Popularyzacją astronomii i związaną z nią działalnością wydawniczą zajmuję się od kilkunastu lat. Książki, atlasy, albumy i przewodniki, które popełniłem do tej pory, są znane w środowisku miłośników nauki o kosmosie, co osobiście jest źródłem wielkiej satysfakcji. W ramach kultywowania szlachetnego hobby staram się być na bieżąco z wszelkimi wydarzeniami i przedsięwzięciami, które wychodzą promocji astronomii na przeciw tym bardziej, jeśli dotyczą one mojego miasta. Było ono wszak miejscem życia, pracy i odkryć genialnego Jana Heweliusza, jednego z największych astronomów swoich czasów. Powstanie Centrum Hewelianum było spełnieniem marzeń, a przecież jest to miejsce które uraczy nas jeszcze niejedną atrakcją, z nowoczesnym planetarium włącznie. Wątek astronomiczny w kreowaniu wizerunku Gdańska wydaje się więc być jak najbardziej oczywisty i uzasadniony.
Z wielkim zainteresowaniem przyjąłem informację o powstaniu astronomicznej instalacji, która w założeniu twórców i sponsorów, w ramach części Targu Węglowego, ma w okresie letnim uatrakcyjniać mieszkańcom miasta i turystom dni i wieczory, a przy okazji nieść astronomiczny oświaty kaganek. Warto pamiętać, że podręczniki szkolne nie przeznaczają zbyt wiele miejsca na astronomię, która pojawia się raptem na kilku lekcjach z fizyki i geografii. Podniecony wizją nowopowstałej kosmicznej instalacji wybrałem się więc w kierunku Targu Węglowego, aby piękne wizualizacje 3D znalezione gdzieś w internecie ujrzeć w pełnej i namacalnej krasie. Niestety moje rozpalone wyobrażenia zderzyły się brutalnie z rzeczywistością. W tym miejscu zacytujmy słowa Autorki instalacji (za trojmiasto.pl):
„W tym projekcie odnieśliśmy się do Wszechświata i tradycji Gdańska związanej z postacią Jana Heweliusza. Układ Słoneczny namalowany zostanie farbami luminescencyjnymi. Dzięki temu wieczorem efekt będzie zupełnie inny, niż w dzień. Chcemy w ten sposób przyciągnąć ludzi do odwiedzania Targu Węglowego po zmierzchu. Co więcej podłoże jest tak zaprojektowane, że będzie można na nim usiąść, a nawet się położyć i jest całkowicie bezpieczne dla dzieci.”
Być może w popularyzatorskim zaślepieniu zupełnie błędnie wyobraziłem sobie sobie cel i sens istnienia instalacji Układu Słonecznego ustawionego na specjalnej fosforyzującej mapie nieba. Bo o ile dla wielu przechodzących osób może to być ładne i warte zainteresowania, o tyle jeśli ktoś chciałby wynieść z obcowania z nią korzyść w postaci wiedzy, niestety nie ma na to szansy. Skłonny byłbym nawet użyć stwierdzenia, że edukacyjnie instalacja przyniesie więcej szkody niż pożytku. Dlaczego?
- Wizerunki planet nie oddają ich faktycznego wyglądu, są to raczej artystyczne wariacje na ten temat. Rozpoznawalna jest w zasadzie tylko Ziemia z zarysami lądów i oceanów, i od biedy Jowisz z jego pasową strukturą atmosfery. Pozostałe planety udało mi się jakoś rozszyfrować, bo zjadłem zęby na ich fotografiach wykonanych przez teleskopy naziemne i sondy kosmiczne. Dla odwiedzającego instalację Jana Kowalskiego są to twory zupełnie nieczytelne, zwłaszcza że nie są podpisane (chyba że coś przeoczyłem).
- Rozmiary planet również nie oddają ich rzeczywistych proporcji. Widzę tutaj podporządkowanie ich ujednoliconych rozmiarów do artystycznego projektu, który zakładał pewną symetrię i porządek geometryczny całości instalacji. Niestety nijak ma się to do jej merytorycznego aspektu. Ziemia jest więc wielkości Jowisza, choć w rzeczywistości jest przy gazowym gigancie niewielkim skalnym karzełkiem.
