Po raz pierwszy w tym sezonie pojawiłem się w pracy w bluzie. Tak, zrobiło się zimno… jakieś 25 stopni…
Ale rano jakoś kawa mnie nie rozgrzała.
A w dodatku, klimat i dieta pozbawiły mnie znacznej części tkanki tłuszczowej – yeaaaah! ;)
…ale przez to zmieniła się i wrażliwość na zmiany temperatury.
Jako, że bluza ta jest pomarańczowa, rzuciło się to wszystkim w oczy.
Ciotka szefowa stwierdziła, że w takim zestawie ciuszków wyglądam jak chłopaczek ze szkoły średniej… i że skoro ta bluza tak odmładza, to trzeba takie same zamówić dla całego naszego działu…
Niemniej była zaskoczona, że materiał taki gruby i że dlaczego to ubrałem?
Jak usłyszano, że mi zimno, to pojawił się pomysł. Wieczorem idziemy do knajpy, bo alkohol rozgrzewa!
No i nie było wyjścia, tym bardziej, że nasz dział powiększył się właśnie o 2 kolejne osoby. Więc była okazja.
Ale jak się rozgrzać zimnym browarkiem? Nie da rady. Więc chciano we mnie wlewać jakiś ryżowy bimber.
Nie dałem się. I bardzo dobrze, bo tym razem menu wybitnie mi nie podpasowało.
Wiadomo, na pusty żołądek lepiej nie pić.
A że czerwonego wina przynieśli tylko 3 butelki, to miałem kolejną wymówkę… Nie mieszam. :]
Reszta jednak się poskładała jak scyzoryki. W tym ciotka szefowa…
Udało się! Po raz pierwszy ją ululali i doprowadzili do tego, że po przeniesieniu się na karaoke, zaczęła śpiewać…
Zawsze to ona miała wymówkę – „Wozem jestem” a teraz mieszka obok :]
Rano nikomu się nie chciało przyjść do pracy, ale wszyscy byli obecni i trzymali fason… za to do południa, w kiblu koncertowały orkiestry wzdęte, które gdy wchodziły w unisono, powodowały salwy śmiechu.
Tak, Chińczczy lubią się bawić w każdych okolicznościach.