Aktualizacja: Patrycja Ewa Mąka-Kania zmarła 27 czerwca 2021 r.
Patrycja ma zaawansowanego raka, z przerzutami do wielu organów, walczy z chorobą od 2020 roku. Niestety, ta walka już nie ma sensu. Jeśli możesz, wpłać dowolną kwotę, by Patrycja mogła odejść godnie -> Zbieramy nie na leczenie, ale na godną śmierć dla Patrycji
Patrycja jest autorem poniższej całkowicie nierzeczywistej opowieści o Gdańsku.
WISIELCZY TARAS
Jak głoszą legendy, a może to i prawdziwe fakty, tylko cicho szeptane, był pewien człowiek szpetny, co zakochał się w córce ważnego gdańskiego sędziego. Przygarbiony, z jednym okiem, haczykowatym nosem i dwoma zębami, nie zachęcał swoim wizerunkiem żadnej panny do ożenku. Jednak bardzo pokochał córkę sędziego i marzył, by została, choć na chwilę przy jego boku. Tak samo, jak nie miał urody, nie miał też nic do zaoferowania owej pannie. Był biedny i nawet odzienie na nim było szkaradne. Jadał ryby, które złowił, a za te, które sprzedał, kupował sobie jesienią mąkę i kapotę na zimę. Ciężko było mu samemu.
Jednak w pewien zimowy wieczór, gdy ciemność zapadła poszedł szukać, choć paru garści chrustu, by napalić w swej chałupie. Szedł marząc o córce sędziego i doszedł tak daleko, że nie spostrzegł od razu, jak znalazł się na szczycie góry, na której były tylko ziemia i kamienie. Siadł zziębnięty i głodny, z ciężkim sercem począł płakać. Wtedy na jego lamet odpowiedział tajemniczy głos, który przyszedł z wiatrem.
– Nie płacz, ja ci pomogę. Jestem licho zwane losem. Twe troski się skończą, jeśli tylko pójdziesz do sędziego i przyjmiesz pracę u niego. Pamiętaj jednak, że praca będzie ciężka, czasem nieprzyjemna. Zostaniesz katem. Warunek jest też trudny do spełnienia. Odmienię twój wygląd i dam uznanie, ale jeśli stracisz niewinnego człowieka, będziesz skazany na lata potępienia. Jedna łza uroniona za skazanego, nawet winnego, to rok życia w dostatku, za niewinnego zaś – sto lat potępienia. Będziesz się błąkał pod górą skazańców i czekał, aż nadejdą czasy, gdy żywi ze zmarłymi będą widoki stąd wspólnie podziwiali.
Szkaradny biedak przystał na propozycję nieznanego i wrócił do domu. Tam ciepło biło z kominka i na stole było jadło. Kiedy spojrzał na swe odbicie w wodzie, co w ceberku stała, mało nie zszedł z tego świata. Patrzył i nie wierzył, jak wyprzystojniał a odzienie na nim, całe i czyste, było przednie. Rankiem poszedł do sędziego i przyjął pracę kata. Po ciężkim roku pracy poprosił o rękę córki sędziego. Na wiosnę, tuż po ciężkiej zimie, odbył się ich ślub. Stary sędzia im błogosławił i życzył wielu lat szczęścia. Natomiast córce zapowiedział, że każda jej łza sprawi, iż nawet na kamieniu wyrosną piękne kwiaty, drzewa – gdy będzie je roniła w chwili swego nieszczęścia.
Wkrótce po tym starzec zmarł. Młodym dobrze się wiodło aż do czasu, gdy w mieście pojawił się nowy burgrabia. Człowiek ten był zły do szpiku kości. Zepsuty, przekupny i chciwy. Pragnął i musiał mieć – inaczej się mścił. Panował tak dwadzieścia lat i nie zamierzał przestać. W tym czasie utył, wyłysiał i stał się bardziej obłudny. Upodobał sobie żonę kata i chciał ją mieć dla siebie. Próbował prośbą i groźba, a kiedy to nie przynosiło skutku, użył podstępu. Zaprosił oboje do siebie pod pretekstem spraw ważnych na kolację wydaną na cześć kata. Kiedy wszyscy bawili się w jadalni, burgrabia udał się ukradkiem do sieni i wrzucił wielki wisior z jantarem do kożucha żony kata. Nazajutrz wydał nakaz ścigania złodzieja, a także akt nakazujący, by złodzieja łamano kołem, a później ścięto mu głowę.
Szybko sprawdzono dom gości owego przyjęcia. Wisior znaleziono a właścicielkę kożucha doprowadzono na Wisielczą Górę. Kat błagał o łaskę i zapewniał o niewinności swej żony. Na nic to się zdało, burgrabia był niewzruszony i nakazał wykonanie wyroku. Kat ukląkł przed żoną, błagając o wybaczenie, zapewniał o swej miłości i wierności. Kobieta tylko pogłaskała jego ramię, mówiąc: „Czyń, co musisz, ja morze łez już wylałam. Niech mej duszy strzegą ci od aniołów, i dzieci nasze, które będą po wieki jak ptaki śpiewały o tym, co tu się stało. A ty, mój mężu, nie patrz w chwili wyroku, bo jęk twej duszy będzie głośny i zostanie tam, gdzie oczy odwrócisz. Spotkamy się zawsze co roku o tej samej porze, gdy wiatr ucichnie i spokojne będzie morze. W ciszy staniemy wpatrzeni sobie w oczy tuż nad rankiem, kiedy noc się jeszcze nie kończy, a dzionek nie zaczął. Będziemy wtedy my i ludzi tysiące na tarasie, gdzie wisielec i kat są tylko widzami”.
Ujął ostatni raz dłoń żony i ucałował ją, a z oczu płynęły mu tysiące łez. Kiedy skończył już jej męki na kole łamiącym jej delikatne kości, podniósł do góry miecz. Popatrzył na nią ostatni raz, potem odwrócił wzrok i dopełnił wyrok. Z jego ust wyrwał się przeraźliwy jęk. Kat już nie wrócił z góry. Nikt nie wie, co z nim się stało. Ich dzieci zniknęły, a zły burgrabia oszalał i długo już nie pożył. Jak niesie stara wieść, oczy kata skierowane były na dom, w którym mieszkali. Taką też nazwę dostała ta część Gdańska – skojarzona z jękiem jego duszy. Dziś Wrzeszcz jest podziwiany z tarasu Szubienicznej Góry, a są tam drzewa i ptaki, jak było w przepowiedni. Znaczone grobami wzgórze potrafi przyciągać zakochanych. I jeden jest taki dzień raz w roku, kiedy kat ze swoją żoną stoją wtuleni w siebie. To ani ranek, ani noc, a widok jest wtedy przepiękny…
Patrycja Ewa Mąka