Mam na myśli wystawę w Muzeum Drugiej Wojny Światowej, naszym najnowszym, nazwanym przez kogoś nową gdańską katedrą. Tak górnolotnie bym go nie określił, ale niewątpliwie otrzymaliśmy placówkę najwyższej światowej rangi, chlubę Gdańska i Polski.
400 gablot, a w nich przeszło 2500 eksponatów
Opracowana przez zespół pod kierunkiem dyrektora Pawła Machcewicza, przy współudziale specjalistów z tej tematyki, najwybitniejszych, jakich można było znaleźć w Polsce i świecie, jest tak bogata, że brak słów, by szczegółowo ją opisać. Na powierzchni ok. 5 tys. metrów kwadratowych (pół hektara!) ustawiono 400 gablot, w których zgromadzono przeszło 2500 eksponatów. Na 250 stanowiskach multimedialnych można obejrzeć materiały filmowe trwające 4 godziny. Towarzyszące teksty liczą ponad tysiąc stron. Gdybyśmy chcieli każdemu eksponatowi poświęcić minutę uwagi (to minimum!), to pełne zwiedzenie wystawy zajęłoby nam 41 godzin, czyli 5 dni – licząc po osiem godzin dziennie, co oczywiście przekracza przeciętne ludzkie możliwości. Można tu będzie prowadzić cotygodniowe wycieczki. np. dwugodzinne, za każdym razem z innym programem, przez cały rok szkolny czy akademicki!
To prawdziwa encyklopedia wiedzy nie tylko o wojnie, ale o tym. co do niej doprowadziło. Pokazuje przede wszystkim, jak rodziło się zło, jak doszło do nienawiści i wynikających z niej zbrodni, najstraszniejszych i najbardziej masowych w dotychczasowej historii ludzkości. Jest jednym wielkim ostrzeżeniem: uważajcie, bo i wam może się to przytrafić! Czyńcie wszystko, co możliwe, żeby się to nigdy nie powtórzyło!
Walka Dobra ze Złem, Światła z Ciemnością
Przesłanie wystawy i w ogóle całego gmachu Muzeum jest klarowne i przekonujące – to walka Dobra ze Złem. Światła z Ciemnością, pełnego słońca świata zewnętrznego z mrokiem podziemi, w których ją umieszczono. Wstrząśnięci mrocznymi obrazami w bocznych zakamarkach możemy w każdej chwili wyjść na główną oś komunikacyjną, biegnącą po linii jednej z dawnych ulic historycznej Wiadrowni (ulicy Wielkiej), częściowo nawet wybrukowanej dawnym brukiem. Wysoka przestrzeń między pochyłymi ścianami, oświetlona od góry naturalnym światłem dnia, pozwala nam wrócić do teraźniejszości i uświadomić sobie, że żyjemy w całkiem innych czasach. Dla mnie wystawa jest swojego rodzaju powrotem w przeszłość – na początek w czas mojego dzieciństwa. Oto np. przedwojenna ulica, prawie naturalnych rozmiarów sklepy, wystawy, pełne autentycznych przedmiotów z tamtej epoki, wśród nich gablota z gazetami. Przeglądam tytuły i widzę „KURJER PORANNY” , tak właśnie pisany, nawet po przeprowadzonej w 1936 r. zmianie pisowni. Wracają wspomnienia z Lublina. Widzę gabinet dziadka Michała, który drzemie w fotelu, z ulubioną gazetą na kolanach. Pięcioletni brzdąc, któremu ojciec niedawno pokazał duże drukowane litery, podchodzi do śpiącego, wpatruje się w tytuł gazety, sylabizuje K-U-R-J-E-R P-O-R-A-N-N-Y i po raz pierwszy litery składają mu się w słowa! To dawne olśnienie przeżyłem dzięki wystawie po raz drugi!
Do dziś cierpnie mi skóra
Ulica pojawia się w następnym pomieszczeniu, dramatycznie zniszczona, z sowieckim czołgiem królującym na kupie gruzów. Ileż ja takich obrazów widziałem! Kolejne wspomnienie ten sam Lublin, w czasie wojny, zbombardowana kamienica na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Kapucyńskiej. Dwaj chłopcy chodzą po gruzach. Jeden z nich (mój towarzysz) znalazł jakiś niewielki pocisk i zamierza się, by rzucić w moim kierunku. Wołam: nie rób tego!, ale on rzuca. Pocisk przelatuje przez dziurę w murze, uderza w coś i wybucha – za chroniącą nas ścianą! Nietrudno zgadnąć, że po chwili już nas tam nie było.
