1. Międzymorze.
Oczekiwaliśmy, że znajdziemy się wreszcie w rodzinie – jak powracający z niewoli, po dawnej wojnie? Że rodzina nas przywita, zajmie się, pomoże dojść do siebie? Mieliśmy ciche przekonanie, że po tych naprawdę aż nadto wielu zdradach, niejako spłacą swój wobec nas dług? Zachowają się przyzwoicie?
Liczyliśmy, że ci którzy dopracowali się dobrobytu, którzy zatem wiedzą jak ten dobrobyt osiągnąć – zechcą nam pomóc? Uznaliśmy, że należy im zaufać?
Ale przecież było to oczekiwaniem, że nauczą nas metod manipulowania i eksploatacji, że nauczą nas skutecznego zwyciężania – zwyciężania także ich! I mieli to zrobić altruistycznie – tego oczekiwaliśmy?
Oczekiwaliśmy pomocy? Ale w tym systemie zasadą jest wykorzystanie. Bezwzględne wykorzystywanie przewagi. Myśleliśmy, że nauczą nas tego? Że nas do tego wdrożą?
Nie zrozumieliśmy, że ten system – ewolucjonistycznie zdefiniowanego wolnego rynku – jest po prostu wojną?
Ufnie otwarty nasz arsenał przepatrzyli, unieszkodliwili potencjalnie groźne wojenne machiny. Przekupując, demoralizując i oczywiście ani w głowach mając wydobycie nas z sideł zdrajców i spod agenturalnych wpływów – pozbyli się ewentualnej konkurencji, zyskali rynek zbytu i zapewnili sobie dopływ fachowej siły roboczej. Siły po europejsku ukształtowanej, która zna łaciński alfabet, która nie podkłada bomb i nie rozstrzeliwuje dziennikarzy.
Tak po ludzku patrząc – trudno sobie wyobrazić, aby tak wyrafinowanym, bezwzględnym, przemożnym siłom, biedni, zdezorientowani, zniszczeni i udręczeni peerelem Polacy mogli dać skuteczny odpór. Po ludzku patrząc wydaje się, że sytuacja była (u początku przemian) i jest – beznadziejna, że przemożne działające siły, wielka polityka, nowa ideologia, banksterka, zdrada, ukryte wpływy i zmasowana manipulacja – układają się w sytuację, z której wyswobodzić się nie sposób, z której nie ma już wyjścia.
Tak na prostą logikę, wydawało się, że w interesie Zachodu powinno być powstanie tutaj silnego kraju by w sytuacji konfliktu ze Wschodem mieć tu redutę, zaporę, choćby solidny bufor. A chcąc budować ze Wschodem most – by mieć dla niego pewny, stabilny przyczółek. I pokazową zachętę. Czyż zatem Zachód nie okazał się sam – niewolnikiem? Ideologii i chciwości – którymi kierowani zadziałali przeciwko swoim istotnym interesom?
Ale wiadomo, z czasem sytuacja się zmieniła, agresywne działania Kremla (co jeszcze więcej?) sprawiły, że USA zainteresowały się ideą Międzymorza. Stratfor, ośrodek analityczny CIA – jak pisano: wystąpił ze swoistą radą dla Europy Środkowej, w tym Polski (…). W jednym z ostatnich tekstów analitycy tej instytucji wzywają do powrotu polityki Józefa Piłsudskiego. (…) Ze względu na ponowne pojawienie się rosyjskiej siły, w najbliższym czasie nieunikniony będzie powrót do idei Międzymorza jako sojuszu, któremu wsparcie zapewnić będzie miała nie tyle Francja, jak w pierwotnej koncepcji, lecz Stany Zjednoczone. (…) Obszar, w którym rozlokowane będą poszczególne jednostki, od państw bałtyckich, przez Polskę, a następnie Rumunię i Bułgarię, aż do Morza Czarnego, jest jasnym sygnałem dla Rosji, że to, co dzieje się na Ukrainie powoduje zacieśnienie współpracy i scementowanie sojuszu Międzymorza — tłumaczy Stratfor. (Stanisław Żaryn)
Zaszczepili nam ewolucjonistycznie zdefiniowany wolny rynek i traktowali nas według wytycznych tej definicji. Nasza słabość była radością ich portfeli. Usidlenie, uniemożliwiające nam zadbanie o swoje interesy, było dla nich jak słodki prezent. Skorumpowanie i niemożność dobicia się podmiotowości – stanem najwłaściwszym. Grzbiety ugięte niewolą zamiast, jak tego oczekiwaliśmy, pomóc wyprostować, uznali za dobrze przysposobione do założenia nowego chomąta. A oto teraz chybcikiem klecą tu jakąś potęgę. Śmiechu co niemiara.
