Kiedy w 1990 zbliżał się termin pierwszych wolnych wyborów w Polsce po przemianie ustrojowej, moi znajomi zastanawiali się, czy iść na głosowanie. Wśród głosów „za” dominował pogląd, że iść warto, bo wybory samorządowe to coś innego, niż polityczne głosowanie na władze centralne. Jeden z kolegów wierzył, że głosowanie na radnych to wybór ludzi, których się zna, na których można mieć wpływ i można kontrolować ich poczynania. Już wtedy przeczuwałem, że tak pięknie wcale nie będzie. Czas pokazał, że się nie myliłem…

Idźmy do strajku wyborczego!
Idźmy do strajku wyborczego!

Dowodów na to, że miałem rację, dziś nie brakuje. W ciągu ostatnich trzech dekad, i to już od początku swojego istnienia, Polska samorządowa stała się Polską patologicznej władzy, korupcji, nepotyzmu, układów, złodziejstwa, systemu zależności, ignorowania opinii publicznej i jej postulatów, zaniedbań w sferze socjalnej oraz infrastrukturalnej. A realnych możliwości kontrolowania poczynań władzy przez lokalne społeczności brak. Zresztą, co z takiej kontroli miałoby wynikać, skoro najgrubsze przekręty i najbardziej bezczelne poczynania niejednokrotnie uchodzą samorządowcom płazem. Minęło ponad 30 lat, a my wciąż tkwimy w nomenklaturowo-uwłaszczeniowym PRL-u. Nomenklatura już wprawdzie nie ta, ale zasady trwają.

Tak, „peerel”, z jego wyniosłą arogancją władzy na samorządowym szczeblu trwa w najlepsze. Wsparty nowymi możliwościami, jakie rzutkim, ambitnym i przedsiębiorczym reprezentantom ludu stwarza neoliberalna rzeczywistość.

Co z tego, że mamy certyfikaty ISO, konkursy na najbardziej przyjazny urząd, wolne wybory, europejskie standardy itp. itd., skoro to wszystko okazuje się być nic niewartą bzdurą, niemającą mocy sprawczej w najbardziej elementarnych sferach relacji na linii mieszkaniec-władza. Na co komu uśmiechy i serdeczności oraz standardy obsługi petenta, na co komu szumne hasła, skoro – kiedy przychodzi co do czego – wsparty ponad 7 tysiącami podpisów wniosek o konsultacje społeczne w sprawie zabudowy pasa nadmorskiego w Gdańsku-Brzeźnie zostaje odrzucony, informacja o składzie „komitetu wykonawczego do spraw wycinki drzew” w Gdańsku jest utajniona, a niektóre zasiedlone mieszkania komunalne nadają się bardziej do wyburzenia, niż zamieszkiwania.

Zajrzyjmy do sąsiadów, do Gdyni. Tam niegdyś prezydent Wojciech Szczurek wygrywał wybory z najwyższym wynikiem w kraju dochodzącym do granic skali procentowej, dziś sprawa afery z prywatą radnego Borskiego na gruntach należących do Gdyni jest tylko jedną z wielu bulwersujących anomalii samorządowych, na które skarżą się gdynianie. A co w Słupsku? A w Słupsku brak pomyślnego rozstrzygnięcia w sprawie siedziby dla działających w tam Warsztatów Terapii Zajęciowej Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną i problemy prezydent miasta z oświadczeniem majątkowym, które pod lupę wzięło CBA.

To tylko najświeższe sprawy. Gdyby chcieć listę wszelkich nieprawidłowości wydłużać, byłaby długa niczym… No sami wiecie. I tyle samo warta, bo kto by się tam przejmował takimi błahostkami. Jeśli rozejrzymy się  po naszym pomorskim, samorządowym podwórku, to zobaczymy bardzo dużo patologii. Wobec jej ogromu „zwykły człowiek” staje najczęściej bezsilny. I tak jest w całej Polsce.

Od lat słyszymy i czytamy w mediach, albo dowiadujemy się od sąsiadów, o sprawach, które oburzają i porażają. Widzimy bałagan, śmieci, dziury w drogach, ludzkie nieszczęścia, zrujnowane mieszkania komunalne, szczury biegające po podwórkach – z jednej strony. Z drugiej – patrzymy na groteskowe w tym kontekście wystąpienie Aleksandry Dulkiewicz „żądającej” od Putina natychmiastowego uwolnienia Aleksieja Nawalnego. I czytamy w artykułach, jak to jej współpracownicy nazywają ją „panią premier”.

Od jakiegoś czasu utrwalił się taki styl sprawowania władzy – mówić ogólnikami, wytyczać niebosiężne, gwieździste cele, wskazywać wroga, a na własnym podwórku (choć przecież tak naprawdę to podwórko jak najbardziej publiczne) słuchać siebie i swoich klakierów, układać rzeczywistość tak, by była chwała nam i naszym kolegom.

