Jakby groteskowo to nie brzmiało, to dawniej ludzie zastanawiali się, czy zwierzęta mają duszę, na ile są świadome, czy odróżniają dobro od zła, a co za tym idzie – czy powinny pracować w święta, pościć i czy można je sądzić. A więc – SĄDZONO.
Zwierzęta były więzione w celi, przesłuchiwane (milczenie było przyznaniem się do winy), dostawały obrońcę z urzędu, byli świadkowie i były skazywane. Kara miała odstraszać pobratymców, a więc na egzekucje spędzano kolesiów zwierzęcia, by się przestraszyli i tych samych czynów nie popełniali. Jeśli nie można było ustalić winowajcy, wtedy łapano przedstawiciela tego samego gatunku, z tym, że wtedy omijała go kara śmierci, ale tortury nie. Właściciel zwierzęcia nie był karany, bo zabranie mu takiej świni było wystarczającą karą.
Najsłynniejszą taką sprawą był los maciory z Falise we Francji, która – głodna – zjadła kawałek ręki i część twarzy 3-mieś. dziecka zostawionego przez rodziców w kołysce, do której świnia miała dostęp. Biedną maciorę przewłóczono po rynku zaprzęgiem, potem odcięto jej ryj i nogę (jako odpowiednik tego, co uczyniła dziecku), na koniec powieszono. Na egzekucję przypędzono okoliczne świnie, by im podobne zachcianki kulinarne wybić raz na zawsze z głowy. To było w roku 1387. Delikwentkę po śmierci spalono i prochy rozsypano.
Podobny przypadek zdarzył się w 1419 roku, też świnia (wieprzek), też zagryzienie dziecka i też powieszenie ku przestrodze innym świniom. W 846 roku skazano rój pszczół na uduszenie za to, że kogoś użądliły. Ale to nie średniowiecze prym wiodło w takich procesach. To nie średniowiecze było takie ciemne. To wieki XVI-XVII rozwinęły cały ten proceder sądowniczy.
Niektóre zwierzęta ekskomunikowano, np. krety, którym dano 14 dni na opuszczenie pola pod groźbą ekskomuniki. Najczęściej jednak dochodziło do zoofilii (klacze, suki, krowy, maciory); wówczas karano również mężczyznę i była to kara śmierci. Procesy trwały do końca XVIII wieku, choć wspomniane krety ekskomunikowano we Włoszech w roku 1845.
Więcej można poczytać tutaj.