Ale przez te lata wolności, przez ten długi czas wydarzyły się rzeczy od których uśmiech spełza z twarzy. Gdy zliczyć oficjalne dane, przez te 25 lat wolności, średnio ponad 4 000 mężczyzn rocznie popełniało w Polsce samobójstwa.
Gwałtownie zwiększyła się dysproporcja między liczbą samobójców a liczbą samobójczyń. Tych pierwszych zawsze było więcej, ale teraz ta różnica aż zanadto daje do myślenia.
W ubiegłym roku – jak wynika z policyjnych statystyk – życie odebrały sobie 903 kobiety, a mężczyzn z własnej ręki zginęło 5 193. – Tak dużych dysproporcji nie ma nigdzie na świecie – podkreśla prof. Maria Jarosz. (Małgorzata Święchowicz, Ewelina Lis, Mężczyźni wybierają śmierć.)
Armia rozpaczy.
2. Genotyp.
Tak myślałem o tym międzymorzu i dostrzegłem pewną prawidłowość. Zauważyłem pośród swoich znajomych całkiem sporo potomków polskiej szlachty – osób, co ciekawe, bardzo twórczych i co bardzo znaczące – żyjących na obrzeżach rzeczywistości. Pomyślałem – cóż to za prawidłowość, warto jej się przyjrzeć, trzeba o tym nakręcić film. Film pod tytułem Międzymorze. Akcja jest taka: przyjeżdżamy z Pawłem Mazurem wykonać portret, Paweł rysuje, ja rozmawiam.
Odwiedzamy ich kolejno w domach. I to co z pozoru nie ma związku – bo co ma wspólnego ten czy ów człowiek, ci ludzie mieszkający w blokach, skromnie – z międzymorzem, z wielkim programem politycznym i militarnym? – to stopniowo odkrywa się, bo oto są ludzie, których przodkowie zbudowali największe w swoim czasie państwo Europy, byli twórcami jego Złotego i Srebrnego Wieku, rycerze, gospodarze, myśliciele, politycy, poeci. Oto widzimy genotyp Rzeczypospolitej, genotyp międzymorza. Ale i dostrzegamy tę zdumiewającą prawidłowość – owo zepchnięcie ich na obrzeża życia.
Film, łatwo powiedzieć, weź tu nakręć film. Ale otworzyła się pewna ścieżka – złożyłem propozycję państwowej rozgłośni radiowej, projekt cyklu audycji pod tytułem: A co o tym sądzi szlachta Rzeczypospolitej? W założeniu byłyby to krótkie rozmowy na temat jakiejś bieżącej, albo akurat ważnej kwestii; na rozmówców wytypowałem wstępnie panów: Antoniego Kozłowskiego, Krzysztofa Dowgiałło, Władysława Zaporowskiego… a więc żyjących gdzieś pośród nas potomków starych szlacheckich rodów.
Prawdziwą treścią tych rozmów, nie wyrażanym expressis verbis sensem tej audycji byłoby przywoływanie myślenia ludzi, którzy dawniej na tym obszarze zbudowali i prowadzili przez wieki I Rzeczpospolitą. Jako że przywołane osoby mają żywy stosunek do tej tradycji i w znacznym stopniu przenoszą jej specyficzny charakter, sposób myślenia, temperament – owe dawne pokolenia są słyszalne w ich wypowiedziach.
Byłoby to swojego rodzaju wprowadzaniem do współczesnej debaty – tamtego myślenia, zapoznanego, zepchniętego w cień i na margines życia Polaków, ale nie tylko myślenia – a właśnie owego „genotypu międzymorza”.
Co do radia – odprawiono mnie z kwitkiem, a właściwie zbyto milczeniem. Ale myśli o filmie nie zarzuciłem, rozmawiałem o wersji amatorskiej, ale też z reżyserem Bartoszem Paduchem, planując jakieś podejście do tego projektu, gdy uda nam się inny, zamierzony pierwej.
Do udziału w Międzymorzu chciałem zaprosić jeszcze panów Piotra Wyszomirskiego, Teda Dziewanowskiego i Lecha Przychodzkiego. Wymieniam te nazwiska, by wskazać na owe wspomniane prawidłowości, zdumiewające, każdy z nich bywał lub jest poetą, uprawia jakąś dziedzinę twórczości – lub wiele. Są to ludzie angażujący się społecznie, są to umysłowości ciekawe. Większość z nich czynnie przeciwstawiała się komunie, także bohatersko. I – jakże to znamienne – wszyscy funkcjonują na obrzeżach kultury, na obrzeżach życia. Nie ujrzymy ich w telewizjach, nie usłyszymy – lub z rzadka – w radio, nie rozmawiają z nimi dziennikarze takich czy owych periodyków.
