Poniższy tekst oparty jest na notatkach, które tworzyłam w czasie wyprawy na całkowite zaćmienie Słońca do Rosji w 2008 roku.  Wycieczka miała dwa różne początki. Pierwsza grupa ruszała 23 lipca i na cztery dni jechała do Sankt Petersburga.  Druga rozpoczynała swoją przygodę trzy dni później i łączyła się z pierwszą w Moskwie. Koniec wyprawy również był różny. Można było po zaćmieniu zostać jeden dzień w Ałtaju, można było jechać dalej nad Bajkał. Ja zdecydowałam się na wersję  Warszawa – Moskwa – Bajkał – Warszawa. Zapraszam do obejrzenia Rosji z okien kolei transsyberyjskiej, bo to ona spinała całą naszą wyprawę. Artykuł jest tak długi, jak długo jechał transsib.

Mapka zaćmienia z zaznaczoną naszą miejscówką

23 lipca

Dla nas przygoda już się zaczęła. Godzinę temu żegnałam Merlina na dworcu w Gdańsku. Merlin mieszka w Brusach,  jego pociąg do Warszawy wyjeżdżał z Gdańska  i dalej do Brześcia, Petersburga i Moskwy. Jego plecak to 30 kg, z tego znaczna część to sprzęt do fotografowania. Mój będzie lżejszy, chociaż i tak mam wrażenie, że wszystko waży za dużo. Ponieważ raczej wątpliwe, by ktoś uwiecznił moment mojego wsiadania do pociągu, zamieszczam zdjęcia z Merlinem w roli głównej.

Merlin wyjeżdża

Ja o tej porze za 3 dni również będę w pociągu do Warszawy. Moja trasa biegnie do Moskwy przez Brześć, bez innych miast do zwiedzania.  Maciek w Moskwie – ponieważ będzie miał więcej czasu – kupi nam coś na kolację (znaczy chleb i wodę), prawdopodobnie spotkamy się dopiero przy transsibie. Zazdroszczę mu tego noclegu w stolicy Rosji. Denerwuję się przed wyjazdem, czas biegnie albo za szybko, albo za wolno.

25 lipca

Za trzy godziny będę stała na peronie. Jutro o tej porze będę w pociągu do Moskwy. Wszystko leci mi z rąk.

26 lipca, sobota, dzień pierwszy

Mam pożegnanie! Grupa znajomych wpada na peron.  Razem z dwoma poznanymi dopiero co koleżankami jedziemy do Warszawy. O 6,00 stawiamy się na zbiórce w Warszawie Wschodniej. Czeka już tam Marcin S. z żoną oraz Lucyna z p. Tadeuszem, których poznałam w Roztokach na obozie PTMA. Także parę innych osób, w tym parę osób z zaćmienia w Turcji. Reszta towarzystwa dojechała z Poznania. Razem jedziemy  do Terespola z przesiadką w Łukowie. Upał jest  niemożliwy.

Odjeżdżam!

W toalecie na dworcu w Terespolu jest napis po rosyjsku „Nie stawiać nóg na desce”. To jest  zapowiedź tego, co towarzyszyć  nam będzie przez 3 tygodnie. Przejazd do Brześcia jest krótki, ale długo stoi się na Bugu z powodu odprawy. Ten rozmiar Bugu jest  wręcz śmieszny przy tym, co zobaczymy póniej mijając rzeki syberyjskie.

Stoimy na Bugu w czasie śmiertelnie poważnej odprawy

Przesuwamy godzinę do przodu. W Brześciu czekamy 3 godziny. Nigdzie nie idę. Jestem tak zmęczona, że zasypiam na dworcu. Mam ochotę pozbyć się plecaka, a to dopiero początek.

Pociąg do Moskwy zostaje podstawiony o 17,30. Niestety, w tym okropnym upale musimy przejść (hm… przebiec) przez cały peron (aż się qrna kończy) i jeszcze wspinać się do wagonu po nienormalnie wysokich schodach. Nie wejdę – myślę – nawet tak wysoko nogi nie podniosę. I to jeszcze z plecakiem. Ale gdy wchodzi p. Tadeusz, to nabieram odwagi. Za to w środku   niespodzianka.  Przyjemny chłodek.

Chyba zostanę na tym „peronie”.

Wagon wygląda tak, jak transsib, po cztery łózka w boksach (z lewej) i dwa ustawione równolegle (z prawej). Wejść na górę to dopiero sztuka. A przebrać się na tej górze to niemal niemożliwość, bo nie można się wyprostować, nawet na siedząco. Jednak umycie głowy w takim pociągu, co później musiało się zdarzyć, to prawdziwy wyczyn roku. Ale tylko na początku. Potem będzie taki  moment, że zatęsknię do transsiba, jak do luksusu.

W pociągu do Moskwy

27 lipca, niedziela, dzień drugi

Przed 9 wjeżdżamy do Moskwy. Tu zdjęcie lokomotywy robione z pociągu i domu – jako zapowiedź tego, co będzie nam towarzyszyło przez całą podróż: ogrom przestrzeni, wielkości i rozmiarów. W Rosji wszystko jest wielkie.

Dworzec Białoruski, z którego metrem transportujemy się na Kazański:

Dworzec Białoruski

Na dworcu Białoruskim spotykamy się z grupą petersburską. W Moskwie mamy dwie godziny czasu. Za mało, by gdziekolwiek się ruszyć, więc błąkamy się wokól dworca. Ulice olbrzymie. Tu taka sobie niewielka:

Ulica w Moskwie

oraz dwie „córki Stalina” – jedna to coś z uniwersytetu, druga hotel.

Chleba nie mogę znaleźć! ale w okolicach dworca kazańskiego kupuję bliny, żeby nie paść z głodu. To jest strzał w dziesiątkę. Bliny są przepyszne – cienkie słodkie ciasto naleśnikowe z dowolnym nadzieniem: kawior, owoce, grzyby z serem (to ja), łosoś, szynka. Po bliny jeszcze wrócę po trzech  tygodniach.

Moskwa, w głębi Dworzec Kazański

Transsib odjeżdża o 13,19. Ta kolej w Rosji chodzi punktualnie! Jeżeli zdarzy się jakieś opóźnienie, to skracany jest postój na stacjach, albo pociąg nadrabia jadąc szybciej. Opowieści, że w Rosji nigdy nic nie wiadomo – przynajmniej w tej materii – można włożyć między bajki. Tak wygląda prawdziwy wagon kolei transsyberyjskiej – w dzień i w nocy. Wykupienie materaca i pościeli ok. 60 rubli.

W transsibie

Transsib to lekka szkoła przetrwania. Po pierwszym dniu mamy opanowane, co i jak. Wydawało mi się, że włożenie nogi do zlewu przy chyboczącym się pociągu jest niemożliwe, ale się udaje. Nawet umycie tej nieszczęsnej głowy, gdy  ręce są zajęte, a głowa wali w lustro, z czasem robi się proste. No i odkrywamy wagon restauracyjny. Mamy przecież dużo kasy i nie jest to pociąg firmiennyj (droższy). Spędzamy tam kilka godzin przy pełnej klimatyzacji.

A tu dziewczyny – uśmiechnięte, bo jeszcze wtedy nie wiedziały, że ta butelka wina będzie je kosztować 1500 rubli (a piwo tylko 60):

Wagon restauracyjny

Wieczorem niewielka integracja w jednym z boksów i kilkoro z nas czeka do godziny drugiej, by zobaczyć Wołgę i Kazań. No, tak, ale jest ciemno. Wołga jest olbrzymia. Smoliście czarna, jedzie się przez nią i jedzie, kilkakrotnie szersza od ujścia Wisły. A gwiazdy na niebie wielkie niczym rodzynki w cieście.

28 lipca, poniedziałek, dzień trzeci

Dzisiaj wyraźnie daje się odczuć zakręty. Większość wycieczki pcha się więc do lekko otwartych okien, by napstrykać zdjęć. A to z kibelka, a to z poczekalni przed kibelkiem. Krajobraz za oknem monotonny, ale nie powiem, że brzydki. To jest bezkresna równina usiana brzozami, niektóre ogołocone z liści. Fajnie takie coś zobaczyć.

Syberyjskie brzozy

O godz. 17,17 czasu moskiewskiego wjeżdżamy do Jekaterynburga (Swierdłowska), gdzie zabito carską rodzinę, płd. kraniec Uralu. Jest to pierwsze miasto azjatyckie. Pada.

Jekaterynburg

A my w kilka osób siedzimy sobie w restauracyjnym (dzień wcześniej ktoś wymyślił toast: „Daj Boże, zawtra toże”), ja przy obiadku. Zamawiam kaszę gryczaną z mięsem, bo nie wiem jeszcze, że będę ją później jadła codziennie od rana do wieczora, to podstawa wyżywienia w Ałtaju.

Kasza gryczana

W restauracyjnym zaznajamiamy się z Merlinem z trzema  mieszkankami Omska, egzotycznej urody. Na przeciwko nich siedzi jeszcze jedna starsza kobieta, może matka, z szufladą złotych zębów. Ale do zębów nic nie mam. Wszystkie są sympatyczne i zostawiają adres, żeby przysłać im fotkę z zaćmienia.

Rosjanki w transsibie, fot. Maciek Cybulski

W naszym wagonie jadą prawie sami Polacy, paru Rosjan. Nie ma więc z kim zawrzeć gorące, tubylcze przyjaźnie. W transsibie trzeba wyżywić się samemu. Co kilkaset kilometrów pociąg staje i wtedy można wyskoczyć na peron, żeby zaopatrzyć się u miejscowych babuszek lub w sklepie. Ja dopiero po Ałtaju stwierdziłam, że to jedzenie mi smakuje, ale były to różne pierożki, ciepłe i bardzo smaczne. Gorąca woda jest dostępna w transsibie zawsze – w samowarze. Oczywiście tylko do zaparzenia kawy czy herbaty, bo z kranu normalnie cieknie zimna.

Karmimy się

29 lipca, wtorek, dzień czwarty

Przesunięcie czasowe mamy dwugodzinne w stosunku do Warszawy, ale dzisiaj wysiadając w Nowosybirsku trzeba będzie przesunąć zegarek jeszcze o 3 godziny. Kolej funkcjonuje wg czasu moskiewskiego. A więc o godz. 8 stajemy w Omsku nad Irtyszem. Dworzec oczywiście jest monumentalny. W Omsku był na zsyłce Fiodor Dostojewski. Samego Irtyszu nie udaje mi się uchwycić. Jedynie fragmenty mostu.

Około 16,30 jesteśmy w stolicy Syberii, 2 mln mieście, w Nowosybirsku. W sumie będziemy tu aż trzy razy! To jest dworzec, kilka dni później obejrzę go sobie lepiej, gdy będzie można wyjść na miasto.

Kiedy można, a kiedy nie można wychodzić z pociągu? Można, gdy pozwoli prowadnica. Poniżej wklejam rozkład jazdy z pociągu Bijsk-Irkuck. Patrząc na lewą kolumnę widać, ze z Bijska u podnóża Altaju (gdzieś przy rosyjskiej granicy z Kazachstanem) do Irkucka nad Bajkałem jedzie się dwa dni (16 stacji). W drugiej kolumnie jest czas postoju na stacji. Jeśli pociąg wjeżdża spóźniony, to ten czas ulega skróceniu. Ale spoźnień mamy niewiele i to jest jeden z obalonych mitów co do jakości pociągów w Rosji.  A więc jeśli rzeczywisty czas postoju na stacji nie przekracza 10 minut, prowadnica nie pozwala wyjść z wagonu. To ona otwiera i zamyka drzwi. Możesz umrzeć z głodu – nie wyjdziesz.  Ale jeśli możesz wyjść, to na dwie minuty przed odjazdem prowadnica zaczyna wszystkich zwoływać i liczyć. Jeśli poleciałeś gdzieś daleko i nie zdążysz wrócić, to pociąg nie będzie na ciebie czekał. W związku z tym wszyscy się pilnują.

Rozkład jazdy w wagonie kolei transsyberyjskiej
Załoga wagonu Nowosybirsk-Bijsk, czyli Andzia, ja i dwie prowadnice, w tym jedna męska.

Nowosybirsk leży nad Obem. Rzeka naprawdę robi wrażenie swoim ogromem. A jest w tym miejscu stosunkowo niedaleko od źródła. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jej rozmiarów w dalszym biegu, a tym bardziej u ujścia. Albo co dzieje się, gdy wylewa.

Ob koło Nowosybirska

Przesiadamy się na pociąg do Bijska, do podnóża Ałtaju. Oczywiście sypialny, choć Bijsk leży „niedaleko”. W Nowosybirsku trochę mnie strach oblatuje, bo oddalam się na moment, wracam, a tu pociągu nie ma. Przestawili go na inny tor i poznaję  tylko po grupie włóczącej się po peronie. Już nigdy więcej nie oddalę się sama. Oczami wyobraźni zobaczyłam, jak pędzę za transsibem po tajdze.

Cały ten obszar, który przejechaliśmy, był płaski jak stół (oprócz paru wzniesień na Uralu).

Wielka Równina Syberyjska, fot. Zielak

Po dwóch  nocach przegadanych, o godz. 22 czasu lokalnego, 19 czasu moskiewskiego, 17 czasu polskiego padam ze zmęczenia. Już sama nie wiem, wg jakiego czasu żyję.

30 lipca, środa, dzień piąty

Jedziemy nocą wzdłuż pasa zaćmienia. Jest gorąco w pociągu, w ciągu dnia będzie jeszcze gorzej. Generalnie towarzystwo niewiele rozmawia o czekającym nas astronomicznym zjawisku. W kontekście wydarzeń, które później nastąpiły, chyba było to symptomatyczne: ludziom za mało zależało na zaćmieniu. Nie jest to jakieś oskarżenie. Wiele osób nie wiedziało, czego oczekiwać. Ale może gdyby więcej było pasjonatów, to i inne decyzje by zapadły.

Bijsk ma 350 000 mieszkańców, ale to dziura. Dworzec od strony torów wygląda tak (z drugiej strony jest jeszcze gorszy):

Dworzec w Bijsku

Wynajętym busikiem jedziemy do miejscowości Czemał w Ałtaju. Przy tej ulicy mieszkał gen. Jaruzelski:

Według pilota przy tej ulicy mieszkał Jaruzelski

W busie jest ciasno, a na zewnątrz niemożliwie gorąco. Czemał to maleńka mieścina nad rzeką o tej samej nazwie. 200 km pokonujemy w ciągu 4 godzin. Nie da rady szybciej. Po drodze zahaczamy o park krajobrazowy Aja.

Marszrutką przed siebie

A ten most wisi tak sobie i jakoś się nie zawala. Jeżdżą po nim też samochody. Jest dziurawy, deski latają, wystają pręty, liny zwisają swobodnie.

