Już od wielu lat nie mieszkam w dzielnicy, którą dziś nazywa się Strzyżą, choć kiedyś był to po prostu Wrzeszcz. Wyidealizowany obraz tamtego świata wciąż mam w pamięci. Lubię też wracać tam, rejestrować – także na fotografiach – zmiany, jakie zaszły na Strzyży i cieszyć się tym, co pozostało znajome, niezmienne… Uświadamiam sobie, że było to miejsce, w którym żyło wiele interesujących, utalentowanych osób.
Nie spotykam ich już w czasie moich „wypraw” na Strzyżę. Jedni przenieśli się w inne rejony Gdańska. Ci bardzo już wiekowi nie opuszczają swoich domów, a niektórzy – cóż – odeszli na zawsze… Sporo mieszkańców tej dzielnicy miało korzenie kresowe. Można to było rozpoznać czasem po nazwisku (jak w przypadku rodziny Żwirełłów, o której pisał Huelle), częściej po charakterystycznym sposobie mówienia. Sąsiedzi zwykle niewiele opowiadali o sobie, o tym co za sobą zostawili, co utracili, co przeżyli. Wiedzą tą dzielili się oszczędnie tylko z wybranymi.
- przeczytaj: Szkoła z Osiedla Wojska Polskiego
Dla mojej rodziny pochodzącej ze Stanisławowa krajanem okazał się profesor Tadeusz Rubczak (1900-1964). Pamiętam jak dyskretnie, z szacunkiem wskazywano mi eleganckiego, przystojnego mężczyznę, gdy wychodził ze swego mieszkania w szeregowym bloku przy Alei Wojska Polskiego. Absolwent lwowskiej politechniki, specjalista kolejnictwa, w Gdańsku pracował początkowo w Biurze Odbudowy Portów. W Politechnice Gdańskiej był zatrudniony na Wydziale Inżynierii Lądowej i Wodnej. Jego żona, którą zapamiętałam jako niewysoką szczupłą staruszkę, w tamtym przedwojennym świecie była (jeszcze jako panna) nauczycielką. Uczyła moją mamę w Szkole Powszechnej imienia Emilii Platerówny. Jeśli się nie mylę, nazywała się wtedy Anna Zofia Helferówna.
Na ulicy Zamenhofa (początkowo była to Potokowa) mieszkały z rodzinami dwie piękne, ciemnowłose siostry wilnianki: Zofia Achramowicz i Jadwiga Kowalska. Kowalska, lekarz pediatra, wesoła, rozmowna leczyła wszystkie moje anginy i choroby wieku dziecięcego (ospę wietrzną, odrę, szkarlatynę), które dopadły mnie – jako że nie chodziłam do przedszkola – dopiero w szkole podstawowej.
Zofia Achramowicz (1923 -2013) dentystka, w przeciwieństwie do siostry była milcząca, wyciszona, jakby stale smutna. Nasza rodzina często bywała w jej gabinecie… Parę lat przed śmiercią pani Achramowiczowa opowiedziała swoje dzieje grupie młodych wolontariuszek. Wspomnienia ukazały się na portalu Cyfrowe Archiwum Pomorskich Kresowiaków. Dramatyczne przeżycia, jakie stały się jej udziałem, być może spowodowały, że tak bardzo różniła się od siostry.
Krótko mieszkał w naszej dzielnicy Aleksander Jurewicz – Olek Jurewicz. Pozwalam sobie na tę poufałość, bo Olek był, podobnie jak ja, przez wiele lat zatrudniony w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej (dziś Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna). Bibliotekarze doceniali jego twórczość przyznając dwukrotnie nagrodę „Pro libro legendo” jego powieściom. W 1996 wyróżniono książkę „Pan Bóg nie słyszy głuchych”, w 2003 „Prawdziwą balladę o miłości”.
Spośród ludzi pióra mających kresowe korzenie nie sposób pominąć także mieszkającej na Strzyży Barbary Szczepuły. Autorka wielu reportaży o skomplikowanych losach mieszkańców Gdańska („Rajski ogród”, „W domu wroga”) pisała też o ludziach związanych z naszą dzielnicą. W „Dzienniku Bałtyckim” znalazłam jej tekst o historii kościoła zmartwychwstańców („Marta Hahn patrzy w okno”). Artykuł przypominał o tragedii, która wstrząsnęła naszą dzielnicą w kwietniu 1953 roku, kiedy to w wybuchu niewypału zginęli dwaj chłopcy Janek Hahn i Emanuel Pazorek. Inny reportaż „Miłość w czasach zarazy” przedstawiał dzieje stanisławowianki Joanny Biliczakówny, która wprawdzie nie była mieszkanką Strzyży, ale tu osiedliły się jej dwie siostry. (Jedna z nich – „ciocia Wisia” była naszą sąsiadką).
