę, postanowiono uszczęśliwić ich na siłę, włączając do ich klubu inne, zupełnie niezwiązane z nim organizmy. Najbardziej paradoksalna jest sytuacja koszykarek, które w pierwszym sezonie występów w Gdyni grały przecież jako… Bałtyk.
Smutne w całej historii jest też to, że cała akcja jest efektem chłodnej kalkulacji wyborczej, która klubom nic nie da. Między bajki należy wsadzić opowieści o korzyściach marketingowych i większym zainteresowaniu sponsorów – sama piłkarska Arka, czyli trzon całej inicjatywy, nie może znaleźć sponsora tytularnego od 2015, kiedy ze współpracy wycofał się Polnord (powiązany zresztą z Ryszardem Krauze, czyli ówczesnym właścicielem klubu). Z kolei w swojej historii nieporównywalnie większe sukcesy odnosili koszykarze i koszykarki – w czym ma więc im pomóc zmiana nazwy?
Czy projekt „Wielka Arka” przysporzy głosów Samorządności Wojciecha Szczurka w nadchodzących wyborach samorządowych? Nie wiadomo. Ale na pewno jest to kolejny przykład degradacji naszego życia politycznego, w którym władze samorządowe prowadzą działania, do których na pewno nie zostały powołane.
Kazimierz Szymański