Ustalenia szczytu w Brukseli są zamachem na suwerenność Polski i początkiem neomarksistowskiej federalizacji Europy rękami Merkel i Putina – w sobotę w PolskieRadio24 komentował Antoni Macierewicz równolegle z głosowaniem ziobrystów nad wyjściem z rządu.
Tak więc ustami najbliższego z bliskich prezes PIS Jarosław Kaczyński dał ewidentny sygnał, co w istocie myśli o tak zwanym sukcesie negocjacyjnym Morawieckiego. Już bezcenna wydaje się sama reakcja nadwornych komentatorów Zjednoczonej Prawicy na antenie tej stacji po słowach byłego szefa MON i likwidatora WSI. Jowialny Tadeusz Płużański zdaje się, że potrzebował soli. A lew publicystyki Wojciech Reszczyński gwałtownie szukał drogi ucieczki sprzed mikrofonu.
Zamieszanie zrozumiałe, bo 48 godzin wcześniej król osobiście odtrąbił wielki sukces międzynarodowy używając jednoznacznych sformułowań, które Solidarna Polska i Konfederacja zgodnie zdeptały. Argumenty Macierewicza były tylko tego kalką, ale ich znaczenie w przestrzeni polityki nabiera absolutnie nowej treści i siły. Rzecz jasna, że groźba veta nad europejskim budżetem Polski i Węgier oraz gwałtowne spotkania ich liderów przed 10 grudnia były dla świadomego obserwatora tylko efektownym wywijaniem szabelką na potrzeby własnego elektoratu.
Europa to nie jest projekt pięcio-, dziesięcio-, a nawet dwudziestoletni. Jej federalizację jako kolejny mix ideologiczno-geopolityczny zasiali wizjonerzy kreujący na swoje potrzeby w perspektywie Marksa, Stalina, potem Merkel, Putina czy Kaczyńskiego, zamieniając wojny krzyżowe na bardziej cywilizacyjnego globalnego asa. Nawet dzisiejsze LGBT jest powrotem do ścieżki upadku Hellady, starożytnego Rzymu i narodzin chrześcijaństwa. Żenujące, że usilne próby tego kolejnego w dziejach ludzkości usankcjonowania obyczajowego rozpasania dokonują ludzie Kościoła Katolickiego, na którego autorytecie oparł swoją filozofię władzy obóz Zjednoczonej Prawicy. Polska mierzy się w tym z niczym nowymi dla świata przesileniami, ale nic nie zmieni faktu, że nasza narodowa mentalność pomaga silniejszym i bogatszym kontynuować wobec nas politykę ekonomicznych rozbiorów.
Wybór w USA Joe Bidena nie zmieni faktu, że wizja śp. Lecha Kaczyńskiego Trójmorza jako równoważnika dla europejskich kleszczów Niemiec i Rosji będzie realizowana. Kongres właśnie dopompował tę inicjatywę, bo jest ona zbieżna z interesami nie tylko tego kraju. Izrael. Tam Jarosław Kaczyński czerpie wielkie wsparcie. Tam pojechała Beata Szydło z doradcami D. Trumpa na pierwsze zagraniczne spotkanie po zwycięskich wyborach 2015. Stąd PIS mógł wówczas sprzeciwić się życzeniom Watykanu o przyjęcie arabskich uchodźców do kraju. Ustępująca za chwilę Merkel musiała mieć wtedy wielkie przekonanie co do wpływów Papieża nad Wisłą, skoro przyjmowała do siebie takie hordy dzieci Mahometa. Arabski kontyngent na choćby kaszubskiej wsi to byłaby jazda po nas mediów wielkiego i małego świata. Dziś można zadać sobie pytanie, czy zastąpienie islamistów milionami robotników z historycznie nieżyczliwej nam Ukrainy już powoli nie wychodzi nam bokiem. Wariant ów jest w jaskrawej sprzeczności ekonomicznej z zapowiedziami pogoni za wyższymi dochodami Polaków, co najprościej czyni się obniżaniem podatków i kosztów uzyskania pracy, a nie sprowadzaniem cudzoziemców, dla których nasza minimalna pensja jest zawrotnym dochodem.
