Koń Hagerman przypominał zebrę z głową osła. Masywna sylwetka, masywna szyja, do 145 cm w kłębie. Wykopano 30 szkieletów, do tego 100 czaszek i innych kości i jeszcze inne skamieniałości sprzed 3,5 mln lat – świat tuż sprzed epoki lodowcowej, co uczyniło miejscowość Hagerman w Idaho najbogatszym na świecie skupiskiem złóż kopalnych z późnego pliocenu. Jednak Visitor Center, do którego zawitaliśmy w Hagerman, prezentujące te wykopaliska, jest nader skromne. Przypuszczam, że w okolicy musi być jakaś lepsza wystawa tych eksponatów, inaczej nie byłaby to Ameryka.
W naszej wędrówce po Stanach Zjednoczonych w 2017 roku Hagerman przypadła rola szczególna. To tam zarezerwowaliśmy dwa noclegi przed DNIEM ZERO, czyli przed całkowitym zaćmieniem Słońca. Miejsce, z którego wyruszyliśmy 21 sierpnia o 4 rano, by zająć upatrzoną miejscówkę w pasie zaćmienia w mieścinie Mud Lake. Hagerman zatem nie leżało w pasie zaćmienia, leżało blisko, jakieś pół godziny drogi. Z pasem zaćmienia jest tak, że aby doświadczyć tego zjawiska, należy w pasie zaćmienia być. Jeśli jest się poza, to zaćmienie całkowite zamienia się w częściowe – różnica kolosalna.
Wjechaliśmy do Idaho od strony stanu Oregon. Autostrada Wietnamskich Weteranów I-84 rozpoczyna się u sąsiada i tam liczy 605 km, począwszy od miasta Portland. Odcinek w Idaho ma 445 km i jest to korytarz do Utah. Idaho okazało się mniej „roślinne” niż Oregon, ale do skalistych stanów Arizony, Nevady i Utah bardzo mu daleko (wyłączając najgłębszy kanion Ameryki Północnej – Hells Canyon, który znajduje się właśnie w stanie Idaho). Powitały nas farmy i pola uprawne. Całe Idaho o powierzchni 216 000 km2 (trzy czwarte Polski) to 1,6 mln mieszkańców. Podstawą gospodarki jest rolnictwo.
Zaczęły pojawiać się znaki… ostrzegające przez całkowitym zaćmieniem i nawołujące do zaplanowania sobie podróży. I to prawda – o ile wjazd w pas zaćmienia okazał się łatwy, to wyjazd był koszmarem. Trochę przesadzam.
Drogi stanowe to przede wszystkim ciężarówki – każda inna. Mam ich całą kolekcję – ze wszystkich stanów, w których się pojawiliśmy. Naprawdę piękne maszyny.
Drogi amerykańskie to nie tylko przestrzenie i sunące po nich pojazdy, ale również toalety, ale jakie! Nie, nie chodzi o deski klozetowe naszpikowane elektroniką albo zbyteczny luksus. Po prostu są – puste i wielkie. Co któryś kilometr można zjechać na bok i pod zadaszeniem przygotować sobie posiłek oraz skorzystać z toalety. Nie jakieś brudne toi-toi, ale słusznych wymiarów czysty i darmowy przybytek.
Takie miejsce jest również okazją, by opowiedzieć coś o historii Stanów Zjednoczonych. Bo Amerykanie uwielbiają opowiadać o swoich pionierach. Obszar Idaho badany był już w 1805 r. przez ekspedycje organizowane przez władze federalne, ale wówczas włączony był do Oregonu. Szukano drogi do Oceanu Spokojnego. Rozdzielenie nastąpiło w 1863 r. (status terytorium). Jednak ostateczne granice stanu ukształtowały się w 1868 r. po oddzieleniu Wyoming, a wcześniej w 1864 Montany. W tym mniej więcej czasie nastąpił napływ poszukiwaczy złota i w latach 80-tych srebra. Przyjęcie do Unii ogłoszono w 1890 r. I otóż w tym właśnie miejscu przy toaletach autostrady 84 stoją tablice informujące, że 5 mili stąd znajduje się punkt widokowy Bonneville, z którego można podziwiać historyczny szlak Oregon (Oregon Trail).