Rzeka Katuń
Park krajobrazowy nad Katuniem

Dojeżdżamy do Czemału i zostajemy zakwaterowani w dwóch  grupach. Jedna ma domki kilkuosobowe, druga (moja) śpi razem i spotyka się pod jednym dachem. Sprzyja to integracji.

To kuchnia gospodarzy. Nie wiem, jak się  zmywa naczynia, bo ciągle wody nie ma.

Czemał, kuchnia gospodarzy

Moje lokum wygląda tak:

Nasz pokój

Druga kuchnia wygląda tak:

Czemał, nasza kuchnia i papier na klamce

…ale na tym zdjęciu należy zwrócić uwagę na drzwi w głębi pomieszczenia. Bo to są drzwi do łazienki! Szybko się orientujemy, że korzystanie z łazienki wymaga zahartowania. Drzwi się nie domykają. Z boku jest duży otwór w ścianie (niewidoczny tu). Taki, że człowiek przejdzie. Pomieszczenia do pokoi nie mają drzwi, więc wszystko słychać. Woda kapie albo i nie. Jest wprawdzie sedes (jedyny prawdziwy sedes w Rosji), ale co nam po nim, jak nie ma wody.

Jarek podejmuje decyzję: na klamce wieszamy papier toaletowy (to wtedy zajęte), poza tym pukamy i rozpisujemy kolejkę do porannego mycia. Każdy ma 10 minut począwszy od godziny 6. Wykonujemy rzeczy niezbędne, kremy i inne takie – w pokojach. Organizację mamy niezłą! Jak komuś się nie podoba, albo trafił na brak wody, to jeszcze jest wychodek i kąpiel w lodowatej rzece Czemał.

Jemy sobie na werandzie, tutaj akurat rybę z makaronem. Wyjątkowo. Normalnie mamy obfitość kaszy gryczanej.

Obiad albo śniadanie, ryba z makaronem

Czemał to miasteczko krów..

..i koni.

Konie chodzą, gdzie chcą, chyba dzikie

I tak sobie chodzą, gdzie chcą. Ta biała krowa to i do nas trafiła. Ale zasięg w komórce jest! Całe cztery  kreski.

3700 km od Moskwy

Nogi se moczę w miejscowej rzeczce.

Nogi w Czemale

A wieczorem Jarek nas wyprowadza na manowce, ale mimo, że Ałtaj w tym miejscu wygląda jak Bieszczady, na żadną górkę nie można wejść. Niebo w nocy takie, że pomimo zapalonych świateł dobrze widać Drogę Mleczną i Andromedę.

Chodzimy nie wiadomo, gdzie

31 lipca, czwartek, dzień szósty

Ranek jest naprawdę mroźny, w dzień za to upał (42 st. w cieniu) i ani jednej chmurki. Zapisałam się wcześniej do łazienki na 6 rano, na szczęście woda jest, ale 1 sierpnia już nie. Ach, zapomniałam powiedzieć, że chłopaki naprawili szlauch czy cóś panu gospodarzowi (a może przy pomocy Patrycji), bo mu przeciekało. Prysznic w łazience też mu przecieka i wszystko lata. Pan gospodarz ogólnie jest bardzo miły, niedostatki wody może z czegoś się biorą. Oni chyba korzystają co jakiś czas z bani – rosyjskiej łaźni. Bania to ta chatka, z chatki należy wybiec i się ochłodzić, i z powrotem (dziewczyny wylatywały, stały, stały i wracały; ja nie, bo nie wzięłam stroju).

Bania

Idziemy więc w tym upale do samotni św. Makarego. Stoi tam drewniana cerkiew, parę ikon w środku, ale najwiekszą atrakcją jest most wiszący! Most naprawdę się chwieje. Nie może wejść na niego jednocześnie zbyt dużo osób, więc, że czujemy się wszyscy niczym Indiana Jones.

Samotnia św. Makarego

Widoczek mostu (rzeka Katuń jest podbarwiona osadami ze skał):

Rzeka Katuń

Po świętym Makarym idziemy wzdłuż rzeki Katuń do miejsca, gdzie łączy się z rzeką Czemał, a potem wzdłuż Czemału do pana gospodarza. Nie powiem, widoki są niezłe. Kolory są autentyczne.

Katuń
Katuń

Po tych pięknych widokach Katunia przychodzą piękne widoki Czemału (albo Czemała, nie wiem). Woda jest tak lodowata, że drętwieją nogi. Siedzimy sobie z Halinką i podziwiamy te szmaragdy.

Rzeka Czemał
Rzeka Czemał łączy się z Katuniem

Moczenie nóg właściwie niewiele pomaga. Po półgodzinnym odpoczynku znowu wchodzimy w te 40-parę stopni. Ale po drodze widzimy, jak w jednej z budek furorę robi pewien straganiarz tłumnie oblegany przez naszych. Pan gra na śmiesznym ałtajskim instrumencie i wszyscy to kupują. Koniec świata. Brzmi to jak jęk struny – brzdęk brzdęk – i co gorsza niektórzy też usiłują grać.

Sklepikarz

Niewiele osób mówi o zaćmieniu. Czekamy, by Marcin znalazł lokalizację. Powoli nadciągają chmury z Bijska. Wieczorem jest program astronomiczny. Wcześniej było o fotografowaniu, ale na to nie poszłam. Marcin przedstawia zdjęcia ze swoich wypraw i okazuje się, że będziemy obserwować zaćmienie na miejscu. Wpisuję się na listę chętnych do skorzystania z busu w razie chmur i dochodzi do mnie informacja, że busów nie ma na miejscu, stoją niedaleko i rano, jeśli będzie zachmurzenie, zostaną sprowadzone. W tym momencie zapala się w mojej głowie czerwone światło, ale myślę, że są tu fachowcy od pogody i na pewno sytuacja jest pod kontrolą. W końcu to te busy były dla mnie gwarancją zobaczenia zaćmienia, gdy decydowałam się na podróż. Okazało się, że to 'stoją niedaleko’ w Rosji jest jak z Gdańska do Wrocławia.

1 sierpnia, piątek, dzień siódmy – zaćmienie

W ciągu nocy całe niebo pokrywa się chmurami. O 5 rano nie ma wolnego miejsca na niebie. Po 2 godzinach z chmur nic nie pozostaje. Od 9 widzę daleko lekkie zachmurzenie. Wzbiera upał. W ciągu dnia termometr wskaże 46,6 stopni w cieniu. W czasie zaćmienia spadnie do 27. To zachmurzenie trochę mnie niepokoi. Nigdzie się właściwie nie ruszamy, tylko siedzimy i czekamy na popołudniowy wymarsz.

Patrzę na te dalekie chmury i głośno mówię: „nawet jeśli busy stoją niedaleko, to powinny przyjechać i stać TU”. I wtedy ktoś mnie uświadamia: niedaleko, to znaczy stoją w Bijsku, a to znaczy cztery  godziny jazdy stąd; jeżeli mają przyjechać, to teraz  trzeba je opłacić, bo potem będzie za późno, a teraz jest piękna pogoda, więc kto ma podjąć decyzję?

Włącza mi się alarm. Jak to w Bijsku? Mają stać TU. Bez względu na pogodę. Nie umawiałam się na busy we Wrocławiu. A jaka jest prognoza pogody? Nikt nie wie. Może przejść się do Marcina i poprosić o sprowadzenie busów? Ale przecież inni lepiej się znają, kto mnie wysłucha i moich lęków? Ponadto ten upał i moje obolałe stopy. Za daleko. Teraz wiem, że nie tylko ja miałam obawy. Po co były wczorajsze zapisy, skoro i tak busów nie ma?

Nie mogę usiedzieć na miejscu. Zaraz po obiedzie, jeszcze przed 13-tą stwierdzam, że nie ma znaczenia, gdzie się denerwuję. Zabieram więc swoje rzeczy i sama lecę na miejsce obserwacyjne. Chmur coraz więcej.

Parę osób z drugiej grupy też się rozkłada.

Dzień zaćmienia

Po 14-tej rozmawiam z Rafałem, który był na dwóch zaćmieniach. On rozważa opuszczenie grupy i szukanie pogodniejszego nieba. Na busy już nie ma co liczyć: nie NIEDALEKO, ZA DALEKO. 3-4 godziny do zaćmienia i nie ma jak się przemieścić. Może wynajęcie taksówki? Ale podobno ma się rozpogodzić. Nikt nie wie. Nikt nie wie, co jest za tymi chmurami.

Narada „wojenna”, co robić?

Jest nas ciągle niewiele na placu. Postanawiamy „złożyć ofiarę”. Może się przejaśni. Taki wisielczy humor.

Składamy „ofiarę”

Powoli nadciągają inni. Chmur przybywa. Zdaję sobie sprawę z własnej bezsilności i zaczynam żałować, że na spotkaniu dzień wcześniej nie poruszyłam głośno tematu busów i pogody. Busy we Wrocławiu! To określenie pozostało nam do końca. Gdzie najlepiej mieć busy pod ręką? We Wrocławiu! Nie jestem teraz w stanie pisać tego bez goryczy.

Chmur przybywa, więc ktoś wpada na pomysł, żeby przebłagać Słońce piosenkami. Leci seria w stylu „Tyle Słońca w całym mieście” i co przychodzi chmura, rozlega się śpiew. I owszem, pomaga.

Julki śpiewają

Ale od 17 już nie chce być lepiej. Piosenki pomagają na krótko.  Do rozpoczęcia fazy częsciowej stawiają się wszyscy.

To my i jeszcze trochę poza kadrem

Stanowisko Marcina, gdzie fotografował i nadawał relację live do Onetu.

Stanowisko „Onetowe”

Mamy pierwszy kontakt! Zdjęć fazy częściowej nie robię, ale mam za to publiczność spektaklu , i nawet siebie z lornetką.

Początek fazy częściowej

Faza częściowa:

Faza częściowa na mapie, fot. Darek

A to zdjęcie poniżej robię specjalnie, by pokazać zmianę barw. Roślinność ma kolor lekko zgniły, jakby szklisty. Widać to lepiej porównując z wcześniejszym zdjęciem grupowym. Wiatr nieźle powiewa, ale jest przyjemnie. W końcu prawie 20 st. mniej niż godzinę temu. Na zieleni i czerwieni dobrze widać zmianę barw w trakcie zaćmienia. Kolory szarzeją i robią się właśnie takie szkliste, jakby patrzyło się przez denko butelki. Efekt jest widoczny przy bardzo głębokiej fazie częściowej.

Faza ok. 75%

Widać to także na poniższych zestawieniach – na początku zaćmienia i przy fazie 75%, gdzie kolor zielony wyraźnie zmienia odcień.

Rozpoczyna się wyścig … z chmurą. Zostają niecałe 2 minuty do fazy całkowitej. Patrzę na tę chmurę błagalnie. I mimo, że jest to naprawdę wielka chmurwa daje niesamowite widowisko na niebie. Ostatnie światło słoneczne przedziera się przez nią, dając promienisty efekt prosto nad naszymi głowami. Promienie są olbrzymie. Słychać jęki… zachwytu. Nad głowami mamy… dziurę w chmurach.

Za moment faza całkowita

Patrzę i nie wierzę własnym oczom: za chwilę nie zobaczę ani korony słonecznej, ani perełek, ani wybuchów, ani diamentu. Stąd przychodzi  cień Księżyca, ok. 2000 km/h. Widać jak szybko gaśnie otoczenie.

Nurkujemy w ciemność

Stoimy w cieniu Księżyca.

Faza całkowita

Stoimy prawie w ciszy. I w ciemnościach. Takich ciemności w Turcji  w 2006 nie uświadczyłam. Ledwo widać pas świtu, a raczej jego fragmenty. Chmury są prawie czarne. Ba, rozlegają się  burzowe grzmoty. Już nic zdarzyć się nie może. Najpiękniejsze widowisko na niebie jest poza zasięgiem naszych oczu.

Pas świtu ledwo widoczny

Pas świtu zaczyna się zbliżać i po chwili jest już jasno. Koniec.

Koniec fazy całkowitej

Siedzę na trawie, bo nie wiem, co robić ze sobą na stojąco, i nie rozumiem. Po prostu nie rozumiem. Ludzie chodzą, coś składają, poprawiają, rozmawiają, a mnie przytępia. Słychać głosy, że było pięknie. Potem jakaś fotka grupowa. Cienko, sądząc po minach.

Cała nasza grupa, a relacja do Onetu się zerwała.
Nastroje minorowe.

Wracamy do siebie. Po kolacji jest jakiś koncert na ałtajskich instrumentach. Zapłaciłam wcześniej za niego, ale nie mam ochoty iść. I nie idę. Siedzimy sobie przy stole. Chyba wyglądam nieszczególnie, bo Jarek przynosi flaszeczkę i robimy dwie kolejki. Nie ma braci Jot. Bracia Jot charakteryzują się tym, że wszędzie chodzą razem, więc widać, że ich nie ma. Idę po nich i wpadam w ich pokoju w sam środek emocji. Parę zdań mi wystarcza, żeby wybuchnąć płaczem. Tak spędzamy razem wieczór i od tej chwili porzucam Halinkę i bracia Jot  stają się moimi kumplami. W praktyce oznacza to, że jeden z braci idzie przodem, a ja z drugim go gonimy.

Dyskusje na temat dlaczego i czy można było coś zmienić prowadzone są do końca wyprawy. Wiem na pewno, że nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam. Mogłam wsiąść w taksówkę i krążyć między Bijskiem a Czemałem. Gdyby mi się wtedy nie udało zobaczyć, mogłabym zrzucić niepowodzenie na chmury. Ale ja zaufałam innym. Wystarczyłoby mi 15 sekund. 10 sekund. To zaćmienie pokazało, jak ważna jest logistyka, jak ważne jest mieć plan zapasowy i przede wszystkim, jak ważny jest dostęp do prognoz pogody. Banalne. Mobilność przede wszystkim. Jak bardzo się przydała, pokazało zaćmienie i w Chinach rok później, i w Teksasie w tym roku.

2 sierpnia, sobota, dzień ósmy

Rano mamy rafting dla emerytów. Płyniemy rzeką Katuń w czterech  pontonach. Sami wiosłujemy i chlapiemy się wodą. Ktoś robi zdjęcia, ale większość nie, bo aparaty zostały w domach.

Rafting

Właściwie to nie wiem, jak ten dzień mija. Jakiś spacer uskuteczniam z Halinką. Wieczorem się pakujemy. Grupa ałtajska zostaje jeszcze jeden dzień, grupa bajkalska rano o 4 wyjeżdża do Bijska i z Bijska przez Barnauł i Nowosybirsk do Irkucka.

Może jeszcze wychodek, najbardziej przyzwoity z wszystkich spotkanych.