W ekonomii nie ma miejsca na stan zawieszenia. Epidemia nawet gdyby nie chciała, to wykreowała potężny gospodarczy kryzys. Czesi w takich sytuacjach już dawno odsyłali obcych do domu, bankowe stopy procentowe obniżyli do zera i zapowiedzieli maksymalną obniżkę podatków. U nas odwrotnie. A ubogi sektor publiczny ma nawet wstrzymane premie, trzynastki i inne dodatki, bo ktoś musi ponieść koszty walki z pandemią – jak wyjaśnia rząd, który usilnie zastanawia się, z czego może jeszcze wyciąć, by kontynuować politykę bezrefleksyjnego rozdawnictwa w tak biednym kraju. Przeciętnego Niemca nie interesuje dochód narodowy brutto, choć każdy potomek Bismarcka uwielbia liczby, statystyki i porównania. Przeciętnego Niemca interesuje jednak, ile Merkel da mu do kieszeni i ile razy do roku poleci do ciepłych krajów. Polska, jak ogłosił niedawno ranking Unii Europejskiej w realnej comiesięcznej średniej pensji mieszkańca spadła o dwa miejsca na sam dolny szczyt tej tabeli. Nic dziwnego, że propaganda sukcesu ZP czyni z TVP Kurskiego i pozostałych sprzyjających mediów jeszcze większą groteskę. Jacek Karnowski, Magda Ogórek, Michał Rachoń i dalsze tło właśnie dochodzą powoli, że realia kłócą się z ich głoszonym słowem.
Jest oczywiste, że kraj od dekad nakręcony na budowę dobrobytu zachodniego sąsiada ma ograniczone pole manewru. Kaczyński ma rozłożonego niemałego pasjansa. Za słowami Macierewicza może kryć się chęć Polexitu, realnego tylko wtedy, gdy Polska nie tylko się poczuje, ale będzie przywódcą układu polityczno-ekonomicznego we wschodnio-południowej strefie do Morza Śródziemnego. Na razie jednak śmietnik własnego podwórka niechętnie daje się uprzątnąć. Rokosz metropolii i ruchy Tuska z Lempart będą coraz wyraźniejsze. Niedawny sygnał mniejszości niemieckiej w Gdańsku o autonomię w granicach dawnego Wolnego Miasta z podobnymi przywilejami w połączeniu z symbolicznym nadaniem przez prezydent Aleksandrę Dulkiewicz nazwy miejskiego tramwaju imieniem donosiciela UB, fotoreportera komunistycznych mediów Zbigniewa Kosycarza, pokazuje, co my tutaj od roku 1945 w rzeczywistości mamy.
Reforma mediów jest tak samo ważna jak sądów, służb mundurowych czy prokuratury. Zakup przez ORLEN od bawarskiej rodziny setek tytułów internetowo-prasowych jest kolejnym sygnałem, że Jarosław Kaczyński przetasował nowe rozdanie, gdzie OBAJTEKPRESSE ma spełniać rolę propagandowego żądła, który po części osłabia telewizję Kurskiego, czyli Solidarną Polskę. Z drugiej strony prezydent wprowadził właśnie do likwidowanej niebawem Rady Mediów Narodowych komunistycznego dziadygę Roberta Kwiatkowskiego. Niektórzy nie odbierają tego jak zabieg kosmetyczny, tylko deal PIS z czerwonymi zmierzający do przejęcia kanałów i wpływów Platformy Obywatelskiej. To może oznaczać, że bohater kościelnej afery Stella Maris z udziałem lewicy, Marek Formela, i kolega Jacka Kurskiego, ma duże szanse na fotel szefa gdańskiej telewizji. Nie zmieni to faktu, że byt lokalnych mediów i mieszkańców Pomorza jest w rękach obcojęzycznych developerów, więc każda inwestycja publiczna tutaj w swej taniości nadal będzie bardzo droga. Dulkiewicz, póki rządzi Kaczyński, musi kontestować i zabiegać o pieniądze z Unii.