Szlak oregoński to 3000 km, po których jeździły kryte wozy osadników, rozpoczynających swą podróż w St. Louis i szukających dojścia do Pacyfiku. Warto jednak pamiętać o kilku ciekawostkach:
- nie była to jedna droga – powiedzmy o szerokości 10 m, ale na równinach był to szeroki pas, po którym przesuwały się wozy – często szeroki na kilka mil, bo ważne były miejsca na pastwiska dla prowadzonych zwierząt, miejsca wodopoju, polowań, jak i niebagatelną rolę odgrywał wzniecany i utrudniający oddychanie kurz;
- początkowo odradzano kobietom i dzieciom podróżowanie w tych warunkach, przełamało to dopiero małżeństwo Whitmanów (o których jeszcze będzie) w 1836 r.; tama z pionierami pękła jednak 7 lat później, gdy Marcus Whitman poprowadził 1000 wozów, rozpoczynając tzw. Wielką Migrację (co roku ok. 50 000 osób przemieszczało się po szlaku oregońskim);
- wagony Conestoga o łódkowatym kształcie nie poruszały się po tym szlaku, nie nadawały się; stosowano szkunery preriowe ciągnięte przez woły lub muły;
- szlak był zaśmiecony wyrzucaną żywnością, odpadami, padłymi zwierzętami;
- rzadko dochodziło do ataków Indian, wozy otaczały się na noc, co znamy z hollywoodzkich produkcji, ale nie z obawy przed Indianami, ale dlatego, by zwierzęta nie uciekły; z Indianami prowadzono interesy, często pomagali w przeprawie; do zaostrzenia stosunków doszło po wybuchu wojny domowej, w latach 1840-60 zginęło w sumie 400 pionierów; zgonów było wprawdzie 20 000, ale reszta to dzieło cholery i innych chorób;
- pionierzy pozostawiali swoje znaki na kamiennych punktach orientacyjnych, swoiste graffiti – nazwisko, rodzinne miasto, datę przejazdu, np. takim pomnikiem ich obecności jest Independence Rock w Wyoming;
- szacuje się, że Oregon Trail pokonało 400 000 pionierów, ale tylko 80 000 osiedliło się w Oregonie; reszta oddzielała się wcześniej zostając w Wyoming lub Idaho, bądź kierując się do Utah i Kalifornii, w większości byli to poszukiwacze złota;
- i chyba najciekawsza rzecz – do dziś widoczne są koleiny po wozach, roślinność została wytarta tak mocno, że nic w tych miejscach nie rośnie.
Będąc wówczas w Idaho nie mieliśmy świadomości szlaku oregońskiego ani Bonneville Point, ale teraz przeglądając zdjęcia i ich sekwencję wydaje mi się, że ten punkt widokowy mijaliśmy i uchwyciłam go w kadrze. Na internetowych zdjęciach wygląda tak samo i leży właśnie za miejscowością Boise, obok doliny Boise.
Wychwyciłam również inne krajobrazy. Czy może te koleiny mają związek z Oregon Trail, czy może już zaczęłam fantazjować? Po co jednak ktoś miałby się wspinać na górę, gdy obok są fantastyczne drogi? W każdym razie są to okolice stolicy Idaho Boise i stąd już jest niedaleko do Hagerman.
Samo Hagerman wygląda jak wiele amerykańskich miasteczek, czyli nijak. Trudno o nim cokolwiek napisać, bo wiadomości są skąpe. Liczy sobie 900 mieszkańców, ma skamieliny i zajmują się tu rybołówstwem. Za to doświadczyliśmy tu jednego z piękniejszych zachodów Słońca.
Rybołówstwo związane jest zapewne z przepływającą wartką i nie za dużą rzeką Billingsley Creek. Mieliśmy nad nią nasz bungalow i tu właśnie spaliśmy. Rzeczka ma kilka dopływów, rozlewa się w wielu miejscach i silnie meandruje.
I tu właśnie dochodzę do Hemingwaya. Szukając PÓŹNIEJ informacji o Billingsley Creek usiadłam jak rażona piorunem. W tym dokładnie miejscu pisał swoje powieści i łowił ryby Ernest Hemingway. W TYM. Mało tego, jest tu domek, w którym mieszkał, z odpowiednią tabliczką, którą pewno zobaczylibyśmy, gdybyśmy spacerowali od frontu. Ale my siedzieliśmy od strony rzeczki, bo nikt nie wiedział i nie czuł potrzeby oglądania drewnianych budek. Ba, Kasia bujała się na huśtawce na jego werandzie! Ależ ja żałowałam, że tej informacji nam zabrakło! Nie to, że popieram mocno lewicowe poglądy Hemingwaya (bo te mnie kompletnie nie interesowały), ale jako nastolatka przeczytałam wszystkie jego dzieła fascynując się jego przełamywaniem siebie. Do tego stopnia, że popełniłam pracę maturalną pt. „Obsesja strachu i śmierci w wybranych utworach Ernesta Hemingwaya”. Z obroną pracy w ogóle problemu nie było, bo cała szacowna komisja maturalna Hemingwaya nie czytała (oprócz „Starego człowieka i morze”), a dyrektor skwitował, że pewno też mam obsesję. I tyle było tej obrony.
