Oszacowania paleodemograficzne, obejmujące okres od około 50 tysięcy lat temu, kiedy homo sapiens zaczął niczym nieskrępowane panowanie na Ziemi, określają liczbę ludzi żyjących do tej pory na naszej planecie na około 100 miliardów. Całkiem sporo, wydawać by się mogło, że to rój niczym stado szarańczy. Gdyby jednak ustawić obok siebie każdego osobnika w kwadracie o boku jednego metra, wszyscy zmieściliby się na obszarze ograniczonym Wisłą, Bugiem i północno-wschodnimi granicami Polski. Obecnie planetę zamieszkuje około 7 miliardów ludzi. Wracając do wcześniejszego porównania, tym razem wszyscy oni zmieściliby się w kwadracie o boku 85 km. W obu przypadkach łatwo zauważyć, że co jak co, ale w skali planety ludzka populacja wciąż jest mało znaczącym pyłkiem. Skąd więc kasandryczne głosy o postępującym przeludnieniu i związaną z nim wizją powszechnego głodu?Źródło WikimediaRoczna produkcja żywności (zboża, ziemniaki, buraki, trzcina cukrowa, mięso, ryby, wszystko) na Ziemi to około 3 miliardy ton, z czego wg ostrożnych szacunków FAO aż 1/3 jest marnowana. Daje to produkcję około 300 kg żywności rocznie na jednego mieszkańca globu włącznie z niemowlakami. Co ciekawe, w tej liczbie udział mórz i oceanów oscyluje zaledwie wokół kilkunastu procent. To mało, zważywszy że zajmują one 3/4 powierzchni planety. Z tej liczby około 7% powierzchni mórz i oceanów (80-krotnie więcej od powierzchni Polski) można dość łatwo wykorzystać do stałej uprawy roślin i hodowli zwierząt wodnych. Zwierzęta morskie są fantastycznym i ekonomicznym źródłem pożywienia, zwłaszcza gdy przeliczymy ilość zużytej paszy na jednostkę wagi ciała (podziękujmy sile wyporu). Rachunki specjalistów mówią też, że z jednostki powierzchni oceanu można uzyskać nawet 10 razy więcej białka, niż z odpowiadającej mu powierzchni zasiewów lądowych, i to przy nawet kilkukrotnie niższych kosztach! Na początku wiązałoby się to z drogimi inwestycjami, ale szybko zwróciłyby się, gdyż ludzie jeść muszą, stały rynek zbytu jest tu więc w pełni zagwarantowany. Wydaje się, że największym problemem nie jest to czy Ziemia jest w stanie nas wykarmić, bo potencjał ma ogromny, co najmniej kilkukrotnie przekraczający zapotrzebowanie aktualnych 7 miliardów istot. Problemem jest to, czy jako gatunek jesteśmy w stanie racjonalnie wykorzystywać i rozdzielać istniejące zasoby.

Wyżywienie ludzkości w skali najbliższych dziesięcioleci nie jest problemem stricte agronomicznym. To problem przede wszystkim polityczny. Czy realnie istniejący głód potraktujemy w kategoriach globalnych, czy też będzie on wciąż zjawiskiem lokalnym, gdzie każde państwo radzi sobie (albo nie radzi) po swojemu. Ten marnowany co roku bilion kilogramów załatwiłby z nawiązką kwestię głodu w Afryce o ile umówimy się, że ratując życie np. Somalijczykom nie musimy serwować wykwintnych dań w stylu europejskim, a na czas klęski urodzaju lub suszy zapewnić tylko podstawowe ilości białka roślinnego, zwierzęcego oraz wody. Ci biedni ludzie zjedliby też z pewnością tak piętnowaną żywność GMO, bo przecież doraźny fakt uratowania życia jest znacznie ważniejszy od potencjalnych kłopotów zdrowotnych wynikających z konsumpcji żywności modyfikowanej genetycznie. Poza tym w bogatej Ameryce i Europie „pożera się” miliardy trujących hamburgerów, panierowanych kurczaków mutantów i innej chemii, i jakoś nikt nie protestuje. Szkoda też, że wysoko zmechanizowane i wydajne rolnictwo krajów rozwiniętych nagminnie pozwala sobie na celowe zaniżanie lub nawet niszczenie plonów, aby zachować państwowe dopłaty i subwencje, a przy okazji sztucznie regulować podaż towaru na rynku, utrzymując w ten sposób jego cenę na stabilnym poziomie. Smutne jest też, że nawet rozdawnictwo żywności jest często przez fiskusa traktowane jak wykroczenie na zasadzie jak nie opodatkowane, to nielegalne.

W sytuacji konieczności uruchomienia rezerw i rozpoczęcia produkcji na obszarach do tej pory nie wykorzystywanych, istotna byłaby też zmiana nawyków żywieniowych i składu dotychczasowego menu. Można domniemywać, że stary dobry schabowy, czy wątróbka stałyby się drogimi rarytasami. Ale lubiący ryby i morskie robactwo (w tym niżej podpisany) byliby z pewnością uszczęśliwieni. Zresztą, gdy głód zagląda do żołądka, człowiek je co jest i nie marudzi. Taki pożyteczny atawizm, oparty na naturalnym instynkcie przetrwania. Wydaje się, że kwestia wyżywienia rosnącej ludzkiej populacji nie powinna być pożywką dla czarnowidzącej demagogii, domagającej się ograniczenia rozmnażania i odgórnie sterowanej depopulacji, a inspiracją dla globalnych akcji politycznych, gdzie w imię wspólnego dobra rozwiązuje się realne problemy, realnych ludzi, w realnym czasie i przestrzeni. Zasoby i potencjał jak widać są, trzeba je umiejętnie wykorzystać.

One thought on “Optymistycznie w kwestii wyżywienia ludzkości

  • Prawda jest taka że straszenie głodem ludzkości powoduje szybsze przebicie się przez mózgi łatwowiernych o wprowadzenie upraw GMO. Brak żywności nie istnieje to tylko straszak. Dziwne że ostatnio (od roku) pozamykano także pompy z ujęciami wód pitnych.

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.