W naszej rzeczywistości z historią trzeba bardzo uważać. Najlepiej zostawić ją historykom, niestety mądrych ludzi nie nawykliśmy słuchać, a tym bardziej czytać. Historię oddaliśmy politykom i publicystom, którzy lepią z niej trolla-potworka. Ten grasuje po gazetach i portalach, tworząc koszmarnie wypaczony obraz przeszłości, a przez to i teraźniejszości. Z bezsilności można jęknąć , patrząc jak pożywkę dla trolla z uporem godnym lepszej sprawy, od wielu lat warzą także władze Gdańska.
O tożsamości Gdańska, o poszukiwaniu pamięci, o „oswajaniu” miejsca, zmaganiach z trudnym dziedzictwem, jakie odziedziczyli osiedlający się tu od 1945 roku, napisano już wiele. Niestety, w oficjalnej narracji jaką prowadził Gdańsk, bardzo często pomijano temat Polaków Wolnego Miasta.
Pisząc nieco ironicznie, to oczywiście „wina Tuska”, że wraz ze współautorami słynnych albumów „Był sobie Gdańsk”, na nowo odkrył nasze miasto, inicjując modę na historię Wolnego Miasta i czasów nieco wcześniejszych. Zachwyciliśmy się miejscami, których już nie ma, monumentalnymi kamienicami, klimatycznymi zdjęciami panów w cylindrach, handlarek rybami czy bówkami, co ćmili fajki. Poszukiwaliśmy resztek starych napisów na murach, szyldów reklamowych, pocztówek i innych materialnych śladów przeszłości miasta.
Całkiem gładko do tej mody dołączyła narracja o Gdańsku jako wielokulturowym mieście, przyjaznym wszystkim, gdzie każdy z każdym żył za pan brat, dzięki czemu potęga i radość w Gdańsku kwitła. To, że ów mityczny i wielokulturowy Gdańsk skończył się wraz z II rozbiorem Polski i opowieść taka nijak nie pasuje do czasów porozbiorowych, mało komu przeszkadzało. To, że nie uwierała „zwykłych” miłośników historii (niczego im nie ujmując) można zrozumieć. Jednak, że bezkrytycznie przyswoiły ją władze Gdańska, przez wiele lat budując na niej także strategię komunikacji, dobrze skończyć się nie mogło.
Przeczytaj:
Być może to tylko wrażenie nadwrażliwego nieco obserwatora rzeczywistości, bo nie ma przecież nic złego w oficjalnym promowaniu pochodzącego z Gdańska pisarza-noblisty. Sława i chwała pisarzowi i miastu. Jednak bezkrytyczne wychwalanie samego autora i wyniosłe milczenie gdańskich elit po ujawnieniu jego przeszłości mogło irytować.
Irytować mogło też bezrefleksyjne, oficjalne promowanie ludzi, którzy niespecjalnie kryli się z sentymentem do polityki jaka dominować zaczęła w Gdańsku po 1933 roku. Tak było chociażby z potomkiem gdańskiego policjanta, którego z honorami przyjmowano w przedwojennym mundurze, na którym to dumnie prezentował „Krzyż Gdański”, (odznaczenie przyznane m.in. członkom SS Heimwehr – Danzig, eksterminującej Polaków po 1 września 1939 r.).
Irytować mogło zupełne lekceważenie przez władze Gdańska obchodów rocznicy 1 września 1939 roku, organizowane przez żyjących jeszcze Polaków Wolnego Miasta Gdańska. Przy Victoria Schule – miejscu kaźni Polaków, przez lata z reguły pojawiali się jedynie mało znaczący reprezentanci władz miasta. Na corocznej wigilii organizowanej dla tej coraz mniejszej grupy Polaków, najważniejsi w Gdańsku pojawiali się przeważnie w roku wyborczym.
Można powiedzieć, że to drobiazgi, jednak takich przykładów przesadnego „pompowania” przez włodarzy Gdańska historii Wolnego Miasta z całkowitym pominięciem jego ciemnych stron i niemal zupełniej niepamięci o losach Polaków w WMG było wiele. Zbyt wiele.
Przeczytaj:
A przecież, „tak zakończyła się historia najbardziej mrocznego oddziału policji Wolnego Miasta Gdańska. Można polecić ją wszystkim tym, którzy z bezkrytycznym rozrzewnieniem wspominają czasy „dobrego” Wolnego Miasta, np. przykręcając sobie do samochodu tabliczki Freie Stadt Danzig i lepiąc na szybie naklejkę z literkami DA”, pisał 14 września 2009 Marek Gotard w artykule „Rzeźnicy z błogosławieństwa Wolnego Miasta” (artykuł poświęcono historii powstałej w Gdańsku jednostce SS-Wachsturmbann Eimann) zamieszczonym na portalu Trojmiasto.pl. Po latach można się przyznać, że zdanie to „wymierzone” było także w bardzo ważnego gdańskiego urzędnika, pasjonata historii Gdańska, który na samochodzie nalepione miał owe nieszczęsne „DA”.
W cieniu WMG spokojnie dogorywało sobie za to dawne pole bitwy na Westerplatte. Gdy w 2005 roku „Gazeta Wyborcza” jako pierwsza napisała o Mariuszu Wójtowicz-Podhorskim (jednym z autorów słynnego i kontrowersyjnego komiksu o historii WST na Westerplatte) oraz o kondycji tego miejsca, odpowiedzialni w mieście Gdańsku za katastrofalny stan Wtte, z prezydentem na czele zapowiedzieli szybkie działania mające na celu rewitalizację pola bitwy. Powstanie muzeum na Westerplatte deklarowało MKiDN. Od roku 2007 do 2015 na Westerplatte nie zanotowano jednak prawie żadnej aktywności samorządu i rządu.
Przeczytaj:
Tych, którzy nie pasowali do oficjalnej narracji, w najlepszym razie ignorowano. Tym, którzy głośno zaczęli upominać się o godne uczczenie zarówno pamięci polskich bohaterów, jak i resztek materialnych śladów po nich, przypinało łatkę oszołomów, od razu sadzając ich z prawej, skrajnej strony politycznej ławki.
Czy można się więc dziwić, że bardzo mocno i głośno wybrzmiewają dziś publicystyczno-histeryczne, po prostu głupie tezy, że „Gdańsk chce do Niemiec”? Że zwykły tramwaj z czasów WMG kojarzy się z „panzerkampfwagenem”? Słynne słowa o „złym słowie Polaka”, komunikat o „tańcu” i „radosnym świętowaniu” 1-go września to komunikacyjne wpadki, które, (proszę wybaczyć, ubogą, kulinarną metaforę) są jednak najostrzejszymi przyprawami, jakie do kotła, z którego wyjada historyczny troll, dodało Miasto Gdańsk.
Gdyby moje miasto przez lata z odpowiednią rangą oddawało hołd bohaterom, gdyby nie uważało, że honor i ojczyzna to niepasujący do dzisiejszych czasów anachronizm, który należy schować do lamusa, gdyby postawiło na rzetelną edukację historyczną, a nie PR-owo eksploatowało bujdę o „wielokulturowym” Gdańsku, gdyby nie postawiło na narrację historyczną, w której nie ma Niemców, a są źli bezpaństwowcy – „faszyści” i „naziści”, troll, który bredzi o czym bredzi, zdechłby z głodu. W naszej rzeczywistości, w naszej nadwrażliwości na historię, z tą obchodzić należy się bardzo odpowiedzialnie. Tej odpowiedzialności Gdańskowi zabrakło. Brnięcie w dalszą ignorancję, , chocholi taniec od historycznej wpadki do wpadki, sprawi, że Gdańsk wróci do Niemiec. Takich Niemiec, których sami Niemcy by nie chcieli.
Marcin Tymiński
Co tu można powiedzieć więcej… Idealnie pan ujął temat, bez emocji, w sposób wyważony. Szkoda, że ten artykuł umieszczony jest tu, na podrzędnym lokalnym portalu, a nie w jednym z serwisów głównego nurtu, bo do wielu zacietrzewionych głów z obu stron by wtedy może dotarło, że sami tylko nakręcają wojenkę, która dobrze się nie skończy. I że historia Wolnego Miasta Gdańsk nie jest czarno-biała, jak chcą zarówno zagorzali zwolennicy „dobrego” WMG i „złego” WMG. Faktem jest jednak niezaprzeczalnym, że do obecnej sytuacji przyczyniła się głównie nastawiona w stronę Niemiecką polityka historyczna i zapominanie (zazwyczaj) o Polonii w WMG. A przecież nie możemy i nie powinniśmy wyrzucić z historii naszego regionu tego okresu i udawać, że Niemcy nigdy w Gdańsku nie mieszkali.
