Tak to już jest w Gdańsku (oczywiście nie tylko tu, ale nas interesuje przecież to co tu), że w wielu przypadkach informacje o przeszłości zawdzięczamy pasjonatom. To co wiemy o historii Gdańska, to wprawdzie efekt mrówczej pracy dziesiątków profesjonalnych historyków, bez których znajomość dziejów naszego Miasta nie byłaby z pewnością tak szeroka, jak jest. I chwała im za to. Jednak znajomość historii Gdańska, będąc tak szeroka, nie byłaby zapewne w wielu przypadka tak szczegółowa, gdyby od czasu do czasu za pióro nie chwytał pasjonat. W czymże zatem leży wartość wkładu amatora i różnica pomiędzy jego wkładem, a tym, czego dostarczają profesjonalni historycy? Moim zdaniem w odmienności spojrzenia.
Tu wypada przywołać definicję tzw. „małej historii”, którą od dawna lansuję. Otóż – możliwe są zasadniczo dwa podejścia do dziejów zjawiska takiego jakim jest miasto. Jedno to podejście naukowca, który ogląda miasto „z góry” albo „z perspektywy”, niczym badacz obserwujący kolonię bakterii przez mikroskop. Naukowiec taki widzi całą kolonię, a pojedyncza bakteria interesować może go o tyle, o ile ma znaczący wpływ na całość obserwowanego układu. Z łatwością dostrzeże zmiany w całej kolonii, opisze procesy jakie w niej zachodzą, prześledzi sekwencje wydarzeń, które widać przez mikroskop. Te same zjawiska i procesy wyglądają jednak zupełnie inaczej z perspektywy jednej z bakterii, która, o ile zdolna jest do ich zaobserwowania, ma pewną dodatkową cechę – jest uczestnikiem nie tylko wszystkiego tego, co dzieje się w kolonii, ale ponosi również konsekwencję tego wszystkiego. Patrzy przy tym nie z góry, nie ogólnie, ale od dołu, szczegółowo, nie zauważając niektórych rzeczy, które jej bezpośrednio nie dotyczą, inne za to postrzegając z wyraźnością i szczegółowością, o której próżno marzyć patrzącemu przez mikroskop naukowcowi.
Cała powyższa pochwała pasji i gloryfikacja amatorstwa jest wstępem do opowieści o pewnym gdańskim pastorze. Pastor ów, należący do kościoła reformowanego (tzw. kalwińskiego) urodził się jeszcze w XVIII wieku, może w Gdańsku, a może nie. Nazywał się Friedrich Carl Gottlieb von Duisburg. Pewne jest to, że jego ojciec, Christian Gottlieb, również pastor, przyjął w trudnym roku 1772 posadę kaznodziei w Kościele św. Elżbiety w Gdańsku. Życie w rodzinie pastora w Gdańsku na przełomie XVIII i XIX w. nie było różowe. Zwłaszcza jeśli było się jednym z pięciorga rodzeństwa, a tak właśnie los umieścił Friedricha von Duisburga. Szanse życiowe i możliwości kariery były mocno ograniczone, nic więc dziwnego, że Friedrich postanowił pójść w ślady ojca i również wybrał dla siebie zawód kalwińskiego kaznodziei. Jak przystało na przedstawiciela gdańskich sfer oświeconych, ukończył chylące się powoli ku upadkowi, niegdyś przesławne Gimnazjum Akademickie, a następnie, konsekwentnie zmierzając ku obranemu celowi, rozpoczął studia teologiczne na uniwersytetach w Królewcu, a później w Halle.
Uniwersyteckie studia, szerokie horyzonty, wspaniałe kontakty w środowisku protestanckich teologów (przyjacielem Friedricha był choćby F. Schleiermacher – uważany za ojca nowoczesnej teologii protestanckiej), to wszystko nie wystarczyło jednak, by znaleźć w rodzinnym mieście pracę w zawodzie. Kościoły reformowane były dwa, a stanowiska duchownych zostały w nich obsadzone. Wolna była jednak posada w prastarej wprawdzie, ale nie szczególnie renomowanej wówczas szkole elementarnej przy Kościele śś. Piotra i Pawła. Stanowisko nauczyciela przyszło tam piastować von Duisburgowi przez trzydzieści lat.
