Już za kilka dni wejdzie na polskie ekrany film reprezentujący kino niepubliczne, który będzie szerzej dyskutowany przez społeczeństwo niż wszystkie filmy gdyńskiego festiwalu razem wzięte. Polskie kino publiczne na przykładzie większości filmów zaprezentowanych w tegorocznym Konkursie Głównym odkleiło się od rzeczywistości i staje się skansenem. Jest to o tyle smutne, że niegdyś było bardzo ważne dla społeczeństwa, kultury narodowej, dla sztuki, dla wielu z nas.

 Oto jak wyglądał tegoroczny festiwal  z perspektywy pokazów prasowych.

W tym roku postanowiłem obejrzeć cały Konkurs Główny w kinie Warszawa wchodzącym w skład Gdyńskiego Centrum Filmowego i skorzystać z opieki festiwalowego biura prasowego. Dziękując staffowi pod dowództwem Anny Wróblewskiej, stwierdzam bez wysiłku, że ekipa Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni jest najbardziej profesjonalnym i sympatycznym zespołem obsługującym akredytowanych dziennikarzy na dużej imprezie kulturalnej na Pomorzu.

Oglądanie filmów podczas pokazów prasowych daje często niepowtarzalną okazję do uczestniczenia w pierwszych publicznych pokazach. Czułem się przez to prawie jak Isabelle i Theo w „Marzycielach”, którzy siadali w pierwszym rzędzie, by być pierwszymi, do oczu których dotrze obraz w kinie. Po każdym pokazie prasowym była konferencja prasowa, która właściwie powinna się nazywać „laudacja prasowa”, bo jej celem było głównie dobre samopoczucie filmowców, nad którym czuwają strażnicy wazeliny i sytuacji. Wiem, że filmowcy przede wszystkim mają się czuć dobrze i starałem się być grzeczny oraz zadawać dobre pytania. Jednak zmęczenie i nadmierna ilość wazeliny spowodowały, że już pod koniec maratonu wymsknęły mi się pytania skandaliczne, za które przepraszam. Przecież nie wolno zapytać się o Lilkę, córkę Jerzego Jerry’ego Górskiego czy o występ Piotra Domalewskiego w „Roju”. Słusznie dostałem po łapach i zostałem zbanowany – fuj, jeszcze będzie nieprzyjemnie na bankietach przez takie chamskie pytania!

Oglądanie filmów w kolejności ich pozycjonowania przez organizatorów i w towarzystwie wytrawnych krytyków (Janusz Wróblewski i Jacek Wakar byli wiernymi oglądaczami) oraz wielu entuzjastów kina poszerzało spectrum. Można było wymieniać się na bieżąco opiniami, jedne filmy rosły (u mnie na pewno „Wieża. Jasny dzień”), inne opadały (szaleńcze pikowanie obrazu „Czuwaj”).

O filmach najkrócej

Zawiedli najstarsi mistrzowie: Agnieszka Holland (1948) kompletnie nieudanym „Pokotem”, Juliusz Machulski (1955) ciężkostrawną „Voltą” a Robert Gliński (1952) zaszokował nieznajomością realiów w harcerskim thrillerze „Czuwaj”. Nie ogarnęła tematu Joanna Kos-Krauze (1972), która dokończyła „Ptaki śpiewają w Kigali” rozpoczęte jeszcze z mężem, Krzysztofem Krauze (1953-2014).

Debiutujący filmowcy: Paweł Maślona (1983) w przeboju festiwalu pt. „Atak paniki”, Piotr Domalewski (1983) w zwycięskiej „Cichej nocy” czy najmłodsza w tym towarzystwie Jagoda Szelc (1984) w niepokojącym horrorze parapsychologicznym „Wieża. Jasny dzień” pokazali, że potrafią pracować z aktorami. Kuriozalną „Reakcją łańcuchową” zadebiutował najmłodszy reżyser festiwalu Jakub Pączek (1984), który wygrał najtrudniejszą konkurencję i zdobył Śledzia* za najgorszy film roku. Najstarszym debiutantem był Maciej Sobieszczański (1966), który w „Zgodzie” z połowicznym sukcesem podjął wstydliwy temat polskiego obozu w Świętochłowicach.

Jedynym filmem, który budził sprzeczne emocje był „Wyklęty” debiutującego Konrada Łęckiego  (1976), ale nikt nie chciał się pokłócić. Solidne filmy zaprezentowali czterdziestolatkowie: Łukasz Palkowski (1976) w hagiograficzno-hollywoodzkim „Najlepszym” i Maria Sadowska (1976) w „Sztuce kochania. Historii Michaliny Wisłockiej”. Sama reżyserka Katarzyna „Kasia” Adamik (1972) nie potrafiła określić gatunkowo swego „Amoku”, za to Bodo Kox (1977) ubawił kilka razy w przepełnionej cytatami z wielu filmów komedii s-f „Człowiek z magicznym pudełkiem”. Urszula Antoniak (1968) przedstawiła proces szukania tożsamości przez Polaka w Berlinie (w tej roli Jakub Gierszał z nagrodą im Vladimira Mensika* – rekordowa ilość filmów w konkursie czyli 4). Zrobiła to we własnym, charakterystycznym stylu, czyli z niezwykłą precyzją i pieczołowitością techniczną docenioną przez Jury (nagroda dla Lennerta Hillege’a za zdjęcia i dla Mirosława Makowskiego/Macieja Pawłowskiegi/Jana Schermera za dźwięk). Piękny, niespieszny estetyk.

„Catalina”, powstały w koprodukcji debiut Bośniaka Denijala Hasanovicia (1969), w pogoni za Śledziem przegrał na finiszu z „Czuwajem” i „Reakcją łańcuchową”.

Za to koprodukcja polsko-brytyjska „Twój Vincent” („Loving Vincent”) jest filmem z innej półki.

By to udowodnić, najlepiej podać nazwiska i liczby. Pierwszy na świecie pełnometrażowy film w animacji malarskiej został sprzedany już do 135 krajów. Dzięki koproducentowi, firmie Trademark films (Trademark films is a new kind of British production company, small but perfectly formed więcej) udało się pozyskać takich aktorów jak: Douglas Booth (m.in. Mr. Bingley w „Duma i uprzedzenie i zombie” czy Shem w „Noe. Wybrany przez boga”), Saoirse Ronan (główniak w „Brooklyn”) i Jerome Flynn(Brann w „Grze o tron”). Muzykę napisał Clint Mansell („Źródło”, „Requiem dla snu”). Nad filmem pracowało ponad 100 malarzy z 15 krajów (w tym większość w studiu w Gdańsku). Praca trwała 22 miesiące, jeden z animatorów, malarz z Sopotu, Łukasz Gordon, dziennie tworzył ok. 1/12 sekundy a stworzenie 43 sekund filmu zajęło mu pół roku. Imponują koncepty premier krajowych: brytyjska w National Gallery, francuska w Muzeum d’Orsay a holenderska w Muzeum van Gogha. Film będzie ubiegać się o nominacje oscarowe w kategoriach: najlepszy pełnometrażowy film animowany, scenariusz i muzyka. To prawda, że scenariusz trochę przypominał grę RPG i całość mogła „zamordować pięknem”, ale totalne niezauważenie przez Jury tego wyjątkowego i pod każdym względem profesjonalnie przygotowanego  filmu, było co najmniej nietaktem. Po co w ogóle było go przyjmować do konkursu?

Werdykt Jury i o „Cichej nocy”

Niestety, po raz kolejny był to werdykt w stylu „dla każdego coś miłego” a nie odważnie opowiadający się za tym, co najlepsze. Niektóre decyzje, szczególnie nadrangowanie „Ptaków…” i nagroda dla „Pokotu” były niesmacznym przekroczeniem i przypominały branżowe ustawki. „Cicha noc” była kandydatem bezpiecznym i wygodnym. To poprawny film, bez niespodzianek. Walorem bez wątpienia jest gra aktorów, ale przewidywalność i papierowość/teatralność sytuacji były dla mnie przygniatające. Nikt, kto pooglądał trochę kina i teatru, nie ma wątpliwości, że wizyta Adama skończy się niewesoło (w tej roli Dawid Ogrodnik wreszcie z nagrodą w Gdyni, a należały się już i za „Idę”, i za „Ostatnią rodzinę”); wiemy, że Ojciec (Arkadiusz Jakubik), który nie pije od dwóch miesięcy, upije się w sztok a dom na końcu się spali. Ani przez sekundę nie wierzyłem, że wymienieni i Tomasz Ziętek (Paweł, brat Adama) to wieśniacy z głębokiego, mazurskiego interioru. Film tradycyjny w formie, bez cienia kontrowersji i zaskoczenia wygrał krajowy festiwal filmowy kina publicznego. To jest znak Jury? Takiego kina oczekujemy w roku 2017 i następnych?

https://youtu.be/cA6BUYVkQoE

Najlepszy film, a do tego będzie przebojem.

To oczywiście „Atak paniki” Pawła Maślony. Reżyser oraz współscenarzyści i zarazem aktorzy: Bartłomiej Kotschedoff i Aleksandra Pisula wrzucili do malaksera obserwacje realnego świata, w którym żyjemy (rzadkość na festiwalu) i podlali to swymi fascynacjami filmowymi. Widoczne są inspiracje patchworkowymi filmami Roberta Altmana (szczególnie „Na skróty” – nowela z wędkarzami i druga z J. J. Leigh) oraz „Pulp fiction”. Ale najważniejsze są ich własne opowieści: świetnie dialogowane, prawdziwe, wiarygodne. Kilkanaście postaci różnie ze sobą powiązanych (matka i syn, małżeństwa, członkowie rodziny, znajomi), splata się w tragikomiczną całość, która jest może nie w pełni reprezentatywnym, ale na pewno najciekawszym, festiwalowym portretem współczesności. Smakowita jest nowela samolotowa z udziałem małżeństwa wracającego z wczasów w Egipcie. Aktorzy zabawnie dobrani „po warunkach a rebours”, czyli Dorota Segda (pamiętna jako siostra Faustyna) i Artur Żmijewski (niepokonany ojciec Mateusz), zachowują się na pewno nie po chrześcijańsku, by nie zdradzić za dużo. Inne małżeństwo spotyka się w restauracji, by omówić swoją przyszłość (Magdalena Popławska – nagroda za drugoplanową rolę żeńską i Grzegorz Damięcki) i ma na to nieco odmienne pomysły. Czy wreszcie najbardziej dynamiczna opowieść o matce i synu uzależnionym od gry komputerowej (kapitalna Małgorzata Hajewska-Krzysztofik i Bartłomiej Kotschedoff). Całość podana w tempie, błyskotliwa i bardzo, ale to bardzo nieoczywista. Jest suspense i niespodzianka, tragizm i komizm walczą ze sobą na filmowym ringu. Po zakończeniu jest o czym rozmawiać, dopina się historie, znajduje dodatkowe połączenia. To kino inteligentne, rozrywka z mocnym przesłaniem, radość z tworzenia udziela się otwartemu widzowi. Atrakcyjna forma i ważkie treści podane w sposób nieoczywisty, taki antysandens, to optymalny format na dzisiejsze czasy. „Atak paniki” był dla mnie otwarciem okna w zatęchłym pomieszczeniu polskiego kina. Polecam, namawiam – premiera 18 stycznia. To będzie kultowy film.

Tematy, trendy

Mocno trzyma się kino sandensowo-horyzontalne. Jak najmniej dosłowności, jak najwięcej otwartych sytuacji dla widza. Choćby absurdalnych, ale koniecznie niedopowiedzianych.  Ekstremalnym przykładem są „Ptaki śpiewają w Kigali”, które „opowiadają” o traumie obserwatorów ludobójstwa w Rwandzie, którą przeżywają polska ornitolożka i uratowana przez nią przypadkowo rwandyjska dziewczyna. W tym filmie reżyserka, operatorzy (Krzysztof Ptak, Wojciech Staroń i Józefina Gocman) oraz montażystka Katarzyna Leśniak (nagroda w Gdyni) robią wszystko, by obraz nie przyciągał uwagi, a widz wszedł w psychikę bohaterek (nagrodzone wspólnie za najlepsze pierwszoplanowe role kobiece Jowita Budnik i Eliane Umuhire) i na tej bazie zbudował sobie świat, który nie został tak naprawdę przedstawiony, a jedynie zasugerowany. Zszokowały mnie tak duże nagrody dla „Ptaków…”, zaskoczyło mnie, że Jury dało się nabrać na to czynione ciężką ręką podrabianie rzeczywistości i posuniętą do granic wytrzymałości percepcyjnej narrację. To przykład na tezę, że sandens po polsku to alibi dla braku pomysłów. Jest to film oczywiście szlachetny w intencjach, ale najzwyczajniej, najbanalniej w świecie po prostu bardzo nudny. Nudny nie po warlikowsku czy bressonowsku – po prostu nudny nudnie jedynie. Sad but true.

Broni się za to „Wieża. Jasny dzień”, która dorzuca do formuły kina refleksyjnego bardzo dobrą grę aktorów, tajemnicę i niepokój. Na szczególne wyróżnienie zasługują: na co dzień dramaturżka i aktorka offowa Małgorzata Szczerbowska (Kaja) i jej filmowa matka, wieloletnia współliderka Teatru Pieśń Kozła Anna Zubrzycki. Obie panie były moimi typami do nagród aktorskich, a na pewno co najmniej w kategorii „pierwszy raz na ekranie”. Dodatkowy szacunek dla ekipy, która za niewielki budżet wyprodukowała dzieło, które po prostu trzyma poziom. Prywatnie zauważyłem duże podobieństwo do „Outcast” i trochę „na słowo honoru” poprowadzony jest wątek trickstara, ale ja po prostu za poważnie podchodzę do filmów, więc takie bezczelne spostrzeżenia są normą.

Kilka razy przewijał się temat uchodźstwa i emigracji („Cicha noc”. „Catalina”, „Ptaki…”, „Pomiędzy słowami”), ale nijak się miał do tego, czym ten temat jest w realnym kraju nadbałtyckim. W kinie był cyzelowany i psychologizowany, w realu wzbudza ogromne emocje.

Kolejny festiwal/sezon przynosi filmy biograficzne, które są („Wisłocka”) i na pewno będą sukcesami frekwencyjnymi. „Najlepszy” (tytuł chyba nieszczęśliwy, po angielsku idzie jako „Fastest”) to opowieść w stylu hollywoodzkim, hagiografia, która ma podnieść na duchu. I podnosi, bez dwóch zdań. I wzrusza – nawet można łzę uronić (drugi raz na festiwalu, wcześniej prawie popłakałem się ze śmiechu na „Ataku paniki”). Film o zwycięstwie nad sobą popełnionym niezwykle spektakularnie, od narkomanii do rekordu świata w podwójnym Iron Manie.

Tylko że zaraz po filmie pojawia się refleksja: dlaczego tak szybko zapominamy ciemną twarz Jerzego Zielińskiego? Był złodziejem, wciągnął w nałóg przyszłą matkę swej córki. Dziewczyna zmarła z przedawkowania, o córce bohater w realu nie chce mówić. Kolejny, nieco pokrętny wariant syndromu nawróconego Kmicica/Jacka Soplicy? To faktycznie bardzo polskie, trochę szkoda, że Łukasz Palkowski („Bogowie”, „Belfer”) nie zdrapał lukru z postaci, film wzbogacony o tragizm byłby z pewnością jeszcze lepszy.

„Wisłocką…” znamy z kin. „Kinsey” to na pewno nie jest, nie powstał epokowy film o seksualności ludu nadwiślańskiego, ale społeczeństwo dość tłumnie odwiedziło kina (blisko 1,8 miliona przy 312 kopiach). W roli tytułowej Magdalena Boczarska, moja faworytka do nagrody aktorskiej.

Na wyróżnienie zasługuje jeszcze Bodo Kox, który jest fajny, a nawet fajniejszy niż jego filmy. I fajnie, że ogląda fajne filmy, bo potem robi film składający się z samych fajnych cytatów i grepsów z fajnych filmów. Najważniejsze, że Bodo Kox jest dowcipny i jego obecność w polskim kinie pełni w przybliżeniu taką funkcję jak aktywność Krzysztofa Garbaczewskiego w polskim teatrze.

To był bardzo kobiecy festiwal. 6 reżyserek na 17 filmów w Konkursie Głównym i 3 na 7 w Innym Spojrzeniu plus sporo nagród dla pań. To rekord procentowy w historii Festiwalu.

To co najważniejsze, czyli jakie jest kino polskie i co trzeba zmienić?

Polskie kino publiczne nie chwyta czasu, nie przykłada ucha tam, gdzie bije serce kraju znajdującego się na kolejnym zakręcie historii. Zakręcie nieoczywistym, sytuacji, która podzieliła nas jak dawno nikt nie podzielił. Filmy co najwyżej metaforycznie odnoszą się do znaku czasu i to tylko dwa: „Czuwaj” i „Pokot”. Oba, niestety, bardzo nieudane. Nie powstają ani próby diagnoz ani, co chyba trudniejsze i ważniejsze – próby odpowiedzi na genezę nowej sytuacji. Nic się nie zmieni, zanim szczerze i do kości nie odpowiemy sobie na pytanie zasadnicze: Co się stało w tym kraju i dlaczego?

Obawiam się, że polskie kino publiczne straciło bezpowrotnie emocje i siłę oddziaływania społecznego. Oczywiście oprócz wyjątków potwierdzających regułę (choćby Smarzowski i Vega, ale nie tylko). Autocenzura, brak odwagi w podejmowaniu tematów kontrowersyjnych różni to kino od szkoły polskiej czy kina moralnego niepokoju. Filmowcy nie chcą rozmawiać na tematy najważniejsze, kryją się w formalizmie. Boją się stracić możliwość funkcjonowania w bardzo intratnym środowisku? Bardzo chciałbym się mylić, ale inaczej nie wychodzi, jeśli mam być szczery. A ja od dzisiaj chcę być szczery.

Oczywiście nie chodzi o to, by powstawały tylko filmy „zaangażowane”. Zależy nam bardzo na bioróżnorodności polskiego kina. Jednak brak filmów na najważniejsze tematy jest doskwierający. Polskie kino żyje pod kloszem, który powstał dzięki ministrowi Dąbrowskiemu. Uregulowania prawne stworzyły z wąskiej grupy filmowców najlepiej prosperującą grupę zawodową w polskiej kulturze. Chodzi tylko o to, by się tam dostać. Jak się wejdzie – ech. Hulaj dusza, piekła nie ma! Tylko się nie wychylać! Ale to wszyscy doskonale wiedzą.

To dobrze, że w filmie jest coraz więcej pieniędzy, powstają nowe fundusze samorządowe (dwunasty to warmińsko-mazurski), tworzy się rynek kina niepublicznego. Jednak ciągle dominuje kino publiczne, które wymaga głębokich zmian. Polacy, gdy wyczują, że nie ma kontroli, tracą dyscyplinę, a o odpowiedzialności społecznej to zapomnij: co państwowe, to niczyje. Nie chodzi o autonomię artystyczną, bo to jest poza dyskusją. Chodzi o pieniądze, a konkretnie sposób ich wydawania. Nie wiem, jak to zrobić, ale muszą się znaleźć jakieś bezpieczniki w systemie finansowania. Tak, aby nie było tak dużo decyzji podejmowanych, niech będzie na skróty: po znajomościach „niemerytorycznych”.

Lepiej mniej filmów, ale lepszych. Scenariusze to ciągła bolączka naszego kina. Cieszy podejście Pawła Maślony, który dla końcowego efektu dzieli się chwałą z dwójką współscenarzystów, solidnie pracuje z aktorami w fazie przedprodukcyjnej (podobnie jak debiutantka Jagoda Szelc). Maślona to taki trochę endemik – rozwija się wzorcowo: po świetnej, krótkiej „Magmie” kontynuuje sukces w długim metrażu. Naśladowcy poszukiwani.

Koniec festiwalu autorskiego, branża rządzi

Po sześciu latach, a na pewno trzech (dyrektura Michała Oleszczyka była trochę mniej odważna) branża powiedziała: dość! Filmowcy nie chcą, by ktoś za nich decydował o hierarchiach. Chcą sobie sami przyznawać nagrody i kreować gusty – oni są pany. Zamiast dyrektora-dyktatora, jak było w przypadku Michała Chacińskiego, któremu zawdzięczamy sukces FPFF, w procesie kwalifikowania filmów w tym roku wzięło udział, bagatela, 66 osób! By wszyscy byli zadowoleni, by z każdego fyrtla coś było, wszak wszyscy filmowcy to wielka rodzina! Efektem tego było obniżenie rangi Konkursu Głównego i statystycznie większa ilość gniotów.

W Polsce powstaje rocznie ok. 50. fabuł kinowych. Mniej więcej połowa z nich nie znajduje dystrybutora. Jesteśmy ilościowo jedną z największych kinematografii w Europie, ale co do jakości artystycznej polecam prześledzenie naszej obecności w Konkursie Głównym w Cannes w XXI wieku.

Machina organizacyjna Festiwalu jest tak sprawnie działającym organizmem, że może sobie poradzić z każdym wyzwaniem. Formuła festiwalu mogłaby ewoluować, festiwal mógłby dać szansę pełnej weryfikacji całorocznej produkcji poprzez wprowadzenie dodatkowych ścieżek (np. Salon odrzuconych, kino popularne czy festiwalowy DKF, wydarzenia w konwencji roast show albo chociaż żywa dyskusja, na którą nie ma miejsca na festiwalu). Ciągłe wazelinowanie powoduje, że filmowcy żyją pod kloszem, nie stykają się z rzeczywistością i są po prostu z… kosmosu.

Moje naj-naje (z lekkim przymrużeniem oka)

  • Najfajniejsza strona www: pizdzielec.com (z „Reakcji łańcuchowej”)
  • Najfajniejsza scena erotyczna – u Bodo Koxa (Koksa?) inspirowana finałem filmu „Fight club” z udziałem posiadaczki talentu i kosmicznej talii, czyli Olgi Bołądź
  • Największy przepyton: Jakub Gierszał (przeżył tyfus i scenę erotyczną w obozowym lazarecie („Zgoda”), ale wpadł w narkomanię i musiał nosić wieśniacką perukę, jednak dostał od kierownika basenu fajny rower, na którym wygrał podwójnego Iron Mana („Najlepszy”) i dojechał do Berlina a tam już looz i zaj*** ciuchy („Pomiędzy słowami”)
  • Najfajniejszy dialog międzypokoleniowy: „Reakcja łańcuchowa” – scena w szpitalu
  • Najbardziej zaj***: batalistyka: zakończenie „Pokotu”
  • Najbardziej hardcorowy obóz harcerski ever: „Czuwaj” – po śmierci jednego z harcerzy obóz trwa w najlepsze.

Moje noty (na serio)

Po naprawdę długim zastanowieniu i sporym zaangażowaniu empatii:

  • Amok 2+
  • Atak paniki  5
  • Catalina  1
  • Cicha noc  3+
  • Człowiek z magicznym pudełkiem 3-
  • Czuwaj  1
  • Najlepszy 4-
  • Pokot 2+
  • Pomiędzy słowami 4
  • Ptaki śpiewają w Kigali 2-
  • Reakcja łańcuchowa  1-
  • Sztuka kochania 3+
  • Twój Vincent  4
  • Volta 2+
  • Wieża. Jasny dzień 3
  • Wyklęty 3-
  • Zgoda 3+

Oficjalny komunikat Jury 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Konkurs Główny

Jury 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w składzie:

  • Jerzy Antczak – Przewodniczący Jury
  • Robert Bolesto
  • Agnieszka Grochowska
  • Andrzej Jakimowski
  • Włodek Pawlik
  • Paweł Pawlikowski
  • Witold Stok
  • Beata Walentowska
  • Anna Wunderlich

przyznało następujące nagrody:

WIELKĄ NAGRODĘ 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni „ZŁOTE LWY”dla najlepszego filmu „CICHA NOC” otrzymuje reżyser PIOTR DOMALEWSKI oraz producenci: JERZY KAPUŚCIŃSKI, EWA JASTRZĘBSKA, JACEK BROMSKI.

NAGRODĘ „SREBRNE LWY” 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych za film „PTAKI ŚPIEWAJĄ W KIGALI” otrzymują reżyser i producent JOANNA KOS KRAUZE oraz reżyser KRZYSZTOF KRAUZE.

Nagrody indywidualne otrzymują:

  • AGNIESZKA HOLLAND i KASIA ADAMIK za reżyserię filmu „POKOT”
  • JAGODA SZELC za scenariusz do filmu „WIEŻA.JASNY DZIEŃ”
  • JAGODA SZELC za debiut reżyserski filmu „WIEŻA. JASNY DZIEŃ”
  • LENNERT HILLEGE za zdjęcia do filmu „POMIĘDZY SŁOWAMI”
  • SANDRO DI STEFANO za muzykę do filmu „CZŁOWIEK Z MAGICZNYM PUDEŁKIEM”
  • MAREK WARSZEWSKI za scenografię do filmu „NAJLEPSZY”
  • MIROSŁAW MAKOWSKI, MACIEJ PAWŁOWSKI, JAN SCHERMER za dźwięk w filmie „POMIĘDZY SŁOWAMI”
  • KATARZYNA LEŚNIAK za montaż filmu „PTAKI ŚPIEWAJĄ W KIGALI”
  • JANUSZ KALEJA za charakteryzację do filmu „POKOT”
  • AGATA CULAK za kostiumy do filmu „ZGODA”
  • KAMILA KAMIŃSKA za profesjonalny debiut aktorski w filmie „NAJLEPSZY”
  • MAGDALENA POPŁAWSKA za drugoplanową rolę kobiecą w filmie „ATAK PANIKI”
  • ŁUKASZ SIMLAT za drugoplanową rolę męską w filmie „AMOK”
  • JOWITA BUDNIK i ELIANE UMUHIRE za główne role kobiece w filmie „PTAKI ŚPIEWAJĄ W KIGALI”
  • DAWID OGRODNIK za główną rolę męską w filmie „CICHA NOC”

Konkurs Inne Spojrzenie

Jury Konkursu Inne Spojrzenie w składzie:

  • Lech Majewski – Przewodniczący Jury
  • Bogdan Dziworski
  • Agnieszka Smoczyńska

przyznało Nagrodę Złotego Pazura za film „PHOTON” – który „w niezwykły sposób łączy elementy obiektywizmu naukowego z intymną obserwacją życia” – reżyserowi NORMANOWI LETO oraz producentom: PIOTROWI GALONOWI i DANIELOWI MARKOWICZOWI.

Podczas Gali w Teatrze Muzycznym Platynowe Lwy, nagrodę przyznaną przez Komitet Organizacyjny Festiwalu za całokształt twórczości, odebrał reżyser i scenarzysta filmowy, teatralny i telewizyjny, Jerzy Gruza.

Nagrodę Publiczności ufundowaną przez Telewizję Kino Polska otrzymał Łukasz Palkowski, reżyser filmu „NAJLEPSZY”.

42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych odbywał się w Gdyni od 18 do 23 września 2017 roku.

Piotr Wyszomirski, Gazeta Świetojańska

Udział autora w festiwalu dzięki uprzejmości dyrektora Leszka Kopcia.

* Nagroda Śledzia i im. Vladimira Mensika są pomysłąmi autora – przyp. Redakcja

One thought on “FPFF: Odklejone kino publiczne – recenzja

  • sandensowy/sandens? w „Czuwaju”?
    Serio? To niechlujstwo językowe ma być dowodem na bycie superekspertem? Knajackie wypociny gimbusa, który uważa, że znajomość festiwalu w Sundance czyni z niego wielkiego krytyka?

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *