Przemysław Rudź: Od kilku lat obserwujemy w naszym kraju prawdziwą piwną rewolucję. Półki sklepowe, niegdyś okupowane przez piwa wielkich koncernów, wypełniły się niezliczonymi produktami małych browarów kontraktowych, których propozycje stopniowo zdobyły sobie rzesze entuzjastów. Możesz wyjaśnić ów fenomen?

Wojciech Szlosowski: Słowo klucz to „świadomość”. Po prostu coraz więcej klientów jest bardziej świadomych tego, że piwo może smakować inaczej. Oczywiście jest kilka czynników, które przyczyniły się do jej wzrostu. Od ogólnych zaczynając jak wzrost zamożności przeciętnego konsumenta, nowe doświadczenia związane z podróżowaniem po Europie i świecie, na modzie kulinarnej i poszukiwaniu nowych smaków kończąc. Istotnym bodźcem był również sam rozwój browarnictwa i piwowarstwa w Polsce. Zaczęto otwierać nowe browary, albo wskrzeszać te już dawno zapomniane. Coraz bardziej popularne zaczęły się robić browary restauracyjne z piwem warzonym na miejscu, a dopełnieniem całości stały się browary kontraktowe. Jeżeli dodamy do tego dobry marketing, rosnącą konkurencję i włączenie się do „zabawy” browarów koncernowych, otrzymujemy wielką kulę śniegową, która, wbrew pozorom, dopiero co ruszyła.

Wojciech Szlosowski

P.R.: Jesteś osoba kojarzoną z najbardziej spektakularnymi przedsięwzięciami promującymi kulturę piwną w Trójmieście. Bitwy Piwne, Chmielaton czy Chmielogród, to zapewne tylko część projektów, których byłeś pomysłodawcą i dobrym duchem. Przedstaw pokrótce ideę każdego z nich.

W.S.: To moje piwne dzieci, nie wiem więc na ile uda mi się „pokrótce” [śmiech]. Spróbujmy jednak i zacznijmy po kolei. PiwoWar Battle, czyli piwne bitwy, urodziły się w mojej głowie po tym, jak przypadkowo dostałem kiedyś do posmakowania piwa uwarzonego przez piwowara domowego. Posmakowałem ze względu na znajomości i swoją pracę. Po udanej degustacji z miejsca zrodziło się w mojej głowie pytanie, co z innymi miłośnikami piwa, którym podobna okazja mogłaby otworzyć oczy na nowy piwny świat? Ano trzeba im to umożliwić.

Zacząłem szukać odpowiedniej formuły, spotykając się z piwowarami, dałem nawet ogłoszenie. Gdy już udało się namówić dwóch pierwszych piwowarów do mojego pomysłu, wszystko poszło z górki. Na pierwszym spotkaniu piwowarów domowych, które postanowiłem organizować równolegle z bitwami piwnymi, wszyscy zgromadzeni wyrazili chęć uczestnictwa w rozgrywkach i był to wielki sukces. Ale chyba jeszcze większym było to, że udało mi się wszystkich tych ludzi ze sobą poznać, tworząc najlepszą ekipę piwną w Trójmieście.

Dlaczego sama impreza cieszy się takim zainteresowaniem i klimatem? Bo to jedyny konkurs piwny, w którym sześciu smutnych panów nie zamyka się w ciemnym pokoju i nie wącha nadesłanych próbek, wydając po wszystkim werdykt okraszony mało zrozumiałymi komentarzami [śmiech]. Tak na poważnie, nie jest to konkurs a raczej święto piwa, gdzie piwowarzy stojący za barem i popijający piwko zachwalają swoje produkty, do których często robią oryginalne etykiety, własne koszulki, banery czy inne gadżety. Zabiegają oni o głosy przybyłych gości, którzy dzięki możliwości głosowania na darmowe próbki piwa mają decydujący wpływ na wynik potyczki. Jednak niezależenie od tego, jak szczegółowo opisałbym to wydarzenie, prawdziwy jego obraz zrozumie dopiero osoba, która na nim będzie, poczuje klimat i pozna znaczenie okrzyku „ustawione!” [śmiech].