Po dwóch latach pracy w szkole postanowił się ożenić. Pierwsze dziecko (córka Caroline) pojawiła się już w roku 1793. Do roku 1801 przybyło jej czworo rodzeństwa. Rodzina stała się zatem dość liczna i zapewne kosztowna jak na apanaże nauczyciela szkoły elementarnej, zmuszając Friedricha do poszukiwania alternatywnych źródeł dochodu. Zaczęło się od zleceń od zamożnych obywateli, którzy posiadali niejednokrotnie olbrzymie zbiory książek, dziedziczone po poprzednich pokoleniach bibliofilów, bardzo często gromadzone bez bieżącej kontroli nad księgozbiorem, przez co wymagające przejrzenia, uporządkowania i skatalogowania. Praca z książkami musiała bardzo odpowiadać Duisburgowi, drugim alternatywnym względem nauczycielstwa źródłem dochodu był bowiem handel antykwaryczny, przy czym kontakty uzyskane przy porządkowaniu prywatnych bibliotek były zapewne bezcenne. A gdzieś pod tym wszystkim rosła pasja do historii, która objawić miała się wkrótce w sposób dla nas, kontynuatorów tej pasji, arcycenny.
Ciągłe obcowanie z przeszłością, czy to wśród starych, zakurzonych książek w bibliotekach patrycjuszy, czy to wśród odkurzonych starych książek przeznaczonych na sprzedaż, sprawiło zapewne, że powstał w umyśle Duisburga pomysł, by zebrać to wszystko, czego się dowiedział i opublikować w formie książki.
Zaczął skromnie i anonimowo. Przypuszcza się, że spod jego pióra wyszła wydana w 1808 r. książeczka pt. „Gdańsk – szkic w formie listów” (Danzig, eine Skizze in Briefen), zgodnie z tytułem napisana „przed, w trakcie i po oblężeniu w roku 1807”. W tym samym roku co „Szkic” opublikował pod własnym nazwiskiem opracowanie pt. „Historia oblężeń i blokad Gdańska” (Geschichte der Belagerungen und Blokaden Danzigs). Jednak dziełem, które okazało się największym jego osiągnięciem, była z pewnością „Próba historyczno-topograficznego opisu Wolnego Miasta Gdańska” (Versuch einer historisch-topographischen Beschreibung der freien Stadt Danzig) z 1809 r., której polski tytuł brzmi „Wolne Miasto Gdańsk 1809”.
Książka ta, cytowana niemalże w każdym opracowaniu dotyczącym przełomu XVIII i XIX w., to jedno z dzieł, które bez wahania ustawić można na tej samej półce co „Historyczne opisanie miasta Gdańska” (Der Stadt Danzig historische Beschreibung) R. Curickego z końca XVII w., czy „Przymiarka do historii Gdańska” (Versuch einer Geschichte Danzigs) D. Gralatha z końca XVIII stulecia. Dopiero później, w latach 20. XIX wieku zaczynają się profesjonalne badania historii Gdańska, za których prekursora uznać trzeba M. Loeschina (ucznia von Duisburga w szkole u Piotra i Pawła) i jego dwutomową „Historię Gdańska od najdawniejszych do najnowszych czasów” (Geschichte Danzigs von der ältesten bis zur neuesten Zeit). Od tego momentu zaczyna się gdańskie dziejopisarstwo, które staje się podstawą rzetelnej wiedzy historycznej, poddawane rzecz jasna krytyce w późniejszych czasach, w wielu miejscach uzupełniane lub odrzucane, tworzące jednak ten kanon wiedzy o przeszłości Miasta, który obecnie uznajemy za oczywisty.
Historyczna pasja z trudem wiążącego koniec z końcem nauczyciela od śś. Piotra i Pawła znalazła ujście w formie idealnie przystającej do przytoczonej na wstępie koncepcji pisania o kolonii z perspektywy jednej z tworzących ją bakterii. Duisburg nie odrywa się od materii, którą opisuje. Jest świadkiem i uczestnikiem wydarzeń z ówczesnej historii najnowszej, więc te właśnie informacje jej dotyczące są w jego dziele najbardziej wiarygodne i najwartościowsze. Zawsze jednak, na ile jest to możliwe przytacza rys historyczny każdego miejsca, obiektu czy instytucji, której bieżący opis podejmuje. Zapewne korzysta przy tym często ze źródeł, które już dzisiaj nie istnieją. Unika komentarza bieżącej sytuacji, jednak nie dlatego, by zachować obiektywizm właściwy historykowi. Robi to, by wydanie jego książki nie zostało zablokowane przez wszechwładną wówczas francuską cenzurę. Co nie chroni go bynajmniej przed zawarciem „między wierszami” wyraźnych objawów rosnącego w gdańskim społeczeństwie oburzenia na postępowanie francuskich okupantów, na których zaledwie dwa lata wcześniej Gdańsk czekał jak na zbawicieli.
Najważniejsza jednak jest szczegółowość opisu miejsc, które pojawiają się na kartach „Wolnego Miasta…”. Poza oczywistym katalogiem miejsc i obiektów, które nie mogą nie pojawić się w żadnym systematycznym opracowaniu o Gdańsku, zlokalizowanych w większości w obrębie dawnych fortyfikacji wewnętrznych, a właściwie na Głównym i Starym Mieście, u Duisburga dowiemy się o tym co za jego czasów działo się na Długich Ogrodach i Dolnym Mieście, jak brzmiały – obecnie zupełnie zapomniane – nazwy przedmieść położonych pomiędzy wewnętrznymi a zewnętrznymi fortyfikacjami po zachodniej stronie śródmieścia, co należało zamówić w restauracji w Sopocie, albo który kościół w Gdańsku miał nisze do przechowywania zwłok… A do tego setek innych szczegółów, na których poruszanie profesjonalny historyk, którego zadaniem było uporządkowanie dziejów Miasta jako całości, nie miałby zwyczajnie czasu, a być może również ochoty.
W 1810 r. von Duisburg powołany został w końcu na wyczekiwane od lat stanowisko kaznodziei w Sambródzie koło Pasłęka, a następnie w Kwitajnach, by zakończyć karierę duchownego w Kłajpedzie. Jednak próżno szukać kontynuacji jego pracy jako historyka-amatora. Dlaczego nie powstały kolejne dzieła? Dlaczego z równym zapałem nie stworzył „Próby historycznego opisu Kłajpedy”? Możliwości jest kilka. Pierwsza dość zarozumiała: po tym jak badało się historię Gdańska trudno zejść do poziomu jakiejś tam Kłajpedy. Ale nie chciałbym posądzać autora o zarozumiałość, tym bardziej, że nawet we wstępie do „Wolnego Miasta Gdańska 1809” wykazał się daleko posuniętą skromnością i pokorą względem ogromu materii, z którą musiał się zmierzyć przystępując do pisania o Gdańsku. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się to, że powodem powstania „Wolnego Miasta…” były, poza pasją historyczną, przyziemne względy finansowe, związane z koniecznością zarobienia dodatkowych środków na utrzymanie licznej rodziny. Posada samodzielnego kaznodziei, choćby w Sambródzie, a co dopiero w Kłajpedzie, dawała znacznie lepsze dochody od nauczycielskiego stanowiska w szkole elementarnej w Gdańsku. Czy więc pisanie o Gdańsku przez v. Duisburga było wyłącznie podyktowane względami finansowymi? Raczej nie. Kiedy bowiem jego sytuacja zawodowa ustabilizowała się w końcu, dał się poznać jako znany kolekcjoner manuskryptów i uczestnik ważnych przedsięwzięć natury okołohistorycznej, jak choćby sformułowanie listy najcenniejszych zabytków prowincji, obejmującej również gdańskie „starożytności”, uważanej za najstarszy rejestr zabytków Miasta.
Współczując Friedrichowi von Duisburgowi wszelkich problemów życia codziennego, z jakimi musiał się borykać jako gdański nauczyciel, zwłaszcza w bardzo trudnych latach francuskiej okupacji, wypada się cieszyć, że je miał, o ile oczywiście prawdą jest moja teoria, że do napisania i opublikowania „Wolnego Miasta…” skłoniły go względy finansowe. Byłoby bowiem bardzo źle, gdyby ta książka nie powstała, może na próżno szukalibyśmy wówczas bowiem informacji o godzinie, do której trzeba było nadać przesyłkę, by odjechała konną pocztą, jaka była pasja kaznodziei od Św. Ducha nazwiskiem Ortscheid, albo ilu było szwaczy żagli w Gdańsku na początku XIX w.
od red.: Zapraszamy na spotkanie z Aleksandrem Masłowskim i Friedrichem von Duisburgiem w czwartek 28 kwietnia o godz. 17.30 w bibliotece przy Mariackiej 42.
Wielkie dzięki za świetny artykuł.