Z zainteresowaniem przeczytałam również opowieść pt. „Bóg okazał się dla mnie wyjątkowo hojny.” Bohaterka wspomnień profesor Regina Pawłowska (1935 -2021) nie mieszkała w naszej dzielnicy, ale pracę na uniwersytecie Gdańskim w Zakładzie Metodyki Języka Polskiego łączyła z pracą w szkołach. To jej uczniem był Paweł Huelle, który po latach na nowo s t w o r z y ł naszą krainę w „Weiserze Dawidku” i „Opowiadaniach na czas przeprowadzki”, a postać ukochanej nauczycielki przywołał na kartach swej debiutanckiej powieści.
Kiedy 17. kwietnia 1995 roku nastąpiła eksplozja w wieżowcu przy Alei Wojska Polskiego 39, Barbara Szczepuła jako jedna z pierwszych zorganizowała zbiórkę darów dla osób dotkniętych tym niewyobrażalnym nieszczęściem. Jednym z mieszkańców zniszczonego wieżowca był profesor Bronisław Rocławski. Językoznawca, logopeda, znany mi z zajęć na uczelni. Dzięki jego energii i zaangażowaniu już w 1997 roku na miejscu tragedii stanął nowy dom.
Na Osiedlu Młodych zbudowanym w końcu lat pięćdziesiątych za nasypem kolejowym, po którym dziś jeździ kolej metropolitalna, a więc nie na Strzyży, ale w bliskim jej sąsiedztwie, mieszkał przez wiele lat profesor Stanisław Dąbrowski (1930-2007). Była to fascynująca postać. Naukowiec o ogromnej wiedzy, surowy, wymagający, pryncypialny. Niepokorny, wyrazisty. Jego dorobek naukowy i literacki najpełniej prezentuje słownik pisarzy gdańskich opracowany przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną. Po raz pierwszy spotkałam go, gdy zasiadał w komisji egzaminacyjnej, która oceniała kandydatów pragnących studiować filologię polską w gdańskiej WSP. Potem prowadził w naszej grupie ćwiczenia z nauk pomocniczych i ze wstępu do nauki o literaturze, wreszcie seminarium literackie. Pamiętam też jego drugą twarz. Wielu studentów kierunków humanistycznych miało za sobą jakieś drobne próby literackie i marzenia o wydaniu choćby tomiku poezji. Odbywały się więc różne wieczorki poetyckie, na których stremowani młodzi poeci (?) poddawali ocenie doświadczonych pracowników naukowych swoje utwory. I wtedy, podobnie jak w komisji egzaminacyjnej, profesor Dąbrowski (a właściwie jeszcze magister) wykazywał cierpliwość, empatię, życzliwość niespotykaną na zajęciach.
A mieszkańcem Strzyży był jeszcze jeden człowiek pióra. Stanisław Supłatowicz (1922? – 2003) Sat-Okh. Długie Pióro. Mieszkał podobnie jak profesor Rubczak w bloku wybudowanym na początku wojny przy dzisiejszej Alei Wojska Polskiego. Znany był zarówno z książek, jak i telewizji. Był m.in. gościem programów Bohdana Sienkiewicza. Spotykał się często z młodzieżą w bibliotekach… Mijając go z zainteresowaniem wypatrywaliśmy w jego twarzy indiańskich śladów. Tak, przypominał Indian znanych z westernów. Ostre rysy, ogorzała cera. Czasem spotykaliśmy jego córkę, śliczne jasnowłose dziewczę. Jej nieindiańską urodę łatwo było wytłumaczyć.
Wszak babka po kądzieli i matka były Polkami.
Kiedy czytałam różne wspomnienia dotyczące naszej dzielnicy i jej mieszkańców, zauważałam pewną dumę, że oto zdarzył się nam pisarz o tak niezwykłej biografii. Mit polskiego Indianina zniszczył Dariusz Rosiak. Jeśli prawdą są jego ustalenia przedstawione w książce „Biało-czerwony- tajemnica Sat-Okha”, to potwierdza się teza, że każdy człowiek jest tajemnicą.