Strefa obywatelska

Czy Państwo też już zaczęli mówić „przed wojną”?

Czy Państwo też już zaczęli mówić „przed wojną”, odnosząc się do wydarzeń, które poprzedzały atak Rosji na Ukrainę? Kiedy słyszę ten zwrot w rozmowie, to jednak przez ułamek sekundy muszę się dobrze zastanowić: o jaką wojnę chodzi? Bo ta dziejąca się za naszą granicą wciąż nie mieści się w mojej głowie, choć na bieżąco śledzę jej przebieg.

Mam taką przypadłość, że pochłaniam wspomnienia i pamiętniki, najchętniej te dotyczące początków XX wieku i wybuchu wojen – pierwszej, która zaczynała się dosyć niewinnie w marszowy rytm wojskowych orkiestr i powiewających w uniesieniu meloników, i drugiej, która raz na zawsze zmiotła resztki belle époque z powierzchni ziemi. Wygrzebuję książki najczęściej na półkach sopockich antykwariatów, gdzie za śmieszną cenę można trafić na doskonałą lekturę.

Zaczytany w te starocie, wciąż zastanawiam się, w którym momencie historii jesteśmy? Czy to już sierpień 1939 roku? Wszak, zupełnie jak nasi dziadkowie, mamy podpisane wszelkie deklaracje zapewniające nam pomoc najsilniejszego mocarstwa w razie agresji.

A jaką rolę gramy w nowej sztuce, którą właśnie na scenie naszego życia zechciała wystawić pani Historia? Czy jesteśmy Węgrami, przyjmującymi z otwartymi sercami Polaków po katastrofie września? A może bardziej Francją, zachwycającą się na łamach gazet postawą dzielnych Polaków, tak bohatersko walczących z przytłaczającymi siłami wroga, ale na zachwytach kończącą?

Starożytni Rzymianie, którym czasami przypisujemy nadmierną mądrość, bo swoje sentencje zapisywali po łacinie i używanie ich dziś w oryginale czyni cytującego niemal automatycznie erudytą, mieli takie powiedzonko: historia vitae magistra est – sugerujące, jakoby minione dzieje miały nas czegokolwiek uczyć. Otóż niestety tak się nie dzieje, czego dowodzi sytuacja, w jakiej znajduje się od kilku tygodni Europa i świat. Zachwycony sobą człowiek kolejny raz popełnił wszystkie możliwe błędy prowadzące do katastrofy, jaką jest wojna.

Mam w ręku pamiętniki z 1939 roku. Warszawa, niszczona przez Niemców, opuszczona przez aliantów, bestialsko wykrwawiana dzień po dniu. A nie, przepraszam, może to jednak dzisiejsza gazeta donosząca o rosyjskiej rzezi w Buczy i dramacie Mariupola?
Warto czytać wspomnienia. W zależności od nastroju, czasem będą nas przerażały, czasem przeciwnie – uspokajały, gdy zrozumiemy nieuchronną powtarzalność ludzkich losów.

To, co łączy opisy niemal wszystkich autorów, układa się w logiczny proces opisany i omówiony przez naukowców zajmujących się analizowaniem reakcji człowieka na informację o chorobie nowotworowej lub śmierci kogoś bliskiego. Kolejno następują po sobie: szok, zaprzeczenie, złość i gniew, lęk, rozpacz, żal, pogodzenie się z sytuacją.

Zwyczajny człowiek, taki jak Państwo czy ja, wstający rano, biegnący do obowiązków, dbający o sprawy najbliższych, jest wobec dramatu wojny zupełnie bezbronny. I do kiedy to tylko możliwe, dopóki hałas spadających bomb nie przerwie normalności, wypiera jej nadejście.

Chociaż bardzo tego nie chcemy, wojna już nas dotyczy – miliony uchodźców znalazły w naszym kraju gościnę, a pośrednie efekty rosyjskiej agresji rezonują na portfele, bardzo mocno osłabiając siłę nabywczą złotówki. To konsekwencja faktu, że dla świata finansów Polska już stała się krajem frontowym i jako taki, podlega wysokiemu ryzyku inwestycyjnemu. Słowem, bankierzy wiedzą to, czego my czasami nie chcemy zrozumieć, od czego podświadomie uciekamy – wojna dzieje się naprawdę.

Wojciech Wężyk, Dziennik Bałtycki

Dodaj opinię lub komentarz.