31 maja 1899 roku w Boguszynie (w przysiółku Hernau) urodził się Antoni Bonicki. Rodzicami jego byli Józef i Antonina z domu Wybieralska. Jego pradziad Ignacy Bonicki na początku XIX wieku był wójtem w Dębnie (w tym czasie odwiedził Dębno Adam Mickiewicz, a później takie osoby jak poeta Władysław Syrokomla czy skrzypek Apolinary Kątski).
Antoni miał dwóch braci: starszego Walentego i młodszego Józefa. Przyglądając się historii tej rodziny odbija się w niej to co było w Wielkopolsce na co dzień. Podziały narodowościowe wewnątrz rodziny. Brat Walenty uznał się za Niemca.
Antoni w 1913 roku skończył Katholishe Schule w Boguschin-Dorf (dziś Boguszyn). W latach 1915-1916 pracował w Berlinie, a od stycznia 1917 zatrudnił się w majątku Świączyn jako pomocnik gorzelanego. W maju 1917 roku powołany został do armii pruskiej.
Przeszedł szkolenie w Berlinie i trafił na front francuski jako mechanik lotniczy. Po podpisaniu rozejmu w grudniu 1918 roku opuścił armię pruską i dotarł na lotnisko w Krakowie, gdzie pracował jako mechanik. Zachował się oryginalny nieśmiertelnik Antoniego Bonickiego. Może komuś uda się rozszyfrować oznaczenia na tym nieśmiertelniku. Będę bardzo wdzięczny za pomoc, gdyż próbuję ustalić losy Dziadka w czasie Wielkiej Wojny.
Gdy wybuchło Powstanie Wielkopolskie Dziadek dotarł do stron rodzinnych, a następnie na Stację Lotniczą Ławica. Miał praktykę mechanika lotniczego i dlatego został instruktorem w Wyższej Szkole Lotniczej na Ławicy oraz w Szkole Obsługi Lotniczej na Ławicy. Dziadek był w składzie XIV Eskadry Wielkopolskiej i z nią trafił do 2 Pułku Lotniczego w Krakowie. Na zdjęciu z 20.04.1920 Dziadek (w kamizelce) stoi na skrzydle samolotu LVG, który rozbił się na lotnisku w Grudziądzu. W sierpniu 1923 roku zakończył służbę wojskową.
Po krótkim pobycie w Poznaniu w 1924 zatrudnił się w gorzelni majątku Świączyn. Zdobył uprawnienia gorzelanego i prowadził gorzelnię w Świączynie. 26 lutego 1927 roku zawarł małżeństwo z Katarzyną Weber z Nowego Miasta nad Wartą. Od 1 lipca 1928 roku pracował jako kierownik gorzelni w Górze pod Jarocinem w majątku Fischera Von Mollarda. W Górze urodzili się dwaj synowie Eugeniusz i Jan. W 1934 roku zawarł umowę z Antonim hrabią Czarneckim, właścicielem Przybysławia na prowadzenie gorzelni w Przybysławiu. Tam w 1935 roku urodziła się moja Mama Monika i mało brakowało, a po latach urodziłbym się ja (jednak urodziłem się w Jarocinie).
W majątku hrabiego Czarneckiego bywało wielu znanych ludzi. Bywała Zofia Kossak-Szczucka, wakacje spędzał młody ksiądz Stefan Wyszyński. W 1938 roku, w czasie manewrów pod Żerkowem, stacjonowali w Przybysławiu oficerowie dywizji gen. Andersa (wśród nich również tacy, którzy zginęli później w Katyniu).
W końcu sierpnia 1939 roku, na wezwanie mobilizacyjne, Dziadek stawił się na wojskowym lotnisku na Okęciu. Niestety samoloty eskadry, w której składzie miał być, odleciały już na lotniska polowe. Dziadek został d-cą plutonu ochrony lotniska. Ciekawostką jest to, że pluton na wyposażenie otrzymał słynne karabiny przeciwpancerne UR. Gdy Warszawa padła w panującym bałaganie Dziadkowi udało się opuścić Warszawę i dotrzeć do Przybysławia. Właściciele Przybysławia Czarneccy zostali przesiedleni do Generalnej Guberni. Antoni hrabia Czarnecki został zamordowany w czasie ewakuacji ludności cywilnej w czasie Powstania Warszawskiego. W roku 1940 do Przybysławia przybył zarządca ze strony Niemiec. Został nim Kurt Ossoliński. Tutaj też widać poplątane losy mieszkańców Wielkopolski. Ossoliński przed Wojną był zarządcą jednego z majątków Radziwiłłów. Po wybuchu wojny został aresztowany przez Niemców. Z więzienia wyciągnęła go jego żona.