Tak więc chodziłam po podwórku Hemingwaya, nic o tym nie wiedząc. Tak to chociaż fotkę bym sobie zrobiła przed drzwiami. Następnego dnia robiliśmy rekonesans okolicy i znowu przegapiliśmy Hemingwaya, bo pisarz rok przed śmiercią kupił dom w Ketchum, tam się osiedlił, tam popełnił samobójstwo i tam jest pochowany. A Ketchum to dwie godziny drogi z Hagerman, co na warunki amerykańskie jest jak splunięcie. Poza tym Ketchum to także Dolina Słońca z posiadłościami Clinta Eastwooda i Bruce’a Willisa. No i co? No i nic z tego nie wyszło, bo za niewiedzę się płaci. Czy widzicie jednak cały absurd tej sytuacji? Przeczytać całą twórczość Hemingwaya i znaleźć go w jakieś zapyziałej dziurze na końcu świata, to jakieś szalone nieprawdopodobieństwo.
Sama rzeczka w Hagerman jest dosyć przyjemna. Na terenie motelu rośnie także drzewo posadzone przez innego pisarza, już mniej sławnego, Vardisa Fishera, pisarza powieści historycznych, zwanego „pijakiem książek”, który zmarł w Hagerman. Równie przyjemnie spożywało nam się tu kolację i śniadanie, pod drzewami przy szumiącej wodzie.
Nazajutrz ruszyliśmy na objazd okolicy, co właściwie jest obowiązkiem każdego szanującego się łowcy zaćmień. Może przecież okazać się, że droga jest zatarasowana, są objazdy i trzeba je uwzględnić przy porannym wstawaniu na zaćmienie. Trzeba podpytać tubylców. W skrajnych przypadkach nie należy spać, tylko wbić się w pas zaćmienia już w nocy i kimać w samochodzie. I oczywiście pogoda. Jeśli prognozy są złe, to taki wcześniejszy rekonesans okolicy umożliwia opracowanie drogi ucieczki przed chmurami. Tereny na północ od Hagerman w kierunku naszej zaćmieniowej miejscówki (i nieszczęsnego Ketchum) opiszę w innym artykule, poświęconemu samemu zaćmieniu. Dzisiaj skupię się jeszcze na koniu Hagerman, czyli wizytówce tego miejsca.
Rankiem 20 sierpnia ruszyliśmy do centrum, tj. na główną przelotową ulicę, pod kościół i ratusz.
Stoi tam tablica poświęcona Marcusowi Whitmanowi, o którym już wspomniałam. Whitman jako pierwszy przeprowadził szlakiem oregońskim zorganizowany transport osadników. Pionier nad pionierami. Jego żona Narcyza też jest w czołówce kobiet-pionierek. Whitman był lekarzem i misjonarzem i przyjechał na Dziki zachód nawracać Indian na chrześcijaństwo. Córka Whitmanów Alicja Klarysa była pierwszym anglo-amerykańskim dzieckiem urodzonym w Oregonie. Zginęła tonąc w rzece. Małżeństwo przyjęło jedenaście sierot, w tym siedmioro rodzeństwa Sager, których rodzice zmarli w czasie migracji. Założyli misję w Walla Walla w stanie Waszyngton, w pobliżu domostw Indian Cayuse. Misja nie odnotowywała sukcesów na tym polu, ale Marcus zaangażował się w przeprowadzanie wozów. Skończyło się to dla niego, jego rodziny i mieszkańców osady fatalnie. 29 listopada 1847 r. nastąpiło wydarzenie zwane masakrą Whitmanów.
Osadnicy przynieśli ze sobą odrę. Spowodowała ona wysoką śmiertelność wśród Indian, zwłaszcza wśród dzieci. Zmarły prawie wszystkie dzieci Cayuse (łącznie 200 osób). Indianie całą odpowiedzialnością obarczyli lekarza. Tradycja Cayuse nakłada na medyków osobistą odpowiedzialność za powrót do zdrowia. Ponieważ to nie nastąpiło, oskarżono Whitmanów o celowe doprowadzenie do śmierci tłumacząc odrę jako zatrucie. Wojownicy zabili toporem Marcusa, Narcyza została zastrzelona. Zginęło również dwoje rodzeństwa Sagerów i 10 innych mieszkanców. Zniszczono większość budynków w osadzie. Uprowadzono 54 kobiety i dzieci, część puszczono po miesiącu. W niewoli zmarła na odrę Luiza Sager. Jej siostra Katarzyna pisała pamiętnik, który dzisiaj jest uważany za jeden z najbardziej autentycznych opisów amerykańskiej migracji na zachód.
Ta tragedia rozpoczęła okres napiętych stosunków z Indianami.
Sklepy w Hagerman były pozamykane, bo to niedziela. Zresztą na tych amerykańskich wsiach mało co jest otwarte, a przyjechanie o godzinie 18 nie gwarantuje żadnego otwartego sklepu lub restauracji. Z reguły kończyło się to zakupami w ichniejszym supersamie i kolacją przy samochodzie. Znaleźliśmy zatem w Hagerman tylko mini muzeum z wykopaliskami, a w nim – he he – Polaków. Muzeum prezentowało szkielet konia Hagerman, czy też może zebro-osła. Były również inne szczątki, w tym mastodonta: czaszka z kłami, zęby i łapa, czy co tam mastodont posiada.
Koń Hagerman to właściwie prehistoryczna zebra amerykańska. Jego kości odkrył miejscowy ranczer Elmer Cook w 1928 r. w pobliżu rzeki Snake. Nie pisałam wcześniej, ale Hagerman to nie tylko Billingsley Creek, ale przede wszystkim Snake River, która przepływa przez trzy stany: Wyoming, Idaho i Oregon. To główna rzeka Idaho. Prace wykopaliskowe wydobyły nie tylko kompletne konie w liczbie 30, ale również wiele ich zdekompletowanych części i w sumie 220 kopalnych roślin i zwierząt. Wszystko z późnej ery pliocenu. Hagerman było niegdyś bujną, ciepłą i wilgotną równiną zalewową, przypuszcza się, że całe osobniki stanowiły stado i zostały zaskoczone przez katastrofalną powódź przy wodopoju.
Naukowo koń nazywa się Equus simplicidens i wyginął 10 lat temu. Jest to najstarszy Equus. Equus to rodzaj, który obejmuje wszystkie współczesne konie, osły i zebry. Podobne szczątki znaleziono jeszcze w Nebrasce, na Florydzie i w Teksasie, ale są one młodsze od hagermańskiego. Inne znalezione zwierzęta to: bobry, antylopy, piżmaki, węże, żółwie, wydry, ptaki, ryby, jelenie, wielbłądy, mastodonty, konie, pekari, łabędzie, wiewiórki ziemne, susły kieszonkowe, ryjówki, kaczki, kormorany, koty szablozębne i z zębami sztyletowymi, zające, leniwce i pies kruszący kości jak hiena. Ciekawostką jest, że koń i wielbłąd pochodzą z Ameryki, ale tu wyginęły. Za to leniwce i mastodonty przybyły do Ameryki Północnej z zewnątrz.
Tak więc po otrzymaniu dawki wiedzy sprzed wieków pojechaliśmy do doliny Hagerman, gdzie wije się Snake River, faktycznie niczym wąż, popatrzeć na miejsce, gdzie znajdywano owe wspaniałości. Dolina jest bardzo ładna, a w tym dość surowym krajobrazie prowincjonalnego miasteczka wydaje się wręcz przepiękna. W dolinie działa wylęgarnia pstrąga tęczowego i to już od 1933 roku.
Rzeka Snake ma długość 1735 km, a swój początek bierze w Górach Skalistych w zachodnim Wyoming. To największy dopływ największej rzeki Ameryki Północnej – Kolumbii, trzynasta najdłuższa rzeka w Stanach Zjednoczonych. Rzeka wyrzeżbiła w swoim biegu kaniony, klify i wodospady. Niegdyś obfitowała w łososie. Obecnie trochę z tym jest trudniej z powodu budowy tam.
Snake płynie przez Idaho łukiem po terenie zwanym równiną rzeki Snake (River Snake Plain). Równina została stworzona przez gorący punkt w Yellowstone i rozciąga się na długość 640 km. Dolina Hagerman jest jej częścią.
Równina Snake River ma znaczący wpływ na klimat Parku Narodowego Yellowstone. Przebiega przez nią tzw. kanał wilgoci, rozciągający się od Oceanu Spokojnego do Yellowstone.
Resztę dnia zajęło nam badanie Idaho w kierunku pasa zaćmienia, o czym napiszę innym razem, a wieczorem w trochę większej dziurze o nazwie Buhl spotkaliśmy się na całkiem dobrym jedzeniu z przyjaciółmi, którzy również przybyli na Great American Eclipse. Dobrze, że restauracja była otwarta.