Tytułem wprowadzenia, na początek nieco informacji o miejscu opisanych niżej zdarzeń. Jednym z najistotniejszych elementów długotrwałego procesu odrestaurowania po zniszczeniach wojennych Dworu Artusa (innymi słowy: pałacu wodza Celtów – symbolicznego w literaturze i sztuce filmowej króla Artura), była odbudowa fenomenu wśród europejskich, zabytkowych pieców – Wielkiego Pieca.
Wzniesiony w latach 1545-46 przez mistrza Georga Stelzenera piec, często nazywany był „królem wszystkich pieców”. Był i jest najwyższym (obecnie jego wysokość liczy 10 m 64 cm) piecem na Starym Kontynencie. Warto nadmienić, iż stosownie do konserwatorskiego nazewnictwa, przywrócenie go po latach nieobecności, prawidłowo należy określać pojęciem „odbudowa”, a nie jak się zdarza – pojęciem „rekonstrukcja”. Albowiem wojenny kataklizm przetrwała „lwia część” zabytku. 480 kafli różnej wielkości, w różnym stanie zachowania, po rozbiórce pieca w 1943 roku przez niemieckich konserwatorów, poukrywane poza Gdańskiem. Część trafiła w 1945 roku w prywatne ręce i ich odzyskiwanie należy do odrębnej relacji. Do potrzebnej, udokumentowanej grupy 583 kafli, stosunkowo niewielką, brakująca ilość zrekonstruował artysta-„czarodziej ceramiki”, prof. Henryk Lula.
Sam piec, poza wielkością, wyróżniał się niezwykle sugestywnym, przejrzystym programem ideowym. Poprzez sportretowanych na kaflach znanych europejskich władców, zarówno katolickich, jak i protestanckich, zestawionych blisko siebie, sugerowano oglądającym możliwość bezkonfliktowego współistnienia pomiędzy nimi (z korzyścią dla międzynarodowych kontaktów handlowych), a polskim władcom akceptację różnorodnych wyznań w grodzie nad Motławą.
Inicjatorem arcytrudnego przedsięwzięcia odbudowy i prowadzącym merytorycznie jego realizację, był ówczesny Wojewódzki Konserwator Zabytków w Gdańsku – dr inż. arch. Marcin Gawlicki. Wielkie wyzwanie podjęto w 1993 roku.
Kompleksowy program odbudowy obejmował wielorakie działania. Zgromadzenie w Muzeum Historii Miasta Gdańska (inwestor) przechowywanych w kilku muzeach, oryginalnych kafli, poddanie ich zabiegom konserwatorskim, wypalenie brakujących, powołanie komisji ekspertów pod przewodnictwem dr. M. Gawlickiego (historycy sztuki, konserwatorzy, historycy, muzealnicy, później dokooptowani wykonawcy), zaprojektowanie bezinwazyjnego, nie szkodzącego kaflom sposobu ich montażu (odstąpiono od tradycyjnej zduńskiej metody z użyciem mokrej gliny jako spoiwa), wyłonienie specjalistycznej firmy, wprowadzającej w życie zaplanowane działania).
Do odtworzenia pieca zastosowano niezwykle nowatorskie, bezpieczne rozwiązanie, polegające na skonstruowaniu metalowego stelażu, w który – jak szuflady do sekretery – wsuwano kolejne kafle, oprawione w specjalne, metalowe ramki. Tym sposobem powstało puste wnętrze pieca (umożliwiające wchodzenie do środka), samemu obiektowi umniejszono poważnego ciężaru, a wsunięcie w ramkach kafli umożliwia kontrolę ich przechowania i szybki demontaż na wypadek pojawienia się groźnych dla zabytku okoliczności.
