Na początku marca 1942 r. w gdańskim szpitalu NMP przy ówczesnej Schleusengasse zmarł bp. Konstantyn Dominik. Był postacią nietuzinkową, o bogatej osobowości, patriotą. Uważany był powszechnie za człowieka świątobliwego. Dlatego dziś, kiedy wielu współczesnych kapłanów okryło się złą sławą, warto napisać szerzej na jego temat.
Interesujące jest obserwowanie śladów, jakie pozostawił na pomorskiej ziemi, która do końca jego dni pozostała bliska jego sercu.

Wszystkie cytaty zamieszczone w poniższym tekście pochodzą z biografii bp. Konstantyna Dominika opracowanej przez ks. dr Henryka Ormińskiego.

bp. Konstantyn Dominik, zdjęcie pochodzi z biografii biskupa, autorstwa ks. Henryka Ormińskiego

Życie duchownego przypadło na dość trudne momenty w dziejach naszego narodu, gdyż urodził się w drugiej połowie XIX w. na ziemi kaszubskiej. Był to czas zaostrzonej polityki germanizacyjnej wymierzonej w naród polski. On zaś, podobnie, jak rodzina, z której się wywodził, czuł się Polakiem. Czuł się synem kaszubskiej ziemi, przy czym podkreślał, że bycie Kaszubą jest równoznaczne  z byciem Polakiem. Niejednokrotnie w głoszonych przez siebie kazaniach uczył wiernych patriotyzmu. Mawiał: „Byłem, jestem i będę Polakiem”.

Przyszedł na świat 7 XI 1870 r. w Gnieżdżewie niedaleko Pucka, w „checzy kaszubskiej krytej słomianym dachem i obrosłej bluszczem”. Dom ten „należał do najstarszych w okolicy, pamiętał czasy przedrozbiorowe, na belce nośnej bowiem widniała data 1760”. Rodzicami Konstantyna byli Michał (1839 – 1896), który pełnił funkcję tamtejszego sołtysa i Anna (1847 – 1872), z domu Derc. Matka zmarła po trzecim porodzie, osierocając dwóch synów (Benedykta i Konstantyna oraz nowonarodzoną córkę, Annę). Ojciec dwa lata później poślubił siostrę swej zmarłej żony, Marcjannę Augustynę. Ta zaś urodziła dziewięcioro dzieci.
Konstantyn wychowywał się w rodzinie wielopokoleniowej, gdyż w jednym domu mieszkali jeszcze dziadkowie ze strony matki. Był on faworyzowany przez babcię ze względu na to, iż nosił to samo imię, co ona (Konstancja).
Rodzina ta uważana była za przykładną i wzorową; wszyscy darzyli się wzajemnym szacunkiem. Panowała tam zgodna atmosfera. Byli lubiani przez sąsiadów, którzy chętnie zaglądali do tego domu. Dzieci wychowywane były w dość rygorystycznie. Uczono je języka polskiego (oficjalnie zakazanego przez władze pruskie), patriotyzmu oraz pobożności.

Konstantyn już jako dziecko odznaczał się wrażliwością na piękno przyrody. Lubił słuchać śpiewu ptaków, a słuch miał bardzo dobry. Bardzo lubił wycieczki krajoznawcze.
Miał miłe usposobienie i poczucie humoru, dzięki czemu w czasie różnych uroczystości rodzinnych stawał się duszą towarzystwa. Znany był też ze swej uczynności wobec innych. Uważano go za dobrego człowieka; nigdy nie odmawiał pomocy, starał się mieć czas dla innych. Do wszelkich przedsięwzięć, których się podejmował podchodził solidnie. Dlatego na każdym etapie swojego życia sumiennie wykonywał swoje obowiązki.
Nigdy nie przywiązywał wagi do dóbr doczesnych, które uważał za przemijające. Skromnym człowiekiem pozostał do końca życia. Prof. Jerzy Samp w jednej ze swych publikacji nazwał go „sługą sług”.