Nie ma skutecznej kontroli nad władzą w gminach i miastach. Przed wprowadzeniem dwukadencyjności często rządzili tam ci sami ludzie przez kilka dekad, obrastając z wolna koteriami, powiązaniami, zobowiązaniami. (À propos – to tak jak Putin, on też rządzi od lat i jeszcze wiele kolejnych gotów rządzić). Czy dwukadencyjność będzie lekarstwem na wypaczoną, zdeprawowaną władzę samorządową w Polsce? Być może, ale dostrzegam symptomy innej choroby, na którą zapadają samorządowi włodarze. Wiedząc, że za długo nie porządzą, już zaczynają myśleć o skoku w górę. Może nawet do Europarlamentu. A czemu by nie? No, ale na taki awans polityczno-majątkowy to trzeba sobie zasłużyć. No to zbierają zasługi, walcząc o demokrację. Ich wymarzoną górnolotną wielką, europejską, nowoczesną, postępową demokrację. Nie tę oddolną, obywatelską, która zasadza się na tym, że obywatele mają prawo głosu w sprawach, które ich dotyczą. Na przykład w sprawie tego, jak będzie wyglądało ich otoczenie, przestrzeń ich miasta.

Co sprawiło, że demokracja, która wyniosła do władzy wybranych przedstawicieli, stała się słowem-wytrychem w ustach urzędników nieidentyfikujących się z tymi, których mają reprezentować? Co stało się takiego, że mandat władzy dał naszym przedstawicielom poczucie bycia lepszym ważniejszym, mądrzejszym i przede wszystkim cwańszym on nas? Fakt, za cwani to my nie jesteśmy, za to mocno naiwni.

Przykład arogancji i podłości lokalnej władzy przedstawicielskiej uwikłanej w polityczne bagienko niedawno dali radni Warszawy, którzy nie zdołali wybić się ponad swój codzienny poziom i nie przyznali honorowego obywatelstwa Jolancie Brzeskiej, zamordowanej przez nieznanych dotąd sprawców, aktywistce przeciwstawiającej się mafii reprywatyzacyjnej. Dodajmy, że honorowego obywatelstwa nie nadano pani Jolancie za sprawą radnych KO. Tych samych, których lepsza wersja demokracji tak bardzo obchodzi.

Nie mam złudzeń, że w postrzeganiu władzy przez ludzi władzy i tych dopiero aspirujących do jej uzyskania, cokolwiek się zmieni. Korupcja, plemienność i nepotyzm, no i niestety postrzegania świata przez pryzmat partyjny – wzorce zaszczepione zostały już dawno i wywodzą się w prostej linii z PRL-u. Ich zwalczanie wciąż jest bezskuteczne. Nawet tzw. ruchy miejskie wydają się dziś jakieś takie… spacyfikowane, w defensywie, pogodzone z losem wiecznego marginesu. Stawiam wręcz tezę, że czas ruchów miejskich minął. Można odnieść wrażenie, że ostał się sam jeden Jan Śpiewak.

Jeśli nie nastąpi jakiś znaczący przełom, wstrząs, który wyłoni nowy sposób kontrolowania radnych, prezydentów, burmistrzów, albo nie znajdą się zupełnie nowi ludzie, gotowi słuchać i służyć, zamiast jedynie zarządzać i władać, nie będzie lepiej, nie będzie nawet inaczej.

Może więc warto zastosować „terapię wstrząsową” przy okazji następnych wyborów samorządowych? Idźmy na nie wszyscy i wszyscy oddajmy nieważne głosy. Niech frekwencja będzie wysoka i niech świadczy o naszym przywiązaniu do wartości, na które powołują się ci, którzy tym wartościom w swojej pracy samorządowej się sprzeniewierzają. Ewentualne wygrana w wyborach przy nikłej liczbie uzyskanych głosów sprawi, że żaden wybrany i żadna wybrana nie będą mieli prawa czuć się obdarzeni niepodważalnym kredytem zaufania, nie dostaną do ręki carte blanche. Nikt nie poczuje się za bardzo lepszy, ani nazbyt wyjątkowy. A być może ktoś zdobędzie się na refleksję, że przy okazji następnego głosowania warto naprawdę się postarać i już teraz trzeba pracować na mandat? To oczywiście eksperyment myślowy, jednak…

Samo nic się nie zrobi. Tak naprawdę to od naszej aktywności zależy, jak samorząd pracuje na naszą rzecz i na rzecz naszych małych ojczyzn. Doświadczenie ostatnich trzech dekad to nie tylko doświadczenie złej władzy. To także doświadczenia apatycznego, bezsilnego i wygodnego w swojej masie społeczeństwa, które albo nie potrafi, albo nie umie osiągać celów. Zatem, co trzeba zrobić, żeby rozwikłać samorządowy węzeł gordyjski? Jakieś pomysły?

Dariusz Olejniczak

3 thoughts on “Idźmy do strajku wyborczego!

  • Pamiętajcie, że ten Portal jest obsługiwany przez Fundację w której działa Kacper Płażyński :) Więc wiecie dlaczego tak krytyczni :)

    Odpowiedz
    • Michał, doskonale to wiemy. Pozdrów Dulkiewicz rano jak będziesz szedł do pracy w Urzędzie Miejskim. Ucałuj mocno

      Odpowiedz
      • Jakbym czytał Michała Tuska. Trzeba było choć imię „zamaskować”.

        Jak zmieniać władze samorządowe? Trzeba przeanalizować losy miast, w których wieloletni „partyjniak” przegrał z młodym bezpartyjnym (w Polsce też są). Zainteresować się np. „słowackim Gdańskiem” (Nitra to szóste miasto), gdzie od trzech lat rządzi młody informatyk Marek Hattas (ur. 1987), tym, co pokierowało ludźmi do takiego głosowania.

        Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.