- Jeśli miałby to być model Układu Słonecznego, to poprawność merytoryczna wymuszałaby ustawienie planet w odpowiedniej odległości od centralnego Słońca (w skali), które w modelu zastąpione zostało zegarem wodnym. Nie może być bowiem tak, że wszystkie one znajdują się w tej samej odległości od gwiazdy centralnej na zasadzie dzieci bawiących się w kółko graniaste. Wiele w kraju jest podobnych modeli, gdzie oglądający może podczas spaceru uprzytomnić sobie skalę odległości w Układzie Słonecznym, tutaj niestety nie jest to możliwe.
- Mapa nieba, po której można przejść i przyjrzeć się zarysom konstelacji, również nic wspomnianemu Janowi Kowalskiemu nie powie. Zobaczy on kropki połączone liniami i tylko najbardziej dociekliwi rozpoznają asteryzm Wielkiego Wozu, czy zdeformowane „W” Kasjopei. Gwiazdozbiory nie są podpisane, nie wiemy na czym aktualnie stoimy.
- Ani planety, ani centralny zegar wodny, ani mapa nieba nie są podpisane, nie wiemy z czym konkretnie mamy do czynienia. Prosiłby się jakiś skromny infokiosk, czy proste tabliczki informujące o podstawowych parametrach obiektu – nazwa, masa, odległość, ilość księżyców, długość dnia, długość roku, a dla zegara wodnego informacja o zasadzie jego działania. Niesetety tego również nie uświadczymy.
To najważniejsze z zauważonych braków, czy też jak kto woli, subiektywnych pretensji wobec kosztującej ponoć 200 tysięcy złotych instalacji. Nie mnie oceniać, czy tak miało być, czy twórca wywiązał się z umowy i sponsorzy z zadowoleniem wyłożyli fundusze. Pobieżny rzut okiem na jakość wykonania, materiały i technologię wskazuje, że to kwota mocno zawyżona, chociaż być może większą część budżetu pochłonął zegar wodny. Jedno jest jednak pewne – ludzie, którzy wejdą w interakcję z instalacją, poza ujrzeniem kolorowych kul nad głowami, oraz kropek i kresek pod nogami, po kilku minutach pójdą dalej nie wiedząc o Układzie Słonecznym ani odrobiny więcej, niż to co już wiedzieli zanim się tam pojawili. Ci, którzy zapomnieli już wszystko czego uczyli się w szkole, być może opuszczą instalację z zupełnie błędnym wyobrażeniem Układu Słonecznego. A to byłoby niewybaczalne. Na pocieszenie będą mogli wyregulować zegarki pod, miejmy nadzieję, dokładne wskazania zegara wodnego (całkiem zresztą imponującego).
Dawno temu czytałem świetną biografię gdańskiego astronoma autorstwa Karoliny Targosz. Książka o znamiennym tytule „Jan Heweliusz: uczony-artysta” zwraca uwagę na genialne połączenie dwóch zmysłów słynnego obywatela miasta. Nauka i sztuka wszak idą w parze, wzajemnie się uzupełniając. Astronomia ma w sobie wielki artystyczny potencjał, rozpala wyobraźnię, zwraca człowieka ku ogromowi kosmosu, skłania do refleksji nad sensem aktu stworzenia, uczy pokory. Instalacja na Targu Węglowym wychodzi na przeciw tylko jednemu pierwiastkowi i bynajmniej nie jest to coś, czym można by się zachwycić, jak to ma miejsce przy obcowaniu z dziełem sztuki. W instalacji nie ma też odniesienia do Wszechświata i tradycji Gdańska. O Heweliuszu także nie ma żadnej wzmianki, poza kilkoma niepodpisanymi konstelacjami, które wyodrębnił na niebie, a które szczęśliwie na mapie się znalazły. Trzeba zatem stwierdzić, że merytorycznie instalacja ta nie przedstawia praktycznie żadnej wartości. A artystycznie? No cóż, jest to idealne miejsce do zrobienia sobie pamiątkowej fotografii i odpoczynku po długim spacerze po urokliwych uliczkach Głównego Miasta. Czy coś więcej? O to zapytajmy fachowców od sztuki.
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Stalowy-eksponat-runal-na-ziemie-na-Targu-Weglowym-n92428.html
Czyli nawet nie jest to bezpieczne…