Miałem nawet plany zorganizowania rozgrywek ogólnopolskich, jednak ze względu na brak czasu i ograniczone możliwości nie udało się tego zrobić pod wspólnym logo. Mimo to, czuję dużą satysfakcję, że pomysł był na tyle udany, że odbywa się teraz w wielu miastach w Polsce pod różnymi odmianami słowa „bitwa” [śmiech]. Bitwy odbywają się co miesiąc, więc kto jeszcze nie był, ma zawsze możliwość dołączenia do wesołej piwnej gromadki.

Więcej na: facebook.com/piwowarbattle

Chmielaton – tutaj z kolei musiałem przekonać właścicieli dziewięciu piwnych miejsc w Gdańsku, że nie są dla siebie konkurencją, że najlepiej zrobią biorąc udział w wydarzeniu promującym siebie nawzajem, ale w pierwszej kolejności kładąc nacisk na kulturę picia piwa i bogactwa jego smaku. Tutaj również zadziałał mechanizm, którego jestem wyznawcą a mianowicie, że jeżeli chce się zorganizować udane wydarzenie, trzeba je zrobić dla ludzi a nie dla siebie, oraz że trzeba ich czynnie zaangażować w jego przebieg. Wypij chociaż jedno małe piwo w każdym z lokali biorących udział i odbierz w każdym z nich pieczątkę (masz na to 3 dni), a zdobędziesz kartę zniżkową, która będzie honorowana w każdym z nich przez następne miesiące. Tyle w skrócie. Dodając do tego odpowiednie lokale, w każdym inne ciekawe piwo, specjalne szkło festiwalowe, koszulki, pokazy i warsztaty promujące piwa rzemieślnicze, sponsorów, lokalne media i zaangażowanie ludzi dobrej woli, powstało niezwykłe wydarzenie, które już w pierwszej edycji zgromadziło grubo ponad tysiąc osób, które czynnie wzięły w nim udział. Kolejną edycję podsumowaliśmy wydaniem już półtora tysiąca kart startowych! Mimo rocznej przerwy zaplanowałem już organizację edycji Wiosna 2016, w której znowu na ulice wyjdą rzesze miłośników piwa z klasą.

Więcej na: facebook.com/chmielaton

Kolejnym z moich pomysłów jest Chmielogród, czyli fantastyczna kraina piwem (zamiast mlekiem i miodem) płynąca [śmiech]. Chmielogród to szeroki projekt piwny, do którego udało mi się zaangażować wiele kreatywnych osób od obrazu, tekstu, filmu i w końcu od piwa, pozwalając na stworzenia piwnego świata fantasy. Odwieczna walka dobra ze złem, comiesięczne premiery z nowymi postaciami i porywająca historia, łączyła piwnych freaków (nie tylko z Gdańska) przy wspólnych biesiadach. Głównym partnerem i sponsorem przedsięwzięcia został Browar Piwna w Gdańsku, którego właścicieli udało się przekonać do wsparcia pomysłu. Dzięki owocnej współpracy powstało 10 nowofalowych piw, a część produkcji została przeniesiona do dużego browaru w Witnicy, skąd była dystrybuowana na całą Polskę. Dodatkowym owocem i wartością dodaną naszej współpracy i znajomości z zespołem BIG CYC, było wprowadzenie na rynek piwa „big cyca”, promującego ich nową płytę. Chmielogród nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a jego losy można śledzić na: chmielogrod.pl

Większych lub miejszych pomysłów i inicjatyw było jeszcze kilka, jak na przykład świetny cykl spotkań pod hasłem Polemika Tomka Browarnika, które w dużej mierze przyczyniły się do budowy świadomości piwnej sporej liczby gdańszczan. Ale nie wszystkie z nich okazały się tak spektakularne, jak powyższe. Jednak nic jeszcze straconego [śmiech].