Wychodek

Suchy prowiant, jaki dostajemy na drogę, to tylko jedna drożdżówka. Mieliśmy ubaw z tymi odległościami. „Tylko 700 km”, „tylko 5 godzin jazdy” do najbliższej stacji, żeby kupić sobie coś do jedzenia. A jak wsiadamy w Irkucku do transsiba, żeby wrócić do Moskwy, a byliśmy rozstrzelani po trzech wagonach, to ktoś rzuca: „do zobaczenia za 3 dni”.

3 sierpnia, niedziela, dzień dziewiąty

O 4 rano żegnamy się z Ałtajem i przez 4 godziny wracamy busikiem do Bijska. Tam czeka na nas transsib do Irkucka, przez Barnauł, Nowosybirsk i Krasnojarsk. Co miasto to milion mieszkańców. Życie koncentruje się wzdłuż kolei transsyberyjskiej. Zresztą było to dla mnie wielkim odkryciem: że w ogóle na Syberii żyją ludzie! I że miałam co jeść i nie zamarzłam! Co przy tych temperaturach byłoby bardzo trudne.

Barnauł liczy 650 000 mieszkańców, a kto o nim słyszał w Polsce? sześć uczelni wyższych. Barnauł jako forteca chronił kopalnię srebra przed koczownikami w XVIII wieku. Ale z perspektywy dworca wygląda jak większa dziura. W Barnauł mamy dwie godziny postoju. Warto więc skoczyć na miasto, tzn. pozwiedzać przydworcowe targowisko. Wygląda podobnie jak w Polsce.

Targowisko w Barnauł

Szukam kawy 3 w 1, chleba i bananów. W jednym ze sklepów sprzedawczyni mówi nam, że była kilka razy w Polsce, w Warszawie, przejazdem w Gdańsku, i że w Polsce jest lepiej niż w Rosji. Podobną myśl wyrazi później jeden naszych kierowców na Olchonie mówiąc „zabierzcie mnie do Polski”. A ja myślę, że powiem swoim dzieciom, że powinny być szczęśliwe, że urodziły się w Polsce, a nie tutaj.

Wracając przy dworcu widzę dwie miejscowe piękności. Kurzą fajki w brudnym kącie budynku. Jednej suknię powiewa niczym Marilyn Monroe; coś w niej nie tak, kurteczka nie pasuje do spódnicy, buty do całości; wychodzi jej bokami i jest zbyt skromna. Jak patrzymy na nie, to chichoczą. Ale są miłe. Pozwalają sobie zrobić zdjęcie. Oczywiście, widziały zaćmienie.

Dwie miejscowe piękności

Po 250 km wjeżdżamy do Nowosybirska. Tym razem mamy 4-godzinny postój. Wyruszamy więc grupkami na miasto. Na dworcu zwiedzam trzy toalety. W Rosji jest tak, że można na bilet wejść za darmo. Niestety, jak ktoś trafnie zauważył, im dalej na wschód dworca, tym jest brudniej. Rezygnuję więc z darmowej toalety i wracam do pierwszej, najbardziej zachodniej, i płacę 8 rubli, czyli 0,80 zł. Oczywiście, jest to dziura i to ze schodkami! Drzwi zakrywają połowę ciała.

Toaleta w na dworcu w Nowosybirsku

Nowosybirsk nie podoba mi się. Szaro-bure miasto, socrealistyczne. Wielkie bloki, a chodniki oblepione fruwającymi mrówkami. Jest to trzecie co do wielkości miasto w Rosji, 2 mln mieszkańców, stolica Syberii, rejon łagrów, ściśle związane z budową linii transsyberyjskiej.

Dworzec w Nowosybirsku

Ulice brzydkie. Te tutaj to chyba ładniejsze:

Ulica w Nowosybirsku

Aż tu wchodzimy na takie coś:

Grupę pomników postawiono w 1970 w setną rocznicę urodzin Lenina i 53 rocznicę Rewolucji Październikowej.

Lenin z obstawą stoją przed operą, oczywiście na placu Lenina. Kończę im się w okolicy kolan.

Gdzieś w oddali widzimy jakąś cerkiew, ale nie chce nam się tam iść, więc wracamy do dworca, a po drodze mijamy jakiś zlot metalowców. Trochę mam stracha robić im zdjęcie, ale tutaj nie mogłam sobie odmówić:

W Nowosybirsku

Te mrówki… nie wiem.. Może dobrze, ze są, bo Rosja zawiodła mnie pod tym względem. W miastach i miejscowościach, gdzie byliśmy, komarów i meszków w sierpniu jak na lekarstwo! Zmierzamy w stronę dworca i po drodze celowo zahaczamy o cerkiew wyznaczającą środek Rosji.

Pod cerkwią Andzia zaczepia popa. Pop w ciągu całego swojego życia najdalej to był w Moskwie (czyli 3000 km!) i na koniec błogosławi nas. Przy dworcu jest klub… Mlecznyj Put’, czyli Droga Mleczna. He, myślę, astromaniakom pewno by się spodobało. Dworce w Rosji są monumentalne, w marmurze, olbrzymie żyrandole, taki blichtr zasłaniający szarzyznę i biedę. Może oprócz Moskwy. Moskwa mnie urzekła swoim wyglądem. Dworców nie wolno fotografować.

Dworzec w Nowosybirsku, fot. Grzesiek Pająk

Przed wejściem do pociągu jemy jeszcze nóżkę kurczaka z coca colą, a miły pan spod straganu znajduje w swojej komórce, wśród licznych zdjęć pornograficznych, trzy z zaćmienia. Jest już ciemno, gdy ruszamy dalej.

Sierpy i młoty sa wszędzie, tzn. w całej Rosji. Pomniki i ulice Lenina, Marksa, Dzierżyńskiego, a także Oktiabrskaj Riewalucji itp.

Pewno, że boli. Każdego, kogo jakoś dało się „zaczepić” i zapytać o zaćmienie, widział je. Także grupa z Bydgoszczy, która potem z nami pojedzie z Irkucka do Balszoje Gołoustnoje, indywidualne osoby, które łapały zaćmienie w samochodzie pod Bijskiem, znajomy Andzi w Bijsku, koło miłośników astronomii z Irkucka. Poziom rozgoryczenia rósł tak, że gdy w drodze powrotnej dostałam smsa od mojego brata, że na Spitsbergenie była piękna pogoda, to pozostało mi tylko wybuchnąć śmiechem. Chodziłam po wagonie i pytałam: „zgadnijcie, czy na Spitsbergenie było widać zaćmienie?” „Tak!!! – krzyczeli – normalne, że wszędzie było widać, tylko nie w Ałtaju!”.  Ubaw po pachy. Jak z tym cesarzem, który podnosił podatki i pytał, jak poddani reagują. Podnosił tak długo, jak ludzie płakali. Przestał, gdy poziom podatków był tak wysoki, że aż absurdalny i poddani zaczęli się śmiać.

Na pewno jest to mój problem.

Syberia, w drodze do Irkucka

4 sierpnia, poniedziałek, dzień dziesiąty

Dzisiaj cały dzień w drodze. Jedziemy w wagonach pomieszani z Rosjanami. Pod nami śpią dwie Rosjanki. Generalnie jesteśmy grupą bardziej „hałaśliwą” od nich. My się znamy, oni ze sobą nie. Ale opowieści o ciągłym piciu w transsibie można włożyć między bajki. Owszem, w drodze powrotnej pewnej grupie zdarzyło się obalić 40 piw z Rosjanami (chyba tyle), ale raczej podróżni to normalni ludzie, matki, dzieci, małżeństwa i żadnych ekscesów nie widzę.

Syberia, droga do Irkucka, już nie tak równo

Tak więc jedziemy w stronę Krasnojarska. Im bliżej tego miasta, tym bardziej „górzyście”. Krasnojarsk liczy sobie 1 mln mieszkańców, powstał w XVII wieku do obrony przed Tatarami, trzecie co do wielkości miasto Syberii. Tutaj w okolicy odkryto złoto. Krasnojarsk leży nad kolejną wielką rzeką – Jenisejem. Trudno ją złapać w jednym kadrze.

W Krasnojarsku stoi takie „cudo”:

Lokomotywa w Krasnojarsku

Podobna lokomotywa stoi dalej w Iljańsku:

Lokomotywa w Iliańsku

To są jakieś zasłużone lokomotywy, woziły gruz ze zniszczonych wojną miast. Biegam po peronie i szukam gazet z zaćmieniem, ale niestety. W Rosji torów jest dużo. Przy każdej stacji wiele i jeszcze więcej. Tutaj w Iljańsku całkiem niedużo:

Dworzec w Iliańsku

Samowar z gorącą wodą jest dostępny cały czas. Można zjeść w restauracyjnym (drożej) lub kupić coś na dworcu (taniej), gdy pociąg stoi dłużej niż 10 minut, w kiosku lub bezpośrednio u babuszek. Coca cola jest wszędzie, nawet waniliowa. Za Krasnojarskiem żarcie naprawdę jest dobre: gorące pierożki z mięsem lub kapustą. Cały wagon tym pachnie.

Babuszki, fot. Konrad Mruk

5 sierpnia, wtorek, dzień jedenasty

Rano docieramy do Irkucka. Jest gorąco. Nigdzie się nie rozchodzimy, bo zaraz jedziemy busem nad Bajkał, do miejscowości Bolszoje Gołoustnoje. Irkuck przy dworcu nie robi dobrego wrażenia. Jakiś szaro-bury, brudny, zatłoczony. To zresztą cecha charakterystyczna tego miasta: jest tyle pasm ruchu na jezdni, ile zmieści się samochodów. Sam dworzec jest w stylu stalinowskim, duży, z marmurami w środku i żyrandolami.

Irkuck – brama do Syberii. Choć z naszej strony tą bramą bardziej jest Nowosybirsk. Ośrodek administracyjny dla wojsk kolonizujących Syberię, ośrodek handlu z Mongolią i Chinami, ośrodek zsyłek od XVIII wieku. Między Warszawą a Irkuckiem jest 5300 km. Pociągiem pospiesznym stąd do Moskwy z powrotem pojadę 3 doby bez przerwy. Kilka przystanków.

Jedziemy 120 km przez dwie godziny na zachodni brzegu Bajkału. Po drodze do Bolszoje podziwiamy stada krów, rosyjskie rancza i zabudowania.

Nareszcie mamy okazję poznać syberyjskie drogi.

I zdarza się to, co jeszcze nam się przydarzy nie raz, guma:

Łapiemy gumę

W czasie tej przerwy towarzystwo rozbiega się po krzakach. Jest to moja pierwsza przygoda z rosyjskimi komarami. Znaczy w ogóle zauważam, że są. Komuś trafia się cięższy przypadek: trzy komary zostają w majtkach.

Bolszoje Gołoustnoje to prawdziwa wieś. Niektóre limby tam rosnące mają 400 lat. Tutaj już jest Nadbajkalski Park Narodowy. Zabudowa drewniana, parterowa…

a ulice..

Wieś leży w rozlewisku rzeki Gołoustna, u stóp Gór Przymorskich, parę kilometrów od Bajkału.

Bolszoje Gołoustnoje, fot. Grzesiek Pająk

Dostajemy zakwaterowanie w całkiem ciekawym miejscu. Na posiłki wprawdzie trzeba podejść w inne miejsce, ale jest prysznic i woda nie jest lodowata, jest światło w wychodku, można zrobić sobie kawę i jest jurta! W jurcie jest miejsce na osiem osób. Łapię się do tej ósemki: sześć  kobiet i dwóch panów, a w środku jest świetnie! Jest ciepło, jest przytulnie, jest żarówka, gniazdka i dywany. W jurcie drzwi są małe, żeby wchodzący pokłonił się domownikom. Elementy drewniane są ręcznie malowane.

W Bolszoje spotykam … koleżankę z Gdańska. I w ogóle gdzie się człowiek nie obejrzy, natrafia na Polaków. Jest również polska grupa, która chce przepłynąć wpław Bajkał. Część z nas leci nad jezioro. Ja myślę i myślę i wymyślam, że idziemy w osiem osób na na pobliskie wzniesienie popatrzeć na „błękitne oko Syberii” z góry. Jutro – myślę – wstanę rano i pójdę przywitać Bajkał, albo jeszcze wieczorem. Wejście na górę wcale nie jest dla mnie proste. Jutro poczuję to wyraźnie w lewej nodze.

Bolszoje Gołoustnoje, wchodzimy na szczyt

Partrzę na Gołoustną i błękitne oko Syberii.

Rozlewisko rzeki, w głębi Bajkał

60% powierzchni Rosji to tajga (las borealny), a jednocześnie tajga syberyjska stanowi 1/4 wszystkich lasów na całej Ziemi. Rozciąga się na długość 9000 km, szerokość 2-3000 km. To przede wszystkim lasy iglaste. Ziemia poniżej 1 m pod powierzchnią nigdy nie odmarza (wieczna zmarzlina).  Jeszcze na początku lipca wody Bajkału pokrywa warstwa lodu. Krótki okres odmarzania gruntu jest odpowiedzialny za trudności z przepływem wód, przez co tworzą się liczne zastoje i bagna. Komary lubią je.  Drzewa rosną wolno i mają płytki system korzeniowy.

Tajga

Zimą rzeki są wykorzystywane jako ciągi komunikacyjne. I nie saniami, ale samochodami. Latem odbywa się nimi spływ drewna. 7 z 15 największych rzek Azji znajduje się na Syberii. Mieszkańcy rosyjskiej Syberii to w 90% przesiedleńcy z Europy, rdzenni mieszkańcy to 6%. 4% to nie wiem.

Nie wchodzę na sam szczyt, bo zanim się doczołgam, reszta już schodzi. Po powrocie rzecz jasna nie mam sił zasuwać do Bajkału. Ale wieczór robi się baaaaardzo przyjemny. Obalamy pół litra. Przychodzą goście. Dziewczyny się rozluźniają. Super. Dla Grześka brakuje kubka, więc pije z rondelka. W nocy jest ciepło, zasypiam zmęczona prawie natychmiast. Potem słyszę jakiś budzik, ale jest mi tak dobrze w łóżku, że już wiem, że nie wstanę i nie pójdę nad Bajkał. Jurta to jest strzał w dziesiątkę.

We wnętrzu jurty

6 sierpnia, środa, dzień dwunasty

Dzisiaj prawie caly dzien w drodze. Jedziemy marszrutkami do Chużiru, miejscowości na wyspie Olchon. Dzień jest brzydki, caly czas mży. Podróż jest męcząca, jedziemy dziwnymi drogami. Tam wszystkie samochody mają popękane przednie szyby, a uchodzące powietrze z kół to normalka.

