Szedłem wczesnym wieczorem ulicą jednego z większych i bardziej europejskich polskich miast. Mijając wejście do sklepu z różnościami zwróciłem uwagę na przyklejoną do drzwi kartkę z napisem, który wydał mi się zabawny, mógłby być zagajeniem felietonu. Zatrzymałem się, wyjąłem komórkę i zrobiłem zdjęcie. Sprawdziłem i postanowiłem powtórzyć, pomyślałem bowiem, że lepsze, bardziej wyraziste byłoby ujęcie, na którym widać również klamkę.

Nagle drzwi się rozwarły, stanęła w nich pani – bodaj – ekspedientka i zapytała, co ja też robię. Uczciwie odparłem, że zdjęcie. Czyż to coś złego? No i się zaczęło.

Uczciwie przyznam, byłem trochę podenerwowany wydarzeniami mijającego dnia. Gdyby nie to, zapewne obróciłbym sytuację w żart, albo jakoś inaczej załagodził i spokojnie odszedł. Ale poczucie paradoksalności sytuacji i twierdzenie pani ekspedientki, że powinienem chociażby zapytać, czy mogę zrobić zdjęcie pchnęło mnie ku działaniom zdecydowanym. Wyjąłem legitymację dziennikarską, okazałem i poprosiłem panią, aby się przedstawiła, chciałbym bowiem opisać tę sytuację. Pani się cofnęła i odwołała do przepisów o ochronie danych osobowych. Ale nie odstępowała. Podkreśliła, że ona jest tu w pracy (odparłem: ja także), po czym retorycznie, wymownie zapytała – a co by było, gdybym właśnie chciał podłożyć przed sklepem bombę?

Zza pleców ekspedientki dołączyła klientka, starsza pani wyraźnie zdeterminowana, aby mnie sztorcować, z jej wypowiedzi zapamiętałem słowa: pan przeszkadza. Grzecznie poprosiłem, aby nie włączała się do rozmowy, ale z głębi sklepu odezwał się mężczyzna, również klient, i również w podobnym, co starsza pani, tonie.

To nie – pomyślałem. I odszedłem.

Oczywiście – w pełni rozumiem, że ktoś może nie chcieć być fotografowanym. I w pełni to szanuję i nawet, gdy fotografuję architekturę w miejscach nieodludnych, staram się robić to tak, aby nie można było rozpoznać twarzy przechodniów i tym też kieruję się wybierając zdjęcia do publikacji. Gdybym zatem chciał zrobić portret pani ekspedientki z pewnością bym ją o to zapytał. Ale przecież zrobiłem zdjęcie kartki przyklejonej do drzwi, kartki upublicznionej. Nadto zrobiłem to w taki sposób, aby nie można było rozpoznać sklepu. Chyba, że po tej kartce, oczywiście.

Ale też mój zamiar nie był złośliwy. Oczywiście, napis na kartce sformułowany był niezręcznie. Zamiast napisać, że sklep jest otwarty, ale drzwi są nieco niesprawne i w ich otwarcie należy włożyć nieco więcej siły – ułożono jakby jakąś ogólną instrukcję posługiwania się klamką i drzwiami. I to po prostu było zabawne. Po prostu: zabawne.

Współcześnie telefony komórkowe jakże często spełniają rolę niegdysiejszych notatników – ze szkicownikami i przesyłką kurierem włącznie. Dziś jest zwykłą rzeczą fotografowanie godzin otwarcia sklepu, towarów, których zakupienie się rozważa, czy których zakup chce się skonsultować. To są rzeczy zwyczajne, codzienne.

Z innej strony – ulicą którą szedłem przechodzą rocznie setki tysięcy ludzi, mnóstwo turystów i nie wiem, czy jest w tej okolicy choćby mikrometr kwadratowy materii, który nie byłby gruntownie obfotografowany.  

Dane osobowe. Paradne. Cóż to za góra naiwności. Nie pamiętam ile to już lat temu, a dużo, wiadomo było, że z satelity można rozpoznać przedmioty wielkości pudełka zapałek. O możliwościach, jakie są teraz, oczywiście nie mamy informacji, ale jesteśmy pewni, że nie zmniejszyły się, a zwiększyły przecież. A czy jakieś przepisy regulują te kwestie? Ktoś się nas o coś w tej sprawie pyta?

Zapewne też do zaliczenia pierwszego sprawdzianu w szkole podstawowej hakerstwa należy przejęcie czyjejś kamerki w laptopie i obserwacja użytkownika.

Rozbudowane przepisy o ochronie danych są z jednej strony rzeczą w tej realności absurdalną, ale i z drugiej jakże przebiegłą. Sami sobie robimy więzienie znacznie poważniejsze niż w niedawnym totalitarnym systemie, przyjmujemy nałożone ograniczenia i wiązaną z nimi penalizację, przekonani przecież o ich dobroczynności, o pożytku i bezpieczeństwie, które z nich dla nas wynikają, a ci, którzy sprawują nadkontrolę – jak sobie to wyobrażam – śmieją się do łez z tej naiwności.

To bywa małe dzieci wyobrażają sobie, że zasłaniając oczy stają się niewidoczne.

Może rzeczywiście nie warto Państwu przeszkadzać?

Zbigniew Sajnóg

  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *