Czy miasto potrzebuje fasad? Odpowiedź na to pytanie jest trudniejsza niż by się to mogło na pierwszy rzut oka wydawać.

Pozornie tak, bo to fasada czyni z budynku obiekt rozpoznawalny bez konieczności pozycjonowania go względem koordynatów, czy numerów nadawanych kolejnym budynkom wzdłuż ulicy. Ale równie prawdziwą odpowiedzią jest „nie”, skoro od mniej więcej stu lat buduje się (z chwalebnymi wyjątkami) w ogóle bez fasad, ograniczając „indywidualizm” budynków co najwyżej do elewacji. Od stulecia również produkowane są długie ciągi budynków, w których programowo wizualnie nie wyróżnia się poszczególnych segmentów całości, chociaż są to w istocie zamknięte i odrębne byty budowlane. Budowanie ciągów budynków (zwanych niegdyś pierzejami) jest stare jak świat, jednak kiedyś w ramach takiego ciągu mielibyśmy np. Dom pod Żółwiem, Dom Św. Jerzego, Złotą Kamieniczkę, a dzisiaj w całkiem analogicznym układzie liczyć możemy najwyżej na klatkę A, klatkę B i klatkę C. A skąd bierze się ta różnica? Między innymi właśnie z braku fasad.

Fasada, jako element budynku widoczny jedynie z zewnątrz, mogłaby być również pozornie obojętna mieszkańcom, skoro i tak jej na co dzień nie oglądają. Historia architektury uczy jednak, że było całkiem przeciwnie. Często dekoracja fasady, która miała przekazać określoną treść, kosztowała równie dużo czasu, wysiłku i pieniędzy, co budowa reszty obiektu. Fasady dawnych budynków opowiadały niejednokrotnie całe historie, bądź skrótowo wskazywały jedynie na powszechnie rozumiane konteksty i symbole. Czemu to miało służyć? Bardzo często – podobnie jak strój – miało mówić o zasobności właściciela, czasem o jego pozycji społecznej, często o jego rzeczywistych, lub udawanych wykształceniu, horyzontach i obyciu. Zawsze służyć miała wyróżnieniu spośród pozostałych znajdujących się w pobliżu budynków, a więc stanowiła odbicie indywidualności właściciela. Fasadami informowano o przeznaczeniu obiektu, ogłaszano, lub raczej wpisywano się w nurty filozoficzne i światopoglądowe, składano hołdy władcom, deklarowano wierność ideom, czyniąc to zarówno wieloznacznymi symbolami, jak i nie budzącymi wątpliwości inskrypcjami. Umieszczanie treści na fasadzie nie było przy tym bynajmniej ograniczone do wielkich inwestycji publicznych, siedzib bogatych kupców czy kościołów. Próba indywidualizacji poprzez dekorację fasady, choćby najskromniejszą, towarzyszyła niemalże każdemu przedsięwzięciu budowlanemu, nie wyłączając przytułków dla nędzarzy, wiejskich chałup, a nawet niektórych obiektów gospodarczych. Ostatnimi przejawami takiej prostej indywidualizacji fasady są daty budowy i inicjały inwestora, ciągle jeszcze, choć bardzo rzadko, towarzyszące obecnym inwestycjom.

Wracając zatem do pytania postawionego na wstępie, odpowiedzieć można, że fasada nie jest potrzebna, zupełnie tak samo jak niepotrzebny jest odświętny strój, kwiaty w ogrodzie, obraz na ścianie, napis na T-shircie, albo biżuteria. To wszystko jest w istocie niepotrzebne, skoro dałoby się bez tego żyć, a jednak ludzie angażują czas i środki, by to mieć. Któraś z dziesiątków definicji kultury mówi, że kulturą są wszelkie działania, które są zbędne dla biologicznego przetrwania, a jednak z uporem uprawiane i kontynuowane. Ubieramy się „ładnie” idąc na rozmowę do potencjalnego pracodawcy, chociaż ów powinien być zainteresowany tym, co umiemy, a nie tym, jak się ubieramy. Spędzamy godziny w sklepach z farbami dopasowując do siebie kolory, które chcielibyśmy mieć na ścianach mieszkania, chociaż w zupełności dobre byłyby ściany pomalowane na biało. Stawiamy w połowie grudnia choinkę, chociaż to bardzo nieekologiczne, bo albo trzeba ściąć drzewko, albo kupić plastikowe, które będzie się potem rozkładało milion lat. Na obudowę laptopa naklejamy wzorek, a dla komórki kupujemy fikuśne etui, chociaż bez tych ozdób działają równie dobrze, a może nawet lepiej. A jednak robimy to wszystko, bo tego w różny sposób i z różnym natężeniem potrzebujemy. Dlaczego w takim razie godzimy się na odebranie nam fasad? To proste. Z oszczędności, z braku ludzi, którzy umieliby je zaprojektować i wykonać, wreszcie być może z braku treści, które mielibyśmy do przekazania…