W trakcie regularnych i częstych narad komisji, osiągniętą zgodność poglądów i opinii zmąciło tylko jedno – jak się okazało – mocno kontrowersyjne zagadnienie powrotu na kamienny cokół zachowanej, zabytkowej, marmurowej płyciny z wizerunkiem Dyla Sowizdrzała, niemieckiego, średniowiecznego ludowego wesołka, którego rubaszne dowcipy stały się tematami wielu opowieści krążących po całej Europie. Polskie imię sławnego dowcipnisia jest tłumaczeniem z niemieckiego: Till Eulenspigel, czyli sowa i zwierciadło – nazwy atrybutów towarzyszących mu w jego licznych wędrówkach i krotochwilach, będących także jego znakami rozpoznawczymi. Trzeba przy tym zaznaczyć, iż niemieckie nazwy obu atrybutów zestawione razem, w czasach domniemanej działalności Dyla mogły wyrażać również niewybredne hasło: „pocałuj mnie w d…”. Tak też nieznany twórca przedstawił kawalarza na będącej przedmiotem żywego sporu płaskorzeźbie, na której śmieszek bezceremonialnie opuściwszy spodnie, przygląda się swojej obnażonej, dolnej części pleców za pomocą trzymanego w ręku lusterka.
Większość debatujących ekspertów nieustępliwie trwała przy najbardziej ortodoksyjnej formule odbudowy, z użyciem jedynie i wyłącznie kafli. Płycinę z Dylem traktowano jako późniejszą inicjatywę, mało wyszukaną, ludyczną i nie zasługującą na sąsiedztwo przy szlachetnych, prawdziwych dziełach ceramicznej sztuki, za jakie powszechnie uznawano przygotowane przez G. Stelzenera kafle. Nie trafiały do przekonania większości członków komisji uzasadnienia historyków i muzealników wskazujących na niezwykłą rolę postaci Dyla Sowizdrzała w Dworze Artusa. Gdański pałac był przecież sławną w całej Europie siedzibą gdańskich elit, które zrzeszone w bractwach, przez stulecia spotykały się w jego wnętrzu, podejmując znamienitych gości (poza polskimi władcami, dla których Dwór stanowił mimo swojej okazałości zbyt „niskie progi”) z całego królestwa i całego kontynentu.
Charakterystykę jego działalności, najkrócej i najtrafniej oddał Wiktor Gomulicki w swoim poemacie „Pieśń o Gdańsku”:
„( …) Wrzątkiem uczt kipiał Dwór Artusa;
Huczały pieśni i wiwaty,
Lamp płomień złocił biel obrusa, (…)”
A do tradycji rezydencji Bractw należało w czasie uczt, po pierwszych kolejkach przedniego wina i piwa (spożywanie mocniejszego, działającego zbyt szybko alkoholu było zabronione), zapraszanie bawiących pierwszy raz w Gdańsku przybyszów do zmierzenia ramionami szerokości cokołu ogromnego pieca. Wtedy, w trakcie takiej – wydawałoby się nieskomplikowanej próby – rozochoceni goście, pochyleni, zbyt późno orientowali się o bliskim kontakcie ust z sąsiadującymi nagimi plecami postaci ze środkowej części cokołu. W zależności od temperamentu, jedni obrażali się, inni rozweseleni przyjmowali konwencję „męskiej” rozrywki. Tak, czy owak, kończyło się na rozszyfrowaniu „całowanej” figury i na następnych wypitych toastach.
Niewątpliwie psikus z wesołkiem nie był jedyny. W zależności od poczucia humoru i rodzaju uczestników biesiad, zakres stosowanych niespodzianek i krotochwil był spory. Dyl wszakże należał do stałego rytuału w Dworze Artusa. Był jego właściwością, stałym punktem programu i stanowił pewnego rodzaju inicjację gościa wśród rozweselonych ucztujących. Ale też kontakt z Dylem mógł mieć zastosowanie praktyczne. Niewykluczone, iż w ten sposób rozszyfrowywano osobowość potencjalnych partnerów w przyszłych interesach. A jaka była dalsza refleksja „przetestowanych” przybyszów? O przygodzie z piecem pamiętali długo już po powrocie do swojej miejscowości i kraju, dzieląc się wrażeniami.
Tymczasem większość szacownego grona ekspertów, usztywniając swój punkt widzenia, wnioskowała o umieszczenie zabytkowej płaskorzeźby, co najwyżej w osobnej gablocie, obok pieca. Tym samym uległaby przerwaniu – nie tylko w sposób symboliczny – część żywej tradycji Dworu, ugruntowanej wieloletnią „praktyką” i niepisanym „regulaminem zabaw” gospodarzy gmachu. Więcej. Dla uzasadnienia przytoczonego stanowiska wskazywano na szczegóły ubioru Dyla, datując je z pełnym przekonaniem na dziewiętnaste stulecie, a zatem na okres przynależności Gdańska do królestwa pruskiego. Autorytatywnie podkreślano, iż płycina została z pełną premedytacją umieszczona w taki sposób, by błazen z gołymi „plecami” zasłaniał usytuowany w tym miejscu kafel z herbem polskiego króla Zygmunta I Starego, a tym samym godłem Rzeczypospolitej. Zdaniem ekspertów wyraźna wymowa tego posunięcia sprowadzała się do spostponowania majestatu upadłej Polski.
Sprawa lokalizacji Dyla Sowizdrzała wydawała się przesądzona!
Na szczęście, obaj z dr. M. Gawlickim pamiętaliśmy o encyklopedycznej wiedzy prof. Andrzeja Januszajtisa, wszechstronnego i dogłębnego znawcy dziejów naszego miasta. Profesor z uwagą śledzący postęp prac w Dworze Artusa, jak zwykle dosłownie pospieszył z pomocą. Ku niemałej konsternacji eksperckiego gremium, na kolejną naradę dostarczył dwie publikacje:
- jedną anonimowego autora pod tytułem „A Particular DESCRIPTION of the City of Dantzick”, wydaną w Londynie w 1734 roku, w której wspomina się na stronach 14 i 25 pobyt w Gdańsku i kawał z Dylem
- drugą, niemiecką pozycję „Altpreußische Monatshefte” XI / 1874, przytaczającą wydaną w 1729 roku publikację autorstwa dr Babucke „Die Provinz Preussen in einem Cours und Reisehandbuch von 1729”, który na stronie 74 potwierdza obecność płaskorzeźby na cokole pieca.
Oba wydawnictwa, z dwóch różnych krajów, niezależnie, czarno na białym udowodniły obecność Dyla na piecu w 1. poł. XVIII wieku. Oba zburzyły dotychczasowy upór większości członków komisji i wygłoszone opinie datujące pojawienie się płyciny na XIX-te stulecie.
W tym miejscu, również należy przypomnieć dywagacje niektórych członków komisji na temat datacji ubioru Dyla Sowizdrzała, konsekwentnie lokując jego inaugurację na piecu na dziewiętnasty wiek. Tymczasem uwieczniony strój mógł być noszony w różnych stuleciach: szesnastym, siedemnastym, osiemnastym. Daty umieszczone w ww. wydawnictwach przesądziły o powrocie wizerunku na dawne należne mu miejsce. Jednak nie obyło się bez pewnego rodzaju patriotycznego kompromisu, z małą „szkodą” dla dawnego „obrzędu”. Płaskorzeźba ostatecznie została lekko obniżona, odsłaniając w całości herb polskiego władcy, stąd usta obecnie próbującego zmierzyć szerokość cokołu nie stykają się już z „walorami” Dyla.
I taki wynik wyjaśnionego sporu ujrzeli goście 21 kwietnia 1995 roku, licznie przybyli na uroczystość prezentacji odbudowanego Wielkiego Pieca, świetnego sukcesu wielomiesięcznej pracy licznych polskich specjalistów i wykonawców.
- przeczytaj: Dwór Artusa
Przytoczone polemiki wywołały moje zainteresowanie osobą samego Dyla Sowizdrzała, jego obecnością w Dworze Artusa. Z literatury wiadomo, iż podania o tym wesołku, które przekazywano sobie najwcześniej we wsiach i miejscowościach niemieckiego Brunszwiku pojawiły się w średniowieczu. Ich bohater jakoby miał urodzić się w 1300 roku w Kneitlingen am Elm w Saksonii, a zmarł w 1350 roku w Mölln, położonym niedaleko na południe od Lubeki. Figle i spryt Dyla, wędrownego rzemieślnika, stały się świetnym panaceum na codzienną ciężką pracę i szarzyznę dnia codziennego wielu poddanych w feudalnym systemie. Rozweselały i podnosiły na duchu. Nic dziwnego że rozpowszechniły się i ugruntowały także w późniejszych, już nowych czasach, na następne stulecia. Weszły na stałe do niemieckiej kultury.
Mogłem to sam sprawdzić odwiedzając 15 stycznia 2010 roku Mölln. Małe miasteczko z urokliwą zabytkową starówką, pomnikiem-fontanną Dyla Sowizdrzała, jego symbolicznym grobowcem przy starym kościele św. Mikołaja, z muzeum jemu poświęconym i zasobną biblioteką na jego temat. Ciekawa, zgromadzona dokumentacja utrwala przekazy z festynów ulicznych, jakie organizuje się w wielu niemieckich miastach na część średniowiecznego wesołka. Popularność coraz liczniejszych gawęd i rosnący krąg odbiorców pobudziły niemieckich edytorów, którzy (wykorzystując najnowszy, efektywny wynalazek Johanna Gutenberga) prawdopodobnie ok. 1500 roku wypuścili pierwsze wydanie zebranych opowiadań. Niedługo potem, w 1515 roku wydrukowano następne, szeroko rozpowszechnione w Niemczech i zachowane do dziś.
Na ziemiach polskich – należy domniemywać – najwcześniej ustne relacje o Dylu pojawiły się w wielokulturowym Gdańsku, przywożone przez licznych kupców i załogi statków. Bowiem niemieckojęzyczny gród nad Motławą, leżący na skrzyżowaniu głównych europejskich szlaków handlowych, z mieszkańcami powiązanymi z kulturą niemiecką chłonął wszystkie nowinki i ploteczki. Wkrótce pojawiły się lokalne opowieści o pobycie Dyla w samym Gdańsku i o jego tutejszych wyczynach. Opublikowanie niemieckich książek o naszym bohaterze na pewno podniosło jego pozycję „społecznego” idola. Został też zaakceptowany i przez gdańskie elity, skoro zdecydowano o trwałym umieszczeniu jego wizerunku w najbardziej reprezentacyjnym „klubie” miasta i jednym z najpopularniejszych w Europie.
Kiedy do tego doszło? Niewykluczone, że po ukazaniu się drugiego wydania z ok. 1515 roku. Zamocowanie płyciny na piecu mogło zbiec się z przygotowaniami miasta do zapowiedzianego na 1552 rok przyjazdu króla Zygmunta II Augusta z liczną świtą. Starania o jak najwystawniejsze przyjęcie monarchy, uruchomiły wiele prac w Gdańsku. M.in. przekształcono surową, gotycką fasadę Dworu Artusa na bogatszą, renesansową. Pomyślano również o różnych atrakcjach (paradnych bramach, iluminacjach domów, fajerwerkach, ulicznych zabawach itp.) czekających na spodziewanych licznych gości i mieszkańców, w tym i w Dworze Artusa dla towarzyszącym władcy notabli. Może nawet umieszczając w widocznym miejscu, już europejskiego kawalarza, chciano w ten sposób zapewnić o znajomości aktualnych „przebojów” wydawniczych.
Tymczasem i w innych polskich miastach zasiedlonych w dużej mierze przez niemieckie mieszczaństwo, korzystające z niemieckiej kultury, rosło zainteresowanie wieściami o przypadkach Dyla. Pewnie dlatego badacze kultury europejskiej wskazują, iż najszybciej i najszerzej opowieści o Dylu poza Niemcami rozeszły się w Polsce. Widomym znakiem tej popularności było, po przetłumaczeniu na język polski, wydanie już ok. 1530 roku niemieckiego pierwowzoru pod polskim tytułem „Sownarciadłko”. Wobec rosnącego popytu, 10 lat później, ok. 1540 roku ukazał się nowy przekład. W tym miejscu, z powodu skąpych polskich archiwalnych przekazów, uległem pokusie poluzowania wodzów historycznej fantazji. Czemu nie? Moim usprawiedliwieniem jest udzielająca się żywa wyobraźnia występujących w poniższym wywodzie polskich bohaterów, dzisiaj powiedzielibyśmy – ponadczasowych, wybornych satyryków.
