Uwaga, to nie jest artykuł dla osób wrażliwych.

15 kwietnia 1846 r. rodziny braci George’a i Jacoba Donnerów oraz Jamesa Reeda postanowiły znaleźć lepsze życie na żyznych polach Kalifornii. Tego dnia ze Springfield w Illinois, mieście Abrahama Lincolna (który zresztą właśnie wtedy tam mieszkał), wyruszyła karawana składająca się z 12 wozów i 31 ludzi. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Rodziny, ich pracownicy i woźnice.

Tablica upamiętniająca wyprawę w miejscu, z którego wyruszała, Springfield, fot. A. Pisarska

Po miesiącu dotarli do miasteczka Independence w Missouri, rodzinnego miasta prezydenta Trumana. Tam formowała się większa karawana na zachód. Wyruszono więc razem. W sześć tygodni pokonano 1050 km i dojechano do Fortu Laramie w obecnym Wyoming. Był 20 lipca. Wtedy część grupy wkroczyła na znany trakt pionierski Oregon Trail, a Donnerowie postanowili ruszyć innym szlakiem. Wraz z nimi uformowała się karawana 23 wozów ciągniętych przez woły – 87 ludzi (29 mężczyzn, 15 kobiet i 43 dzieci).

Pionierzy na szlaku, ilustracja z 1849, źródło: Kansas Historical Society

Dogadani byli z awanturnikiem politycznym i podróżnikiem Lansfordem Hastingsem, który miał ich przeprowadzić skrótem (zwanym odtąd od jego nazwiska Skrótem Hastingsa) poprzez Wielką Pustynię Słoną w Utah. Tyle że Hastings nigdy tam nie podróżował. Miał czekać na nich w Fort Bridger (nazwa od  Jimie’ego Bridgera, handlarza futrami). Zanim karawana tam dotarła, w Forcie pojawił się dziennikarz Edwin Bryant, który Skrótem Hastingsa przyjechał z drugiej strony. Wiedząc, że karawana jest niedaleko, zostawił list u Bridgera, by karawana zawróciła. Tego listu Bridger nigdy nie dał ani Donnerom, ani Reedowi. Gdy karawana dotarła, okazało się, że  Forcie nie było również Hastingsa. George Donner jako przywódca grupy zdecydował, że karawana pojedzie dalej. Mieli zaoszczędzić 480 km. W rzeczywistości wydłużyli trasę o 200 km. I wkroczyli na teren jednej z najbardziej niegościnnych krain Ameryki Północnej.

Połowa z nich umrze.

Szlak kalifornijski i oregoński. Skrót Hastingsa jest oznaczony kolorem fioletowym w okolicy Wielkiego Jeziora Słonego/Encyklopedia Britannica

31 lipca 1846 r. karawana wjechała na teren zwany Skrótem Hastingsa.  Pierwszy tydzień zapowiadał się dobrze. Ale potem osadnicy musieli przebić się przez góry Wasatch – pasmo Gór Skalistych. Nie znali drogi, obładowani, zajęło im to dwa tygodnie.

Góry Wasatch w okolicy Wielkiego Jeziora Słonego, Utah, fot. A. Pisarska

30 sierpnia weszli na pustynię. Rozpoczęło się błąkanie, padało bydło. Żywności było niewiele i brakowało wody. Ludzie byli zmęczeni, a czas leciał. Przed zimą trzeba było przejść góry Sierra Nevada. Wyrzucano rzeczy i zostawiano wozy, by jechać szybciej. Pod koniec września karawana dotarła do Szlaku Oregońskiego, tradycyjnego szlaku, tego, którym przeszła ta druga grupa. Oni byli już w Kalifornii. A Donnerowie musieli zmierzyć się z wewnętrznymi i zewnętrznymi problemami.

James Reed z żoną Margaret

Sytuacja sprzyjała powstawaniu konfliktów. 5 października James Reed zabił w bójce poganiacza Johna Snydera, który znęcał się nad wołem. Poszło o traktowanie bydła. Prawo było jasne. Śmierć za śmierć. Sprawę mógł rozstrzygnąć Donner jako przywódca, ale jego wozy jechały szybciej. Grupa Reeda postanowiła go więc wygnać. Odjechał konno, zostawiając rodzinę. De facto było to skazanie na śmierć. Później okaże się, że dzięki temu zabójstwu przeżył. Przeprawę skomplikowali Indianie Pajuci, którzy nękali podróżników, zabijając bydło. Kilku więc mężczyzn pojechało za Reedem, nie wytrzymując napięcia w grupie.