 

 

Na początku ubiegłego stulecia myślano inaczej. Dekoracja wytworów cywilizacji, od prostych narzędzi po budynki, była rzeczą naturalną. Dekorowanie elewacji wznoszonych obiektów, choćby w najprostszy i najtańszy sposób, stanowiło część procesu ich tworzenia. Na dwie dekady przed tym, jak pojawiły się nurty odrzucające całkowicie jakąkolwiek ornamentykę, w Gdańsku powstał pomysł zorganizowania konkursu na fasady dla budynków istniejących i dopiero planowanych. Jego wynikiem miało być stworzenie katalogu wzorcowych projektów fasad, które swoim charakterem nawiązywałyby do wzorców architektonicznych, obecnych w historii gdańskiego budownictwa.

Inicjatorem i organizatorem konkursu było Stowarzyszenie na rzecz Zachowania i Opieki nad Zabytkami Architektury i Sztuki w Gdańsku (Verein zur Erhaltung und Pflege der Bau- und Kunstdenkmäler in Danzig), założone w 1900 r., zajmujące się działalnością wyłuszczoną w nazwie poprzez promowanie wartości gdańskich zabytków, organizację wykładów i wystaw. Stowarzyszenie było kontynuacją istniejącego uprzednio w latach 1859 – 1875 Stowarzyszenia na rzecz Zachowania Budowli Zabytkowych i Pomników Sztuki Gdańska (Verein zur Erhaltung der alterthümlichen Bauwerke und Kunstdenkmäler Danzigs), założonego przez jednego z najsłynniejszych obrońców gdańskich zabytków Johanna Carla Schulza.

Konkurs ogłoszony w kwietniu 1902 r. zaadresowany był do architektów zamieszkałych na terenie Niemiec. Na jego potrzeby dokonano wyboru 17 obiektów, wśród których znalazły się zarówno domy mieszkalne o charakterze dawnych, wąskich i wysokich, gdańskich kamieniczek, duże domy towarowe rozparte na kilku dawnych działkach, jak i potężne gmachy o funkcjach mieszkalno-handlowych planowane dopiero na terenach pozyskanych nieco wcześniej przez niwelację dużej części miejskich fortyfikacji po zachodniej stronie Śródmieścia. Obiekty podzielono na trzy grupy, przy czym w przypadku dwóch pierwszych obiekty znajdowały się w obrębie Głównego Miasta (przy Długiej, Mariackiej i św. Ducha), w przypadku ostatniej, podzielonej na dwie podgrupy – na terenie kwartału zawartego pomiędzy Bramą Wyżynną, istniejącym do dziś kompleksem Prezydium Policji (siedzibą ABW), oraz dzisiejszymi ulicami Wały Jagiellońskiej i Bogusławskiego, a także na obszarze zajętym dzisiaj przez estakadę węzła komunikacyjnego pomiędzy kompleksem ABW, a dzisiejszą Komendą Wojewódzką Policji. Konkurs obejmował także stworzenie projektu fasady dla tej ostatniej – wówczas siedziby Krajowego Urzędu Ubezpieczeń (Landesversicherungsanstalt).