Jestem przekonany, iż polskie tłumaczenia dotarły i na polski dwór królewski na Wawelu. A tutaj najpewniej wpadły w ręce najpopularniejszej w Krakowie postaci z otoczenia króla Zygmunta II Augusta – jego trefnisia Stańczyka (ok. 1480 – 1560). Kto wie, czy zapoznając się z figlami sztandarowego europejskiego dowcipnisia, nie zastanawiał się nad wykorzystaniem niektórych z nich? Rozwaga raczej odwodzi od tego przypuszczenia. Przaśne, a nierzadko i nawet zatrącające o prymitywizm dowcipy Dyla, musiały być traktowane przez Stańczyka raczej jako obyczajowe ciekawostki z życia zachodnich sąsiadów. Błyskotliwy, wyrafinowany i charakteryzujący się ciętym językiem styl Stańczyka, przesiąkniętego dworską kulturą, świetnie obznajomionego z wyszukaną europejską kuchnią polityczną, daleki był od li tylko ludycznych cech postępowania „kolegi”.
Niewykluczone, że Stańczyk, ulubieniec monarchy, który zwłaszcza po śmierci ukochanej żony Barbary nie mógł się bez niego obejść, towarzyszył władcy podczas wizyty w Gdańsku. Królewski orszak przybył do miasta 6 lat po zbudowaniu pieca, 8 lipca 1552 roku i goście pozostali do 1 września. Wjechał tutaj także ze swoimi uczniami, młodymi Andrzejem i Łukaszem Górkami, Mikołaj Rej. Jest pewne, że zwiedzili Dwór Artusa, ponieważ zachował się oryginalny wpis do honorowej, pamiątkowej księgi Bractwa św. Rajnolda, opatrzony podpisami M. Reja i obu Górków, datowany na rok 1552 i dzień Marii Magdaleny, czyli wg kalendarza liturgicznego – 22 lipca. Niemożliwe, aby pominęli płaskorzeźbę z Dylem.
Kontynuując przypuszczenia, należy przyjąć za wielce prawdopodobne spotkania sławnego pisarza z królem i dworakami, a więc i ze Stańczykiem, którego przecież wielokrotnie cytował w swoich dziełach. Fantazjując, można sobie wyobrazić biesiady dwóch czołowych polskich żartownisi, Reja z królewskim trefnisiem, ich wizyty w Dworze Artusa i pogawędki o krotochwilach zachodniego wesołka. Można przypuścić, iż opowieści te zostały dobrze zapamiętane przez wielkiego pisarza, skoro dziesięć lat później, w 1562 roku opublikował w swoich „Figlikach” sporo pozbieranych z różnych źródeł anegdot o „Sowiźrzale”.
A Wielki Piec? Odbudowa „króla wszystkich pieców” zyskała wysoką opinię w wielu specjalistycznych środowiskach i w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wiceminister Generalny Konserwator Zabytków przyznał Muzeum Historii Miasta Gdańska (inwestorowi) najwyższą nagrodę, jaką wręczono w 1996 roku w Konkursie na Wydarzenie Muzealne Roku 1995 – konserwatorskie „Grand Prix”.
Literatura:
- Kilarska. E., W przededniu odbudowy pieca w Dworze Artusa w Gdańsku, w: Porta Aurea. Rocznik T.1, Rocznik Zakładu Historii Sztuki Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 1972.
- Krzyżanowski J., Historia literatury polskiej, Warszawa 1953.
- Poksińska M., Renesansowy piec w Dworze Artusa w Gdańsku, w : Dwór Artusa w Gdańsku. Sztuka i sztuka konserwacji, pod red. Grzybkowska T. Talbierska J., Gdańsk 2002.
- Samp J., Gdańsk prawie nie znany, Gdańsk 1993.
- Samp J., Legendy gdańskie, Gdańsk 2000.