Inny obrazek: idziemy w trójkę w zimowy wieczór przez zaciemnione miasto, przyświecając sobie latarką, z której byłem dumny. Miała świetny reflektorek. rzucający po odpowiednim podregulowaniu prawie punktowe światło. Pokazuję to na ślepej ścianie mijanego budynku i oto, jak spod ziemi, wyrasta niemiecki żandarm z jakimś cywilem. Za naruszenie wojennego zaciemnienia można było nawet zostać rozstrzelanym, więc jesteśmy przygotowani na najgorsze. Cywil mówi (po polsku): Daj tę latarkę! Oglądają, świecą, próbują, na koniec żandarm daje mi w zamian swoją, o wiele gorszą. Wracam z kolegami do domu, uboższy ale szczęśliwy, bo żyję! Czy takie przeżycia, strach który nam codziennie towarzyszył, dadzą się oddać wystawą? Nad tą zrujnowaną ulicą można by na przykład wyświetlać nadlatujący samolot, taki. jakie widziałem podczas wędrówki z rodzicami we wrześniu w 1939 r. Na pomruk wysoko lecącego samolotu śmigłowego do dziś cierpnie mi skóra.
Ze ściśniętym gardłem
Albo wyobraźmy sobie taką możliwość: zwiedzając wystawcę znajdujemy się w mieszkaniu warszawskim podczas wojny. Nagle słyszymy syreny, to alarm! Pracownicy prowadzą nas po schodach do odtworzonego schronu w piwnicy. Słychać wybuchy, wszystko się trzęsie, potem nastaje cisza. Syreny odwołują alarm. Wracamy do pokoju, ale tego drugiego, pokazującego stan po bombardowaniu. Wiem, że to trochę pachnie Disneylandem. ale pozwalałoby jeszcze mocniej odczuć grozę wojny.
W sali poświęconej tragedii katyńskiej najbardziej wstrząsające są autentyczne guziki pomordowanych i napis: „zostały tylko guziki”.
W innej sali oglądamy rysunki dzieci, którym nauczycielka tuż po wojnie kazała narysować co pamiętają z tamtych czasów. Patrzę na narysowaną przez dziecko szubienicę i stają mi w pamięci kartki z zapiskami rosyjskiej dziewczynki, Tani Sawiczewej, z czasu strasznego głodu podczas oblężenia ówczesnego Leningradu. Odnotowała po kolei śmierć babci, siostry, brata, dwóch wujków i mamy, a na ostatniej kartce napisała: „Wszyscy Sawiczewy umarli, została tylko Tania.” Czyta się to ze ściśniętym gardłem. Niedługo potem śmierć zabrała i ją.
W wymiarze uniwersalnym
Największą zaletą wystawy jest właśnie pokazanie okropności wojny w wymiarze uniwersalnym, potworności, które dotykają wszystkich. Czy rany Niemca, Rosjanina, Japończyka mniej bolą niż polskie?
U jednego z moich wojennych kolegów zakwaterowano niemieckiego oficera z żoną i 10-letnim synem, jego rówieśnikiem. Obaj przypadli sobie do gustu. Po roku oficera przeniesiono do Hamburga. Stamtąd niemiecki chłopiec przysyłał polskiemu pocztówki ze zdjęciami sprzed wojny, zaznaczając na nich krzyżykami domy, których już nie było, bo zniszczyły je alianckie bomby. Te krzyżyki radowały nasze serca, bo dawały pewność, że hitlerowskie Niemcy muszą w końcu przegrać, że wojna się skończy. Ale alianckie bomby, jak każde inne musiały powodować cierpienie i śmierć wielu ludzi, także niewinnych. W czasie wojny zabijanie staje się koniecznością i właśnie dlatego wojny są tak straszne.
Jako harcerz Szarych Szeregów byłem jeszcze za młody, by uczestniczyć w walce zbrojnej, ale przygotowywano nas do zabijania, co wówczas uważaliśmy za rzecz oczywistą. Ale wojna się skończyła, od ponad 70 lat mamy pokój i dalsze hodowanie w sobie nienawiści nieuchronnie doprowadziłoby do destrukcji, w pierwszym rzędzie nas samych!
Wystawa jest wielkim osiągnięciem. Nie wolno jej likwidować, można co najwyżej ją uzupełnić. Powinna to robić ta sama ekipa, która w tak znakomity sposób zrealizowała to nie zwykłe dzieło. Ludzi dobrej roboty należy nagradzać, a nie pozbawiać możliwości kontynuacji działania!
Osobiście dodałbym stoiska poświęcone powojennej pracy nad odwracaniem skutków wojny: odbudowie zabytków, staraniom o zwrot dzieł sztuki zabranych z miejsc, gdzie się od wieków znajdowały i co niezwykle ważne skutecznym działaniom na rzecz pojednania i przyjaźni między narodami. Tylko to może zapobiec nowym wojnom.
Andrzej Januszajtis, Stowarzyszenie Nasz Gdańsk
Ta interaktywna mapa, z której nie można przejść na google maps – genialny ruch, może chociaż adres poniżej wpiszcie.
To jest mapa Google. I jest interaktywna, może masz problem z przeglądarką?