Szkoda? Owszem, jesteśmy podrzędnym portalem, ale ten podrzędny portal potrafi przyjąć taki tekst, a Pan chyba trafił do nas z przypadku.
Panie arku (wybaczy pan, ale sam pan pisze się małą literą). Pańskiemu wpisowi brakuje logiki. Media głównego nurtu są w rękach stron tego „sporu” dręczącego nasz kraj i naród (to, co się tu narodziło). Więc teksty autorów, którzy analizują, mądrze, prawdziwie szukają prawdy (Prawdy) z natury rzeczy tej – nie mogą się w nich ukazywać. Tam nie ma miejsca dla nich. Rozumie Pan? Pisząc o „podrzędnym lokalnym portalu” dokonuje pan rzeczy oburzającej – a przecież powinien pan zauważyć, że ktoś przez lata poświęca wiele czasu ze swojego życia, czasu cennego, i wiele ze swoich środków, aby ten „lokalny portal” istniał. A za swoją niezależność i udostępnianie łamów ludziom zajmującym się sprawami ważnymi – ponoszą tez i takie konsekwencje, że nie otrzymują finansowych zastrzyków. Naród nasz pogrążony jest w katastrofalnej, nieznośnej głupocie. I pana wypowiedź jest jednym z tego pogrążenia – jakże nieznośnie dręczących – przykładów. Nie piszę, żeś pan głupi, ale przywołuję: myślże pan. I z szacunkiem proszę, i rzeczowo, abyśmy już na zawsze nie zostali pośmiewiskiem świata.
Wybaczy Pan, szanowny autorze, ale słowa radosnym świętowaniu i tańcach na oficjalnej stronie Miasta nie dają się zakwalifikować jako komunikacyjne wpadki, a nadto myśl by tak uczynić oburza mnie. Miejski koncern medialny o budżecie – jak czytam – wielkości zbliżonej budżetowi regionalnej telewizji, został stworzony w celu prowadzenia polityki.
Po aferze z radosnym przemarszem i tańcami po raz pierwszy w życiu wypierałem się przed moimi warszawskimi przyjaciółmi, że przyjechałem na obchody wybuchu powstania warszawskiego z Gdańska. Od 19 lat mieszkam bowiem w Gdyni, ale do tego roku zawsze powtarzałem, że jestem gdańszczaninem, bo w Gdańsku mieszkają moi rodzice, jeżdżą żużlowcy i grają hokeiści, którym kibicuję i to Gdańsk jest siedzibą jednego z największych stowarzyszeń fanów fantastyki w tej części Europy – Gdańskiego Klubu Fantastyki, do którego od 30 lat należę. Ale po ostatnich wyczynach obecnych władz miasta (już za śp. Adamowicza bywało z tym różnie, ale po jego tragicznej śmierci sprawy przybrały na sile) coraz trudniejsza staje się miłość do miejsca mego urodzenia. Słusznie pisze Pan Tymiński, że idea wielokulturowego miasta skończyła się wraz z II rozbiorem Rzeczpospolitej, a najwymowniejszym tego symbolem było opuszczenie Gdańska przez rodzinę Schopenhauerów z maleńkim wówczas jeszcze Arturem, którzy nie mieli życzenia być poddanymi króla Prus. Wolne Miasto Gdańsk z okresu dwudziestolecia to zaś prawdziwa twierdza nazizmu i czerpanie dumy z jego historii jest policzkiem dla wszystkich Polaków. Historia nas uczy, że Gdańsk był wielki tylko wtedy, gdy trzymał z Polską, kiedy się od niej odwracał – karlał. Dobrze by było, żeby współcześni gdańszczanie o tym pamiętali.
Dziękuję za ten komentarz. Myślę podobnie. Proszę być dumnym z Gdyni – nie wiem, czy tej współczesnej, ale na pewno tej przedwojennej. Miasto wyrosłe z marzeń i determinacji.