Do jury konkursowego powołano postaci dobrze znane z gdańskiej historii tego okresu. Jedynym nie-gdańskim członkiem „sądu konkursowego” był profesor politechniki w Karlsruhe Carl Schäfer – jeden z czołowych autorytetów niemieckiej architektury i opieki nad jej zabytkami w Niemczech. Pozostałymi jurorami zostali: gdański nadburmistrz Clemens Delbrück, czołowego promotora utworzenia w Gdańsku uczelni technicznej, Emil Breidsprecher – budowniczy kolei, profesor późniejszej Politechniki Gdańskiej (Technische Hochschule) i miejski deputowany, zastąpiony w trakcie trwania konkursu przez prezesa Towarzystwa, Karla Kleefelda, architekt Heinrich Lehmbeck, współautor projektu częściowo zachowanego do dziś gmachu Archiwum Państwowego, Carl Fehlhaber – budowniczy gdańskiego krematorium (cerkwi przy dzisiejszej ul. Traugutta), budynku, w którym mieści się dziś I LO, oraz najstarszej części obecnej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, kupiec Otto Münsterberg i urzędnik rejencji, dr Auwers.

Na konkurs zgłoszono 110 projektów. W październiku 1902 r., w dwuetapowej selekcji jurorzy wyłonili spośród nich zwycięzców i dalszych nagrodzonych – dla każdej grupy oddzielnie. Dodatkowo część nienagrodzonych projektów została zakupiona przez Towarzystwo do ewentualnego wykorzystania.

W 2020 r. w naszych rękach pojawił się kompletny egzemplarz wydanego jako podsumowanie konkursu katalogu prac. Przeglądając go stwierdziliśmy, że trzeba się nim podzielić z Państwem w formie wystawy. Dlaczego tak uważamy? Niekoniecznie dlatego, że uznajemy efekty pracy niemieckich architektów sprzed stu lat ze wzorzec architektonicznego piękna, bo z całości pokonkursowego materiału wieje sztampą i mechanicznym powtarzaniem skończonego repertuaru kształtów, brył i ornamentów. Raczej dlatego, że konkurs (jakich wówczas organizowano wiele) był dowodem potrzeby doznań estetycznych, która towarzyszyła naszym poprzednikom sprzed zaledwie paru pokoleń, a którą my mocno zaniedbaliśmy. Zaniedbaliśmy do tego stopnia, że udajemy, że jej w ogóle nie mamy. My wierzymy, że potrzeba taka nadal w nas drzemie i dlatego właśnie chcemy pokazać Państwu wybrane projekty z wówczas zgłoszonych na konkurs.

Kryterium wyboru plansz, które dla Państwa zreprodukowaliśmy i pokazujemy w formie wystawy, jest pewna wyjątkowość ukazanych na nich projektów. Czasami jest to oryginalność, czasem bardzo czytelne nawiązanie do pomników gdańskiej architektury, w niektórych przypadkach ocierające się o plagiat, innym razem wykazanie się całkowitym niezrozumieniem gdańskiej specyfiki, bądź wręcz „architektoniczna mistyfikacja” poprzez próbę wprowadzenia do gdańskiej przestrzeni rozwiązań całkowicie nieznanych i nigdy nie występujących w historii miejscowej architektury.

Osobno pokazujemy także zrealizowany projekt fasady Krajowego Urzędu Ubezpieczeń – dzisiejszej Komendy Wojewódzkiej Policji – i część projektów alternatywnych, w celu uzmysłowienia sobie i Państwu, że miejsca, do których wyglądu jesteśmy przyzwyczajeni od dziecka mogły wyglądać całkiem inaczej, gdyby w pewnym momencie decydenci podjęli decyzję o wyborze innego projektu – tak jak mogło być właśnie w przypadku tego gmachu.

Mamy nadzieję, że nasza wystawa wywoła dyskusję. Nie chcemy by była to dyskusja o tym co jest piękne, a co nie, a zwłaszcza nie o tym, co się komu podoba (bo de gustibus…), ale raczej o tym, czy odejście od komponowania fasad i powszechne obecnie zadowalanie się elewacjami nie pozbawia nas czegoś, co było ważnym elementem przestrzeni w czasach naszych przodków. Może skoro po okresie czystego utylitaryzmu kształtów wracamy nieśmiało tu i tam do zdobnictwa, warto pomyśleć o powrocie symboliki, ornamentacji i innych zapomnianych technik dekorowania naszych domów i innych obiektów, które na naszych oczach powstają i za 100 lat to one będą świadczyć o nas, tak samo, jak te sprzed 100 lat opowiadają nam o tamtych czasach i ludziach, którzy je stworzyli.

Fundacja dla Gdańska i Pomorza

Dodaj opinię lub komentarz.