W 1876 r. Konstantyn rozpoczął naukę w szkole w rodzinnej wsi. Kiedy w wieku 12 lat ukończył wiejską szkołę, jego wuj Jakub Derc, zaproponował jego ojcu sfinansowanie jego dalszej edukacji. Dzięki temu 1 IV 1883 r. w Pelplinie Konstantyn przystąpił do egzaminów (z języka niemieckiego i matematyki), których wynik miał zadecydować o przyjęciu do tamtejszego progimnazjum zwanego Collegium Marianum. Była to szkoła sześcioklasowa (niepełne gimnazjum, kończące się tzw. małą maturą) z internatem dla uczniów zamiejscowych; jedyna szkoła pod zaborem pruskim, w której wykładano język polski, we wszystkich klasach. Przy czym wyniki z tego przedmiotu nie miały wpływu na promocję do kolejnej klasy. Jednakże uczniowie, którzy czuli się Polakami, stawiali sobie za punkt honoru poprawną znajomość języka polskiego, literatury i historii Polski.

Budynek Collegium Marianum, stan obecny

W szkole tej był wysoki poziom nauczania (dzięki bardzo wymagającej kadrze pedagogicznej); panowała surowa dyscyplina. Dewizą tamtejszych pedagogów było łacińska maksyma „per ardua ad astra”, czyli „przez trudy do gwiazd”. Szkoła często była wizytowana przez pruskie władze szkolne, które wymagały od zatrudnionych tam nauczycieli wysokich kwalifikacji i stopni naukowych. Jednym z nich był ks. Romuald Frydrychowicz, badacz źródeł historycznych Pomorza i diecezji chełmińskiej, autor wielu publikacji. Zwany był nieco złośliwie przez uczniów „Starym Frycem”.
Uczniów obowiązywał sztywny grafik, który przewidywał bardzo mało czasu przeznaczonego na rekreację. Po śniadaniu aż do pory obiadowej odbywały się zajęcia w salach lekcyjnych. Popołudniu, po krótkim czasie wolnym i po podwieczorku uczniowie wracali do sal lekcyjnych, by odrobić zadane lekcje. Obowiązywała ich cisza, nad czym czuwał jeden z wyznaczonych uczniów danej klasy.
Posiłki serwowane w szkolnej jadalni były skromne. Jadłospis był słabo urozmaicony; podstawę żywienia stanowiła kasza zwana „grycą”(od wyrazu niemieckiego „Grütze” ) – stąd uczniowie określali siebie nieco żartobliwie mianem „grycarzy”.
Internat mieścił się na drugim pietrze szkolnego gmachu, gdzie uczniowie byli rozlokowani w dwóch przestronnych salach.

Konstantyn był pilnym uczniem; nauczyciele stawiali go innym uczniom za wzór pilności. Toteż bez problemu zdał małą maturę zwaną „jednoroką”(z niem. Einjähriges) . Edukację kontynuował w Państwowym Gimnazjum w Chełmnie, w którym panował także wysoki poziom nauczania, ale językiem wykładowym był tylko niemiecki. Przy czym uczniowie zrzeszeni w tajnej organizacji polonijnej zwanej Towarzystwem Filomatów zgłębiali konspiracyjnie dzieła literackie polskich twórców. Jej członkiem był również Konstantyn.

10 III 1893 r. po trzech latach nauki, Konstantyn zdał egzamin dojrzałości z bardzo dobrym wynikiem. Tego dnia świadectwa dojrzałości otrzymało jeszcze 21 uczniów. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem maturzyści ubrani byli w czarne fraki, mieli czarne muszki pod brodą, na głowie amarantowe czapki z wyhaftowanym złotymi nićmi monogramem, z laurowym wiankiem w otoku, a w ręku trzymali hebanową laskę ze srebrną rączką (także z monogramem).

Po maturze Konstantyn spędził wakacje w Gnieżdżewie, w domu rodzinnym. Jak zwykle o tej porze roku pomagał w pracach gospodarskich. W czasie każdych odwiedzin w domu poświęcał czas swojemu młodszemu rodzeństwu, by nauczyć je poprawnego pisania w języku polskim.