Taka to zdaje się kultura tego czasu: walić się kłonicami, albo odczytywać dyktanda – to tak, ale żeby myśli szukać naszej, tożsamości, po prostu dowiadywać się – siebie, po tych tak wielu latach? A przecież to, co ostało się, powinno być jak skarb otoczone szczególną uwagą, badane. Tak się wydaje.
Z jednej strony jest to rzecz znana, że specjalnie nie przeprowadzono tzw. reprywatyzacji, że ziemianom nie oddano ich majątków – ale to znaczy nawet i dworów, chociaż ich zabór był bezprawny nawet według komunistycznych przepisów. Zresztą wiele z tych dworów zniszczało właśnie w latach po roku 1989. To było działanie celowe, z premedytacją, z przyczyn politycznych. Jak to wprost oświadczył pan Geremek: to jest niecelowe, by odtwarzać siłę majątkową środowisk, na których tradycyjnie opierały się partie prawicowe.
Ale z drugiej strony – naród nie oponował. Naród żuru się opił, klął i stosując się do instrukcji – wyjeżdżał, opuszczał swoje ziemie.
I teraz – to komedia, doprawdy – teraz nam z zewnątrz organizują nasz wielki mit, teraz nas instruują, że mamy międzymorze robić, zza oceanu organizują nam międzymorskość. To jest jakaś koncepcja wojskowo-ekonomiczna? W każdym razie – jakaś wydmuszka, jakaś nasadka, nalepka przecież, bo co to ma wspólnego z międzymorzem tamtym, z jego nerwem, treścią. To jakiś implant, coś co nie wyrasta stąd – a jeśli stąd nie wyrasta, to nie będzie tym. Bo czym będzie – Biedronki od morza do morza?
3. Antoni.
I o co tyle rwetesu – wracam do filmu, wracam do audycji – następny pomysł (modnie mówią: projekt) – do kosza, następny na dolne półki, do niepamięci. Tutejsza zwyczajność. Ale tym razem jednak jest inaczej, tym razem projekta odchodzą z bólem, nawet chwilowo przymroczone pasemkiem goryczy. Bo odkładają się projekta te w: ad acta – ostateczne, z tą jasnością, że do nich już nie wrócę, bo w zeszłym tygodniu Antoni zmarł.
Był mi żarliwym Przyjacielem – zawsze sekundantem, stającym w potrzebie i wiele razy stającym publicznie w obronie mojego, nie istniejącego, honoru. Przyjaciel świetny – ale i denerwujący, gdy obiecywał odbierać telefon – będąc chorym – i obietnicy tej nie wypełniał. Gdy miał niefrasobliwość gubić telefony i długimi okresami ich potem nie mieć. Nie wypominam, tylko opisuję.
Może nie dostawał ode mnie tego, co chciał, tego, czego oczekiwał, gdy zajęty zmaganiem, dociskany odpowiedzialnością – na nich się skupiałem, i choć mówiłem Mu o tym, to cóż jest mówić, kiedy jest potrzeba?
Ale też – jak dać temu wszystkiemu radę?
Odbyliśmy tego lata wyprawę do Lublina, na sprawozdawczo-wyborcze zebranie lubelskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Było ciepło, nawet i gorąco. Ruszałem w tę podróż jednak z pewnym marginesem drżenia, mając świadomość co może się zdarzyć – gdy towarzysz mój miał tętniaka gdzieś w okolicy serca. Ale to była jednak piękna podróż – nie miała jakichś atrakcji potocznie wymaganych od podróży o standardzie: pięknych. Była bezatrakcyjna, i rozmawialiśmy, o ile pamiętam, miarowo. Po trzydziestu latach znajomości, po dość dynamicznych zwrotach i nasileniach jej intensywności mieliśmy pewne strefy do not touch, które omyskaliśmy jeno, dość oględnie, wiedząc o co chodzi. I jeśli czego miałbym dziś żałować, to że jednak nie umiałem dotrzeć do Niego z tym, czego pragnąłem dla Niego najbardziej.
Antoni, dotknięty w dzieciństwie chorobą Heinego-Medina, miał jedną nogę znacznie krótszą i słabszą – mówił o niej: sucha noga. Ale był mężczyzną postawnym i silnym, umiejącym zademonstrować swoje przewagi. Żarliwie antykomunistyczny, wolnościowy, mimo swojej ułomności w demonstracjach i walkach ulicznych grał pierwsze skrzypce, na co nawet pewien człowiek zwrócił mu uwagę – panie Antoni, pan nie musi tak się tu narażać, pan ma cenną głowę, pan jest potrzebny w innych formach, powinien pan pisać – etc. No ale, można powiedzieć nieco paradoksalnie, prócz czynienia zadość rycerskiej tradycji, Antoni właśnie parł do walki – poniekąd – z powodu swojego inwalidztwa, mając w sumieniu swoim przekonanie, że skoro jest na rencie, więc ma tym bardziej obowiązek jakoś się względem tego społeczeństwa szczególniej wywiązać.