A Niemcy nie robią tu nic jak sprawdzoną metodą biznesy budowlane w upadłej Hiszpanii, Włoszech, Grecji czy Portugalii. Jeśli dziś pompują tam kasę, to na pewno nie swoją. I na pewno, licząc przyszłe zyski, w żadnej mierze nie roją. Gdańsk, Warszawa i kolejne polskie metropolie jawią się azylami wolności. Orban z Budapesztem ma tę samą zagwozdkę wzmocnioną połączeniem sił prezydentów obydwu stolic. To wyraźny sygnał, że Węgry też już tłuką się w bitwie o neomarksistowską Europę. Kaczyński po 5 latach widzi, że jego dotychczasowe metody, ludzie i zasady się wypaliły. Ruch negocjacyjny w Brukseli poza puszczaniem dymnych zasłon, co ewidentnie pokazują słowa Antoniego Macierewicza, nastawia Polskę na zbliżające się zmiany. Jeśli wierzyć w walkę o resztki suwerenności ojczyzny, to los premiera jest już przesądzony.
Przy okazji uruchomił się gumowy wąż Jarosław Gowin, który zaproponował do rządu Kamysza. Bo go lubi i ceni. Gowin odkrył się więc paskudnie, bo Macierewicz wyraźnie dał sygnał od prezesa, że nowi partnerzy muszą mówić i myśleć jak koalicjant z SP. Wtedy nawet nie Kukiz, ale Konfederacja. Wtedy ludzie pokroju Kacpra Płażyńskiego z żoną, którzy w polskich sądach mierzą się z przyzwoleniem wyroków na zwierzęce traktowanie przez ociekającego szowinizmem Niemca. Czy wicepremier Kaczyński dla równowagi spuściłby z rządu Zbigniewa Ziobro i sam przejmie resort sprawiedliwości oraz nadzór nad jego iluzyrocznymi dotąd reformami. Kolorowy, ale jakże czerwony czynem i formami szef przeznaczonej do rozwiązania Rady Mediów Narodowych, Krzysztof Czabański, otworzy furtkę z ObajtekPresse do radykalnych zmian proporcji i jakości polskich mediów? Wybory za 3 lata. Jarosław Kaczyński nie ma czasu i miejsca na rozważania jak Donald Trump, bo jak widać słabo się opłaca. Musi odzyskać elektorat młodych i pokolenie 35/40-latków, które przejęła Konfederacja. Ta poza negacją trocinowego sukcesu premiera w Brukseli domaga się tego samego, co papież Franciszek – oczyszczenia z pedofilii i ludzi w sutannach PRL-owskich czasów. Ostatnie komentarze do zboczeń kolegów ojca Tadeusza Rydzyka właśnie odsunęły od Kościoła i wiary w Polsce kolejnych jego zwolenników. Wywiad Macierewicza dla PR24 to osobisty w istocie strzał prezesa PIS w Morawieckiego, to zapowiedź zwalcowania ustaleń ostatniego dwudniowego szczytu głosowaniem w polskim Parlamencie nad przyjęciem budżetu Unii na lata 2021/27. Tak to widzę. Bo sondażowe 30 procent poparcia, to powrót do POPIS-u, albo tango z lewicą. Jeśli Zjednoczona Prawica ma wybory wygrać, zgodne z kalendarzem czy nawet przedterminowe, musi najpierw rozstrzygnąć wojnę we własnym łonie. Rozejm to fikcja.
A gdyby upubliczniony w sobotę pogląd Macierewicza okazał się jedynie jego osobistą opinią, byłaby to wobec Kaczyńskiego zdrada. W ich przypadku logika to raczej wyklucza.
Krzysztof Mielewczyk