Chipsów nie jemy, bo są niezdrowe… no i dlatego, że żadnych normalnych w sklepach nie ma. Zabraliśmy się zatem za testowanie innych chińskich przysmaków.

Padło na orzeszki i suszone owoce. Gdy więc nastał sobotni wieczór, w głowach pojawiła się myśl „film + chrupadła” – film oczywiście można pominąć, zatem w ruch poszły macki skierowane do szafki. Na pierwszy strzał poszły „suszone mandarynki”, które okazały się być, zdaje się spleśniałymi, a bynajmniej podfermentowanymi skórkami mandarynek… i to solone!

Mandarynka

Z zapasów, których nie powstydziłby się sowiecki schron przeciwatomowy, wygrzebaliśmy suszone mango. Tu niestety też skucha. Konsystencją i smakiem przypomina to suszone figi, za którymi delikatnie mówiąc nie przepadam, a dodatkowo wyposażone jest to coś we włókna, które sprawiają w ustach tyle przyjemności, co ssanie worka na kartofle (wyobrażenie nie poparte praktyką).

Mango

Honor Chińskiej Republiki Ludowej uratowały klasyczne, suszone banany.

Wnioski z wieczora są dwa:

  1. Na przekąskach się można naciąć, a wszystko to, co jest w nieprzezroczystym opakowaniu, powinno być podwójnie podejrzane.
  2. Chińczyk spryciarz, business zrobi na kurzych łapkach i spleśniałych skórkach od mandarynek.

fooky

Dodaj opinię lub komentarz.