Gdański sposób na partycypację obywatelską – pokłosie lipcowej powodzi AD 2016

Czternastego lipca tego roku zapowiadał się na pochmurny i deszczowy dzień. Nad miastem Gdańsk wisiały ciężkie, szare chmury. Deszcz zaczął padać rano, by wraz z upływającym czasem przybierając na sile. Nikt też nie spodziewał się nadciągającej katastrofy.

Pierwsze ostrzeżenia do Urzędu Miasta docierały już w godzinach porannych, pomimo tego tuż po piętnastej Urząd Miasta skończył pracę, a urzędnicy rozeszli się do domów. O godzinie osiemnastej ludzie wracający z pracy już mieli kłopoty z powrotem do domu – woda m.in. zalewała silniki w samochodach. Do dramatu doszło w okolicy Galerii Bałtyckiej, w której woda zalała poziom – 1 i parter, nie wspominając o okolicznych mieszkaniach i małych przedsiębiorstwach.

Do dzisiaj mam przed oczami szkody jakie poczynił szlam i woda w salonie sukni ślubnych. Salonie, którego już nie ma… gdyż zakończył swoją działalność wraz z powodzią.

Jak do tego doszło? Na to pytanie wszyscy próbowali sobie w mniej lub bardziej trafny sposób odpowiedzieć. Wskazywano na wybetonowanie miasta, brak naturalnych obszarów typu parki, zalesienia, które mogłyby wchłonąć nadmiar wody, brak stawów i cieków wodnych, np. sposób w jaki „uregulowano” potok Strzyża budzi ogromne zastrzeżenia. Przecież logicznym jest wpuszczenie naturalnego cieku wodnego, w wąską rurę i puszczenie go pod wielkim budynkiem jakim jest Galeria Bałtycka.

I jeszcze bardziej logicznym jest zasypanie stawu (który służył jako naturalny zbiornik wodny) przy byłym browarze i wybudowanie na jego miejscu kolejnego, okrutnego w swojej wymowie molochu konsumpcyjnego, kolejnego z wielu i nie ostatniego w Gdańsku. A co! Jak szaleć to szaleć. Wybetonować, zalać asfaltem. A jak się nie podoba, to żeś panie oszołom, głupek i pieniacz. Co stało na przeszkodzie, żeby wziąć pod rozwagę przy konstruowaniu planów przestrzennego zagospodarowania terenu przedwojenne wytyczne? Ale po co? My jesteśmy nowocześni. Szkło, beton i aluminium.

Po powodzi w mediach pojawił się Pan Prezydent oznajmiając mieszkańcom, że wiele obszarów w Gdańsku uległo dewastacji powodziowej, ale (sukces nad sukcesami!) tunelu pod Martwą Wisłą nie zalało. Koleżance po fachu (tez prezydent miasta), z partii matki, pani Hannie Gronkiewicz-Waltz (specjalistce od reprywatyzacji) to byle deszcz zalewał tunele w Warszawie. A tu takie szczęście! Nie zalało. A mogło!

Wystąpienie pana prezydenta, eufemistycznie mówiąc, nie spotkało się z przychylnym odbiorem wśród mieszkańców. Wobec takich okoliczności przyrody, na odcinek frontu mediacji ze zirytowanym, potencjalnym przyszłym i częściowo już przeszłym elektoratem, Prezydent miasta Gdańsk oddelegował swojego zastępcę pana Piotra Grzelaka. Mężczyznę o, tu trzeba przyznać przyjemnej estetycznie powierzchowności. Któremu podwinięte rękawy koszuli i gumowce nie nadwyrężą image’u. Udał się, zatem, pan wice z gierkowską wizytą gospodarczą w rejony dotknięte zalaniem. Świetny zabieg PR, jednakże trójmiejskie wiewiórki doniosły mi, że łatwo nie było.

Urzędnicy obiecali pomoc, więc poszkodowani mieszkańcy i przedsiębiorcy nie drążyli tematu zaniechań i partactwa inwestycji dokonanych na trasie spływającej wody. Ale tak grubą sprawę jak lipcowa powódź trudno zasypać piaskiem zwykłych obietnic. Wobec powyższych wydarzeń i czającymi się w tle aferami związanymi ze środkami finansowymi, upchniętymi na 36 kontach bankowych, trudną do policzenia liczbą mieszkań oraz sprawami około „ambergoldowymi” naszego miłościwie panującego Prezydenta, nasz najjaśniejszy Pan musi dbać o elektorat i pokazać, że jest gotów wysłuchać głosów mieszkańców.

Wobec braku zainteresowania konsultacjami społecznymi ze strony mieszkańców (na brak zainteresowania konsultacjami wpływ ma przede wszystkim słabe i niewystarczające rozpowszechnianie informacji o terminach i rodzajach odbywających się konsultacji), które organizowane są chyba tylko po to, żeby stworzyć pozory koncyliacyjności naszego samorządu. Na przykład w przypadku konsultowania przyjęcia Modelu Integracji Imigrantów, władza, urzędnicy oraz finansowane przez Urząd Miasta i wątpliwej proweniencji fundusze zagraniczne organizacje zrobili to co sobie założyli. A wyniku konsultacji z mieszkańcami i wniosków z niej i tak nie uznali za wiążący.

Wracając do meritum, bo ja nie w tym temacie chce się wypowiedzieć… Otóż pan Paweł Adamowicz posłuchawszy doradców i ekspertów (na mój nos z otoczenia Gazety Wiadomo jakiej) stwierdził, że zorganizują tzw. panel obywatelski. Aby pięknie to wyglądało w internetach i na papierze, urzędnicza tuba w postaci portalu gdańsk.pl porównał ten panel do amerykańskiej ławy przysięgłych .

Tytuł artykułu na gdańsk.pl: „Gdańsk organizuje panel obywatelski. Pierwszy w Polsce”. A dalej czytamy: Miasto Gdańsk uruchamia nowy model partycypacji. Panel obywatelski, bo o nim mowa, przyrównać można do ławy przysięgłych w amerykańskim sądzie. Jego sednem jest debata z udziałem reprezentatywnej grupy mieszkańców. Uczestnicy gdańskiego panelu wypracować mają rekomendacje dotyczące przygotowania miasta na wystąpienie ulewnych deszczów.” (1)

Jak zwykle: jako pierwsi ciągnęli samolot na linie ubrani w żółte kurtki, jako pierwsi urządzają razem z Niemcami imprezę dla członków palestry z okazji rocznicy Trybunału Konstytucyjnego, jako pierwsi invitruja i jako pierwsi płacą za coś, co nie powinno być opłacane. W sytuacji, gdy walczymy jako społeczeństwo obywatelskie z ranami zadanymi przez PRLowski ustrój, a dokładnie z cechami typowymi dla homo sovieticus (np. biernością w życiu społecznym i tumiwisizem), otoczenie prezydenta zamiast zachęcać mieszkańców do większej partycypacji w życiu publicznym i wspierać postawę „nam zależy”, to wychodzi z inicjatywą opłacania ludzi za wyrażanie swojej opinii. Jako socjolog ów panel porównać mogę do badań focusowych organizowanych przez agencje badania rynku w celu określenia przydatności produktu wprowadzanego na rynek.

Gdański panel obywatelski to konsultacje społeczne, ale za pieniądze (widocznie budżet miasta to szkatuła bez dna). W niezbędniku każdego socjologa znajduje się taka mała niebieska książeczka autorstwa Roberta Cialdiniego pt.: „Wywieranie wpływu na ludzi”. Z tej oto lektury można dowiedzieć się takich truizmów jak to, że ludzie poczuwają się zobowiązani do oddania nam przysługi jeżeli im najpierw coś damy. Nawiązywanie pewnego stopnia zależności i wymuszanie wdzięczności. W feerii rozmaitych osobowości nie zawsze trafi się obywatel na tyle asertywny, że fakt zapłaty za udział w panelu nie wywoła u niego pewnego rodzaju wdzięczności i zobowiązania do odpowiadania tak jak wydaje mu się, że tego od niego oczekują. Zgodnie z niepisana zasadą – pan płaci, pan wymaga.

W przypadku gdańskiego panelu obywatelskiego jest to micha (lunch) i sałata (wynagrodzenie pieniężne – 600 pln). W trakcie trzech sobót obywatele (wylosowani w bębnie maszyny losującej) spędzą na spotkaniach z ekspertami wypowiadającymi się na temat zapobiegania w przyszłości zalaniom i podtopieniom. Do tej pory odbyły się już dwa takie spotkania.

W tę sobotę, 3 grudnia, planowane jest ostatnie. Jak zapowiadają w gdańsk.pl w przyszłym roku odbędzie się także taki panel, ale poruszający zupełnie inną kwestię. Czy możemy już mówić o końcu konsultacji społecznych takim jakie znamy? Czy inni obywatele, którzy nie wpadli do bębna maszyny losującej nie będą mieli okazji wyrazić własnego zdania? Przecież w konsultacjach brała udział właśnie ta najbardziej aktywna i zaangażowana część społeczeństwa.

I co teraz? Czy będziemy mieli do czynienia z systemowym kneblowaniem ust?

Agata Żemetro

(1) http://www.gdansk.pl/urzad-miejski/Gdansk-organizuje-panel-obywatelski-Pierwszy-wPolsce,a,62000

Dodaj opinię lub komentarz.