Gdy 31 października karawana stanęła pod przełęczą w Sierra Nevada (Frémonta, nazwaną później Przełęczą Donnera), liczyła sobie 81 ludzi. Bydła było już mało, aby więc zmniejszyć obciążenie, zakopano wszystko oprócz żywności, odzieży i najpotrzebniejszych rzeczy. Jednak okazało się, że dalej iść nie można, bo śnieg jest zbyt głęboki. To wszystko do tej pory to  preludium tragedii.

Pionierzy stawiają obóz

Mamy listopad 1846 r. i cała karawana stoi pod przełęczą Frémonta. Pech chciał, że zaczął padać  śnieg i był on obfity. Padał osiem dni bez przerwy. Przejście okazało się niemożliwe. Postanowiono więc rozbić obóz, by przeczekać te opady. Rycina powyżej pokazuje budowę prowizorycznego obozu drewnianych chat nad jeziorem Truckee (obecnie Donner Lake). Pokrywa śnieżna zalegała na wysokości 4-8 metrów, więc ten szkic z lat późniejszych jest bardzo łaskawy. W zawiei śnieżnej część bydła poginęła, zgubiła się. Ile było śniegu, widać po ściętych drzewach, których drewno użyto do budowy chat i których pnie do dzisiaj się zachowały.

Od 20 listopada Patrick Breen prowadził dziennik i z jego zapisów, wiemy, co tam się działo, choć sami uczestnicy wyprawy również nie szczędzili później opisów. Z wołów, które ciągnęły 23 wozy szybko nie został ani jeden. Jedzono liście, korę, gałęzie, myszy, własne psy, wszystko. Breen odnotował pierwszą śmierć z głodu i był to Baylis Williams, pracownik rodziny wygnanego Reeda – pierwsza śmierć i jedyny nieżywy, który nie został zjedzony ani nawet napoczęty. Zostawienie nietkniętych zwłok okazało się marnotrawstwem i później się już nie powtórzy. Zawsze taka sytuacja  była dramatycznym wyborem i ostatecznością.  Gdy zaczęły umierać kolejne osoby, a ich zakopane w śniegu zwłoki  przyciągnęły wilki, grupa zdała sobie sprawę, że jest to sposób na przeżycie.

Co zatem działo się dalej?

Podjęto próbę wydobycia się z przełęczy. Nie mogli iść wszyscy, więc wytypowano 17 osób, by ściągnęły pomoc. Szanse na przejście gór były znikome, ale zawsze jakieś. Grupa ratunkowa wzięła skromne jedzenie na sześć dni i ruszyła. Po sześciu dniach zetknęła się z tym samym problemem, jak ci, którzy zostali. Do tego odmrożenia i wycieńczenie organizmu. Pierwsza myśl,  była taka, że kogoś trzeba poświęcić. Proponowano losowanie lub pojedynek, ale wewnętrzny opór był zbyt duży, więc postanowiono poczekać, aż ktoś umrze.  Mimo wszystko czekano aż do czterech trupów, by zacząć przyrządzać z nich posiłek. Wnętrzności wysuszono, by również się nie zmarnowały. Pilnowano jednak, by nikt nie konsumował swojego bliskiego. Gdy i ten pokarm się skończył, pojawił się pomysł, by zastrzelić dwóch Indian Luisa i Salvadora, członków wyprawy, jednak ci uprzedzeni uciekli. Na swoje nieszczęście zostali potem wytropieni i zastrzeleni przez Williama Fostera. Foster się nie wahał. Indianie byli dramatycznie słabi, nie jedli od dziewięciu dni. Niektóre zgony były więc zabójstwami. A może jednak nie?

George Donner

Gdy zmarł kolejny członek ekipy ratunkowej Jay Fosdick, małżeństwo Gravesów opuściło obóz z nadzieją, że może coś upolują i nie będą musieli konsumować niedawnego towarzysza. I faktycznie dorwali jelenia. Ale gdy z nim wrócili, okazało się, że ciało Fosdicka było już posiekane.

12 stycznia 1847 roku William Eddy dotarł do Indian Miwoków i dzięki nim mógł sprowadzić pomoc do „Samotnej Nadziei”, jak nazywano ekipę ratunkową, która sama wymagała ratunku. Z tej 17-osobowej grupy ocalało siedem osób.

A co z tymi, którzy zostali w przełęczy Sierra Nevada?

Próbowali im pomóc Indianie Washoe – również byli w trudnej sytuacji, ale bardziej przygotowani na ekstremalne warunki. Przynieśli im mięso królicze i dzikie ziemniaki, nawet tuszę jelenia, ale ci…. zaczęli do nich strzelać, by ich zjeść. I paru zjedli. Zapewne była to tragiczna pomyłka. Donnerowie i reszta źle odczytali intencje. Może się bali, może siadała im psychika. Indianie więc szybko się wycofali w przerażeniu i z przekonaniem, że biali to bardzo źli ludzie.

The Donner Party, ok. 1891, William Gilbert Gaul

Grupę z przełęczy uratował ten, którego ona wygnała – James Reed. Osadnik był desperacko zdeterminowany, by uratować żonę i czworo swoich dzieci. On przeżył, ponieważ przekroczył pasmo Sierra Nevada przed opadami śniegu. Schronił się w Forcie Sutter i prosił pułkownika Johna Fremonta o pomoc. Niestety, trwała wówczas wojna amerykańsko-meksykańska i trudno było tę pomoc zorganizować. Od początku lutego jednak odbyło się kilka ekspedycji ratunkowych. Dokładnie cztery.

Pierwsza pomoc ruszyła 3 lutego. Poruszanie się było tak ciężkie i wyczerpujące, że dotarła do obozu dopiero 18 lutego i to z niewielkimi racjami żywności. Wychudzeni osadnicy żywili się gotowanymi skórami i kośćmi. Zapach był niemożliwy. W ogóle ich początkowo nie mogli znaleźć, aż z dziury w śniegu wyłoniła się pani Murphy i zapytała: „Czy jesteście ludźmi z Kalifornii, czy przybywacie z nieba?” Stan fizyczny i psychiczny znalezionych ludzi był zatrważający. Wielu nie było w stanie się ruszać. Musieli czekać na drugą ekspedycję. Z powrotem ruszyły głównie kobiety i dzieci.

Drugą prowadził  James Reed. Reed znalazł swoich byłych towarzyszy dopiero 1 marca. Zastał makabryczne widoki: częściowo zjedzone ciała, porozrzucane kości. Zabrał w drogę powrotną 17 osób, ale po drodze musieli przeczekać burzę śnieżną. Jedzenie się skończyło i grupa nie była w stanie dalej iść. Reed zabrał troje dzieci (w tym dwoje dzieci Donnerów), reszta musiała czekać na trzecią ekspedycję.

Trzecia ekspedycja była prowadzona przez Williama Fostera i Williama Eddy’ego. Zanim dotarli do obozu (12 marca), zginęły kolejne osoby. Swoje dzieci znaleźli na pół zjedzone. Zabrali w drogę powrotną cztery osoby (nie licząc przypadku Johna Starka, o czym niżej). Reszta była zbyt słaba, by iść. W tych pozostawionych było małżeństwo Donnerów – George i Tamsen, a uratowane dzieci, to m.in. ich trzy córki. Tamsen była w dobrym stanie, ale nie chciała zostawić rannego męża. Donner zmarł, zanim ta pomoc nadeszła. Wprawdzie dwoje ratowników zostało, ale z czasem uciekli ratując własne życie.

Czwarta pomoc dotarła dopiero 17 kwietnia. Też musiała czekać na przejście burzy śnieżnej. Obóz juz był opustoszały i usłany porozrzucanymi kośćmi; jedyną osobą, którą tam znaleźli, był Lewis Keseberg (o czym za chwilę).

Przełęcz Donnera, zdj. z lat 1870-1880

Z 87-osobowej wyprawy tragiczne wydarzenia przeżyło 46 osób. Przeżyło pięcioro dzieci Donnerów, cała rodzina Jamesa Reeda (małżeństwo i czworo dzieci) i cała rodzina Patricka Breena (małżeństwo i siedmioro dzieci). Najmniejsze szanse na przeżycie miały osoby samotne. Dlaczego? Rodziny dbały o siebie, wspierały się, dzieliły się jedzeniem, chroniły siebie nawzajem. Rodzice ukrywali jedzenie dla swoich dzieci, zamiast dzielić się nim z obcymi. Rodzeństwo opiekowało się sobą.

Powrót do normalnego życia był trudny i nie chodziło tylko o odmrożone na zawsze części ciała. Ówczesne media  i szeptane informacje uczyniły z uratowanych ludzi potworów. Łatka kanibali przylgnęła do nich na całe życie. To sprawiło, że część uczestników wycofywała się z wcześniej przekazanych relacji i zaprzeczała sama sobie. 20 osób z uratowanych nigdy nie przyznało się do jedzenia ludzkiego ciała. Najbardziej znany był przypadek Lewisa Keseberga, ostatniego z uratowanych. Udzielił kilka wywiadów i został najbardziej znanym kanibalem. I teraz ten tragiczny kanibal otworzył… restaurację w Sacramento. W kontekście tego, co opowiadał, było to dosyć niefortunne. Może jednak prawdziwe?

Lewis Keseberg, osadnik pochodzenia niemieckiego

Otóż, gdy znaleziono Keseberga w górach, siedział on koło garnka z ludzkim mięsem i nie ukrywał tego. Miał prowizorycznie zrobioną chatkę.  Do tej chatki dzień wcześniej przyszła Tamsen Donner, żona George’a Donnera, i już z niej nie wyszła. Keseberg twierdził, że była bardzo słaba i zmarła. Jej ciała nigdy nie znaleziono. Opinia publiczna twierdziła, że on ją po prostu zamordował. To była ostatnia ofiara głodu, ale przecież już po rozpoczętej akcji ratunkowej, dzień później by żyła. Krążyły plotki, że Keseberg zasmakował w kanibalizmie, a on sam przyznał, że nie ma słodszego mięsa niż  wątroba Tamsen. Nie wiem, jak dawał sobie radę z restauracją, ale pozostał wyrzutkiem na zawsze. W 1880 r. dziennikarz McGlashan zapoznał go z córką Donnerów Elizą. To wydarzenie opisała ona sama w publikacji „The expedition of the Donner party and its tragic fate”. Keseberg uklął przed nią i przysięgał, że nie zabił jej matki. Jednak nie zaprzeczył, że ją zjadł.

Na bohatera tych wydarzeń wyrósł John Stark, ratownik-ochotnik, bez zapłaty. Trzecia ekspedycja ratunkowa znalazła 11 osób w ciężkim stanie, w głębokim dole w śniegu, wytopionym przez rozpalany ogień.  Wokół nich leżały szczątki trzech ciał, częściowo zjedzone. Z tych 11 osób ratownicy byli w stanie wziąć tylko dwoje dzieci. Ale ich było więcej, było ich dziewięć.  Reszta musiała zostać i czekać na ich powrót.  Stark nie mógł do tego dopuścić. Wyciągał po kolei każde dziecko. Brał jedno na ramiona, zostawiał, wracał po drugie. Przenosił je, wracał po kolejne. Dzieci nie były w stanie chodzić. Starał się podnieść ich morale, żartował, że są tak leciutcy, że mógłby ich wszystkich nieść jednocześnie, gdyby tylko jego plecy były wystarczająco szerokie. Uratował wszystkie.

John Stark

W tej makabrycznej historii jedna osoba zmarła… z przejedzenia. Ale nie zwłok. Gdy uratowana grupa zatrzymała się w Bear Valley, ratownicy zapasy żywności, które mieli ze sobą, powiesili na drzewie – z obawy przed podbieraniem i przejedzeniem. 12-letni William Hook jednak nie posłuchał. Wspiął się na drzewo, zjadł tyle, ile mógł… i umarł.

Jest jedna rzecz – bardzo ważna, która jednak się nie zdarzyła. Gdyby się zdarzyła, historia Stanów Zjednoczonych potoczyłaby się inaczej. James Reed był bliskim znajomym Abrahama Lincolna. Lincoln był prawnikiem, Reed biznesmenem i współpracowali ze sobą. Przyszły prezydent myślał wyruszyć z Reedem. Zawsze pociągała go nieznana Kalifornia (wówczas należąca do Meksyku), a jego żona Mary Todd miała tam rodzinę. Jednak mieli małe dziecko, drugie było w drodze, a Lincoln rozpoczynał karierę polityczną. To ich powstrzymało. Mary Todd serdecznie żegnała karawanę z placu, przy którym Lincoln miał kancelarię.

Plac Lincolna w Springfield – miejsce, skąd wyruszała wyprawa Donnera i Reeda. Kancelaria Lincolna znajduje się w głębi, na końcu placu, fot. A. Pisarska

Wyprawa Donnera skutecznie zahamowała na pewien czas nomen omen apetyty na podróże. Dopiero gorączka złota ożywiła osadnictwo, choć nastąpiła dosyć szybko po tych wydarzeniach,  Skrótu Hastingsa przestano jednak używać. Do dziś toczą się  dyskusje, czy kanibalizm w ekstremalnych warunkach można oceniać moralnie, czy nie jest to jednak bohaterstwo. Bez względu na ocenę Donner Party dostało miano najtragiczniejszego wydarzenia związanego ze zdobywaniem Dzikiego Zachodu.

Anna Pisarska

źródła:

  • https://historia.org.pl/
  • https://www.donnerpartydiary.com/
  • https://www.britannica.com/
  • https://www.ranker.com/g
  • https://www.watcherentertainment.com/
  • https://thestormking.com/
  • przepastne czeluście internetu

Dodaj opinię lub komentarz.