Wbrew pozorom, wolność jest dość prostym konceptem. Czymś, czego każdy z nas potrzebuje do normalnego funkcjonowania, i co powoduje, że ludzie są ludźmi. A co w tym kontekście znaczy, że ludzie są ludźmi?
To, że oprócz pięknych rzeczy, popełniamy również błędy i robimy różne głupstwa. Ale jednocześnie to, że jako wolni ludzie możemy i często musimy ponosić ich konsekwencje i się na tym uczyć. Bycie wolnymi ludźmi oznacza, że nie jesteśmy bydłem, któremu trzeba wciąż wyznaczać restrykcyjne granice w każdym aspekcie życia. Wolność nie jest jakąś wybitnie hedonistyczną potrzebą, a taką, która odróżnia nas od świń w chlewie. I nie zmieni tego żaden wykres, czy tabelka, prezentowany przez instytucje, którym zwyczajnie jest na rękę, żeby wolności było mniej. Wszak dla nich wolność to często same problemy.
I teraz…
Radni miasta Gdańsk na pełnej kurtyzanie weszli dziś w tryb władców marionetek, tworząc tak spektakularny festiwal moralnego szantażu, jakiego dawno już nie widziałem. W sprawie uchwalonego przed chwilą zakazu sprzedaży alkoholu w godzinach nocnych, rzecz jasna. Znowu pokazali, że zdrowie każdego z nas jest sprawą publiczną i to, że wszystkich obywateli trzeba traktować jak potencjalnych szkodników. Przy okazji, pokazali faka wielu radom dzielnic, do czego wszyscy zostaliśmy już przyzwyczajeni.
„Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami”, „szkoda, że tylko takie ramy czasowe mamy”, „najważniejsze jest zdrowie publiczne”, „to jest nasz moralny obowiązek”, „tą decyzją ratujemy ludzkie życie” i moja ulubiona troska o bezpieczeństwo i porządek publiczny. Tak dziś przekonywali do swoich racji bojowo nastawieni panowie Borawski, Mickun, Bejm, Kieturakis, Błaszkowski, Dzik czy panie Chabior, Magott, Banach.
Aż korci, żeby zapytać, gdzie jest bezpieczeństwo i porządek publiczny w mieście rozpadających się mostów, czy narastającego syfu gdzie się tylko nie spojrzy. Główne argumenty w całej tej dyskusji krążą wokół tzw. porządku publicznego i problemu alkoholowego wśród Polaków. Pojawia się więc koncept państwa opiekuńczego wiedzącego, co jest lepsze dla jego obywateli – bardziej niż oni sami. Modelu państwa, które zdaje się, że już na dobre wygrało z państwem oferującym wędkę, nie rybę.
W państwie opiekuńczym, działającym na takich zasadach, nie usłyszymy o traktowaniu ludzi jak wolnych homoSAPIENS – z grubsza odpowiedzialne i inteligentne jednostki, które w znakomitym procencie wiedzą, co można, a czego nie można, co w danej sytuacji należy robić, a czego raczej nie. Tutaj trzeba nam wszystko mówić i programować jakbyśmy byli sztuczną inteligencją. U nich nie chodzi też o to, żeby karać jedynie tych, którzy realnie powodują jakąś szkodę – tutaj każdy ma odpowiadać za to, co ktoś inny gdzieś czasem odstawi. Odpowiedzialność zbiorowa i traktowanie per homoNIEMOTYkus na 100%
I nie bądźcie tutaj w błędzie – to nie jest kwestia stricte naukowa oparta wyłącznie o twarde i jednoznaczne dane, a filozoficzna definiująca czym państwo i samorząd mają być. A historia wielokrotnie już pokazała, że pod pozorem utrzymania zdrowia i bezpieczeństwa te potrafią przepchać w zasadzie każdy zamordyzm.
I teraz ktoś mógłby się zapytać:
„Czyli co, nie robić nic, jak ktoś rozwala miasto po paru głębszych?”
„Pozostać obojętnym, jak ktoś po postu zbyt dużo pije?”
Nie, wręcz przeciwnie. Jak ktoś robi dymy pod wpływem, to trzeba sprowadzać taką osobę do parteru i zapewnić, że kara będzie tak surowa, że ani ona, ani jej dzieci, ani prawdopodobnie wnuki tego nie powtórzą. Ale albo w trakcie występku, albo post-factum.
A jak ktoś po prostu nadużywa alkoholu, ale głównie robi tym szkodę samemu sobie? To wyobraźcie sobie, państwo radni, w tych swoich głowach, że w dużej mierze alkohol nie jest dla ludzi przyczyną, a skutkiem problemów leżących gdzieś znacznie głębiej. Wyobraźcie sobie, że oprócz instytucji państwa są rodziny, przyjaciele, instytucje, które bezpośrednio pomagają chorym osobom.
Ale co ja się oszukuję – wy sobie tego nie wyobrazicie. Wam się zwyczajnie pomyliły poziomy, na których powinniście z tym walczyć i to do czego w ogóle zostaliście powołani. Pozycja radnego najwyraźniej spowodowała, że raptownie jesteście ponad to wierząc, że macie mandat do mówienia nam jak mamy się prowadzić. Za daleko się zagalopowaliście, ojj za daleko.
Do tego typu sytuacji prowadzi państwo maximum. Państwo, któremu ubzdurało się, że wszystko wie lepiej, i takie, które musi ściśle regulować życie jego obywateli w każdej dziedzinie, żeby uzasadnić sens swojego istnienia. Państwo, którego miasta wielkości Gdańska mają parokrotnie więcej radnych niż olbrzymy typu Los Angeles.
„Wszystko w ramach państwa, nic poza państwem, nic przeciw państwu” – czy ktoś z was kojarzy skąd ten cytat? No, to teraz przesłuchajcie sobie niektórych radnych i ich wypowiedzi. Zdaję sobie sprawę, że jestem tu pewnie w mniejszości. Przestało mnie już dziwić też to, że często jestem jednym z nielicznych, którzy w obietnicach wyborczych szukają pozycji „czego ci nie zabiorę”, zamiast „co ci dam”. Czasem wydaje mi się, że chyba zwyczajnie wyklułem się nie w tej epoce.
Ale cóż poradzę na to, że mam alergię na Kapitana Państwo zbyt głęboko wchodzącego w naszej życia.