Już w sobotę 10.12.2016, w gdańskim klubie B90, odbędzie się jubileuszowa 25 już edycja legendarnego „Yach Film Festiwalu”, czyli dorocznego przeglądu polskich wideoklipów. W natłoku zajęć związanych z organizacją imprezy udało się spotkać i zamienić kilka słów z jej guru, pomysłodawcą i patronem, czyli Yachem Paszkiewiczem. Oto zapis tej rozmowy.

Kiedy Jan stał się Yachem?

To dawna historia, kiedy nasączałem się sztuką i byłem studentem wydziału sztuk pięknych UMK w Toruniu (studiowałem w latach 80-tych potem zostałem asystenetm). Brałem wtedy udział, a jeszcze nie było wtedy Internetu, w ruchu zwanym Mail Art, czyli Sztuką Poczty. Pomiędzy światem po wchodniej i zachodniej stronie żelaznej kurtyny, artyści tworzyli akcje polegające na międzynarodowej korespondencji pomiędzy nimi. Za pomocą poczty wymieniali się różnymi artystycznymi pomysłami, wydarzeniami, performance’ami, których byli świadkami lub twórcami. To była magia, gdzie każdy starał się jakoś odróżnić od innych, a jednocześnie poznać co myśli, czuje i tworzy druga strona. Ludzie robili pieczątki, naklejki na koperty, katalogi, grafiki, zdjęcia, rysunki. Wysyłali to wszystko sobie wzajemnie, przez co dochodziło do wymiany sztuki na duże odległości. Dzięki temu w szarej Polsce wiedzieliśmy co się dzieje w tej materii za granicą. Napisałem nawet pracę magisterską o tym ruchu, który, wiadomo, wraz z Internetem zaniknął.

Yach Paszkiewicz

Zrobiłem dwie akcje Mail Artu. Pierwsza pod hasłem „Żyj przez minutę” polegająca na tym, że na całym świecie w południe wg czasu Greenwich, ludzie mieli udokumentowac jakiś akt twórczy i rozesłać to po świecie pocztą. Japończyk wysłał mi serię nocnych fotografii zrobionych Polaroidem, Amerykanka plenerowe obrazy gór, Australijczyk zapakował w kopertę to co znalazł na przystanku autousowym, a Holender opisał swoją drogę przez miasto, co zobaczył, co się wydarzyło podczas minutowego marszu, itd. Zrobiłem z tego obszerną wystawę w galerii w Toruniu, która cieszyła sie dużym zainteresowaniem. W tym czasie zrobiłem też drugą akcję Babel Now, czyli Wieża Babel Teraz. W tym czasie będące na topie zakłady samochodów Jelcz wypuściły eksportową wersję ciężarówki pod nazwą Yelcz. Pomyślałem wtedy, że na potrzeby korespondecji z ludźmi z zagranicy moje imię powinno brzmieć dla nich nie jak Dżach, tylko tak jak brzmi po polsku, czyli dla nich Yach. Równolegle z tym, jak kończyłem studia, założyłem grupę artystyczną, którą nazwałem Yach Film. Od nazwy tej grupy, której najważniejszym narzędziem była radziecka kamera sprężynowa, do której kupowałem enerdowskie filmy ORWO w sklepach legendarnej sieci FOTON, zaczęła się historia Jana – Jacha – Yacha. [śmiech]

Festiwal Yach Film miał swoją edycję zerową. Jak wyglądały jego początki?

Pod koniec 80-tych wpadliśmy z grupą na pomysł, żeby zrobić festiwal, a w zasadzie działanie happeningowe, które nazwaliśmy Yach Film Festiwal. Odbywał się on symultanicznie w kilku miastach. Polegało to na tym, że rozesłaliśmy do wybranych galerii materiał w formacie VHS, który został nagrany w taki sposób, że filmy z radzieckiej kamery wyświetlaliśmy na ścianę, a całość rejestrowała kamera VHS. W sumie było to około 20 autorskich videoklipów. Wszystko to, o dziwo, zainteresowało dziennikarzy i krytyków, którzy dali się w pewien sposób zwabić na coś dziwnego i oryginalnego. [śmiech] Zrobiło się z tego spore zamieszanie. W specjalnie udekorowanym wyciętymi z brystolu literkami „Y” (od Yach) bydgoskim mieszkaniu Andrzeja Kuicha, odbyła się nieoficjalna gala festiwalu, gdzie pojawiło się mnóstwo ludzi. Tam też poznałem moją przyszłą żonę Magdę. Niestety krótko potem grupa się rozwiązała, bo połowa ludzi skorzystała z okazji wyjazdu zagranicę, nie wierząc w jakieś możliwości zmian w tym kraju. Ja zostałem na asystenturze na uniwersytecie w Toruniu, ale zacząłem też regularnie podróżować do Gdańska, gdzie mieszkała Magda.

