Jak minął rok 2020 w Gdańsku? Pod znakiem pandemii? Na pewno, ale nie tylko wirus determinował życie gdańszczan i absorbował ich uwagę. Co jeszcze?
Pandemia
Dla Gdańska pandemia w okresie „pierwszego lockdownu” oznaczała nie tylko pustawe ulice i zamknięte sklepy. To także zmniejszenie liczby i częstotliwości kursowania autobusów albo wręcz likwidacja niektórych linii, co było tłumaczone zmniejszeniem liczby pasażerów. Takiego wyjaśnienia nie przyjmowali do wiadomości ci, którzy jednak musieli przemieszczać się po mieście autobusami lub tramwajami.
Kilka miesięcy później okazało się, że zmiany w transporcie publicznym to trend niezmienny. W październiku 2020 r. zlikwidowano m.in. linię 210 łączącą Osowę z Orunią. Rady dzielnic skarżyły się, że nie konsultowano z nimi tych planów, Zarząd Transportu Miejskiego ripostował, że owszem, pisma w tych sprawach do radnych wysyłał. Mieszkańcy zostali z niczym.
Równocześnie pandemia nie okazała się wystarczającym powodem do odwołania ubiegłorocznego Jarmarku Świętego Dominika. Międzynarodowe Targi Gdańskie i władze Gdańska uznały, że wydarzenie było sukcesem. „Mniej wystawców, mniej odwiedzających, mniejsze obroty, ale ani jednego przypadku zakażenia COVID-19 i ponad 85 proc. zadowolonych gości, którzy zamierzają polecić gdański jarmark jako bardzo atrakcyjne wydarzenie w Polsce”.
Lato zresztą upłynęło w całym Trójmieście w atmosferze tradycyjnej kanikuły, a widomych znaków postępującej w tle pandemii nie było zbyt wiele. Niestety, rzeczy miłe sercu przemijają i z końcem lata pandemia wróciła na główne strony portali.
Na krótki czas wyparł ją z czołówek serwisów Strajk Kobiet…
Strajk Kobiet
Jednym z ważniejszych wydarzeń roku 2020 były pewnie uliczne manifestacje przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego ws. zgodności aborcji eugenicznej z ustawą zasadniczą. Odbywały się w wielu miastach i nie ominęły oczywiście Gdańska, Sopotu i Gdyni. Początkowo liczne i głośne, z czasem wygasły, bo, jak tłumaczą liderki Strajku Kobiet (grupa organizująca protesty), „taka jest dynamika protestu”.
Po protestach w Gdańsku nie ma już śladu, a ja nie zamierzam przeprowadzać socjologicznej analizy zjawiska i jego konsekwencji. Nie miejsce na to. Po ulicznych masówkach na dłużej ostało się zdewastowane otoczenie biur parlamentarzystów PiS. Poseł Kacper Płażyński chciał się ze strajkującymi kobietami spotkać i pogadać o ich postulatach pod warunkiem, że uprzątną to, co naśmieciły. Panie wolały żeby poseł jednak wy…….ł. No to poseł nigdzie się nie udał i z nimi nie porozmawiał, natomiast strajk rozpłynął się w zimowej mgle.
Dość szybko oczyszczono natomiast zabazgrane przez zwolenniczki i zwolenników Strajku Kobiet elewacje gdańskich świątyń i zdewastowane miejsca kultu religijnego.
Przy okazji protestów nie można pominąć czynnego udziału w nich naszych lokalnych polityków. Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz też protesty wspierała. Momentami nazbyt serdecznie, bo za fejsbukowy wpis, w którym nawoływała do przekazywania Muzeum Gdańska pamiątek po ulicznym kryterium Strajku Kobiet, dostała od części internautów reprymendę. Prezydent napisała m.in.: „Warto, żeby nasze dzieci i wnuki wiedziały, kto wywiózł ten rząd na taczkach”. W efekcie sprzeciwów wobec zaangażowaniu miejskiego samorządu w ogólnopolską politykę wpis został zmodyfikowany, a kontrowersyjna treść usunięta.
Zresztą, to usunięte zdanie nijak nie wpisywało się w głoszoną przez panią prezydent politykę serdeczności. Ale skoro zdołała je napisać, to czy dziwić może, że z ust szefowej miasta nie padło choćby pół zdania potępienia mowy nienawiści rozlewanej szerokim i wartkim strumieniem przez organizatorki i bywalców ulicznego „strajku”? Język pogardy oraz wojenna retoryka, które przerodziły się nawoływanie do puczu, z pewnością nie służą zasypywaniu podziałów i dewastują więzi społeczne na wiele lat. Aleksandra Dulkiewicz tego nie wie? A może wie i jej to pasuje?
Wielka mała polityka
Ale trójmiejscy włodarze wcale od wielkiej polityki nie stronią. Marzy im się co najmniej wpływ na kwestie kadrowe, bo podczas wyborów prezydenckich w lipcu dzielnie pojawiali się na wiecach Rafała Trzaskowskiego. Dotyczy to Aleksandry Dulkiewicz i Jacka Karnowskiego. Ta para wręcz czynnie agitowała na rzecz kandydata obozu antyrządowego. Prezydent Gdyni Wojciech Szczurek wyraził swoje poparcie dla wiceprzewodniczącego PO za pośrednictwem mediów społecznościowych.
Nie dziwi to wcale, bo od samego początku swojej prezydentury Aleksandra Dulkiewicz angażuje miejski, prezydencki autorytet wprost w „warszawskie sprawy”, którym lokalny samorządowiec powinien jedynie przyglądać się z ratusza. W przypadku prezydenta Karnowskiego mamy chyba już do czynienia z nieskrywaną nienawiścią do PiS. Jak ma się to przełożyć na program polityki lokalnej? Jacek Karnowski pewnie wie i nie omieszka poinformować o tym swoich wyborców przy okazji kolejnych wyborów samorządowych.
Afera dzielnicowa
A co do polityki lokalnej – rok 2020 w swoim schyłku przyniósł nam wybuch „afery dzielnicowej”. W skrócie – radni miejscy z klubu Koalicji Obywatelskiej forsowali projekt zmian kompetencji rad dzielnic. Zmiany nie spodobały się radnym dzielnicowym, którzy uznali je za upolitycznianie samorządu i odbieranie dzielnicom dotychczasowych narzędzi samostanowienia, a w rezultacie centralizację władzy na szczeblu miejskim. Szczególnie nie spodobał się pomysł, by powołać do życia tzw. konwenty makrodzielnic. I trudno się dziwić. Te ciała, złożone w dużej części z radnych miejskich, miałyby opiniować budżety dzielnicowe. Na dodatek w proponowanym kształcie ustrojowym konwentów, jedna dzielnica miałaby wpływ na budżet drugiej dzielnicy. Radnych dzielnicowych oburzyła też forma procedowania projektu oraz informowania o nim opinii publicznej pomijająca opinie dzielnic.
A co do centralizacji – ciekawe, bo centralizacja to argument często podnoszony przez opozycyjnych wobec władz krajowych włodarzy miast. W tym gronie są i nasi reprezentanci z Aleksandrą Dulkiewicz na czele.
Czy wywołująca opór reforma stanie się prawem, czas pokaże. Na razie trwają, wymuszone przez radnych dzielnicowych, konsultacje społeczne w tej sprawie.
Kasa, kasa…
Niestety, Gdańsk ma lekką rękę w wydawaniu publicznych pieniędzy na pierdoły, na światełka, na rauty, na zakupy, z których nic dla mieszkańców nie wynika. Od dawna i nie zmienił tego pandemiczny rok 2020. Prawie 140 tysięcy złotych z kasy Gdańskiego Archipelagu Kultury kosztowała iluminacja noworoczna na budynku Zieleniaka. Super atrakcja, której równie dobrze mogłoby nie być, skoro co jakiś czas słyszymy od gdańskich urzędników, jak to źle dzieje się samorządom pod butem partii rządzącej.
Zresztą, można odnieść wrażenie, że w magistracie modne jest dwumyślenie. Z jednej strony gasi się oświetlenie niektórych punktów miasta w proteście przeciwko budżetowym cięciom w funduszach trafiających do samorządów, a z drugiej hojną ręką oświetla się Nowy Ratusz (na tęczowo, na niebiesko, do wyboru, do koloru) albo ustawia świetlistą ścianę świątecznej iluminacji w parku Reagana. Chciałbym wiedzieć – stać nas, czy nas nie stać?!
Personalia
Gdańskiem wstrząsnęły też w tym roku dwie dymisje – takie zdanie bardzo chciałbym napisać, ale… oficjalnie to nie były odgórnie zalecone dymisje i chyba nie wstrząsnęły tak gdańszczanami bardzo. No, może lekko poruszyły opinię publiczną. Z pewnością opinię publiczną poruszyło przejście na emeryturę kościelną metropolity gdańskiego arcybiskupa Leszka Sławoja Głódzia. Rezygnacja z urzędu, a właściwie odwołanie zwierzchnika gdańskiego Kościoła było długo oczekiwane m.in. przez środowiska zarzucające mu m.in. wystawny styl życia i obojętność wobec informacji o księżach pedofilach pracujących w lokalnych parafiach. Tak więc nie ma już na urzędzie Leszka Sławoja, choć zrezygnował z funkcji nie z powodu uznania przez Stolicę Apostolską win mu przypisywanych, a z powodu wieku. W minionym roku skończył bowiem 75 lat i osiągnął tym samym biskupi wiek emerytalny.
Administratorem apostolskim Archidiecezji Gdańskiej został bp Jacek Jezierski.
- przeczytaj: Rok 2020 w Sopocie – subiektywne podsumowanie
- Rok 2020 w Gdyni – subiektywne podsumowanie
Druga dobrowolna rezygnacja zaskoczyła może niektórych mieszkańców Gdańska, choć mnie nie zaskoczyła wcale. Powiem więcej – spodziewałem się jej od dłuższego czasu. Chodzi o rezygnację z urzędu wiceprezydenta Gdańska ds. edukacji i usług społecznych Piotra Kowalczuka. Zaskoczenie okazywane wobec tego faktu przez prezydent Aleksandrę Dulkiewicz było, moim zdaniem, delikatnie rzecz ujmując, nieszczere. Oficjalnie, po sześciu latach na tym stanowisku, Kowalczuk złożył urząd z powodów osobistych i tego się trzymajmy.
Mam wrażenie, że zaskoczeniem było natomiast powołanie na jego miejsce Moniki Chabior, aktywistki społecznej rodem z Pucka z doświadczeniem w sektorze organizacji pozarządowych, za to bez doświadczenia w samorządzie. Pani wiceprezydent już pracuje, po owocach poznamy jej dzieło. Oby tylko jej społeczna wrażliwość nie została stępiona urzędniczą rutyną. Albo inaczej – oby jak najpóźniej…
Zdarzyła się w Gdańsku w roku 2020 jeszcze jedna rezygnacja – bez wątpienia konieczna, zasłużona i oczekiwana. Chodzi o odejście Jerzego Gwizdały z funkcji rektora Uniwersytetu Gdańskiego. Powód? Oficjalnie – stan zdrowia. W rzeczywistości – plagiat, który, mimo prób wyłgania się od zarzutów, został byłemu rektorowi udowodniony ponad wszelką wątpliwość. Dowiódł tego dr Błażej Kochański z Politechniki Gdańskiej, który ujawnił, że Gwizdała przepisał w swojej pracy całe fragmenty jego doktoratu, na którym oparł wniosek profesorski. Niby plagiaty to już w naszym świecie naukowym niemal norma, ale wciąż trudno uwierzyć, że kryzys uniwersytetu, a w tym konkretnym przypadku kryzys Uniwersytetu Gdańskiego, jest tak głęboki, że przejawia się w tak odrażającej formie.
Głosami 104 na 130 elektorów biorących udział w głosowaniu, na stanowisko rektora Uniwersytetu Gdańskiego do końca kadencji 2020/2024 został wybrany prof. Piotr Stepnowski.
***
A ponadto uważam, że Forum Gdańsk powinno być zburzone!
Dariusz Olejniczak