W drodze do promu

Ta kilkugodzinna jazda powoli uzmysławia mi, jak wielki jest Bajkał. Jedziemy mniej więcej wzdłuż jeziora, nie widząc go. Nawet teraz pisząc te słowa zastanawiam się, czy Bajkał to jezioro, czy morze. Na odprawę trzeba trochę poczekać. Jest jeden prom, przeprawa trwa ok. 15 minut. Zabieramy bagaże i wchodzimy z nimi na prom.

Mimo pochmurnego i wilgotnego dnia widać, że Bajkał ma tutaj odcień zielony. To jest jedyny nasz „rejs” po Bajkale. Ta przyjemność jest zbyt droga, by fundnąć sobie później. Na szczęście powrót promem będzie w innych warunkach pogodowych.

Po drugiej stronie czekają na nas marszrutki. Wsiadamy i jedziemy do Chużiru. Jedziemy i jedziemy. Chużir to tylko jedna z miejscowości na wyspie, a wyspa wydaje się nie mieć końca. Ma 70 km. A za wyspą jeszcze kawał Bajkału. Jezioro w najszerszym miejscu ma 80 km. Mogłabym dojechać z Gdańska do Malborka i jeszcze dalej. Długość ponad 630, czyli prawie jak do Krakowa.

Roślinność jest stepowa i taka jest na całej wyspie.

Chużir

Dojeżdżamy. Drogi w Chużirze jak na dzikim zachodzie. Jutro będzie taka pogoda, że przejście niektórymi ulicami będzie niczym kąpiel błotna w gabinecie spa. Na wyspie jest bardzo dużo dni słonecznych w roku, ale widać, że te deszczowe postanowiły przyjść dla nas.

Zostajemy poupychani w drewnianych, takich „nowocześniejszych” domkach. Jesteśmy zmęczeni i brudni. Ale… wody nie ma. Zapisy na prysznic – terminy na godzinę 22. Śmierdzący wychodek. Elektryczność została doprowadzona do Chużiru dopiero trzy lata temu. Kłopoty z wodą będziemy mieli przez cały czas. W którymś momencie tęsknię do transsibu, bo tam warunki wydają mi się lepsze.

Patrzę na to płaczące niebo i tak sobie myślę, że może zdarzyć się, że nawet nóg w Bajkale nie pomoczę.  Dlatego po kolacji – mimo deszczu – w obstawie trzech ochroniarzy idę na brzeg, żeby się umyć. Wyprowadzają mnie gdzieś na skałki i się chowają. Jest już ciemno, ja na mokrych skałach, przede mną ciemną tafla jeziora, pada deszcz na ubranie i nic nie widzę. Nie mam odwagi zsunąć się do wody. Kurka – myślę – utopię się. Jakoś udaje mi się umyć, także włosy. Woda jest lodowata. Nie powiem, jestem z siebie zadowolona. A ten ciemny Bajkał bez żadnych cywilizacyjnych refleksów świetlnych jest cudownie przerażający.

Bajkał w Chużirze, fot. Grzesiek Pająk

Potem wracamy, jedno piwko w barze, po kilka łyczków czegoś mocniejszego w pokoju i idę spać. Ha, łóżko mam małżeńskie z Halinką. To akurat nic, ale jakie twarde! W nocy się do niej przysuwam, bo mi zimno, a ta się odsuwa.

7 sierpnia, czwartek, dzień trzynasty

Paskudna pogoda. Wiatr i deszcz. Do Chużiru przyjeżdża grupa Polaków (która widziała zaćmienie). Poznaję dwoje z nich i mam przeczucie, że grupę tę zorganizował Jarek z Astro Forum. Jarek pierwszy dwa lata temu zachęcał mnie do oglądnięcia zaćmienia. Potem w Turcji przez chwilę weszliśmy na siebie i rozmawialiśmy, nie wiedząc, kto jest kto. Nie byłabym zdziwiona, gdybyśmy minęli się nad Bajkałem. Pewno wejdziemy na siebie też w Chinach. W każdym bądź razie moje serce wciąż krwawi. Nie życzę nikomu oglądania zaćmienia przez chmury.

Bajkał w niepogodę

Ponieważ dzisiaj jest w programie objazd wyspy na północ, coby zerknąć w najgłębszą otchłań Bajkału, podejmuję decyzję, żeby skoczyć przed wycieczką na cypelek zobaczyć Skałę Szamana. Kto wie, pojedziemy, zmoknę i może w ogóle już nie wyjdę? A Skała Szamana to święte miejsce Buriatów. W końcu jesteśmy w republice buriackiej. Mieszkał pod nią pan Olchonu – Burchan. Tutaj przebywa duch przyrody. Sowieci w celu sprofanowania tego miejsca założyli w latach 30-tych osadę Chużir. Buriaci należą do mongolskiej grupy językowej, jest ich w sumie ok. pół miliona, wokół Bajkału 450 tyś.

Idę na przylądek z braćmi Jot. Trochę wdrapywania się i takie widoki:

Jest! To ta skała w dole. Nad Bajkałem wisi przedziwny splot chmur. Całe niebo jest ciasno upchane chmurami. Mimo brzydkiej pogody widać kolory wody. Więc jak jest, gdy świeci Słońce? A jeżeli się nie wypogodzi i wyjadę w niewiedzy? Wieje niemożliwie.

Skała Szamana w niepogodę

Te drewniane pale nazywają się serge, bogowie przywiązywali do nich swoje rumaki. Kolorowe wstążki wiszą również na wielu drzewach koło jeziora. To jakieś prośby, a pod drzewami i palami leżą monety, których zbierać nie wolno. Po godzinie wracamy na dół, żeby zdążyć na wycieczkę. Ale co można zobaczyć przy takiej pogodzie? Zobaczyć można niewiele, ale ile przeżyć!

Serge, fot. Grzesiek Pająk

Jedziemy na północny kraniec wyspy wzdłuż zachodniego wybrzeża Bajkału, żeby na końcu zobaczyć brzeg wschodni, no i tę głębię. W Chużirze Bajkał ma tylko 400 m głębokości, a tu jest blisko najgłębszego miejsca 1600 m. Zatrzymujemy się kilkakrotnie, ale z każdym przystankiem mam coraz mniejszą ochotę wychodzić z marszrutki. Kierowcy coś opowiadają o zwyczajach szamańskich, ale nie bardzo mnie to kręci. Pada coraz mocniej. Jest zimno. Nawet nie widać brzegu Bajkału, niebo zlewa się z wodą.

Olchon, fot. Grzesiek Pająk

Próbuję wyobrazić sobie Bajkał bez deszczu. Jutrzejszy dzień pokaże, że zabrakło mi wyobraźni.  No, ale tutaj to normalnie Bałtyk:

Bajkał

Po tym przystanku przestaję w ogóle wychodzić. Jestem cała mokra i zmarznięta. Mimo, że dojechaliśmy do końca wyspy. Wschodniego brzegu i tak nie widać, a ja mam tylko jedne długie spodnie i jedne pełne buty. Mamy dłuższy przystanek, bo kierowcy przygotowują na powietrzu zupę rybną „ucha” z omula – ryby, która żyje tylko w Bajkale. Patrzy na mnie ten omul, ale głowy nie mam odwagi zjeść. Zupa smakuje jak rosół.

Omul na mnie patrzy

Za to powrót wynagradza wszystko. Jedziemy przecież po prawdziwych drogach syberyjskich. A drogi rozmiękły.

Syberyjskie drogi

Raz więc jest tak

Olchon

a raz tak, na zmianę.

Tańczymy na drodze

Trzy marszrutki i jeep tańczą po błocie. I pod górkę. Zamykam czasem oczy i żegnam się z życiem. Panie piszczą, panowie uśmiechnięci. Przewracamy się w tych marszrutkach na siebie. W co ciekawszych sytuacjach nie robię zdjęć, bo akurat jestem zajęta ratowaniem własnego życia. Jedziemy też kawałek przez las i tam to dopiero sztuka zmieścić się między drzewami.

Oczywiście, dopadają nas dwie awarie. Najpierw koło w drugiej marszrutce, a gdy stajemy, to pada nam rozrusznik. Już się cieszę, że przyjdzie nam spać w samochodzie, w zupełnych syberyjskich ciemnościach. No, jest po prostu super.

Olchon

Kierowcy rosyjscy potrafią jednak zrobić wszystko. I gdy docieramy późnym popłudniem, nasz kierowca otrzymuje długie brawa (inny dostaje komplet kieliszków i mówi „zabierzcie mnie do Polski, proszę”). Wieczór spędzam w towarzystwie braci Jot i dyskutujemy o ważnych sprawach życiowych. Umawiamy się na wschód Słońca. Ale jak to z facetami – wschód Słońca tylko ja obejrzę w całości.

8 sierpnia, piątek, dzień czternasty

Ledwo wstaję o 5 rano. Ciemno, ani żywej duszy. Wychodzę z domku, a facetów ani śladu. No, nic, skoro wstałam, to już nie wrócę do łóżka. Tym bardziej, że widzę przejaśnienia na niebie Nie mam jednak odwagi gdzieś sama lecieć po wsi. Na niebie zaczyna się gra kolorów. Teraz przychodzi Grzesiek, wypatrzył mnie z okna. Z Grześkiem lecimy na pobliskie wzgórze. Wokół robi się bajecznie. Każda część nieba inaczej wygląda.

Wracamy na śniadanie, znowu nadciągają chmury.

Po śniadaniu przejaśnia się, chętni wyruszają na kolejną wycieczkę objazdową po Olchonie, tym razem z nadzieją na lepszą pogodę. Ja zostaję. Spałam niewiele, więc idę się zdrzemnąć. Kilka osób udaje się nad Bajkał tutaj w Chużirze. Śpię do około południa, gdy wpadają bracia i wyciągają mnie z łóżka. Jest Słońce! Zjadamy świeżego, wędzonego omula i lecimy nad morze.

Skała Szamana

Nawet nie ma co opowiadać, na Bajkał należy patrzeć. Cała gama niebieskości od błękitu po granat, szafir przechodzący w szmaragd, odcienie seledynu i białe chmury, które odbijają się w wodzie.

Bajkał

Buriaci i Chinczycy nazywali Bajkał morzem. Ma ponad 630 km długości, 80 km w najszerszym miejscu, fale dochodzą do 6 m. Najgłębsze jezioro na świecie 1637 m i najstarsze 25 mln lat. Drugie miejsce po M. Sargassowym pod względem przejrzystości. Wody w nim więcej niż w Bałtyku. 80% żyjących tu gatunków zwierząt nie występuje nigdzie indziej na świecie. Żyje tu nerpa – jedyny słodkowodny gatunek foki. W Bajkale żyje 50 gatunków ryb, z czego połowa tylko tutaj.

Bajkał

Stoimy jak zaklęci nie mogąc oderwać oczu od wody.

Bajkał

Siedzimy sobie na plaży (chociaż jedno – nad Bałtykiem jest ładniejszy piasek, u nas jest najdelikatniejszy piasek na świecie). Siedzimy i gapimy się w ten Bajkał.

Bajkał

Chciałam umyć głowę w Bajkale, ale nie mam odwagi. Jest zimny wiatr, a woda ma tylko 10 stopni. Na wszystko, na co mnie stać, to zanurzenie stóp i to nie na długo, bo zaraz mi z zimna odpadną.  Niektórzy ludzie jednak się opalają.

Moczę nogi w Bajkale, ok. 10 stopni

Za to Darek – proszę:

Darek w Bajkale

Po godzinie albo jakoś tak idziemy na drugą stronę przylądku Burchan. Na górze jeszcze patrzę na tę stronę od plaży, żeby zapamiętać szafiry, błękity i granaty…

Skała Szamana

..po drugiej stronie będzie więcej turkusów i szmaragdów. Ależ uczta dla oczu.

Bajkał

„Nie myślcie, że Bajkał jest jeziorem. To pradawny bóg, który żyje własnym mitycznym życiem, strzegąc niewyobrażalnych tajemnic świata i natury. To miejsce, gdzie zaciera się granica między legendą a prawdą i gdzie nie wiadomo, czy duchy żyją wśród ludzi, czy ludzie wśród duchów.”

Bajkał pod Słońce

Idziemy sobie wzdłuż Bajkału. To znaczy razem z Grześkiem gonię Darka.  Pod drzewami leżą ruble, na wielu gałązkach wiszą kolorowe wstążki. Jest i stateczek, i plamy Słońca na wodzie.

Bajkał pod Słońce

Po drodze w sklepie kupuję tik-taki z napisem „Eclipse” wyprodukowane w Polsce  i lody o ładnej nazwie. I po drodze również charakterystyczne syberyjskie domy.

Jest późne popołudnie, wraca reszta turnusu  również zachwycona widokami. A potem nie pamiętam, co się dzieje. Owszem, idę pod prysznic, ale kabina w ogóle nie jest przymocowana, po prostu stoi. Nasycona barwami i światłem, zmęczona, idę szybko spać. Wieczorem umawiamy się na kolejny i ostatni wschód Słońca nad Bajkałem. Jutro jedziemy do Irkucka. No i mam urodziny.

Bajkał

9 sierpnia, sobota, dzień piętnasty

Wstaję znowu o 5 rano. Tym razem Darkowi udaje się również. Grzesiek dojdzie później. Lecimy od razu na wzgórze. Ten wschód jest zupełnie inny od wczorajszego. Nie ma tylu chmur, więc niebo wygląda inaczej. Czerwony obłok odbija się w wodzie.

Wschód Słońca nad Bajkałem

Po śniadaniu jedziemy marszrutkami do Irkucka. Znowu kilka godzin. Pięć czy sześć, czyli całkiem blisko. Ale zanim wsiądziemy do marszrutek, trzeba przeprawić się promem – tym razem przy lepszej pogodzie.

Po raz pierwszy mamy spać w hotelu. Ale w hotelu …miejsc dla nas nie ma. Podobno biuro podróży nie potwierdziło rezerwacji. Jakoś zostajemy poupychani: część w tym hotelu, część obok w łóżkach małżeńskich. My z Lucyną dostajemy pokój bez okna. Jest ciemno i duszno. W nocy będziemy spać przy otwartych drzwiach.

Hotel ma jednak kilka zalet. Po pierwsze jest muszla klozetowa, choć bez deski, po drugie jest ciepły prysznic!!! A po trzecie – żarcie jest dobre i można się najeść! Po zakwaterowaniu część z nas udaje się na spotkanie z kołem miłośników astronomii, część nie wiem, co robi (część choruje odrobinę – pewno ci najmniej zdezynfekowani). Ja jadę na to spotkanie, tramwajem, ale nie wiem, czy jest to najlepsza decyzja. Z okien tramwaju fotografuję polski kościół, jedna z większych budowli w tym mieście. Irkuck ma niską zabudowę. Jest upał, a my się gubimy. Kluczymy po podwórkach w szalonym tempie. Mam ochotę wrócić. Gdyby nie moje obawy, że taryfiarz mnie naciągnie, wróciłabym.