Seminarium Duchowne w Pelplinie, stan obecny

W tym samym roku rozpoczął naukę w Seminarium Duchownym w Pelplinie. Tam zwrócił uwagę zarówno profesorów, jak i kolegów, swoją wyjątkowo pobożną postawą. Święcenia kapłańskie uzyskał 25 III 1897 r. Udzielił mu ich bp. Leo Redner. Mszę prymicyjną odprawił w rodzinnej parafii w Swarzewie. Po niej cała rodzina spożyła uroczysty obiad w domu w Gnieżdżewie.

Na pierwszą placówkę duszpasterską skierowano go do Gdańska, do pojezuickiego kościoła św. Ignacego w Starych Szkotach. Jego parafianami byli głównie robotnicy, np. dokerzy i marynarze – ludzie nie specjalnie religijni, także raczej ubodzy. Stąd też młody kapłan często angażował się w akcje charytatywne na ich rzecz, a zwłaszcza wspierające edukację młodzieży.

Kosciół św. Ignacego w Starych Szkotach

17 XI 1898 r. został przeniesiony do Chełmna – na stanowisko kapelana klasztoru i szpitala sióstr miłosierdzia oraz katechety liceum żeńskiego. W dwa lata później został mianowany prefektem tamtejszego Collegium Albertinum; szkoła ta uchodziła w tamtym czasie za najlepszą na Pomorzu.
Na wspomnianych stanowiskach pracował do 1911 r. W pracy pedagogicznej wykazywał wiele cierpliwości i zrozumienia. Był lubiany przez młodzież, dzięki temu, iż starał się wczuć się w położenie każdego młodego człowieka, który potrzebował dobrej rady, pomocy itp.
Pierwsze lata pracy w Chełmnie były niełatwe dla ks. Dominika ze względu na zaostrzającą się sytuację polityczną.
W 1901 r. miał miejsce w Toruniu proces sądowy członków wspomnianego wcześniej przeze mnie Towarzystwa Filomatów – tajnej organizacji młodzieżowej utworzonej w 1881 r. z połączenia mniejszych konspiracyjnych stowarzyszeń istniejących w różnych miastach pomorskich (najstarsze koła filomackie powstały w Chełmnie i w Chojnicach). Działalność ta była formą samoobrony polskiego społeczeństwa wobec polityki władz pruskich. Młodzież wstępująca do tej organizacji składała przysięgę m. in. ,iż będzie podejmować działania na rzecz odzyskania niepodległości przez naszą ojczyznę.
Od członków wymagano bezwzględnej dyscypliny, gotowości do poświęceń, abstynencji oraz pilności w nauce przedmiotów usuniętych ze szkoły przez władze. Na spotkaniach odbywających się w mieszkaniach poszczególnych członków tej organizacji przerabiano utwory literackie czołowych polskich twórców, uczono się także historii Polski.
W lasach organizowano ćwiczenia przysposobienia wojskowego. Urządzano też obchody ważnych rocznic narodowych.

Stały wzrost liczby osób wstępujących do organizacji zwrócił uwagę władz szkolnych. Zaczęto przeprowadzać rewizje uczniów; od stycznia 1901 r. pruska prokuratura rozpoczęła przesłuchania podejrzanych o działalność konspiracyjną 140 uczniów. Pokazowa rozprawa miała miejsce 9 IX 1901 r. w Toruniu. Proces trwał cztery dni. Wśród świadków był ks. Dominik. Nie miał łatwego zadania, gdyż z jednej strony czuł się Polakiem, z drugiej zaś był urzędnikiem pruskim. Musiał zachować bezstronność. Należy dodać, iż sam łamał prawo nauczając potajemnie wychowanków języka polskiego i historii polski przez co sam był wzywany do sądu.
Większość oskarżonych w czasie rozprawy wycofała złożone wcześniej zeznania lub wyparła się swej działalności. Wyrok sądu okazał się stosunkowo łagodny; np. niektórzy oskarżeni otrzymali karę w postaci odbycia kilku tygodni w więzieniu z utratą prawa do dalszych studiów. Przy czym w tamtych czasach każdy pobyt w więzieniu, nawet krótki uważany był za plamę na honorze. Taki człowiek tracił wszelkie prawa normalnego obywatela, nie mógł piastować żadnych urzędów. Uważany był niemal za trędowatego.
Koszty procesu pokryli obywatele polscy z zebranych dobrowolnych składek. Proces ten nie zastraszył Polaków – po krótkiej przerwie filomaci wznowili swoją działalność.