Antoni był odważny – i tyle, poprzestańmy na tym. Oprócz różnych terminów, w których stawał, pewnego razu na budynku obleganego komisariatu MO – przy ulicy Piwnej w Gdańsku – wymalował równanie: sierp i młot = Hakenkreuz. Ale też pewnego razu, w stanie wojennym, przechwycony z kolegami przez patrol ZOMO – nie szczędząc im słów dotkliwych – został bardzo dotkliwie pobity, tak że stracił wzrok w jednym oku i przetrącono mu kręgosłup. Jednemu z kolegów Antoniego zomowiec przykładał pistolet do głowy, grożąc, że go zastrzeli – to działo się w środku miasta, na skrzyżowaniu Hucisko, przed budynkiem, dawną siedzibą Klubu Studentów Wybrzeża Żak.
Antoni był poetą, eseistą, autorem scenariuszy, dziennikarzem, publicystą, performerem, fotografem, malarzem/autorem instalacji. Był typem fantastycznym i zarazem klasycznym polskiego szlachcica, o wielkiej fantazji i inwencji, o niepohamowanym talencie i zapale ku erygowaniu przeróżnych krotochwil, każdej chwili gotowym do przygody, ale zarazem był osobą wielkiego serca i niezwykłego społecznego zaangażowania, żarliwej troski o Rzeczpospolitą, człowiekiem biegłym w historii, człowiekiem kultury, umiejącym lotne pomysły ujmować w formę konkretnych projektów, którymi nie omieszkiwał monitować władz. Zdaje się z uwagi na te swoje umiejętności – starając się o mieszkanie komunalne – został zesłany do dalekiej i pośledniej dzielnicy Gdańska, nieopodal śmietniska.
Gdyby Antoniego chcieć opisywać idiomem sienkiewiczowskim – zaiste nie mieści się w nim – bo byłoby to wiele z Zagłoby, choć przecież trzeba by dodać intelektualizm, poezję i odwagę, ale i rubaszność – ale i nieco kmicicowania – choć raczej gotów w łeb uwalić każdą zdradę czy kretyństwo – czy może wypłazować na goły (choć przecież werbalnie), ale znów gdy kto się z tumaństwa otrząśnie – gotów w jednej chwili uścisnąć i dom i serce otworzyć na oścież. Szlachcic, ale i szlachciura nieraz, kulawy, jednooki powinien by był grać w każdym filmie, gdzie mowa o polskiej szlachcie! Ile, po prostu: obserwując Go, mogliśmy się dowiedzieć o nas, o naszej historii, o Polsce, o Rzeczpospolitej.
Niby to jakąś bajkę opowiadam, niby spełniam funeralny obowiązek, i może zdać się to mało ważne, a już zupełnie marginalne w świecie seriali do zawieszania reklam – ale przypomnijmy sobie raczej tę armię zrozpaczonych desperatów, to wypróżnienie Polaków z tożsamości i tę implantowaną nam wydmuszkę międzymorza, z którą nie wiadomo co zrobić, czym toto napełnić (pitbulami?) – a wtedy zobaczymy, że nie jest to bajka, wtedy pojawią się naprawdę uczucia i łzy.
Antoni powtarzał, że zawołaniem polskiej szlachty było: kochajmy się!
Jaką miał swoją nikczemną rację pan Geremek i – jakże skuteczne jej zastosowanie. Antoni hr. Kozłowski przywrócony do rodowych włości nie musiałby latami zabiegać o wydanie tej czy owej książki, zapewne stworzyłby żywy ośrodek refleksji – myśli i Rozmowy. A ile innych, podobnych dzieł zaistniałoby w Polsce, jaką odegrałyby rolę?
Jeszcze tak pilnie chciałbym o czymś tu napisać, o sprawach najważniejszych, o najsmutniejszych. Ale dzisiaj, w tej okoliczności – zatrzymam się.
Żegnaj Panie Bracie!
Żegnaj Mości Hrabio!
Żegnaj Przyjacielu.
Pogrzeb Antoniego Kozłowskiego odbędzie się w sobotę, 16. 12. 2017 na cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku-Wrzeszczu. Wystawienie urny nastąpi o godzinie 14.00, pogrzeb o godzinie 14.30.