Pierwszy oficjalny Yach Film Festiwal miał miejsce w 1991 roku. Odbył się w Teatrze Wybrzeże i to był ogromny sukces. Przyjechało mnóstwo artystów z Warszawy i innych miast. Zgłoszone były 44 prace z czego 22 były moje. Ja nie brałem oczywiście udziału w posiedzeniu jury, w którym byli min. Maciej Dejczer, Grzegorz Skawiński i Jurek Owsiak. Co ciekawe, na samym końcu festiwalu, kiedy były już uzgodnione jego wyniki, pojawił się wysłannik zespołu T. Love, który przywiózł jeszcze ciepły wideoklip do utworu „Warszawa”, który rzutem na taśmę… wygrał festiwal! Kolejne lata były bardzo owocne, za każdym razem zgłaszano więcej prac konkursowych. W pewnym momencie, pod koniec lat 90-tych, pojawiały się głosy, że mój festiwal ma wyższy poziom artystyczny od „Festiwalu Filmów Fabularnych” w Gdyni!

Kiedy zacząłeś poważną działałność ukierunkowaną na wideoklipy?

Kiedy przyjechałem do Gdańska, wraz z Magdą zaczęliśmy realizować wideoklipy dla trójmiejskiej sceny alternatywnej. Były to min. takie zespoły jak Oczi Cziorne (Magda była jego menadżerką), Garden Party – świetny zespół, który szkoda że nie zaistniał na szerszą skalę, Apteka, No Limits i inne. W międzyczasie nakręciłem też 12 wideoklipów dla Kultu i Kazika, zrobiłem też czołówkę do Teleexpressu, festiwalu w Jarocinie i Jazz Jambore. To dało mi tzw. sławę i spowodowało, że stałem się rozpoznawalny. [śmiech] Nasza metoda pracy, z ją jak to określano ciekawością i rozwojowością, zaowocowała też programem dla telewizyjnej Dwójki. Program nosił tytuł „Oczi Cziorne” i powstał zaraz po tym, jak zrobiłem dla zespołu wideoklip do utworu „Kryminał”. Półgodzinny program spodobał się bardzo Ninie Terientiew, która stwierdziła, że trzeba temat pociągnąć dalej. Pokłosiem tego była współpraca z Walterem Chełstowskim i Jurkiem Owsiakiem. Zacząłem wtedy jeździć często do Warszawy.

Po wykonaniu iluś tam prac, zresztą w nie do końca legalnej formie, bo po cichu używaliśmy profesjonalnego sprzętu TVP Gdańsk (pierwszy raz w formacie betacam), doszliśmy z Magdą do wniosku, że fajnie by było stworzyć od podstaw program dla młodzieży, gdzie wideoklip byłby newralgicznym i stałym elementem. Napisaliśmy wtedy wraz z Magdą scenariusz programu „Neptun TV”, gdzie pojawiały się teksty ludzi związanych ze słynnym TOTART’em. Nie było jeszcze wtedy techniki blue-box. Zaprzyjaźnione małżeństwo Awsiejów malowało więc na płótnie kręcące się w kółko tła, przed którymi występował Konjo. Pokazywaliśmy tam rozmowy z zespołami, migawki z koncertów, a całość poprzedzielana była naszymi wideoklipami. Ta idea wyewoluowała z czasem w „”Lalamido, czyli porykiwania szarpidrutów”, które zrobiło taką furorę w całym kraju.

No właśnie, a jak to było z tym Lalamido? Moje pokolenie wychowało się na tym programie.

W Gdyni Chylonii funkcjonowała firma Elgaz. Jej właściciel zbudował studio filmowe, które świetnie wyposażył. Był tam między innymi profesjonalny system blue-box i kilka kamer betacam. Jeździłem tam co tydzień, żeby kręcić kolejne odcinki Lalamido. Realizowałem wtedy mnóstwo wideoklipów dla zespołów, które przyjeżdżały nad morze i z którymi Konjo i Skiba przeprowadzali wywiady. Byłem totalnie zapracowany, wszystko w dodatku pod ogromną presją czasu, gdyż trzeba było zawsze wysłać kasetę do Warszawy, żeby zdążyli z emisją programu. Na początku zabawa była wspaniała i bardzo twórcza, ale w końcu po 2 latach charowania po nocach odpuściłem sobie Lalamido. Program istniał oczywiście dalej, ale zmienił nieco formułę, stając się wesołym muzyczno-słownym kabaretem Konja i Skiby.

