Czy Polak jest orangutanem?
W 1779 r. pewien Francuz Louis de Kermorvand napisał książkę pt. „Orangutan Europy czyli Polak takim jakim jest. Metodyczne dzieło wyróżnione w 1779 roku Nagrodą Nauk Przyrodniczych.”
Francuz był wykładowcą w Szkole Kadetów, założonej przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, i pisał tak:
„Widziałem Turków, eunuchów, barbarzyńców, dzikich i Polaków; wszystkie te dwunożne istoty są dziwaczne, ale najtrudniejszy do określenia i najmniej określony jest ten, którego przyrodnicy zwą Polakiem.”
Francuz brzydził się Polakami i uważał, że są krzyżówkami orangutanów i monarchicznych Sarmatów. Nie przeszkadzało mu to ukraść srebrne naczynia stołowe z pałacu Czartoryskich, za co posadę utracił. Prawdą jest, że skołtuniali i pijani szlachcice ostali się w polskich opisach, ale ryzykowne jest twierdzenie, że wszyscy Polacy tacy byli. Z lubością przedstawiciele oświecenia wyciągali takie przypadki, ale to była tylko część rzeczywistości.

Na zdjęciu, które zamieściłam, widać wjazd Jerzego Ossolińskiego do Rzymu w 1633 r. Dyplomacie towarzyszyło 300 osób, 22 powozy okryte drogim, czerwonym suknem, wiele koni, 10 wielbłądów – Polacy, Litwini, Tatarzy, Ormianie i kozacy. A wjazd był taki, że rzymianom kapcie spadły z nóg. Łacińska przemowa Ossolińskiego była drukowana i podawana jako wzór wszelkich przemów i dzieło sztuki oratorskiej.
Ci sami Sarmaci mieli piękne pałace, budowane przez europejskich architektów z najwyższej półki. Trochę o tym w Gdańsku nie wiemy, bo w Gdańsku rządziło mieszczaństwo, które zresztą do tej Rzeczpospolitej lgnęło.
Jacek Kowalski w swojej książce „Sarmacja. Obalanie mitów” pisze, że pewna prostackość i wieśniaczość (siermiężność) były prostotą i celowym zabiegiem, bo pasowały do mitów o Piaście. Gdy opisywano chałupy ze słomianymi dachami, to była w tym pochwała chaty pierwszego króla Polski. Sam Kochanowski się tym zajmował. Piast był waleczny, bo był potomkiem Sarmatów, a Sarmaci też byli waleczni. I prostota była ich cechą.

Uproszczony język też temu służył. Stawał się kwiecistszy pod wpływem łaciny, gdy ta zataczała coraz szersze kręgi. Łacinę każdy znał, a przynajmniej szlachta. Z tą łaciną mieszano pewną dosadność języka. Lubił ten język Juliusz Słowacki.
Nie należy się z tego śmiać.