W tamtym czasie ks. Dominik również posługiwał chorym w chełmińskim szpitalu, w domach prywatnych, w przytułku dla starców.
Był także katechetą w ochronce oraz w szkole gospodarstwa domowego.

Katedra w Pelplinie

15 IV 1911 r. decyzją biskupa Augustyna Rosentretera ks. Konstantyn Dominik został przeniesiony do Pelplina na stanowisko subregensa i ojca duchownego w Seminarium Duchownym. Dodatkowo wykładał tamże liturgikę i homiletykę.
W pierwszej kolejności stanął tam przed koniecznością łagodzenia sporów na tle narodowościowym, do jakich w tamtym czasie coraz częściej dochodziło pomiędzy klerykami (Polakami i Niemcami). Sytuacja polityczna zmieniła się jeszcze bardziej na niekorzyść w 1918 r. Wracali żołnierze z frontu. W Niemczech wybuchła rewolucja, władzę przejęły Rady Żołnierskie. Zapanował chaos, głód i powszechna bieda. Brakowało żywności i opału. Transport kolejowy był zdezorganizowany. W pewnym momencie zabrakło chleba. Mieszkańcy Pelplina dla zaspokojenia głodu zbierali zioła, gotowano w wodzie suszoną brukiew. Wytworzyło to napiętą atmosferę w Seminarium. Nasilone spory na tle narodowościowym stały się impulsem do opuszczenia Pomorza dla kleryków – Niemców wraz z dotychczasowym regensem, ks. Trederem – mimo ciągle nieuregulowanej kwestii przynależności państwowej tego regionu.

Stanowisko regensa zajął ks. Dominik. Nie miał łatwego zadania, jednakże dzięki jego wysiłkom atmosfera na uczelni poprawiła się. Nowy regens łagodził spory pomiędzy klerykami; wzywał ich na rozmowy, a oni mieli wrażenie, że jego „wzrok przenika każdego na wskroś” , jakby potrafił czytać najskrytsze myśli. Był z jednej strony surowy, ganił kleryków za wszelkie niedociągnięcia, czy wykroczenia, zachęcał do pracy nad sobą, a z drugiej strony miał dla swoich wychowanków wiele cierpliwości i dobroci. Zawsze upominał ich łagodnym, acz stanowczym tonem. Powtarzał: „lepiej tłuc kamienie, niż być złym kapłanem”.
Zawsze miał czas dla swych wychowanków, gdy potrzebowali dobrej rady. W razie wykroczeń – próbował dokładnie zbadać daną sprawę i poznać przyczyny nagannego czynu – zanim wyciągnął konsekwencje wobec winnego. Starał się osądzać sprawiedliwie. Poza tym sam swoją postawą dawał przykład do naśladowania. Klerycy byli przekonani o jego nieprzeciętnej osobowości; nazywali go „świętym Dominiczkiem”. Odnosili się do niego z szacunkiem.
Przyczynił się do ukształtowania ich charakterów – silnych, zdecydowanych, gotowych do poświęceń; kilkuset z nich poniosło śmierć w czasie drugiej wojny światowej, składając „ofiarę całopalną za wiarę i ojczyznę”.
Wielu jego wychowanków poświęciło się pracy naukowej, pracując na wyższych uczelniach np. ks. dr Tadeusz Glemma, pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego, ks. dr Paweł Nowicki, pracownik Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.

O dalszym życiu Konstantyna Dominika napiszę w drugiej części artykułu.

Maria Sadurska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *