Sobota:
W końcu zrobiło się nieco cieplej… może jeszcze nie są to upały, ale kurteczkę można było schować do plecaka i czasem w krótkim rękawku pobiegać.

Nie zaczęło się jednak fajnie, bo miałem odwiedzić producenta sprzętu outdoor’owego… Ale się spotkanie nie odbyło.

Więc dałem się wyciągnąć Steven’owi (chłopak też w PCB siedzi) na kolacje z jego ubranym w śpiwór kolegą – „Aby pogadać o interesach”. Skoro tak, to czemu nie?

weekend

I rzeczywiście pogadaliśmy ale o niczym… i zdaje się, że celem spotkania było to, żeby Steven chwalił się swoim kolegą Jason’em, który sprzedaje stare DVD w Afryce. No i chciał podnieść swoją pozycję społeczną, że zna typa z jakiegoś europejskiego kraju… no jakiegoś…

Ot tyle… Kolacja nie trwała długo, bo ostre jak diabli i się szybko zapchaliśmy, a ubrany w śpiwór Jason nam zamarzał, gdyż dopiero co wrócił z Nigru i różnica temperatur go rozwalała.

weekend

Jako, że godzina młoda, postanowiłem w końcu odwiedzić chłopaków z Pingzhou. A tam trochę po staremu, i trochę zmian. Adres się nie zmienił, za to drzwi otworzyła mi jakaś nieznana Chineczka. Okazuje się, że tam mieszka. Po usłyszeniu mojego głosu, spod kołdry wygramolił się Andy. W ślad za nim, wynurzył się z łazienki Tom, ucieszyli się, ale zarazem było widać, że są zakłopotani niezapowiedzianą wizytą.

Chwilę pogadaliśmy o pierdołach, odświeżyliśmy swoje numery telefonów… I dowiedziałem się, że Summer i Kenny planują ślub, ale już z nimi nie mieszkają, tak samo jak Lucky…
A ze stałych rzeczy – nadal nie wiedzą do czego służy domestos :)

Niedziela:
Wyszliśmy na spacer, wzięliśmy kocyki i piłkę do kopania. I to zdaje się, jest uniwersalny język na całym świecie. Po chwili zbiegła się chmara chłopców z parku i była zabawa przeplatana oglądaniem naszych niebieskich oczu i pobieraniem karteczek z numerem tel, dla ich siedzących nieopodal – gdzieś w trawie czy w krzakach rodziców…  którzy ukradkiem cykali nam zdjęcia ;)

weekend

fooky

Dodaj opinię lub komentarz.