Jeszcze w latach siedemdziesiątych widok zniszczonych elewacji poniemieckich domków, willi czy kamienic był w Gdańsku czymś powszechnym. Poranione budynki „namacalnie” przypominały o niedawnej bitwie stoczonej o to miasto w marcu 1945 roku. Ślady po ostrzałach, nalotach bombowych. We Wrzeszczu i Oliwie ślady nie tak drastyczne jak ruiny straszące w śródmieściu Gdańska…

O odbudowie Gdańska sporo już napisano. Wydawnictwo „Słowo/obraz/terytoria” w 2010 roku wydało ważną publikację Jacka Friedricha „Odbudowa głównego miasta w Gdańsku w latach 1945-1960”. Autor przypomniał, jakie toczyły się wtedy dyskusje, jak ścierały się różne koncepcje, z których dwie wydają się podstawowe: odbudowywać centralną część miasta, lub pozostawić tam „morze ruin” jako swoiste memento. Dla ludności, która wtedy napłynęła do Gdańska, dla tych wszystkich przybyszy z Kresów, z Polski centralnej i z innych miejscowości pomorskich nie było to najważniejszym problemem. Tworzyli swoje nowe miejsca na ziemi zajmując opuszczone poniemieckie mieszkania, często także dzieląc lokale z Niemcami, (byłymi już właścicielami) oczekującymi na wysiedlenie.

Przydział mieszkania przy ul. Karłowicza 13, 1948 r.

Ci nowi Gdańszczanie w trudnych latach powojennych mieli skromne wymagania, ale wykazywali się zaradnością i pomysłowością przystosowując poniemieckie domy do potrzeb swoich, zwykle wieloosobowych, rodzin. Władze miasta porządkowały formalną stronę zasiedlania Gdańska, ale z fizycznym stanem tzw. „substancji mieszkaniowej” zwykle nie dawały sobie rady. Administracja Domów Mieszkalnych (słynne „adeemy” ), podobnie jak dzisiejsze Gdańskie Nieruchomości, nie dysponowała dostatecznymi finansami i odpowiednimi fachowcami, by dokonywać gruntownych remontów komunalnych budynków. Ograniczano się jedynie do niezbędnych prac, takich jak na przykład załatanie przeciekającego dachu.

Wraz z postępującym procesem wykupywania domów od Skarbu Państwa, tworzeniem wspólnot mieszkaniowych, coś zaczęło się zmieniać. Elewacje wielu budynków odnowiono. W latach dziewięćdziesiątych rozpoczęło się masowe ocieplanie domów (uzasadnione w naszym klimacie), wręcz wymuszające poprawę estetyki tynków. Oczywiście, nie obyło się wtedy bez dyskusji na temat kolorystyki elewacji (a i dziś także odzywają się liczne głosy krytykujące swobodne traktowanie tej materii przez właścicieli obiektów).

A jednak okazuje się, że jeszcze dzisiaj (77 lat po wojnie!) można znaleźć domy, na murach których zachowały się ślady wojennych zniszczeń. Przy baczniejszej obserwacji da się nawet dostrzec miejsca uszkodzone w wyniku ostrzału. Oczywiście za odpadanie całych płatów burożółtego tynku (to często spotykany kolor w Wolnym Mieście) odpowiada przede wszystkim „ząb czasu”.

ulica Sobótki

Wędrując po Wrzeszczu z aparatem fotograficznym zwykle szukam pięknych obiektów: domów, pomników, fontann, mostków… Byłam zaskoczona, że są wciąż jeszcze takie smutne, zaniedbane budynki. Poza biało-czarnymi fotografiami z lat siedemdziesiątych część zdjęć, które prezentuję, pochodzi z roku 2018, część wykonałam w czerwcu 2022. Może te domy sfotografowane przed czterema laty wyglądają już dziś inaczej? Może wypiękniały? Muszę to sprawdzić.

Czesława Scheffs

Dodaj opinię lub komentarz.