W czasie okupacji w Przybysławiu u Dziadka ukrywał się ksiądz Stanisław Koszarek. Ksiądz Koszarek odprawiał tajne msze św. między innymi w mieszkaniu Dziadka. Dysponuję zdjęciem z okresu wojny przedstawiającym ołtarz przy którym odprawiane były msze św.
Po wyzwoleniu w lutym 1945 roku Dziadek został wybrany na Przewodniczącego Gminnej Rady Narodowej w Żerkowie. Przez pełnomocnika KRN został maju ’45 mianowany kierownikiem gorzelni i płatkarni w Przybysławiu. Funkcję Przewodniczącego GRN pełnił do września 1948 roku. W tym czasie przewodniczył również komitetowi budowy szkoły w Przybysławiu (do momentu wybudowania tej szkoły dzieci z Przybysławia musiały uczęszczać do szkoły w Komorzu). Gorzelnią w Przybysławiu kierował do 1962 roku gdy przeszedł na emeryturę.
Zamieszkał wtedy w domu rodzinnym żony Katarzyny z domu Weber w Nowym Mieście nad Wartą. W czasie emerytury działał w dalszym ciągu społecznie. Był skarbnikiem Spółki Wodnej, która budowała wodociąg w Nowym Mieście nad Wartą. Był rewidentem GS w Nowym Mieście.
Zmarł niespodziewanie 12 sierpnia 1968 roku.
Pochowany jest na Cmentarzu Parafialnym w Nowym Mieście nad Wartą.
Marek Szymański
Panie Marku gratuluję bardzo dobrego artykułu. Ciekawa historia. Proszę o kontakt ze mną przez stronę historiajarocina.pl Pozdrawiam Tomasz Cieślak
Szanowny Panie, szukałam po omacku w internecie nazwiska „Kurt von Ossoliński”. W Pana b.ciekawym artykule zadziwiła mnie informacja, że był on więziony przez Niemców na początku wojny, a później w r. 1940 był zarządcą w Przybysławiu. Ja znam jego historię związaną z moją rodziną. Moi rodzice, Róża i Marceli Żółtowscy, mieszkali w majątku Głuchowo (między Poznaniem i Kościanem). Moja Matka (Ojciec poszedł do wojska – był oficerem rezerwy, trafił do sowieckiej niewoli) po ucieczce z Wielkopolski tuż przed 1 września do krewnych w Kocku (Lubelszczyzna) wraz z trójką dzieci, wróciła do Głuchowa ok. 8-10 października 39 r. W Głuchowie zarządcą był Kurt von Ossoliński, który miał żonę i 2-letnią córeczkę. Umożliwił naszej rodzinie zamieszkanie w części naszego rodzinnego pałacu, pomógł w pogrzebie mojej starszej 4-letniej siostry, która zmarła w czasie tych trudnych peregrynacji. Jest pochowana na cmentarzu w Głuchowie.
Kurt Ossoliński okazał pomoc i wsparcie. Nasza rodzina została wywieziona w początku grudnia 39 r. wraz z tysiącem osób stanowiących elity Wielkopolski do Kosowa Lackiego. Dla nas była to utrata naszego domu. Mój ojciec, Marceli, zginął w Katyniu w egzekucji w dn. 17 kwietnia 40 r.
W okresie stanu wojennego Mama otrzymała pocztą paczkę ze „smakołykami” z Niemiec. Nadawcą był Kurt Ossoliński!
Pewnie ponad 20 lat temu poznałam w W-wie jego syna, Klausa Ossolińskiego i od niego dowiedziałam się, że Ossoliński wiosną 1940 r. został przez Niemców wyrzucony z Głuchowa. Prawdopodobnie była to kara za życzliwość wobec Polaków.
Klaus ożenił się z Polką i ma z nią czworo dzieci. Nasze dzieci są przyjaciółmi dzieci Ossolińskich mieszkających w W-wie.
Taka nasza historia …!!!