Spotkanie z irkuckim kołem miłośników astronomii

Na spotkaniu Julia opowiada, jak to było na zaćmieniu w Nowosybirsku, pokazuje kilka fotek, opowiadają o sprzęcie, który mają. Po rosyjsku. Właściwie nie bardzo mnie to interesuje. Po rosyjsku nie bardzo kumam o tym sprzęcie. Wracamy autobusem. Przejazd w Irkucku kosztuje 10 rubli (1 złotówka) bez względu na długość trasy i czas przejazdu.

A wieczorem obiadek i … urodziny. Dostaję odśpiewane „sto lat” Hm.. ale z czego tu się cieszyć?

Mam urodziny!

Najlepsze jednak jest w nocy: dłuuuuuga kąpiel pod prysznicem, woda się na mnie leje i leje, a ja nie mogę uwierzyć, więc kąpię się i kąpię. I nawet mam szczęscie, bo Halinka jutro tak się zamknie pod prysznicem, że będą drzwi wywalać.

Jutrzejszy dzień będzie jednym z lepszych w całej tej syberyjskiej wędrówce.

10 sierpnia, niedziela, dzień szesnasty

Po śniadaniu jedziemy marszrutkami do Listwianki 67 km. Listwianka to taki kurort położony nad samym Bajkałem w miejscu, gdzie z jeziora wypływa Angara. Nazwa wsi pochodzi od modrzewia (listwiennica). Przecinamy grzbiety Gór Nadmorskich, pędzimy szeroką drogą zbudowaną dla prezydenta Eisenhowera, który nigdy nie przyjechał. Po drodze zatrzymujemy się w skansenie Talcy. Mamy tylko półtorej godziny na zwiedzanie. Szkoda, bo okazuje się, że miejsce jest interesujące i nie dajemy radę wszystko dokładnie obejrzeć.

Talcy

W leśnym skansenie zrekonstruowano budynki, narzędzia i różne przedmioty ludów mieszkających wokół Bajkału, ale te historyczne. Dzieli się na trzy części: ewenkowską, buriacką i syberyjską (rosyjsko-azjatycką). Najpierw idziemy do Ewenków. Ewenkowie przybyli tu 1000 lat p.n.e. Mieszkali na terenach od Jeniseju po M. Ochockie. Ich nazwa oznacza „koczujący na reniferach”.

To jest letnie schronienie Ewenków, drewniana, stożkowa konstrukcja pokryta korą, tzw. czum.

Letnie schronienie Ewenków

Ewenkowie nie grzebali zmarłych, zostawiali ich na drewnianych palach.

Skansen Talcy i jakieś kości

W części syberyjskiej mamy kompleks Angaro-Ilimski. Jest to rekonstrukcja dawnej rosyjskiej wsi z rejonu środkowej Angary. Powstała ona wokół XVII-wiecznego Ostrogu Ilimskiego (najstarszego na Syberii Wschodniej). Gród zbudowano z drewnianych bel, nie używając ani jednego gwoździa.

Skansen Talcy

Budynki mieszkalne i gospodarcze zostały przywiezione z terenów zatopionych przez zalew. Wieś Talcy zlikwidowano w związku z budową Angarskiej  Elektrowni Wodnej, część drewnianych zabudowań uratowano.

Skansen Talcy

Wpycham się w różne dziury i oglądam, jak wygląda taka piwnica pod domem, albo pięterka. Kupuję tam trzy pudełeczka z kory brzowej. Brzozy – jak wiadomo – upiększają całą południową Syberię.

Baszta Zbawiciela z fragmentem obwarowań ostrogu 1667 rok.

Kaplica Kazańska z 1679 r.

Kaplica Kazańska

Jest i szkoła, ale tam nie wchodzimy, i inne wystawy, ale powoli zaczyna brakować czasu. Kupujemy pamiątki. Na trzecią część – buriacką – patrzymy tylko z daleka. Niestety czasu jest za mało. Jedna osoba gubi się wśród tych straganów i grupa nie czeka na nią. Musi sama (ta osoba, z mężem, nie grupa) dojechać do Listwianki.

Ruszamy do Listwianki, do obserwatorium słonecznego (Bajkalskie Obserwatorium Astrofizyczne), drugiego pod względem wielkości na świecie, największego w Europie i Azji (mówię o teleskopie).

W Listwiance jedziemy bulwarem wzdłuż Angary do miejsca, skąd wypływa z Bajkału. To, co widzimy przez szyby, przyprawia mnie (i chyba nie tylko) o palpitację serca. Kolory wydają się wręcz nieprawdopodobne. Angara jest granatowa, Bajkał granatowy, skrzący w Słońcu. W miejscowości jest ruch niczym na Krupówkach, na jezdni ciasno. Pniemy się pod górę, ale w którymś momencie trzeba zostawić samochody. Dalej trzeba wejść pieszo.

Bajkał i Angara

Najpierw wita nas dyrektor (ten z prawej)..

Dyrekcja obserwatorium

..i proponuje dla p. Tadeusza miejsce w samochodzie, coby wjechać wyżej. Zgłaszam się do drugiego miejsca, ponieważ trochę czuję moją nogę po kwietniowym ataku rwy (która zresztą dokucza mi przez cały wyjazd). Jako pierwsi patrzymy na ten teleskop – ogniskowa 40 m, średnica zwierciadła 1 m.

Teleskop słoneczny

Gdy doczołguje się reszta turnusu, wchodzimy do środka i najpierw słuchamy, czym zajmuje się instytut (wersja rosyjsko-angielska). Potem wchodzimy do pomieszczenia, gdzie „zaczyna się” teleskop.

Obserwatorium w Listwiance

Słuchamy, w jaki sposób przechodzi i jest analizowany promień świetlny, jak otrzymuje się obraz protuberancji (na monitorze z tyłu) i widma. Niektórzy potem będą podglądywać Słońce (a raczej jego fragment):

W tym pomieszczeniu promień świetlny odbija się od kilku luster:

Obserwatorium w Listwiance

Dzielimy się na dwie grupy i rozpoczynamy wspinaczkę do lustra głównego.

Qrcze, naprawdę fajny dzień. Na górze lustro i wiatrzysko takie, że głowy urywa. Wszyscy szczęśliwi, bo do tego przepiękne widoki na Bajkał i Angarę. Tutaj sam Bajkał – głębokość dochodzi do 1310 m.

Bajkał widziany z obserwatorium

A tutaj miejsce, gdzie Bajkał łączy się z Angarą.

Angara wypływa z Bajkału

Schodzimy, a ponieważ wychodzę ostatnia z obserwatorium, więc nie mogę sobie odmówić przyjemności zajrzenia do tajemniczej skrzynki leżącej na biurku. Właściwie to miało być zdjęcie, że niby to jest miejsce mojej pracy.

Ja podglądam filtry

Powoli schodzimy na dół, po drodze kilka spojrzeń na Bajkał i jeszcze widok czterech zwykłych teleskopów stojących na zboczu.

Obserwatorium w Listwiance

Idziemy sobie do marszrutek, po drodze ten granat przechodzący w błękit nieba.

Wody Bajkału wlewają się do Angary

Te malowane obramienia okien nazywają się naliczniki. Są wszędzie, na całej Syberii. Im zamożniejszy dom, tym okna bardziej ozdobne, tym więcej koronkowej roboty.

Stara zabudowa

Jest też i tablica upamiętniająca zasługi Jana Czerskiego, polskiego badacza Bajkału. Czerski pobierał nauki w Instytucie Szlacheckim w Wilnie. Za udział w powstaniu styczniowym został wcielony do pułku w Omsku. Zaczął prowadzić wtedy prywatne studia geologiczne i zoologiczne. Pracował potem w Irkucku i badał pasma bajkalskie. Był znany na świecie. W 1927 roku jedno z pasm otrzymało nazwę Grzbietu Czerskiego – o powierzchni większej od Kaukazu, wysokości 3000 m, długości 1000 km, szerokości 300 km. Czerski ma również swoje dwa szczyty, wulkan i dolinę.

Marszrutkami podjeżdżamy do muzeum bajkalskiego. Nie wchodzę tam, ale ci, co weszli, będą bardzo zadowoleni. Razem z Darkiem idziemy na barkę i obgadujemy kolejne zaćmienie i nie tylko. Wieje. A potem już wszyscy razem jedziemy tam, gdzie chciałam koniecznie być i zobaczyć – źródło Angary.

„Dawno, dawno temu potężny bóg Bajkał postanowił wydać za mąż swoją córkę – Angarę. Dziewczyna miała poślubić potężnego rycerza Irkuta. Piękna Angara nie chciała słuchać woli ojca. Zakochała się w Jeniseju i postanowiła jak najszybciej uciec. Wściekły Bóg Otchłani rzucił w córkę olbrzymim kamieniem. Dziewczynie udało się wydostać z objęć ojca – do dziś jest jedynym odpływem Pradawnego Morza.”

Spod tego kamienia wypływa Angara, Bajkał łączy się z jej wodami.

Źródło Angary jest pod kamieniem

Wracamy do Irkucka, ale to jeszcze nie koniec dzisiejszych wrażeń. Właściwie jestem w Irkucku, ale miasta widziałam niewiele, wczoraj byli miłośnicy astronomii, dzisiaj Listwianka, a jutro już wyjeżdżamy. Po obiadokolacji, pod wieczór wybieram się więc z Grześkiem na spacer po mieście.

Chcemy dotrzeć do nabrzeża Angary, bulwaru Gagarina idąc ulicą Karola Marksa. Trochę kluczymy, musimy korzystać z pomocy Rosjanki. Ponieważ zmierzcha się i zdjęcia są ciemne, a ulica wygląda ładnie, obiecujemy sobie wrócić tu rano.

Ulica Karola Marksa

Mijamy stare domy, tak stare, że kojarzą mi się z Wenecją. Trzeba jutro je sfotografować. Ulica Karola Marksa wygląda na główną ulicę. Ma dwa km, najdłuższa wśród starych ulic Irkucka. Doczytałam, że znaczenie ulicy wzrosło, gdy wybudowano most i po wielkim pożarze w 1879 zaczęto budować tu tylko murowane domy. Firmy, hotele, banki, upiększone fasady, „najbardziej elegancka ulica Syberii”. Ponad połowa budynków pochodzi z czasów przedrewolucyjnych.

Stary dom

Teatr Dramatyczny z 1897 r., późny klasycyzm z elementami barokowymi:

Teatr Dramatyczny

Kino:

Kino „Sztuka”

Hotel:

Hotel

I jeszcze bank:

Bank

Jest coraz ciemniej. Dochodzimy do bulwaru. Stoi tam pomnik Aleksandra III, budowniczego kolei transsyberyskiej (nie oszukujmy się – rękoma zesłańców):

Pomnik Aleksandra III

Robię zdjęcie zachodu Słońca nad Angarą.

Zachód Słońca nad Angarą

I potem już wracamy w ciemności tą samą drogą. Ulica – nie powiem – tętni życiem. Knajpki, restauracje, jakiś koncert rockowy i ten…no….”night club” – przed wejściem dwie Kleopatry, w środku jedna na sofie. Szkoda, że nie mam odwagi zrobić im zdjęcia. Obiecujemy sobie rano jeszcze pospacerować po ulicach. Po 16-tej mamy wyjazd transsibem do Moskwy.

11 sierpnia, poniedziałek, dzień siedemnasty

Przy śniadaniu robię ostatnie wspólne zdjęcia. Są prawie wszyscy. Z niektórymi obecnymi tu osobami spotkam się na zaćmieniach w Chinach, Australii i Stanach Zjednoczonych. To syberyjskie zaćmienie, źle zorganizowane, połączy nas w smutku i działaniu.

A po śniadaniu lecę z Grześkiem na miasto.

Ulica w Irkucku, fot. Grzesiek Pająk

Irkuck powstał jako warownia w 1661 r., wówczas jako Ostróg Jandaszewski założony przez dowódcę oddziału kozackiego. Tędy biegł szlak do Chin i Mongolii. Przez ponad pół wieku pod władzą Irkucka znajdowała się Alaska. Miasto zaczęło się rozwijać, gdy odkryto złoto na Syberii i doprowadzono Kolej Transsyberyjską w 1898 r. Miasto nawiedzały również klęski: w ciągu 150 lat doświadczyło 120 trzęsień ziemi, a w 1879 r. w ciągu 3 dni spłonęło 3,5 tysiąca domów.

Stary dom

Ogromny wkład w rozwój kulturalno-naukowo-oświatowy miasta wnieśli zesłani dekabryści. Także polscy zesłańcy mieli tu swój udział. Pojawili się tu licznie po 1863 roku. Wówczas w Irkucku zamieszkało ok. 3 000 Polaków. Ale miasto przyciągało również ludzi interesu, którzy dobrowolnie tu się osiedlali. To Polacy zakładali restauracje, hotele, sklepy, przedsiębiorstwa. Pierwszą restaurację na Syberii otworzył Polak, ale nie pamiętam już, czy akurat był to Irkuck.

Dom koronkowy

W tej chwili mieszka tu ponad 600 000 osób. Ale Irkuck nie jest nowoczesnym miastem. Nie ma tu wielkich budowli. Zabudowa jest niska. Większość budynków to drewniane domy, ponad stuletnie, dwupiętrowe, a gzymsy, drzwi i okiennice ozdobione są ornamentami. Zdecydowana większość z nich jest w opłakanym stanie.

Irkuck

Reprezentacyjną częścią miasta jest plac Kirowa, ale tam nie docieramy (władze miejskie, wyższe uczelnie). Koncentrujemy się na ulicy Karola Marksa i okolicach. Ulice, jakie przemierzamy i tak robią duże wrażenie – w tej swojej starości i zaniedbaniu. Podwórka są nędzne, mieszkania, do których zaglądam z ulicy, bardzo biedne. Ruch na ulicach jest duży. Często przejście na drugą stronę jest walką o przeżycie. Na jezdni jest tyle pasm ruchu, ile zmieści się samochodów, do tego tramwaj, piesi i brak świateł. Przebiegamy przez ulice na trzy-cztery trzymając się za ręce.

Irkuck

Obiekty na zdjęciach wyglądają ładniej niż w rzeczywistości (może oprócz cerkwi). Ale te, które się rozpadają, są piękne w swojej ruinie. Najpierw mijamy cerkiew Przemienienia Pańskiego i kompleks dekabrystów. Cerkiew została wybudowana w 1798 r., bardzo skromna. To najstarsza świątynia w Irkucku –  zbudowana na okręgu. Ciekawa jest postać jej twórcy – Antona Iwanowicza Łosiewa. Łosiew urodził się w 1765 r. i był człowiekiem „od wszystkiego”. Niesamowity talent. Był architektem, geodetą, historykiem, geografem, kartografem i artystą plastykiem. Zaprojektował wiele budynków w Irkucku (mówi się o czterdziestu), zlecenia dostawał od gubernatorów, księży i kupców. Jego rysunki były poszukiwane w innych miastach syberyjskich. Słowem – zabudowywał Syberię.
Część budowli nie przetrwała do naszych czasów lub została przebudowana. Niektóre spłonęły.
Łosiew ukończył szkołę nawigacyjną, ale nie tylko. Studiował astronomię, geometrię, hydraulikę, chronologię i gnomy, mechanikę, architekturę. W 1801 roku zaprojektował dom kupiecki z wydzieloną częścią mieszkalną i sklepami, a w ślad za domem powstało 16 innych. Jest autorem również Zamku Więziennego, który był najpiękniejszym budynkiem w Irkucku. Zamek został rozebrany w połowie XIX wieku, na jego miejscu postawiono normalne więzienie i do tego więzienia trafił Piłsudski na 5 lat za udział w spisku na życie cara. Jego udział ograniczał się do tego, że przenocował jednego z konspiratorów, zresztą o spisku nic nie wiedział. Został jednak zesłany – miał wtedy 19 lat – i dość niefortunnie wziął udział w buncie więźniów. Właściwie nie brał, ale i jemu się oberwało. Został mocno pobity, oberwał także kolbą w zęby i stracił przednie. Podobno dlatego zapuścił wąsy.

Cerkiew Przemienienia Pańskiego

Natomiast kompleks dekabrystów (domy Trubeckiego, Wołkońskiego i inne) został otwarty w 1974 r. w uznaniu ogromnego wkładu dekabrystów w rozwój kultury. Piotr Wołkoński walczył z Napoleonem, generał feld-marszałek, minister wojny. Dekabryści w większości wywodzili się z kręgów wojskowych i dążyli do oparcia władzy carskiej o zasady konstytucyjne. Skończyło się dla nich na wyrokach śmierci lub  zesłaniach.

Inna cerkiew – Świętej Trójcy. Budowę rozpoczęto między 1754 a 1758. I od tamtego czasu cerkiew broni się od przeróbek i dobudówek. Jednak ikonostas zniszczyła rewolucja. Mieszkali tu robotnicy budujący most, a w 1949 utworzono planetarium i przeprowadzano wykłady z astronomii. Krzyż na dzwonnicy zamontowano w 2000 r. – po renowacji i przywróceniu świątyni funkcji sakralnych. Architektonicznie to również syberyjski barok, czyli połączenie europejskiego baroku z kulturą ludów syberyjskich.

Cerkiew Św. Trójcy

W Soborze Objawienia Pańskiego po rewolucji mieściły się piekarnia i cukiernia. W 1960 r. planowano go zburzyć. Przyjechała komisja pooglądać i zadecydować. I zalecono renowację. Sobór składa się z kilku budynków. Stożek z lewej, czyli Kaplicę Świętych Apostołów Piotra i Pawła zbudowano w 1724, mur w 1755. Powstały jeszcze inne kaplice, jedna zakończyła żywot w 1818. Dzwonnica z prawej jest z 1812. Zdarzały się tu i trzęsienia ziemi, i pożary. Ratowanie soboru po rządach rewolucyjnych i piekarniczych trwało 18 lat. Malowidła na fasadzie są nowe. Najpierw przekazano obiekt muzeum, a w 1996 przejęła go eparchia irkucka i rozpoczęto odprawianie nabożeństw. Świątynia uważana jest za prekursora syberyjskiego baroku.

Caly czas poruszamy się  w tym syberyjskim baroku – wschodnim odgałęzieniu rosyjskiego baroku z wpływami architektury moskiewskiej i ukraińskiej. Myślę, że ta stara drewniana zabudowa decyduje o klimacie Irkucka. Pierwsze domy niczym nie różniły się od wiejskich chat, z czasem wykształcił się typ drewnianego domu miejskiego. Powiększano okna, dołączano balkon, pojawiła się dekoracja okien i gzymsów, „koronkowe domy”.

Te drzwi wręcz się sypią:

Sypiący się dom

i te naliczniki:

Koło Domu Polskiego (jakiś sklep) natrafiamy na taką ekspozycję :

Irkuck

To już jest ulica Karola Marksa, idziemy nią w stronę bulwaru. Chcemy wynająć łódkę i popływać parę minut po Angarze.

Okręgowe Muzeum Krajoznawcze to jedyny tego typu budynek w mieście – w stylu mauretańskim. Powstał w 1883 roku. Formą przypomina niewielki zamek. Na czterech rogach ma okrągłe baszty plus dwie pośrodku bocznych fasad. Zwieńczenie ma przypominać blanki. Faktura ścian i kształt okien także nawiązuje do architektury obronnej. W muzeum zgromadzono kolekcję ok. 200 tyś. obiektów etnograficznych, archeologicznych, botanicznych, zoologicznych Przybajkala i Syberii (nawet malowidła z VII w. p.n.e.). Na fryzie obiegającym budynek znajdują się nazwiska 22 uczonych, badaczy Syberii i Azji, w tym Jana Czerskiego.

Bank Rosyjsko-Azjatycki z 1903 roku. 2 skrzydła połączone basztą, przykrytą wysokim hełmem z latarnią, przykład stylu modernistycznego.

Bank Rosyjsko-Azjatycki

Budynek Kampanii Wschodnio-Syberyjskiej

Zbliżamy się do bulwaru i pomnika imeratora Aleksandra III, protektora budowy kolei transsyberyjskiej.

Niestety, wszystkie łódki pozamykane. Na moście łączącym nabrzeże z Wyspą Młodości Grzesiek robi mi zdjęcie. Za mną Angara.

Za mną Angara

A potem idziemy w kierunku cerkwi Podniesienia Krzyża. To dopiero będzie uczta dla oczu. Z bulwaru Gagarina skręcamy w ulicę Timiriaziewa. Tam po drodze zahaczamy o cerkiew Podniesienia Krzyża Pańskiego. Cerkiew jest przepiękna. Trudno ją sfotografować, ponieważ stoi na wzniesieniu, ogrodzona. Ma wiele uroczych niebieskich kopułek. W przewodniku znalazłam, że jest to arcydzieło syberyjskiego baroku.  Jeden z najpiękniejszych zabytków Irkucka i całej Syberii. Ma fantazyjną i bogatą ornamentykę ścian, która sprawia, że całość podobna jest do „bogatych tkanin i wymyślnie utkanych kobierców”. Cerkiew była źródłem inspiracji dla budowniczych całego Przybajkala. Również ogrodzenie jest oryginalne. Tu zaczynała się droga nad Bajkał, miejsce modlitw udających się jeszcze dalej. Cerkiew trochę rozbudowywano, ale zasadniczo stanęła w 1758 r. po 11 latach budowy. W środku zachował się ikonostas. Ogólnie świątynia nie została zniszczona przez sowietów, bo urządzono w niej muzeum ateizmu. Zwożono tu ikony z pobliskich cerkwi. Dzięki temu nagromadziło się ich 700, w tym 400 o dużej wartości artystycznej. Widać tu trzy wyraźnie wyodrębnione bryły, co jest charakterystyczne dla syberyjskiego budownictwa sakralnego. Fasada jest mocno dekoracyjna.

Nie wolno cerkwi fotografować wewnątrz, a szkoda.  Jest bogato zdobiona w czerwono-niebiesko-złotych tonacjach. Trochę zielonego. Babuszka obsługująca stoisko z dewocjonaliami, zachęca mnie do kupna modlitewnika, a gdy tłumaczę, że nie jestem w stanie tego przeczytać, a Grzesiek opowiada o swoim dziadku zesłanym nad Bajkał, pozwala zrobić szybko jedno zdjęcie i dostaję obrazek z modlitwą. Zdjęcie niestety nie oddaje przepychu ani klimatu wnętrza.

Cerkiew Podniesienia Krzyża

Potem idziemy ulicą Timiriaziewa do hotelu. Pączek z czekoladą – bardzo dobry! Fotografuję ulicę, ale tylko to na niej, co zrobiło na mnie w Irkucku największe wrażenie: zapadające się domy. W tych zapadających się domach mieszkają ludzie. Aż nieprawdopodobne, by w czymś takim mogło toczyć się życie. Ulice, które przemierzamy  robią duże wrażenie – w tej swojej starości i zaniedbaniu. Podwórka są nędzne, mieszkania, do których zaglądam z ulicy, bardzo biedne.

Zapadające się domy

Domy zostałe postawione na zmarzlinie. Na skutek zamieszkania i ogrzewania zmarzlina zaczęła stopniowo się zapadać. Wiele z nich jest poniżej poziomu ulicy. Często okna są równo z nawierzchnią. No, nie – myślę – trzeba cieszyć się, że mieszkamy w Polsce.

Stare, ponad 100-letnie, nieremontowane pewno tyle samo.

Stara zabudowa Irkucka

No i domy koronkowe, których tu pełno. Dom Europy – najpiękniejszy dom w Irkucku. Robota koronkowa. Domy są w różnym stopniu zadbania i zaniedbania – i są unikatowe w skali świata, bo to architektura syberyjska. Irkuck nie został przebudowany po socjalistycznemu. Całe to drętwe sowieckie budownictwo rozlokowało się poza ichniejszym starym miastem. Może teraz  coś się zmieniło. W Irkucku główne ulice to Marksa, Dzierżyńskiego, Liebknechta i Lenina.

O 15-tej wyruszamy do transsiba. Ostatni raz wsiadamy do pociągu kolei transsyberyjskiej, ale tym razem nie do byle jakiego, tylko firmiennego o nazwie Bajkał. Jedziemy prosto do Moskwy.

Pociąg firmiennyj to taki lepszy pociąg, ładniejszy. Po raz pierwszy wsiadając zauważam czyste szyby, w toalecie w miarę czysto, nawet papier toaletowy wisi inaczej; na podłodze wykładzina i chodnik, rosyjska muzyka z głośników (da się polubić). Jest i gdzieś prysznic, ale kto by tam do niego szedł. I tak jesteśmy zaprawieni w myciu się w malutkiej umywalce. Za pościel i materac trzeba więcej zapłacić niż w zwykłym transsibie (87 rubli zamiast 57,50), chociaż pościel taka sama.

„Firmiennyj”

Bilet Irkuck-Moskwa kosztuje 3525 rubli, tj. ok. 352 zł. Bilety są imienne, miejsca numerowane. Przed wejściem do pociągu prowadnica sprawdza bilet i paszport. Prowadnica nas liczy i będzie to robić co jakiś czas. Po zajęciu miejsc przechodzą wagonem dwaj milicjanci i każdemu patrzą w oczy. Już wtedy wiemy, że wybuchła wojna rosyjsko-gruzińska. Przejazd do Moskwy zabierze nam prawie 3 doby.

W pociągu „firmiennym”

12 sierpnia, wtorek, dzień osiemnasty

Jedziemy wg czasu moskiewskiego, musimy cofnąć się pięć godzin. Czas w Irkucku to raz, czas w Moskwie to dwa, a to co dzieje się za oknem w związku z mijaniem stref czasowych to trzy. Nie wiadomo, kiedy spać, żeby wyrównać te wszystkie czasy. W każdym  razie o 3 nad ranem czasu moskiewskiego, kiedy jest zupełnie jasno, mijamy transport wozów pancernych i dział p/lotniczych. Niestety, orientuję się zbyt późno i zdjęcie wychodzi niewyraźne.

Póki co wracamy tą samą drogą, którą jechaliśmy do Irkucka. Dopiero za Omskiem odbijemy na Perm. Mijamy takie miejscowości jak Usolje Sibirskoje i Tajga (coś dla miłośników dworców kolejowych):

Jesteśmy rozrzuceni po trzech wagonach i teraz wyjścia na peron służą nie tylko kupowaniu jedzenia, ale również wspólnym spotkaniom. Każdy wagon ma dwie prowadnice. Gdy jedna śpi, druga pracuje (a raz mieliśmy Romana). Prowadnica to ktoś więcej niż konduktor. Wydaje i zbiera pościel, odkurza chodniki, czyści toalety, sprzedaje pamiątki. W czasie tej ostatniej podróży koleją transsyberyjską trafia nam się naprawdę piękna prowadnica: Buriatka, gęste włosy, z dołeczkami w policzkach, zgrabna i miła.

Mówi mi, że jestem podobna do francuskiej aktorki i dziwi się, czemu nam się chciało jechać tak daleko. Prowadnice odkurzają wykładzinę trzy razy dziennie, zmieniają chodnik i prostują go przy każdym zagięciu. Zbierają każdy pył.

W środku prowadnica „firmiennego”

Jeden  chłopak jak wsiadł w Irlucku i się rozebrał, tak ubrał się dopiero wysiadając przed Moskwą. I do tego ciągle chodzi po wagonie, tam i z powrotem, sześć razy na godzinę paradują przede mną zielone majtki i nagi tors. No, nie tylko przede mną. Robi to na tyle często, że wszyscy zwracamy na niego uwagę.

Mijamy Krasnojarsk i Jenisej, Nowosybirsk i Omsk. Tym razem udaje mi się sfotografować Irtysz, taką sobie rzeczkę, nie za dużą. Rzeki szerokości Wisły w ogóle w Rosji nie robią wrażenia, w sensie: nie zauważa się ich.

Irtysz

Gdy ściemnia się, niezależnie od naszych czasów biologicznych i czasu moskiewskiego, prowadnica wyłącza światło. Rosjanie w ogóle nie przebierają się do spania. Może dziwią się, że my to robimy? Coś tam się myją, ale pytają, jak nam sie udaje myć włosy w tej przedziwnej umywalce? No, cóż.. Polak wszystko potrafi. Bo umyć się całościowo tylko na początku wydaje się trudne, a potem to już prościzna.

W  miejscowości Tajga doszło do zwycięskiej bitwy 5 Dywizji Strzelców Polskich (tzw. Dywizja Syberyjska) z bolszewikami w 1919 r. Dywizja utworzona była z Polaków mieszkających na Syberii. W latach 30-tych był tu łagier.

13 sierpnia, środa, dzień dziewiętnasty

Babuszek na peronach coraz mniej, a w Tiumenie w ogóle ich nie ma. Pozostają zakupy w sklepiku, postojów też coraz mniej. Tiumeń to pierwsze miasto założone na Syberii, pół miliona mieszkańców, rejon łagrów.

Podróż wcale nie jest nudna. Tym bardziej, gdy jest wpisana w urlop i wiadomo, że trzeba ją odbyć. Można się wyspać, pograć w karty (byli tacy, co grali z Rosjanami w tysiąca, co skończyło się wypiciem morza piwa), zapolować na żarcie, pochodzić po ludziach i pogadać. Jakoś ten czas leci.

Przystanek

W naszym wagonie jest trochę dzieci. Dwóch dwulatków Wowa i Serioża są dokładnie naprzeciwko, więc siłą rzeczy jest nam pisane zawarcie z nimi bliższej znajomości. Chociaż zrozumienie brzdąców uczących się dopiero mówić i to po rosyjsku nie jest proste. Doczekam się dwóch całusów od Serioży (ten z chustką) i nawet powie „zegarek” po polsku.

Wowa i Serioża

Zawsze w każdym wagonie jest samowar z gorącą wodą. Nie ma problemu, by zrobić sobie kawę. Trochę nie wierzyłam, że da się żyć w pociągu, ale da. Obawiałam się tego wspólnego przedziału i warunków sanitarnych, ale nie ma czego się bać. Umywalka jest niewielka, wręcz malutka. Te kurki nie działają. Żeby poleciała woda, należy jedną ręką naciskać od spodu na wylot, a drugą się myć. Przerwanie naciskania to koniec dopływu wody, więc umycie głowy, gdy w dodatku wali się nią o lustro, jest pewnym wyzwaniem. Włożenie nogi do umywalki też najławiejsze nie jest, zwłaszcza jak ma się 161 cm i pociąg trzęsie. Ale to i tak luksus w porównaniu z tym, co było na Olchonie, gdzie wody prawie nie było.

Korzystanie z sedesu to jest dopiero poezja. Na tej muszli stalowej stawia się nogi. O sanitariatach w Rosji pewno dużo i wesoło można pisać. Najczęściej trafialiśmy po prostu na wychodki. Na dworcach też – dziura w podłodze. Dosyć śmiesznie to wyglądało, bo dworce z marmuru, a kibelki z drewna. Tu w Irkucku (chyba nikt tam nie rozumiał naszego rozbawienia), kibelki stały dookoła.

Toaleta na dworcu w Irkucku

Za to w transsibie toalety są na uboczu i są normalnie zamknięte!

Za Jekaterynburgiem kierujemy się na Perm. To już jest Europa. Za tym miastem stoi obelisk umownie wyznaczający granicę między kontynentami. Mijamy go w pędzie, ale komuś udaje się ustrzelić fotkę.

Granica kontynentów. Jekaterynburg został wybudowany z rozkazu Piotra Wielkiego, jako przyczółek do eksploatacji bogactw Uralu. W mieście obchodzi się rocznice urodzin ostatniego cara, a trzeba pamiętać, że właśnie w nim stracono rodzinę Romanowów. Ponoć takich pomników jest 20 i ustawione są wzdłuż Uralu. Najstarszy powstał w 1837 r. (i to jest właśnie ten), ponieważ odpoczywał w tym miejscu przyszły car Aleksander II. No, ale wiemy, że tak naprawdę granice Europy wytyczył gdański uczony Kluver (obierając Gdańsk za środek Europy). Car miał w każdym razie zapoczątkować tradycję picia szampana na granicy: jeden kieliszek za Europę, drugi za Azję. To ten sam car, który sprzedał Alaskę Stanom Zjednoczonym i został zabity przez Polaka, Ignacego Hryniewieckiego w 1881 r. Zresztą zginęli obaj od bomby. To był błąd, bo następca cara, Aleksander III, cofnął demokratyczne reformy ojca. Hryniewiecki należał do organizacji Narodnaja Wola, należał do niej również brat Lenina i brat Piłsudskiego. Polacy z Rosjanami byli tam wymieszani. Niby dążyli do uwolnienia ludzi od caratu, ale stosowali metody terrorystyczne.

Obelisk wyznaczający granicę między Europą a Azją

Wieczorem oglądamy przepiękny zachód Słońca. Niestety, zdjęcie nie jest w stanie oddać kolorów nieba, zresztą najpiękniejszy spektakl zaczyna się wtedy, gdy siedzimy już w pociągu i nijak nie idzie przez szybę tego uchwycić. Niebo płonie wszystkimi odcieniami od żółtego poprzez pomarańcz do krwisto purpurowego. Widocznie dla Rosjan to też jest niecodzienny widok, bo rzucają się do okien.

Zachód Słońca nad Syberią

Jutro będziemy w Moskwie. Uff… niespodzianek dla mnie ciąg dalszy.

Tak sobie myślę, obserwując Rosję z okien pociągu, że wszystko w tym kraju zależy od wielkości, od tego ogromu przestrzeni. Niewyobrażalne odległości i rozmiary. Wszystko jest wielkie. Ulice, dworce, pomniki, rzeki, jeziora. Ogromne i potężne. Ta wielkość, która przesłania codzienną biedę i daje poczucie własnej wagi i znaczenia. Łatwo było manipulować całymi narodami. Wystarczyło odciąć im łączność (jak na Olchonie po wybuchu wojny rosyjsko-gruzińskiej, gdy Moskwa odcięła jedyne łącze internetowe) i wstrzymać pociągi. Człowiek może tu całe życie spędzić w jednej wiosce.

Wielka Nizina Zachodniosyberyjska

14 sierpnia, czwartek, dzień dwudziesty

Dojeżdżamy do Moskwy. Ale… dojeżdżamy i dojeżdżamy! Gdzieś 3-4 godziny przed Moskwą zaczynamy się pakować. Trochę śmiesznie. To jak, jakby wsiąść do intercity Gdańsk-Warszawa i zacząć od razu się pakować, bo zaraz się wysiada! W Polsce zacznę się pakować dopiero pół godziny przed Gdańskiem. W transsibie trzeba uważać z toaletami w pociągu przy dojeżdżaniu do stacji, bo są zamykane pół godziny przed i otwierane pół godziny po opuszczeniu stacji. Przed Moskwą chyba nawet jeszcze szybciej.

Ostatnie kolejowe zakupy

Mijamy Złoty Pierścień, czyli zabytkowe miasta położone na płn-wschód od Moskwy – prawie „przedmieście” stolicy. 210 km przed Moskwą leży Włodzimierz, miasto założone w X wieku przez księcia kijowskiego Włodzimierza I Wielkiego, stolica Rusi Kijowskiej, ponad 300 tyś. mieszkańców obecnie. Tutaj XII-wieczny Sobór Uspieńskij – miejsce, gdzie koronował się ruski książę Aleksander Newski i wielu innych książąt, zanim zaczęli to robić w Moskwie:

Sobór Zaśnięcia Matki Bożej we Włodzimierzu

Mijamy również takie cerkwie:

Monaster Narodzenia Matki Bożej w Bogolubowie

Przed wjazdem do Moskwy wszystkie Rosjanki zmieniają bluzki i malują się. A wjeżdżamy o 17-tej. Jest gorąco. Mam na sobie spódnicę, w której nie czuję się dobrze, ale mamy iść do jednej cerkwi, więc musi być. Do cerkwi pójdziemy, ale nie wejdziemy do niej, bo będzie za późno. Właściwie wszystko już jest pozamykane. Na Arbat też nie zdążymy. Musimy przemieścić się metrem i zostawić bagaże tam, skąd o 23 będziemy ruszać do Brześcia.

Widoki okołodworcowe:

Ulica w Moskwie

Ale muszę powiedzieć, że Moskwa robi na mnie duże wrażenie. Tak bardzo chcę cokolwiek zobaczyć, że już wiem, że będzie mi się podobać. W Moskwie najlepiej przemieszczać się metrem. Metro ma 165 stacji, długość linii 265 km, jeździ 9300 pociągów i 9 mln pasażerów. Rzeczywiście, jest tłok. W metrze nie wolno fotografować i kręci się tam dużo milicjantów, więc robię tylko jedno zdjęcie na stacji Biełoruskaja. Ale mijamy również takie z witrażami.

Stacja Biełoruskaja

Na peron zjeżdża się schodami ruchomymi, ale są to schody dla mających refleks. Bardzo szybkie! My jechaliśmy 40 m w dół, ale są stacje, gdzie trzeba zjechać 120. Jeden bilet wystarcza, by jeździć sobie metrem pod ziemią do woli.

Metro w Moskwie, fot. Konrad Mruk

Z metra wychodzimy na Plac Teatralny, a tam  Hotel Metropol z przełomu XIX i XX wieku, zaprojektowany przez Anglika. Gościł tu Bernard Shaw, Michael Jackson i Lenin. Jeden z droższych i bardziej eleganckich. Hotel przyozdobiony jest freskami i płytkami ceramicznymi. Ponieważ mam już mało miejsca na karcie, zdjęcia muszę robić w mniejszej rozdzielczości, co przekłada się na jakość. Hotel jest przykładem architektury secesyjnej. Przy placu Rewolucji nie tylko stoi hotel Metropol, ale także Teatr Wielki (Balszoj). Niestety, jest on w remoncie, a więc przykryty szpetną płachtą.

Hotel Metropol

No i mamy ojca duchowego rewolucji:

Pomnik Karola Marksa w Moskwie

Wszystkie komunistyczne pomniki są brzydkie.  Jest tam „piękny” napis: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” Marks stoi tak, jakby wygłaszał przemówienie do ludu pracującego. Są również inne napisy: „Nauczanie Marksa jest wszechmocne, bo prawdziwe” (Lenin) oraz „Jego imię i dzieło przetrwają wieki” (Engels). Postawienie pomnika Marksowi było jednym z ważniejszych zadań Lenina po dojściu do władzy. Potwierdza to tylko moją tezę, że każda władza sprawy moralnie wątpliwe szybko uwiarygadnia, by zamazały się w społecznej świadomości (pomniki, ulice, nazwy, szkoły, nagrody).

A potem ruszamy w stronę ulicy Warwarka. Mijając sklepy, które są całkiem całkiem. Jestem tak zadowolona, że zobaczę plac Czerwony, że gęba mi się śmieje do wszystkiego! Na placu Łubianka stoi… Łubianka, dawna siedziba KGB. Tu urzędował Dzierżyński, tu w podziemiach zbudowano więzienie, gdzie torturowano i zabito tysiące ludzi. Pomnik krwawego Feliksa obalono, ale w budynku nadal mają siedzibę rosyjskie służby specjalne.

Łubianka

Idziemy ulicami Stary Plac i Nowy Plac. Mijamy jakieś ministerstwa, gdzie nie pozwalają nam robić zdjęć, i gruzy hotelu Rosija. A potem jest już Warwarka i dzielnica Kitaj Gorod. Kitaj Gorod nie oznacza dzielnicy chińskiej, ale sposób umacniania muru za pomocą drewnanych filarów. Tu w XVI w. stały mury obronne z białego kamienia. Tu koncentrowało się życie handlowe i finansowe. Kupcy stawiali tu w podziękowaniach swoje cerkwie. Z 42   przetrwało kilkanaście.  Resztę załatwił Stalin.

Nazwa ulicy Warwarka pochodzi od patronki jednej z cerkwi – św. Barbary. W zaułku zauważamy cerkiew św. Trójcy. Dość dziwne wrażenie – te domy i cerkiew, ale może również dlatego cerkiew jest urokliwa. Ma pięć zielonych cebulastych kopuł i rzędy kokoszników, które zostały wyłożone zielonymi płytkami ceramicznymi (kokoszniki to dekoracyjne, półkoliste szczyty).

Cerkiew Św. Trójcy w Zaułku Gruźnińskim

Kopuła to symbol nieba.

  • 1 kopuła symbolizuje jedynego Boga
  • 2 kopuły symbolizują 2 natury Jezusa Chrystusa
  • 3 kopuły symbolizują Trójcę Świętą
  • 5 kopuł symbolizuje Jezusa Chrystusa i 4 ewangelistów
  • 7 kopuł symbolizuje 7 sakramentów
  • 9 kopuł symbolizuje 9 stopni anielskich
  • 13 kopuł symbolizuje Jezusa Chrystusa i 12 apostołów
  • 33 kopuły symbolizują 33 lata życia Jezusa

Zbliżamy się do cerkwi św. Jerzego. Widać ją z daleka. Mamy Słońce przed sobą. Otwieram szeroko oczy, bo ustawiają się przede mną jakieś arcydzieła sztuki. Cerkiew św. Jerzego pochodzi z XVII w., zbudowana przez kupców z Pskowa, stoi przy starych murach miejskich. Poważnie ucierpiała za Napoleona w 1812, komuna zrobiła z niej magazyn, kościół prawosławny odzyskał ją w 1991 r. Budynek jest wręcz bajkowy, czerwony z błękitnymi i złotymi kopułami. Latam wzdłuż i wszerz ulicy, żeby uchwycić trochę światła słonecznego.

Cerkiew św. Jerzego

Za św. Jerzym stoi pałac bojarów Romanowów (dziadka pierwszego cara z tej dynastii), a za nim Monaster Znamieński z XVII w., domowa cerkiew Romanowów. Są tu pomieszczenia klasztorne i sobór Ikony Matki Boskiej Znamienije z zielono-złotymi kopułami. Matko – myślę – jakie to wszystko piękne.

Monastyr Znamieński

Najcenniejsze ikony udało się uratować, gdy przyjechał tu na koniu Napoleon Bonaparte w 1812, ale w zasadzie cerkiew została rozgrabiona. Aleksander II urządził w niej muzeum, najpierw w 1856 r. wykupując ją od klasztoru. Druga dewastacja przyszła wraz z bolszewikami, bo któż inny mógłby dewastować. Jak nie Mongoł lub Francuz, to własny bolszewik. Kopuły rozebrano, a w cerkwi znalazły się mieszkania. W latach 60-tych przeprowadzono remont przywracając wygląd z 1684 r. W świątyni urządzono dom propagandy towarzystwa ochrony zabytków z salami wykładowymi i koncertowymi. Po kolejnym remoncie cerkiew w 1992 r. znowu zaczęła pełnić funkcje sakralne. Budynek nie posiada filarów, więc kopuły opierają się na ścianach. Dlatego największa kopuła jest drewniana, by zmniejszyć obciążenie. Główna świątynia znajduje się na górnym poziomie i tam odbywają się nabożeństwa wiosenno-letnie, a na dolnym cerkiew św. Atanazego z Athosu i nabożeństwa jesienno-zimowe.

Na końcu ulicy Warwarka widać mury Kremla, dwie wieże, i dzwonnicę Iwan Wielikij. Jesteśmy coraz bliżej Kremla, patrzę na lewo. Ale ulice.

Ulica Moskwy

Patrzę i idę, i odwracam głowę, by spojrzeć na prawo. I aż muszę stanąć. Zakochuję się od pierwszego wejrzenia. Chyba zawędrowałam do jakiejś bajki. Wchodzimy na Plac Czerwony od strony Wasyla. Mijany Sobór robi olbrzymie wrażenie. Sobór Wasyla Błogosławionego to osiem  cerkwi z okazji ośmiu dni oblężenia Kazania (plus cerkiew główna), zbudowany przez Iwana IV w 1560; raj dla oczu.

Sobór Wasyla Błogosławionego

Podnoszę głowę wysoko; ta kopuła jest przeogromna i prześliczna.

Cerkiew św. Mikołaja Cudotwórcy

Kopuły o zróżnicowanym kształcie zastąpiły hełmy po pożarze w 1583 r. Kolory otrzymały prawie 100 lat później. Wcześniej były złote, a cała świątynia biała. Sobór budowano w latach 1552-1661 na polecenie cara Iwana Groźnego z okazji zdobycia twierdzy kazańskiej okupowanej przez Tatarów, na planie gwiazdy ośmioramiennej. Pod koniec XVIII wieku galerię  obłożono  motywami kwiatowymi.

Przed Soborem postawiono pomnik przedstawiający dwóch bohaterów narodowych z czasów Wielkiej Smuty: rzeźnika Kuźmę Minina i księcia Dmitrija Pożarskiego. To oni wypierali Polaków z Kremla w 1612 roku. Pomnik wzniesiono po upadku Napoleona, więc czemu akurat uparli się na Polaków? Ten prostak Napoleon chciał przenieść Sobór do Paryża, ale techniki mu zabrakło. Postanowił więc wysadzić świątynię, ale lont zamókł, co odczytano jako znak opatrzności.  Stalin też rozważał ten genialny pomysł.

Za pomnikiem widać kopułę Cerkwi św. Wasyla. Dobudowano ją jako ostatnią. Tu leżą szczątki nawiedzonego mnicha Wasyla i od tych szczątków Sobór przybrał nazwę. Wasyl był „szaleńcem Bożym”. Stosował szczególną drogę umartwiania się, np. chodził nago, „urągał światu” poprzez plucie na cerkiew, by wypędzić złe duchy, czy całowanie domów publicznych.

Pomnik, a za nim kopuła Cerkwi św. Wasyla.

Nawiedzony czy nie, Sobór jest tak piękny, że nie mogę od niego oderwać oczu. Przede mną Plac Czerwony, a ja ciągle odwracam się, by patrzeć na niego. Zza biało-niebieskiej kopuły wygląda (trochę niżej) Cerkiew Trzech Patriarchów.

Plac Czerwony

W końcu patrzę na Plac Czerwony. Ale to nie jest plac czerwony.  „Czerwony” – krasnyj – czyli „piękny”. Rzeczywiście, cały Plac Czerwony jest piękny.  Patrząc na defilady radzieckie w zamierzchłej przeszłości, zawsze wydawało mi się, że Plac Czerwony jest olbrzymi, pusty i niespecjalnie ładny. Może powodowało to ujęcie kamery lub charakter uroczystości. Nic bardziej mylnego. Plac Czerwony wygląda tak, jakby został wyjęty z baśni. Te 500 metrów długości wygląda dosyć przytulnie. Może to zasługa czerwonych kolorów, może kształtów. Z jednej strony plac zamyka Sobór Wasyla Błogosławionego, z drugiej mury Kremla.

GUM

Na trzecim boku znajduje się Muzeum Historyczne i Brama Zmartwychwstania, a na czwartym GUM z XIX wieku. GUM to największy dom towarowy w Rosji, dosyć luksusowy, ze szklanym dachem, sprywatyzowany 15 lat temu [już 31 lat temu]. Muzeum Historyczne wygląda jak zameczek z ośnieżonymi szczytami (czerwona cegła, srebrny dach). Średniowieczne zdobienia. W muzeum jest 4 mln eksponatów z historii Rosji.

Muzeum Historyczne

Brama Zmartwychwstania przylega do muzeum. Jest to wierna rekonstrukcja XVII-wiecznej bramy z kaplicą Matki Boskiej Iwirskiej i mozaikowymi ikonami. Tutaj meldował się każdy car, by podziekować za szczęśliwy powrót do Moskwy.

Między Bramą Zmartwychwstania a GUMem stoi wciśnięty Sobór Kazański. Jest to rekonstrukcja soboru z XVII w. rozebranego w 1936 r. dzięki oczywiście Stalinowi. Przechowywano tu ikonę Matki Boskiej Kazańskiej, otaczanej kultem, gdyż towarzyszyła Pożarskiemu przy wypędzaniu Polaków z Kremla. Jak widać, kochają nas tutaj. Do tego dołożył się kpt. Franciszek Koss, żołnierz Powstania Listopadowego, który w 1812 był odpowiedzialnym za odpalenie ładunków, które zniszczyły część baszt i murów Kremla.

Sobór Kazański

Kolej na Lenina, ale Lenin zamknięty o tej porze. Wszystko zamknięte.

Lenin na Placu Czerwonym

Koło mauzoleum znajdują się groby hm… bohaterów radzieckich: Stalina, Andropowa, Nadieżdy Krupskiej, Breżniewa, Gagarina, Komarowa i innych.

Groby pod Kremlem

Słowo 'kreml’ oznacza 'twierdza’. Drewniane ogrodzenie obronne postawiono w XII wieku wokół niewielkiej osady. W XV w. włoscy architekci otoczyli Kreml murami z czerwonego kamienia. Ostre namiotowe zwieńczenia wież zostały dodane w XVII w. Całe mury mają długość 2,25 km. Oryginalnie miały kolor biały i co jakiś czas są malowane na czerwono.

Baszta Spasska, kiedyś główne wejście na Kreml, ma wysokość 70 m. Wybudowana na zlecenie cara Iwana Groźnego. Bolszewicy usunęli z niej ikony, ale na szczęście zachowały się freski pod tynkiem.

Baszta Spasska

Tutaj też ta sama baszta i mury, zza których wystaje żółty gmach senatu, onegdaj siedziba rządu sowieckiego (rodzina Lenina mieszkała na najwyższym piętrze), obecnie oficjalna siedziba prezydenta Rosji. Widoczna jest także Baszta Senacka z 1491.

Plac Czerwony

Baszta Troicka – największa baszta Kremla 85,7 m w obwodzie. Służyła za przejście na Kreml patriarchom oraz żonom i córkom carów, ale nie omieszkał przez nią wprowadzić swoje wojska Napoleon. W wiekach XVI-XVII w piwnicach znajdowało się więzienie, a poziomów piwnicznych ma dwa (każdy z osobnym wejściem), a głównych sześć. Gwiazdę dołożył oczywiście Stalin.

Baszta Troicka

Baszta Carska jest  najmniejsza i najmłodsza, bo z 1680 r. Carska, bo z tego miejsca (zanim basztę dostawiono) Iwan Groźny podglądał, co dzieje się na placu pod Kremlem.

Baszta Carska

I jeszcze ostatni rzut oka na Wasyla.  I jeszcze raz, bo coś trudno mi z tej baśni wyjść. 30 razy się oglądam wychodząc z placu, to jest najpiękniejsza świątynia na świecie.

Przechodzimy przez Bramę Zmartwychwstania, a tam z tyłu  stoiska z okropnie drogimi matrioszkami i jajkami Faberge. Jedno jajko 2000 rb, czyli 200 zł.

Stoisko z pamiątkami

A to południk, od którego liczą się odległości w Rosji. Głównie chodzi tu o rzucanie pieniędzy za siebie.

Południk

Jesteśmy w Parku Aleksandrowskim, w okolicach grobu Nieznanego Żołnierza.  Przez bramę idziemy w kierunku największej cerkwi w Moskwie, czy może na świecie – Chrystusa Zbawiciela. Aż żal odchodzić. Zmierzcha. Ulicami szerokimi jak rzeka idziemy w kierunku cerkwi.

Ostatni rzut oka na Kreml od strony rzeki Moskwy i na Wielki Pałac Kremlowski z połowy XIX w. W tym to białym pałacu odbywają się uroczystości państwowe, miejsce urzędowania prezydenta  Rosji. Za nim widać wieżę dzwonnicy Iwana Groźnego z Wielkim Dzwonem Zaśnięcia Matki Bożej – największym dzwonem na świecie, który nigdy nie zadzwonił. Czerwona baszta należy do Kremla. To Baszta Beklemiszewska.

Wielki Pałac Kremlowski

Nad Moskwą stoi pomnik Piotra Wielkiego z 1997 r. Specjalnie dla niego usypano wyspę, 98 m. Siódmy co do wielkości pomnik na świecie.

Pomnik Piotra Wielkiego, fot. Grzesiek Pająk

Świątynia Chrystusa Zbawiciela została wysadzona w powietrze w 1931 r. na rozkaz Stalina. Odbudowano ją dopiero w latach 90-tych. Wewnątrz wciąż trwają prace wykończeniowe. Pierwotnie została wzniesiona dla upamiętnienia ocalenia Moskwy przed armią Napoleona. Budowę rozpoczęto w 1839, zakończono w 1883. Złocona kopuła miała 103 m wysokości. W środku soboru mieściło się 10 000 wiernych.

Cerkiew Chrystusa Zbawiciela

Na miejscu soboru miał stać stalinowski Pałac Rad – wieżowiec o wys. 315 m zwieńczony 100-metrową figurą Lenina (ponoć palec wskazujący Lenina miał mieć 6 m). Nie doszło na szczęście do realizacji tego pomysłu. Trochę szkoda, że oglądamy to dzieło prawie po ciemku. Zachodzące Słońce odbija się w kopułach.

Pod cerkwią po raz drugi i ostatni jem bliny z pieczarkami, idziemy do metra i na dworzec. Ok. 23 wyjeżdżamy do Brześcia. Po drodze w pociągu mijamy nowoczesne szklane biurowce, które podświetlone wyglądają jak dzielnica La Defense w Paryżu. Moskwa to piękne miasto. Szkoda, że tak krótko.

15 sierpnia, piątek, dzień dwudziesty pierwszy

W pociągu transsyberyskim trzeba wykupić pościel, ale na trasie Moskwa-Brześć – nie. W pociągu jest duszno. W nocy mamy mały alarm: okazuje się, że jakiś gość wisi od dwóch godzin na zewnątrz pociągu i usiłuje dosłownie wśliznąć się poprzez gumę w przegubie pociągu. Ma pecha, że robi to akurat, gdy ktoś z naszych przechodzi między wagonami. Trochę krzyku, trochę biegania i delikwentem zajmuje się obsługa pociągu.

Jakże czas jest względny! 3 godziny przed Moskwą wszyscy się pakowali, tu 3 godziny przed Brześciem i nic. O 13,39 czasu białoruskiego jesteśmy w Brześciu. Mamy 4 godziny wolnego, więc lecimy do twierdzy. Rzeczywiście „lecimy”, bo jest to jakiś szalony pęd, twierdza jest daleko i jest gorąco. Brześć na tej trasie nie wygląda ładnie.Brześć od zawsze był miejscem wpływów ruskich i polskich. I tak jest chyba do dziś. W mieście widać dużo symboliki komunistycznej. Ale za to wielki Lenin wskazuje palcem na przycupniętą małą figurę naszego Jana Pawła II.

Po III rozbiorze Brześć trafił w obręb państwa rosyjskiego, teren zamku zamieniono na twierdzę. W jednej z fos pochowano Stanisława Brzóskę, dowódcę z Powstania Styczniowego. W czasie I wojny światowej Rosjanie oddali twierdzę Polakom bez walk. W dniach 14-17 września 1939 twierdza broniła się przed naporem wojsk niemieckich (tędy uciekał polski rząd), po czym Wehrmacht oddał ją podczas uroczystej defilady Armii Radzieckiej.

Oczywiście, pomniki są olbrzymie i oczywiście okropne. Zdjęcia malutkie, bo już karta się kończy.

Ja w okopach.

Twierdza w Brześciu

W twierdzy nie bardzo jest co zwiedzać. W drodze powrotnej dzielimy się na kilka grupek. Nasza ma to szczęście, że trafia na pizzerię, w stylu socjalistycznym. Pizza kosztuje 6000 rubli białoruskich, czyli 6 zł. Ceny żywności są tu dwukrotnie niższe niż w Polsce. I właściwie trudno wydać te ich pieniądze. Ile się nie kupuje, to ciągle są jakieś dziesiątki rubli reszty. Pytam panią o drinki, bo nie rozumiem ich nazw, ale ona wzrusza ramionami, bo i tak  nie wie, jak to smakuje.  Ja zamawiam drinka i płacę 2 000 rubli, dziewczyny soczek i płacą 5000.

Restauracja w Brześciu

Do Terespola jedziemy kilka minut. W Polsce dowiadujemy się, że z powodu trąby powietrznej pociągi są pospóźniane. Gdy w końcu docieramy do Łukowa, gdzie jest przesiadka, znowu trzeba lecieć szybko, bo pociąg do Warszawy już czeka. Po drodze słychać odgłosy burzy. Żegnamy się w pociągu przez dwie godziny. Część z nas wysiada w Warszawie Wschodniej (w stronę Krakowa), część w Centralnej (na północ), reszta jedzie do Poznania (i okolice).

Wysiadam w Warszawie. Smutno mimo uśmiechów.

Granica polsko-białoruska

Jednak mam wrażenie, że w Warszawie rozpoczyna się Europa. Dworzec nie marmurowy, ale jakby przytulniejszy. Nie ma babuszek, nie ma pirożków, ale sklepów full i kotlet schabowy. Tylko łazienki… ładniejsze, ale wody nie ma. To już nie wiadomo, co lepsze. Jest 22,30. Nasz pociąg z kuszetkami ma przyjechać o 5 nad ranem. Niestety, z powodu trąby przychodzi nam czekać do 9 rano. Gdy w końcu przyjeżdża, padamy ze zmęczenia. Śpię jak zabita do samego Gdańska.

Czy warto było jechać na Syberię, by postać w cieniu Księżyca? Tak! – Mimo że autobusy były we Wrocławiu, a my pojechaliśmy pilnować sprzętu Marcinowi, który był zobowiązany nadać relację online i przez to nie był mobilny.  Mam też wrażenie, że za bardzo nas karmiono uwagami  o bezpieczeństwie i nierozdzielaniu się – jakoś mogliśmy sami biegać po Irkucku lub po zakamarkach targowiska w Barnauł, ale oglądać zaćmienia osobno – nie.

Zabrakło kropki nad „i”, albo jak GrzegorzP powiedział: „była kropka bez reszty”. Grzegorz jest również autorem powiedzenia: „Jak przejechać 15 000 km i nie zobaczyć zaćmienia”.  Ale dla każdego łowcy zaćmień jest jasne: gdy jest możliwość, jedziesz.  To było moje dopiero drugie zaćmienie. Z tym większą determinacją sięgnęłam po trzecie – w Chinach. I z większą wiedzą o organizacji.

Anna Pisarska

Nie wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa. Te, które znałam, podpisałam. Reszta moja lub czyjaś, którą otrzymałam po wymianie zdjęć.

Sfinansowano ze środków Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego Rządowego Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030 PROO

Dodaj opinię lub komentarz.