Czym jest dobry wideoklip? Czy powinien być jak biżuteria – tylko podkreślać urodę dzieła, czy raczej jak make up – tuszować defekty? A może trzeba widzieć i opisywać te dwa byty oddzielnie?

Mam na ten temat takie zdanie, że jeśli w ciągu pierwszych 10 sekund zaczynam się zastanawiać dlaczego ja na to wcześniej nie wpadłem, a w ciągu kolejnej minuty jestem jak pies na łańcuchu „uwiązany” przed telewizorem, to znaczy że jest dobry. Wideoklip w warstwie promocyjnej kręci się też po to, żeby artysta na nim po prostu ładnie wyglądał, bo telewizja bardzo lubi jak ktoś jest ładny. Teledysk ułatwia też wykreować jakiś oryginalny image artysty. Nie wiem czy wiesz, ale podwójna brewka Edyty Bartosiewicz to skutek sesji zdjęciowej do teledysku. Wideoklip ma też pokazać, że artysta walczy, ma jakiś przekaz odnośnie miejsca gdzie mieszka, środowiska, które go otacza, ideologii, która go interesuje itd. Wideoklip podkreśla przynależność muzyka do jakiejś subkultury, czy to rap/hip hop, rock, czy mroczne i cieżkie brzmienia. Trudno zastosować landrynkowe motywy w wideoklipie Behemota, bo będzie to śmieszne.

Yach Paszkiewicz

W kręceniu wideoklipów czają się pewne pułapki, których twórca teledysku musi być świadomy. Czasem muzycy nie wypadają najlepiej przed kamerą, są sztuczni, nie potrafią grać aktorsko, a pokazywanie ich na siłę może im tylko zaszkodzić wizerunkowo. Ale mogę podać wiele przykładów, gdzie świetny wideoklip nie pokazuje w ogóle artysty, a skupia się na opowiedzeniu jakiejś interesującej historii. Wtedy muzyka owego artysty jest tłem dla dziejących się wydarzeń. Weźmy dla przykładu chociażby „rolniczy” klip Marka Skrzecza do piosenki Fisz/Emade „Pył”, czy obrazek Anny Maliszewskiej do utworu Marii Peszek „Samotny tata”. Są to świetne pomysły, osadzone w oryginalnych realiach, świetnie zrealizowane, jednym słowem to przykłady bardzo dobrych wideoklipów. Chyba najgorszą rzeczą jest, gdy wideoklip polegać ma na kręceniu muzyków na scenie lub w sali, gdzie próbują. Te wszystkie nudne najazdy kamery, zbliżenia, lewo, prawo, noga na kostce z efektami, stopa w perkusji, wokalistka itd. Cieszy mnie to, że producenci wideoklipów w tym kraju odchodzą już od tego.

Co jest siłą Twojego festiwalu?

Jego główną siłą jest otwarta formuła i przniesienie środka ciężkości na walor artystyczny. Zasady przyznawania nagród są zupełnie inne niż na przykład w przypadku Fryderyków. Tam nie pojawiają się rzeczy, za którymi nie stoją wielkie wytwórnie. Główne media są w pewien sposób skorumpowane. Za utworami, które są non stop wałkowane w radio po kilkanaście razy na dzień w ciągu tygodnia, stoi twarda kasa, a nie jakieś szczególne względy artystyczne. Młodzi artyści nie mają szans, nawet uznani muzycy są często bezbronni. Dominuje miałkość, uładzenie, żeby nie robić sensacji, ma być miło i przyjemnie. Wstaję w nocy bo nie moge zasnąć, idę do kuchni napić się herbaty, włączam radio i słyszę to samo co kilka godzin wcześniej. To co pojawia się na naszym festiwalu nie ma poparcia wielkich koncernów i rzadko kiedy wchodzi na ekrany telewizorów. Mamy kapitułę, której jestem członkiem, która zbiera się i obraduje. Nie ma na sobie tego obciążenia i wybiera po prostu to co jest najlepsze, a nie to za czym stoi jakiś sponsor. Mój dobry kolega, Krzysztof Skonieczny, którego zresztą nagrodziłem kilka lat temu Yachem, powiedział na gali szorstko i brutalnie, ale zawierając sedno, że kręcenie teledysków jest jedyną metodą produkowania tego typu przekazu, w którym jest się całkowicie wolnym i ma poczucie, że nikt ci się do niczego nie wpi***ala. [śmiech] I ja się z tym w pełni zgadzam. W tym roku nadeszło ponad 300 prac konkursowych, znowu więcej niż w roku poprzednim, co jest dowodem, że taka impreza jest naprawdę potrzebna. Kiedy ja to wszystko obejrzę? [śmiech]

