O torturach SB, czyli o tym, że prawdziwi bohaterowie są zawsze niewidzialni.
Gdyby Maryla Płońska żyła dziś, obchodziłaby swe 61 urodziny. Przez kilka lat pracowała w wydziałowej bibliotece Uniwersytetu Gdańskiego. Przez te pierwsze lata jej pracy, praktycznie jej nie zauważałem, nie zwracałem na nią uwagi… i gdyby nie konieczność wykonania mapki do prospektu na Zjazd Polskiego Towarzystwa Astronomicznego w 1987 roku, prawdopodobnie do końca swych dni żyłbym w błogiej nieświadomości. Skierowano mnie do Maryli, bo ponoć była świetnym kreślarzem. I rzeczywiście tak było. Rysunki wykonała starannie. Od tego dnia spędziłem z Nią wiele czasu na wielogodzinnych rozmowach na temat Lecha, Solidarności i ogólnie o życiu. Poznałem wiele szczegółów z jej życia, z tego rodzinnego, związkowego, wywrotowego, skierowanego przeciw komunie. I jakie wspomnienia wyniosłem z tych rozmów?
Po pierwsze, prawdziwi bohaterowie są skromni. Nigdy nie zdradziła nic, co w moich oczach podniosłoby ją na piedestał. Nie pochwaliła się niczym, a miała się czym chwalić. W końcu to Ona odczytała ten tekst, pod bramą stoczni, który w usta fikcyjnego (bo filmowego) Wałęsy, wsadził Andrzej Wajda. Dużo za to opowiadała o innych. A miała co opowiadać. Ilekroć „zapraszano” ją na przesłuchania, w pokoju obok zawsze był już Wałęsa [czas po zawieszeniu stanu wojennego – przyp. red.]. A jeśli go jeszcze nie było, to po chwili i tak się pojawiał. Wówczas oficer SB dyskretnie uchylał drzwi i kazał jej w milczeniu słuchać tego, co za drzwiami opowiadał Lech. A Lech był bardzo rozmowny, cały czas gadał, gadał i gadał. „Lechu, Ty masz rodzinę i dzieci, po cholerę całymi dniami przesiadujesz na SB?”. Ważne było to, że Lechu spędzał ten cały swój czas na SB dobrowolnie, z własnej inicjatywy. Owszem, bywał niekiedy wzywany, ale wtedy Maryli zazwyczaj nie „zapraszano”. Byłem ciekaw, czy Lech donosił, czy zdradził coś, czym można było Go określić mianem „zdrajcy” lub „donosiciela”. Maryla zaprzeczyła, nie była świadkiem donoszenia na związkowych kolegów, czy ujawniania tajnych spraw „Solidarności”. Nie o to chodziło. Oficer SB wówczas powiedział Maryli: „Po ch… mamy się z wami dogadywać (w domyśle z Andrzejem Gwiazdą i tą częścią Solidarności). My się świetnie dogadujemy z Lechem”.
przeczytaj też:
A co takiego gadał Lech Wałęsa do esbeków? W zasadzie nic zdrożnego w mojej ocenie. W jej uszach brzmiało to okrutnie:
„Kochani, przecież musimy się dogadać. Wszyscy jesteśmy takimi samymi Polakami, zgoda buduje, niezgoda rujnuje” i tak w kółko. Dzień w dzień, miesiąc po miesiącu oraz dyskusje o części ciała pewnej Maryny. A być może nie o wszystkim, co zasłyszała, chciała opowiadać.
I to były największe tortury jakimi została poddana Maryla na SB. Gorsze od fizycznego znęcania się. Fizyczne ciosy przestawały boleć. To, co słyszała, bolało ją do końca życia. I nie tylko to, bowiem wcześniej była świadkiem, jak Lech Wałęsa świadomie rozbijał jedność „Solidarności”. Wtedy jeszcze nie wiedziała, czemu tak Lech czynił. A może wiedziała, tylko nie wszystko chciała mi opowiedzieć. Wszak wiedziała, że ja wtedy Wałęsę popierałem, a przynajmniej mocno popierał Lecha mój szef. Była na tyle delikatna, aby nie wsadzać klina pomiędzy mną a moim szefem, który w Wałęsę był ślepo zapatrzony i który współpracował ściśle z Wałęsą pisząc mu niektóre przemówienia.
Prawdziwy bohater oddaje wszystko, co ma, nic w zamian nie dostając. Maryla straciła w zasadzie wszystko. Nie skończyła studiów, bo z uczelni ją wywalono (za działalność oczywiście). Straciła życie rodzinne, bo mąż wyjechał z Polski, a Ona nie chciała uciekać. Straciła zdrowie…
I wreszcie, prawdziwy bohater nie czerpie majątkowych korzyści z bycia bohaterem. Walcząc z chorobą dostawała zaledwie 477 zł renty.
Nasze drogi się rozeszły, bo ostatniego dnia Maryla powiedziała coś, czego nie umiałem zaakceptować.
Zapytałem się Jej: „No dobrze, jutro wygrywacie i premierem zostaje Andrzej Gwiazda, co Ty wtedy robisz?”.
Maryla odpowiedziała: „Rano Andrzejowi pogratuluję, a wieczorem przejdę do opozycji i stanę przeciwko Andrzejowi”.
„Wieczna rewolucjonistka” – pomyślałem sobie. Będąc pragmatykiem, nie potrafiłem zrozumieć jej postawy. Tamtego dnia nie rozumiałem, dziś przyznaję: Ona nawet wtedy miała rację.
Zbigniew Pastuszka
To straszne w jaki sposób człowiek traktuje drugiego człowieka