„Każdemu czasowi jego sztuka” – Arsenał ‘88
To muzeum jest źle urodzone. Zanim NOMUS zdążył zawalczyć o uznanie, zanim stał się obiektem pożądania artystów, kuratorów oraz publiczności, wzięto go na języki i podważono sens jego istnienia. Może słusznie?
Muzeum sztuki współczesnej w Gdańsku miało bowiem powstać na fundamentach Instytutu Sztuki Wyspa działającego pod auspicjami Fundacji Wyspa Progress. Obiema instytucjami kierowali Grzegorz Klaman i Aneta Szyłak. Ich wspólne plany przerodziły się w konflikt. Z dwuosobowego konfliktu zrodził się konflikt z zespołem pracowników Wyspy. Wzajemne oskarżenia i zarzuty złego gospodarowania budżetem czy braku kompetencji zarządczych były już tylko dopełnieniem dramatu.
W efekcie w spór zaangażował się gdański magistrat z prezydentem Pawłem Adamowiczem, Grzegorz Klaman stracił budynek – dotychczasową siedzibę Wyspy, a Aneta Szyłak ów budynek zyskała. Po to, by uruchomić w nim swój autorski projekt pod nazwą Nowe Muzeum Sztuki, w skrócie NOMUS. Wszystko to na przestrzeni 5 lat (2012–2017) minionej dekady.
Przyznam, że przypominanie tego wprawia mnie w zażenowanie, które nieodmiennie towarzyszy mi, gdy obserwuję, jak dobre idee obracają się w niwecz, bo dorośli, poważni i niegdyś ideowo spójni ludzie, upadają pod ciężarem jednostkowych ambicji, braku dobrej woli oraz niezdolności do kompromisów, do krytycznej refleksji nad swoimi relacjami z otoczeniem oraz własnym ego.
Niestety, czas pokazał, że duch „konfliktu założycielskiego” będzie unosił się nad muzeum i skandale NOMUS-owi przydarzą się jeszcze nieraz. Oto kolejnym wydarzeniem, utrwalającym w opinii publicznej negatywne skojarzenia dotyczące nowego muzeum, był zakup pewnego nietaniego eksponatu. Czy eksponat, który wyszedł spod dłuta Joanny Rajkowskiej i jej partnera, artystycznie się broni, ocenili już niejako zaocznie mieszkańcy Gdańska. Chodzi o słynny „Rydwan”.
Zakup rydwanu i dokumentacji z nim związanej do kolekcji NOMUS-a w 2019 r. kosztował budżet miasta 147 tys. zł., co przez wielu zostało uznane za zbytek w obliczu innych, bliższych ludziom, potrzeb. Mógłbym tu przytoczyć wyjaśnienia autorki dotyczące kontekstów powstania dzieła i jego przesłania oraz udziału złocistego rydwanu w artystycznych wydarzeniach ulokowanych w roku 2010 w Londynie (wtedy i tam postał rydwan). Nie zrobię tego, bowiem wszelkie konteksty i przesłania zostały rozmyte. Przez kolejne lata rydwanowi będzie w Gdańsku towarzyszyła inna legenda niż ta, wysnuta przez artystkę. Będzie to opowieść o nietrafionym, niepotrzebnym zakupie przedmiotu, którego aktualność i wymowa nieco już zblakła, bo przykryta została tysiącami nowych problemów i wyzwań, przed jakimi większość z nas staje na co dzień. Jednym słowem za 147 tys. z groszami kupiono dzieło, które nie wytrzymało próby czasu, okazało się nie być tak ponadczasowe, jakby się lokalnym decydentom wydawało. Stało się wręcz ogólnopolskim symbolem oderwania samorządowców i ludzi kultury od zwykłych problemów społeczności, w których żyją i pracują na co dzień.
Kolejny intrygujący zakup do kolekcji nowego muzeum to warte 25 tys. zł odbitki zdjęć z akcji artystycznej „Rowerek”, która była przeprowadzona ponad 26 lat temu. Jak czytamy na łamach portalu Trojmiasto.pl, urzędnicy, którzy hojną ręką przekazali fundusze na ten zakup, przekonują, że inwestowanie w sztukę nowoczesną jest „elementem kapitału miasta jako elementu kultury”, a zakupione zdjęcia są „obiektem unikatowym”. Ja wiem, że o tej unikatowości przesądzają o wiele znamienitsze autorytety niż gdańscy podatnicy, ale jestem przekonany, że każdy sąd wtymkraju uniewinniłby mnie od zarzutu posiadania wątpliwości co do słuszności zakupu takiego wiekopomnego przejawu artystycznej reakcji na otaczającą twórców rzeczywistość.
Mam sporo innych uwag dotyczących zgromadzonych do tej pory na potrzeby NOMUS-a zbiorów. Zajrzyjmy jednak do Manifestu, bo jednym z haseł programowych muzeum jest prawo do napisania własnej historii sztuki.
Profesor Piotr Piotrowski próbował przed kilkoma laty zrealizować ideę muzeum krytycznego, wywiedzioną z metodologii krytycznej historii sztuki. Z koncepcji tej chcielibyśmy wziąć postawę zaangażowania, świadomego uczestnictwa w debacie publicznej oraz wyjście poza myślenie kanoniczne i poddane scentralizowanym geografiom sztuki. Taka historia i geografia sztuki nie są już możliwe, a naszym zadaniem jest szukać nowych nieoczywistych rozwiązań, aby odkrywać nowe znaczenia zakodowane w sztuce. (…) Nie spór, a negocjacje wydają się być najbardziej wartościowymi w budowaniu historii sztuki na Pomorzu i w budowaniu Nowego Muzeum Sztuki.
Cóż, pamiętamy, że w sprawie budowania nowego muzeum negocjacje z Klamanem nie wyszły, za to z władzami miasta i owszem.
No to jeszcze kilka słów o budowaniu:
Nie dążymy do tego, by nasze muzeum było podobne do innych i reprodukowało kanoniczny obraz sztuki. Szukamy tego, co specyficzne i wyjątkowe. Tego, co było i jest możliwe. Co jest pilne i ważne w kontekście naszego miasta i regionu. W kontekście wartości, jakie wyznajemy – wolności twórczej, wolności ekspresji, wolności badań naukowych.
I tak dalej, i tak dalej… Nic zaskakującego. Każde nowe muzeum chce być „nowsze” od innych. Uważam ów Manifest – Deklarację Programową – za przegadaną. Mam wrażenie, że podpisana pod tekstem Aneta Szyłak chciała zmieścić w kilku akapitach wszystko, co „może się przydać”. Nazwałbym ów zabieg poszerzaniem pola manewru…
Cechą niektórych manifestów jest, z jednej strony, ich rozbuchanie, z drugiej – posługiwanie się pewnymi kluczami, może nawet wytrychami przy przechodzeniu z pokoju do pokoju, z pola na pole, z przestrzeni w inną przestrzeń. W tym zakresie Manifest NOMUS-a nie odbiega od normy. Autorka stara się przy tym nie pominąć niczego, czym NOMUS mógłby się zajmować. Cenne wydaje się zwrócenie uwagi na konteksty – ja czytam to jako zwrócenie uwagi na konteksty gdańskie, lokalne oraz stoczniowe i postoczniowe. Czy aby mam rację?
Zachowując w zbiorowej pamięci przytoczony fragment Deklaracji Programowej, wróćmy do listy zakupów… Z wykazu zbiorów wyłania się obraz kolekcji, owszem zdominowanej przez lokalnych twórców, jednak skromnej (tak, wiem, to początek), przypadkowej i rozczarowującej. Od razu czynię zastrzeżenie – nie uważam Elvina Flamingo, Michała Szlagi czy Sebastião Salgado za artystów niegodnych NOMUS-a. Wręcz przeciwnie. Uważam jednak, że jak na kolekcję placówki, która ma wyrastać z lokalnych kontekstów i odwrotnie – wrastać w nie, a ponadto sprostać stawianemu przed sobą zadaniu stworzenia wnikliwego obrazu sztuki w Trójmieście uwzględniającego nie tylko sztuki wizualne, ale także teatr, muzykę, fotografię, filmy, niszowe wydawnictwa i ruchy artystyczno-społeczne – do dziś zgromadzone zbiory prezentują się jak wyżej.
Właśnie, sporo jest w Manifeście o lokalnych, trójmiejskich artystach, o dokumentowaniu ich działań, ale Aneta Szyłak pomieściła w tekście kilka słów otwierających NOMUS-owi bramę na świat.
Interesuje nas rozbudowa zasobów zarówno o wartościowe zjawiska sceny lokalnej i krajowej, ale też takie zjawiska w sztuce międzynarodowej, które są istotne z perspektywy idei naszego muzeum, odzwierciedlają przyjęte wartości i budują wartościowy kontekst dla osiągnięć sceny lokalnej.
Z tego dalekiego świata znalazły się dotychczas w kolekcji m.in. fotografie wspomnianego Salgado (jedna) i Barbary Klemm (tak liczne, że ociera się to o nadreprezentację na tle reszty zbiorów). No, właśnie, nad wyraz cenię sobie dokumentalne walory prac obojga, jednak odnoszę wrażenie, że posługując się tym fotoreporterskim kluczem, powinniśmy oczekiwać w muzeum prac Chrisa Niedenthala albo Macieja Kosycarza (a być może i jego ojca Zbigniewa). Galeria fotografii ma być jednym z mocniejszych punktów nowego muzeum. Czy wyłaniająca się z dotychczas pozyskanych zbiorów wizja budowania kolekcji fotograficznej jest najwłaściwsza? Więcej Wierzbickich i Szlagów, mniej Klemm (bo Salgado to w ogóle jakiś „wypadek przy pracy” najpewniej)!
A jeśli chodzi o Gdańsk, Trójmiasto, region? Tak – jest Flamingo, jest Nieznalska, są Szumczyk i wspomniany Szlaga (niekoniecznie fotoreporter, za to bez wątpienia artysta fotograf). Dlaczego jednak zabrakło zapisów stoczniowych i wokółstoczniowych działań Iwony Zając?! Stoczniowego muru i utrwalonych na nim murali Iwony już nie ma, ale są fotografie, nagrania audio i video. Dlaczego publiczność będzie oglądać „historyczne zdjęcie” „Piramidy zwierząt” Kozyry, a nie samą „Piramidę zwierząt”? (Oczywiście, „Piramida” jest w kolekcji Zachęty). Dlaczego nie zostanie wystawiona w NOMUS-ie jakaś mniej historyczna, ale równie udana, za to tańsza, fotka dzieła, strzelona smartfonem? Co zmieni w percepcji instalacji za pośrednictwem zdjęcia fakt, że zdjęcie nie pochodzi z wystawy dyplomowej w warszawskiej ASP w roku 1993, a z wczoraj? Skoro NOMUS nie unika pokazywania zdjęć dzieł zamiast dzieł, to dlaczego nowe muzeum milczy o Gdańskiej Szkole Muralu? Pytanie tym bardziej zasadne, że – jak deklaruje Szyłak w Manifeście – NOMUS ma również „zbierać konteksty sztuki”.
Myślę, że zamiast poszukiwać ideowych horyzontów w szeroko rozumianym świecie, ulokowane w Gdańsku Nowe Muzeum Sztuki powinno poszukać bardziej spójnego kierunku, mniej enigmatycznego, niestwarzającego okazji do popadania w ekspozycyjny chaos (którego wszak nie utożsamiam z różnorodnością), w niespójność wiodącą widzów na manowce.
Przyznam szczerze, że temu odwoływaniu się do lokalności, do ducha Gdańska, do ducha wolności twórczej i każdej innej – jako postawionemu sobie zadaniu – NOMUS nie sprostał. Zbyt wiele jest w zgromadzonych dotąd zbiorach niespójności. Jakoś to się nie scala, jakoś nie przechodzi sensownie jedno do drugiego. Na razie nie widać w tym planu. Patrzę na tę kolekcję i jakoś mi się ona rozłazi na boki.
A może wcale nie chodzi o budowanie spójności przesłania, tylko gromadzenie tego, co Aneta Szyłak i inne osoby z właściwych komisji uznają za wartościowe, na zasadzie „co się naiwnie”? Broniłoby się takie podejście, gdyby rzeczywiście, zamiast zdjęć „Piramidy”, do Gdańska trafiła „Piramida” a zdjęcia z przejażdżki rowerkiem nie trafiłyby tu wcale.
A jeśli już o budowaniu kolekcji, czyli o kasie mowa – Gdańsk inwestuje w zbiory NOMUS-a od początku jego formowania się. Podczas „zaocznego otwarcia” muzeum w 2017 r. władze miasta zadeklarowały, że co roku będą przeznaczać 400 tys. zł na zakupy do kolekcji sztuki współczesnej. W 2018 r. na zakup dzieł autorstwa artystów związanych z Gdańskiem rzeczywiście przeznaczono 400 tys. zł. Zakupione obiekty miasto przekazało placówce w dzierżawę. W roku 2020 kwota przeznaczona w budżecie miejskim na zakupy do kolekcji wyniosła już tylko 200 tys. zł. To właśnie z tej puli kupiono słynny „rowerek”.
Jak sądzę, NOMUS chce sięgać, gdzie wzrok nie sięga, a wystarczyłoby rozejrzeć się wokół. Może na odległość między naszym brzegiem Bałtyku a kilkoma cudzymi jego brzegami. Poszukiwanie idei wolności na naszym nadbałtyckim, północno- i środkowoeuropejskim podwórku mogłoby się okazać przygodą wartą wszystkich Salgadów razem wziętych.
Na koniec jeszcze jedna rzecz. Otwarcie siedziby NOMUS-a przy ul. Stefana Jaracza 14 zapowiadane jest w lokalnych mediach wstępnie na maj tego roku. Aneta Szyłak pełni w strukturze Muzeum Narodowego w Gdańsku (którego filią NOMUS jest) funkcję pełnomocniczki ds. Nowego Muzeum Sztuki w budowie. Czy w dniu otwarcia ekspozycji „automatycznie” obejmie funkcję szefowej NOMUS-a? Byłoby to nie tylko niedemokratyczne (pamiętamy, na jakim niestabilnym, spornym podłożu NOMUS wyrósł), ale i ze szkodą dla szerokiego kontekstu funkcjonowania nowej placówki. Uważam, że właściwe byłoby rozpisanie konkursu na takie stanowisko, do którego mógłby przystąpić każdy. W tym Szyłak i Klaman. Rzetelnie przeprowadzony konkurs gwarantowałby swobodny, merytoryczny wybór osoby o najwyższych kompetencjach, z najlepiej rokującą na przyszłość koncepcją funkcjonowania muzeum oraz budowania jego kolekcji. Sądzę jednak, że role zostały już rozpisane.