Zagadka, o której będzie mowa, frapowała mnie od wielu lat. Od czasu, kiedy jako wychowanek Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku zostałem dyrektorem Muzeum Historii Miasta Gdańska (obecnie Muzeum Gdańska) i zobaczyłem coś, co przykuło moją uwagę, specjalisty historii żeglugi i handlu morskiego.
Moja relacja zaczyna się w siedzibie głównej Muzeum – Ratuszu Głównego Miasta, jednym z najwspanialszych zabytkowych ratuszy w Europie, z wnętrzami z wielkim pietyzmem odrestaurowanymi po wojnie przez polskich konserwatorów, przynosząc im najwyższe uznanie specjalistów po fachu na świecie. Spośród odtworzonych sal i pomieszczeń, niezwykłe wrażenie na oglądających wywiera zwłaszcza sugestywny, oryginalny wystrój Wielkiej Sali Rady, ze względu na dominujący czerwony kolor ścian obitych tkaniną, nierzadko nazywanej również „Salą Czerwoną”.
Przy okazji warto nadmienić, iż to ostatnie miano razem z innym – „Sala Biała” (używanym na określenie historycznej „Wielkiej Sali Wety”) – zostało rozmyślnie wprowadzone przez władze pruskie po zajęciu Gdańska, 4 kwietnia 1793 r. Nowe nazwy miały związek z likwidacją współpracującego z polskim królem gdańskiego samorządu i służyły zacieraniu pojęć i przekazów symbolizujących tradycyjną, wielowiekową ciągłość gdańskich władz i obecność w mieście polskiego państwa. Zatem z przykrością należy odnotować 31 lat po odzyskaniu przez Polskę pełnej niepodległości, pojawiające się przypadki karygodnego używania obu pruskich nazw w literaturze, zaproszeniach na uroczystości itp.
Wśród zwiedzających gdański Ratusz niewiele osób jest zorientowanych, iż wspaniały wystrój tego historycznego, miejskiego głównego urzędu wzorowany jest na wykwintnych dekoracjach sal Pałacu Dożów w Wenecji. Przebogate wnętrza weneckiego pałacu bowiem, głęboko zapadły w pamięć gdańszczanom, którzy pod wodzą Johanna Speimanna, dwukrotnie zapoznali się z jego wspaniałościami. Ich odwiedziny były następstwem wielu zabiegów włoskich notabli i samego papieża o dostarczenie pomocy żywnościowej dotkniętym klęską głodu ziemiom włoskim. Dramatyczne apele poskutkowały zorganizowaniem dwóch znaczących flotylli, które załadowane zaopatrzeniem wypłynęły z Gdańska jesienią 1589 r. i w maju 1593. Po opłynięciu Europy i dostarczeniu żywności do włoskich portów, na miejscu sprzedano statki, a kupcy i załogi powracali traktami lądowymi, co nastręczało sposobność do zapoznania się z włoską sztuką i architekturą, a przede wszystkim z imponującą Republiką Wenecką, jej organizacją, funkcjonowaniem i ogólnym wizerunkiem.
Po powrocie, sławnego i zasłużonego J. Speimanna (w Rzymie od papieża Klemensa VIII otrzymał szlachectwo i tytuł „Złotego Rycerza” – „Eques Auratus”), Gdańsk docenił wyborem na burmistrza, a nowe władze miasta olśnione „blaskomiotnymi” osiągnięciami włoskiej architektury i sztuki, podjęły decyzję o wprowadzeniu zasadniczych zmian w wyglądzie grodu nad Motławą, wykorzystując podpatrzone podczas włoskich peregrynacji trendy i rozwiązania. Pod kierunkiem zaangażowanych mistrzów z Niderlandów poczęły następować wielorakie zmiany w gmachach publicznych i w siedzibach prywatnych oraz fortyfikacjach.
Rozpoczął się „ZŁOTY WIEK GDAŃSKA”.
Daleko idące zmiany nastąpiły w miejscu najbardziej reprezentacyjnym miasta, w głównej siedzibie jego władz i przede wszystkim w najbardziej dostojnej sali – sali obrad i audiencji, m.in. w 1593 r. rzeźbiarz Willem van den Meer z Gandawy wykonał monumentalny kominek, będący „osią” opracowanego ideowego przesłania zawartego w całym wystroju pomieszczenia. Rozwinięcie tego przekazu miał zilustrować cykl obrazów zdobiących ściany i strop wnętrza. Realizację dzieła poruczono renomowanemu inżynierowi i malarzowi Hansowi Vredemanowi de Vries z Niderlandów. Świetny budowniczy, dekorator i ilustrator, wcześniej wziął udział w konkursie na modernizację Twierdzy Wisłoujście. Wybitna, popularna w całej Europie fortalicja, której znaczenie strategiczne dla Gdańska i całej Rzeczypospolitej było powszechnie znane, cieszyła się zainteresowaniem wielu wybitnych fortyfikatorów. Konkurs wygrał Anton van Obberghen, za którym stało ukończenie prac przy duńskiej rezydencji i twierdzy zarazem króla Fryderyka II – Kronborg, kontrolującej morską komunikację przez cieśninę Sund.
