Nasze kółko filmowe rozrosło się do kółka kolędowego…
No, może niezupełnie, ale padł pomysł powtórzenia spotkania wigilijnego (w ubiegłym roku jakoś się tam nie pojawiłem). Przy okazji tego wydarzenia, zostałem poproszony o zagranie kolęd na gitarze…
Szkoda tylko, że nie gram na gitarze ;) i prawie się udało wymigać.
Jednak w międzyczasie poznałem Janka… i postanowiliśmy, że zmontujemy jakieś duo, by pograć po knajpach.
Ten publicznie wyskoczył, że chce zagrać kolędy i – prywatnie do mnie – że fajnie by było, żebym zagrał – na gitarze… ach te pomysły…
No i zanurzyłem się w akordy… i nawet jakoś tam szło.
Nadszedł dzień grania. Na wigilii pojawiło się niemal 40 osób. W większości Polaków, ew. w towarzystwie swoich chińskich połówek. I często przynoszących własne połówki.
W ślad za połówkami pojawiły się sałatki, kotleciki, wędliny, owoce i wszelkiego rodzaju dania, które mieliśmy okazję na miejscu odgrzać, gdyż miejsce, jakie mieliśmy do dyspozycji, miało również kuchnię.
Co ciekawe – mamy tutaj polskiego wytwórcę wędlin, więc nawet biała kiełbasa pojawiła sie na stole… (Ps. Czy wg tradycji wigilia czasem nie powinna być bezmięsna? Zabijcie – nie wiem, ale coś mi się tak kojarzy)…
…i właśnie powstaje polska piekarnia.
Pojedli, popili, pogadali, popróbowali grać i śpiewać… i się rozpierzchli.
Jedni do domów, inni gdzieś… a nasza kilkuosobowa grupka śmignęła na „pasterkę” do pubu.
Tak się bawi polska szlachta na emigracji :)