Wydaje się, że wybitnie służyło Ci miejsce zamieszkania – Trójmiasto. Czy bez specyficznego klimatu, kumulacji wydarzeń historycznych, a także jedynego w swoim rodzaju poczucia humoru i pełnego artystycznej wolności środowiska lokalnej bohemy, Pańska twórczość byłaby inna?

Do Trójmiasta przyjechałem za swoją żoną Magdą Kunicką pod koniec lat 80-tych. Generalnie jestem bardzo zafascynowany historią tego miasta. Przyjeżdzasz sobie tutaj z Torunia i widzisz, że inna jest Starówka (Główne Miasto), inny jest Wrzeszcz gdzie mieszkam teraz, inna jest Oliwa. Potem jedziesz dalej do Sopotu, który jest kurortem, ale ma też swoje cudowne zakamarki. Już nawet nie wspominam o morzu, które jest fascynujące samo przez się. Następnie dojeżdzasz do Orłowa i widzisz klif, do którego zawsze zabieram przyjaciół. Stajesz pod nim i z jednej strony widzisz Gdynię, a z drugiej całą resztę. Gdynia to jest też zupełnie inna przestrzeń. I to jest niesamowite, że Trójmiasto tworząc jedną wielką „nadmorską Warszawę”, jest w przeciwieństwie do stolicy nieprzewidywalne (może poza Pragą). Artystyczna bohema też ma tutaj różne oblicza. Sopocka, gdańska, gdyńska, każda ma coś innego do zaoferowania. Świetną inicjatywą jest muzyczna impreza „Metropolia jest Okey”, która zwiera ze sobą i jednoczy Trójmiasto.

Festiwal Yach Film

No i to nasze morze. Znajomi pytają mnie: Ty to pewnie codziennie nad morze chodzisz, co? A ja im odpowiadam, że wiecie, jak pójdę raz na 3 miesiące, to jest dobrze. Ale świadomość tego morza jest wspaniała. Kiedy tu przyjechałem i zaczałem działać mówiono mi, że lepiej by było żebym przeniósł się do Warszawy, bo tam więcej możliwości. Owszem, intensywnie współpracowałem tam swego czasu z Jurkiem Owsiakiem, ale zawsze tu wracałem, bo w stolicy nie mogłem się odnaleźć. Ten wyścig szczurów kompletnie mnie przygnębiał. Spotykałem ludzi, którzy nie są dla ciebie przyjaciółmi, tylko ciągle mówią o jakichś interesach. Proponowano mi nawet przeniesienie festiwalu do Warszawy albo do Łodzi, że będzie lepiej, że pojawi się więcej sponsorów i takie rzeczy. Zrobię w tym roku kolejny jubileuszowy festiwal, pewnie na nim nic nie zarobię, a wszystko, jak dobrze pójdzie, zbilansuje się na zero. Pamiętajmy, że rok temu odeszła moja Magda, co też zmieniło sytuację. Ale ludzie do mnie dzwonią i pytają, kiedy będzie festiwal i wtedy uruchamiam przyjaciół i sponsorów, żeby mimo kłopotów impreza się odbyła. Tak jak u Was jest słowo „prestiż” w nazwie portalu, tak te moje skromne Yachy również wyznaczają pewien prestiż, który wciąż liczy się w tym kraju.

Wracając do Trójmiasta, to teraz jestem tutaj, już na zawsze…

Dziękuję za rozmowę.

Przemysław Rudź

3 thoughts on “Kiedy Jan stał się Yachem?

  • Sprostowanie – Andrzeja KUICHA! Proszę poprawić. :)

    Odpowiedz
    • Poprawione, dzięki za bystre oko :)

      Odpowiedz
      • Mój kolega z podwórka. ;) Mieszka obecnie w niemczech. ;)

        Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.