W ramach rekompensaty za konkursową porażkę, dzieła malarskie zlecono H. de Vries, który wykonał je w latach 1594 – 1595. Inżynierski duch mistrza objawił się w zachowanych obrazach ściennych. W większości z nich, złudzenie głębi planu tworzy wprowadzona perspektywa. Pomimo wywiązania się z zadania, strop H. de Vries nie przypadł do gustu zleceniodawcom. Wkrótce w całości został przeniesiony piętro wyżej do sali tzw. „Kamlarii” (zniszczony, bądź zagubiony na skutek ewakuacji w 1945 r.).
Opuszczone miejsce, kolejny niderlandzki mistrz, uczeń H. de Vries – Isaak van den Block, w latach 1606 – 1608 wypełnił swoimi pracami, ujętymi w wysmakowane dekoracje rzeźbiarskie, zrealizowane przez gdański warsztat Simona Herle. Centralny zwornik nowego stropu, szeroko znany w Europie, owalny obraz-symbol „Apoteoza Gdańska” wskazywał i uświadamiał źródło dobrobytu miasta-portu w ścisłym powiązaniu z Rzeczpospolitą. Wsród zachowanych siedmiu obrazów ściennych H. de Vries przedstawiających kolejno cnoty, jakie powinni posiadać władający gdańszczanami ich przedstawiciele: „Sprawiedliwość”, „Mądrość”, „Pobożność”, „Zgodę”, „Wolność” i „Stałość”, najważniejszy akcent ideowego przesłania pełnił obraz „Sąd Ostateczny”, zawieszony nad miejscem zajmowanym przez burmistrzów i skierowany w stronę obradujących rajców. Zarówno temat „Sądu”, sugestywne sceny grupowe, jak i pojedyncze epizody, miały dosadnie naprowadzać odpowiedzialnych za współczesne im i przyszłe losy miasta i jego mieszkańców na właściwą, moralną i pragmatyczną drogę politycznych, społecznych i ekonomicznych rozwiązań.
Wśród wielu przykuwających wzrok detali i symboli zwraca uwagę centralnie umieszczony ziemski glob, z zaskakująco, prawie wiernie oddanymi kształtami kontynentów Europy, Afryki z Madagaskarem, Ameryki Północnej i Południowej i co wywołuje zaskoczenie – z ANTARKTYDĄ!? Jak to możliwe!? Przecież obraz powstał w latach 1594 – 1595, kiedy według podręczników Europejczycy nie posiadali wiedzy o szóstym kontynencie. Wiadomości o tym ostatnim, odkrytym lądzie stopniowo docierały do Europy wraz z kolejnymi wyprawami żeglarzy francuskich, angielskich i rosyjskich. Przyjmuje się, iż Jean Baptiste Bouvet de Lozier był pierwszym, który 1 stycznia 1739 r. dotarł do wysp poprzedzających północne wybrzeże Antarktydy. Następnymi odkrywcami wysp przed dalej nieznanym kontynentem w 1772 r. byli Marc-Joseph Marion i Jules Crozet, w tym samym roku Yves Joseph de Kerguelen-Trémarec oraz w 1776 r. James Cook.
Sama nazwa „Antarktyda” pochodząca z j. greckiego „naprzeciwko Arktyki” została użyta po raz pierwszy przez badacza Charles Wilkes w 1840 lub 1841 r. Po wielu kolejnych wyprawach, dopiero Norwegom Leonardowi Christensen i Carstenowi Borchgrevink przypisuje się 1-sze lądowanie na kontynencie 28 stycznia 1895 r.
Pierwszymi Polakami penetrującymi wybrzeża Antarktydy byli Henryk Arc-Arctowski i Antoni Dobrowolski, którzy w latach 1897 – 1898 wzięli udział w belgijskiej wyprawie na żaglowcu „Belgica”. Co ciekawe, malarstwo i jego przesłanie ideowe prezentowane w Wielkiej Sali Rady wielokrotnie trafiało na warsztaty badawcze historyków sztuki, konserwatorów i historyków, Ale nikt nie skojarzył wskazanych wyżej wątpliwości, ani nie pokusił się o rozszyfrowanie – tej bądź co bądź – zagadki, we wnętrzu odwiedzanym przez dziesiątki tysięcy gości i turystów rocznie. Jedno jest pewne. H. de Vries nie był takim omnibusem, żeby posiadać ekspercką wiedzę kartograficzną, a tym bardziej nie był w stanie namalować kształtu kontynentów z własnej wyobraźni. Na dodatek dokładność przy przedstawianiu linii brzegowej lądów wyraźnie wskazuje na nieodzowność posługiwania się mapą podczas prac malarskich.
Mapą? Ale jaką!? I kto mu ją dostarczył? Szukając najprostszego rozwiązania zagadki, można by wydedukować pójście autorów treści dzieła wzorem najpewniej znanej im mapy świata z II wieku n.e., aleksandryjskiego starożytnego kartografa Klaudiusza Ptolemeusza, który na południu umieścił gigantyczny ląd na zasadzie domniemanej równowagi – skoro na północy są lądy, to i na południu musi istnieć jakaś ziemia. W następnych wiekach niektórzy kolejni geografowie powtarzali ten sposób myślenia, stopniowo redukując rozmiary prawdopodobnego lądu. W 1595 r. wiedziano już sporo o lądach na północy, więc ten kierunek myślenia może być usprawiedliwiony. Tylko dalej pozostaje pytanie o wykazaną przez H. de Vries, tak znacząco zbliżoną do rzeczywistej, linię brzegową namalowanych kontynentów, w tym Antarktydy.
Inny nęcący trop prowadzi mnie do odnotowanych wizyt Johanna Speimanna i towarzyszących mu gdańszczan w mocarstwowej Republice Weneckiej, w państwie-porcie utrzymującym silną flotę z kadrą profesjonalnych marynarzy, dbającym o szerokie morskie i lądowe, bliskie i dalekie kontakty handlowe. Państwie, które słynęło (od czasów podróży Marco Polo) ze zdobywania różnych informacji ze świata poprzez rozgałęzioną sieć wywiadowczą. Wielce prawdopodobne, iż podejmując tak znamienitego gościa z tytułem „Złotego Rycerza” i zbawcę Włochów oraz jego towarzyszy (również wytrawnych kupców), chłonących wszelkie nowinki o szerokim świecie, gospodarze podzielili się wiedzą o tym, co jest esencją kalkulacji morskich handlowców – wiadomościami o nowych lądach i możliwościami żeglugowymi.
Wówczas największą sensację stanowiły wydane w Stambule mapy ówczesnego świata, sporządzone przez tureckiego wybitnego kartografa i dowódcę Reisa Piri (kapitana Piri), często występującego w literaturze jako Piri Reis. Ten niezwykle uzdolniony admirał padyszacha (sułtana) Sulejmana II Wspaniałego, pasjonujący się geografią, wiadomościami o morzach i lądach, odkryciami, był nie tylko świetnym morskim praktykiem żeglującym po Morzu Śródziemnym i Oceanie Indyjskim, ale i kolekcjonerem map. Na podstawie zgromadzonego zbioru (twierdził, ze zdobył nawet mapy wykreślone przez Krzysztofa Kolumba), wykazując nadzwyczajną biegłość, sporządzał własne. W 1513 r. wydał mapę świata z widoczną Ameryką Południową, łączącą się poprzez Patagonię z Antarktydą. Rzuca się w oczy dokładność linii brzegowych kontynentów. Nic dziwnego, że mapa ta jest do dziś przedmiotem gorących sporów wielu kartografów na świecie, a udział w nich wziął również słynny Erich von Däniken, który osiągniętą precyzję Piri upatruje w przekazach lądujących na Ziemi kosmitów. Czyżby dumni włodarze Republiki Weneckiej chcąc zrobić wrażenie na gościach z „dalekiego kraju” podarowali im kopię mapy Piri? Może razem z innymi?
Można też zasugerować trzecią, najmniej prawdopodobną hipotezę o późniejszym – stosownie do zaktualizowanej wiedzy – przemalowaniu (poprawieniu) konturów kontynentów i domalowaniu Antarktydy przez nieznanego malarza. Jednak ze względu na rangę artystyczną wnętrza i wartość dzieła, wersja ta jest mało wiarygodna. Dzisiaj jej sprawdzenie wymagałoby przeprowadzenia bardzo wnikliwych badań porównawczych i zastosowania najnowszych zdobyczy techniki do badań warstw malarskich. W najgorszym przypadku, pobrania próbki z powierzchni obrazu, co byłoby karkołomne biorąc pod uwagę dobro zabytkowego dzieła. Przeto najprawdopodobniej zagadka Antarktydy z ratuszowego „Sądu Ostatecznego” w Wielkiej Sali Rady pozostanie jeszcze niewyjaśniona.
Opisane rozważania mają tez aktualną refleksję, dla mnie wręcz magicznie spinającą snute rozważania. Oto dokładnie po czterystu latach od namalowania obrazu (w r. 1595), 27 grudnia 1995 r., gdańszczanin Marek Kamiński, jako pierwszy podróżnik na świecie, pokonał bez wsparcia z zewnątrz biegun południowy na szóstym kontynencie naszego globu.
Bibliografia:
1. Iwanoyko E., Sala Czerwona ratusza gdańskiego, Gdańsk 1986
2. Grzybkowska T., Złoty wiek malarstwa gdańskiego na tle kultury artystycznej miasta 1520 – 1620, Warszawa 1990
3. Grzybkowska T., Między sztuką a polityką. Sala Czerwona Ratusza Głównego Miast w Gdańsku, Warszawa 2003
4. Łątka J. S., Sulejman II Wspaniały i jego czasy. Złota epoka muzułmańskiej Porty, Warszawa 2004
O mapach można by długo, ale polecam prace Grahama Hancocka i niejedna jeszcze się znajdzie…