Wojciech Szlosowski

P.R.: Jak wyglądała trójmiejska piwna epoka „przedszlosowska”? Co skłoniło Cię do wybrania akurat tej dziedziny realizacji swoich zawodowych ambicji? Czy nie obawiałeś się, że Twoja inicjatywa będzie tylko wołaniem na puszczy?

W.S.: Była to klasyczna epoka Tyskozaurów, a na moje wołanie na puszczy odpowiadało tylko buczenie Żubrów [śmiech]. Na poważnie, był to czysty przypadek, że trafiłem do tej branży. Miała to być chwilowa odskocznia od pracy w korporacji i dobrze dobranych krawatów. Zresztą wiele znających mnie osób utożsamia mnie z piwnym znawcą (którym, nieskromnie mówiąc, z biegiem czasu rzeczywiście się stałem), ale tak naprawdę moją miłością jest kreacja i marketing. Gdybym trafił do branży np. mlecznej, zapewne rozmawialibyśmy teraz o Mlekatonie [śmiech].

Zaczynając pracę w gdańskiej Degustatorni dopiero poznawałem świat „innego” piwa, a szczera fascynacja tym tematem pomogła mi docierać z dobrą nowiną do ludzi. Nie sprzedawałem kiepskiego produktu dzięki zdolnościom marketingowym, ale świetny produkt, którego marketing był tylko uzupełnieniem. Po kilku miesiącach, przejmując w pełni zarządzaniem lokalu, otworzyły się przede mną szerokie horyzonty samorealizacji i pole do kreatywno-promocyjnych eksperymentów. Trwało to przez kolejne 4 lata. Patrząc teraz na ludzi wokół siebie i na to, co udało się razem stworzyć, muszę stwierdzić, że Żubry to gatunek wymierający [śmiech].

P.R.: Jeśli miałbyś w kilku słowach zachęcić do zwrócenia się ku piwnym eksperymentom ludzi przyzwyczajonych do znanych marek piw, takich jak Lech, Tyskie czy Żywiec, co byś im powiedział?

W.S.: Krzyknąłbym do nich krótko: Skacz Alicjo, skacz do króliczej nory [śmiech].

P.R.: Co w zanadrzu skrywa jeszcze Wojciech Szlosowski? Jakie widzisz dalsze perspektywy rozwoju i popularyzacji małego browarnictwa w mieście, które przez setki lat browarami stało?

W.S.: Sam jeszcze nie wiem, co to dokładnie będzie. Obiecuję jednak, że jeśli tylko zacznę wcielać kolejne pomysły w życie postaram się o to, żeby piwny Gdańsk odkrywał je razem ze mną. Stojąc w tej chwili na rozdrożu zawodowym wiem, że machina już ruszyła i niezależnie od tego czy będę się jeszcze do tego dokładał czy nie, w najbliższych latach będzie nabierała tylko rozpędu. Dla Gdańszczan oznacza to, że będą się cieszyć z miesiąca na miesiąc kolejnymi browarami restauracyjnymi, nowymi lokalami oraz eventami. Ale najważniejsze, że coraz więcej z nich będzie się cieszyć smakiem coraz lepszych i coraz bardziej zaskakujących piw. Jeżeli więc ktoś z Was ma odwagę rzucić rękawicę światu (nie tylko piwnemu) i potrzebuje do tego Wojtka Szlosowskiego, zapraszam do kontaktu.

Przemysław Rudź

One thought on “Piwny rewolucjonista-wizjoner

  • Trochę mnie dziwi, że mówiąc o haśle „piwna rewolucja” coraz częściej zawęża się tę koncepcję do browarów kontraktowych i domówek. Podczas gdy każda prawdziwa rewolucja potrzebuje też odpowiednio dużej skali, a w przypadku tej rewolucji skalę robią przede wszystkim browary lokalne i browary regionalne, a nie kontraktowe. Browary takie jak Browar na Jurze, Browar Pilsweizer i dziesiątki innych, które często mają rozwiniętą dystrybucję na dużą część kraju – i to one najlepiej przysłużyły się zmianom zamiłowań konsumenta w Polsce, że w ogóle zaczął rezygnować z Tyskiego i Leszka na rzecz jakichś innych marek.

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.