Historia awangardy zna takie przypadki. Najpierw jest nowe zjawisko, odrębny styl życia, nieakceptowalny trend w modzie i sztuce. Potem to, co nieakceptowalne, zostaje z wolna przyswojone przez sporą część społeczeństwa, uznane za normalne, a nawet wartościowe. I w tym momencie do gry wkraczają spece od komercjalizowania i monetyzowania undergroundu. To, co niszowe, pojawia się na półkach sklepowych i jest sprzedawane w milionach egzemplarzy.

Tak było choćby z hipisowskimi inspiracjami w modzie czy punkowymi gadżetami i fryzurami. Zostały zaakceptowane, zaadaptowane, weszły do codziennego obiegu i przyniosły spore zyski wielu wrażliwym na potrzeby i wyzwania rynku.

Nie inaczej jest w polityce. To, co oddolne, obywatelskie, niezależne, ba! apolityczne (w potocznym rozumieniu), staje się narzędziem gry politycznej, modelem sprawowania władzy. Przykład? Budżet obywatelski. Dlaczego? Ano dlatego, że na polski grunt zaadoptowany przez aktywistów z Sopotu (gdzie został wdrożony nie bez konfliktu na linii władza-mieszkańcy), budził początkowo wstręt niektórych polityków lokalnych, w tym prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. W 2010 włodarz Gdańska stwierdził nawet na łamach portalu „Moja Orunia”, że…

Budżet partycypacyjny jest utopią i mitem, podnoszonym przez osoby, które często nie mają zielonego pojęcia o metodach zarządzania miastem. Każdego, kto by chciał na ten temat poważnie porozmawiać, mogę zaprosić na tygodniową praktykę w Urzędzie Miasta. Aby zobaczył, o jakim poziomie złożoności mówimy. Budżet partycypacyjny może sprawdzić się być może w Szwajcarii, w Skandynawii, w tych społecznościach, których poziom świadomości, wyrobienia w sprawach publicznych jest zdecydowanie wyższy – i co ważne – w małych gminach. Nie w polskich metropoliach, nie w Gdańsku.

Cóż, w wyborach samorządowych w 2014 r. już nie tylko Paweł Adamowicz adaptował do swojego programu wyborczego postulaty miejskich aktywistów. Inni kandydaci robili to równie ochoczo. Dziś budżet obywatelski jest jednym ze sztandarowych „projektów” gdańskiego magistratu.

Ale właściwie ja nie o tym, choć ten przydługi wstęp nie znalazł się tu bez przyczyny.

Mamy bowiem od kilku tygodni do czynienia z oddolną, początkowo jednoosobową (?) akcją odziewania rozmaitych pomników (na pierwszy ogień poszedł pomnik Lecha Kaczyńskiego ma się rozumieć) w koszulki z napisem „Konstytucja”. Ot, taki akt bezkompromisowego protestu wobec poczynań dyktatury. Jego autorem jest, jak się okazało, Łukasz Olejnik, działacz KOD z zachodniopomorskiego.

Pomysł Olejnika podchwyciły krajowe struktury KOD i prokonstytucyjne koszulki „założyło” do tej pory wiele pomników w Polsce. Także w Gdańsku – na przykład Neptun ze słynnej fontanny.

Tylko, że w Gdańsku nastąpił przełom. Oto underground wkroczył dumnie na główne salony miasta. Za przyzwoleniem i przy gorliwej współpracy władz miasta, czyli – rzecz ujmijmy dosłownie – prezydenta Pawła Adamowicza. Oddolna akcja opozycji została zaadaptowana na potrzeby tego konkretnego polityka, który od dawna ochoczo wali w „złą zmianę” niczym w bęben, czym popadnie. Tym razem przywalił tym, co Komitet Obrony Demokracji podał mu na tacy. Obywatelski, samoistny akt oporu zamienił w polityczny akt walki o swoją władzę w mieście. Być może ktoś wierzy, że Adamowicz chce „bronić miasta przed PiS-em” z czysto ideologicznych, etycznych, wreszcie estetycznych pobudek, to ja przyznam, że w to nie wierzę. Dlaczego? Bo słabej wiary w tego człowieka jestem.

Z tego, co czytałem w mediach, wynika, że w Gdańsku, poza Neptunem, służby komunalne ubrały w koszulkę z napisem „Konstytucja” pomnik Świętopełka. Pomnik Jana Sobieskiego, pomnik Powiew Wolności, pomnik Obrońców Poczty Polskiej – przyodział KOD. Nieszczególnie podoba mi się przyodzianie pomnika Obrońców Poczty Polskiej, ale to moje prywatne, bardziej etyczne niż estetyczne dylematy.

To, co natomiast publicznie jawne i oczywiste, to fakt, że w akcję, przyjmijmy – obywatelską, zaangażowali się urzędnicy miasta. Nie dziwię się działaczom Komitetu Obrony Demokracji, oni wierzą, że takie instytucjonalne wsparcie jest jak dopływ świeżego powietrza, jak podanie ręki w potrzebie. Nie dziwię się też Adamowiczowi, który zainspirował do współpracy z KOD swoich pracowników. Jemu akcja koszulkowa przyda się z pewnością.

Tylko czy na pewno zysk będzie obopólny? Ubieranie pomników obronie Konstytucji w wykonaniu gdańskiego magistratu jest co najwyżej zabawne, jeśli nie żałosne. Równocześnie dla Adamowicza przysłowiowe plecy działaczy i działaczek KOD są kolejnymi, po których chce się wspiąć ponownie na szczyt władzy. Żeby było tak, jak było.

Adamowicz miał okazję udowodnić, jaki jest fajny i prodemokratyczny. Jego zysk. A KOD pokazał, że nie może się obyć bez wsparcia „z góry”. To słabe, zważywszy, że KOD raczej powinien starać się o pozyskiwanie wsparcia zwykłych mieszkańców miast i wsi, zamiast blatować się z przedstawicielami władzy, o której życiu wewnętrznym obywatele dowiadują się czytając artykuły śledcze.

Paweł Ilski

przyp. red – Na profilu Pawła Adamowicza w mediach społecznościowych pojawiły się zdjęcia autorstwa Jacka Bendykowskiego – radnego sejmiku wojewódzkiego i prezesa Fundacji Gdańskiej. Naszym zdaniem więc undeground wkroczył nie tylko do Urzędu Miejskiego, ale również do Sejmiku Województwa Pomorskiego. Czyżby kampania wyborcza obu urzędników miała odbywać się pod egidą gołego tyłka Neptuna?

One thought on “Adamowicz w koszulce lidera KOD-u

  • Gdyby głupota miała skrzydła , magistrat byłby obłokiem.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *