W ostatnich dniach Rada Miasta Gdyni odrzuciła projekt uchwały obywatelskiej wprowadzającej bezpłatne przejazdy dla uczniów. To rezultat kilkumiesięcznej, oddolnej akcji zbierania podpisów rozpoczętej przez stowarzyszenie Inicjatywa Polska. Bezpłatne przejazdy zostały przegłosowane m.in. w Krakowie czy Warszawie, a sprawa nie ma specjalnych barw politycznych, gromadzi ludzi z różnych opcji – zarówno za, jak i przeciwko. W Gdańsku projekt zwolnienia uczniów szkół podstawowych i gimnazjalnych z opłat popiera ruch miejski Lepszy Gdańsk, podpisy zbierają zaś ludzie z różnych stron społecznego spektrum. Podczas majowej debaty lokalnych ugrupowań, przedstawiciele PO, PiS i Nowoczesnej mówili jednym głosem, wskazując na brak zapotrzebowania na podobne rozwiązanie. Zaskakująca koalicja, biorąc pod uwagę fakt, że sam program jest dość skromny budżetowo – ok 3-4 mln zł w skali roku, przy przeszło 300 mln wydanych na komunikację miejską samym 2017 roku. Z drugiej strony pozytywnie lub neutralnie o projekcie wypowiadali się poszczególni członkowie Rady Miasta. Czy gdyńskie NIE wpłynie na postawę gdańskich radnych?

Manchester, Hasselt, Melbourne, Barcelona, Boston, Baltimore, Cardiff, Toulouse, Porto Real, Tallin, Kraków, Mons, Miami, Warszawa – to tylko kilka miast, położonych w różnych krajach na rozmaitych kontynentach, o zróżnicowanej wielkości i bogactwie, które postanowiły poeksperymentować z bezpłatnymi przejazdami. Różne są te eksperymenty, od całkowitego zwolnienia z opłat (Tallin, do niedawna Hasselt), poprzez zwolnienia na niektórych liniach (Boston, Manchester i większość pozostałych), po określone grupy mieszkańców (np. osoby poniżej 18 roku życia – w Barcelonie). Jednym z powodów wprowadzania takich pilotażowych programów jest chęć sprawdzenia nowych rozwiązań komunikacyjnych w praktycznym działaniu i odpowiedzenie na pytanie: W jaki sposób kreowanie polityki transportowej wpływa na konkretne zachowania zbiorowości? Czy możemy na serio zmniejszyć ruch samochodowy, bez wprowadzania rozwiązań za pomocą kija? Pisząc „kij”, mam na myśli politykę niekonsekwentną np. likwidację miejsc postojowych, przy jednoczesnym podwyższaniu cen biletów. To ostatnie to raczej słaba zachęta do przesiadki z wygodnego samochodu.

bilet

Pytanie o komunikację publiczną jest o tyle zasadne, że wiele średnich i dużych miast europejskich boryka się z wyzwaniem wzrastającej liczby aut. Jak informuje portal Trójmiasto.pl: „Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w ciągu sześciu lat, od 2009 do 2015 r., liczba aut w Gdańsku na tysiąc mieszkańców wzrosła z ok. 471 do 552 pojazdów”. Należy zakładać, że ta liczba będzie rosnąć, co w zestawieniu ze zmniejszającą się ilością wolnej przestrzeni, będzie rodziło frustrację… i kolejne koszty. Już teraz mówi się o budowie parkingu wielopoziomowego za 21 mln zł w pobliżu Urzędu Marszałkowskiego. Dodajmy do tego fakt, że większość aut mieści się w kategorii starszej niż 10 lat. A zatem do perspektywy ciągłego zatłoczenia, dochodzi wątek ekologiczny. Zanieczyszczenie powietrza wpływa na nasze zdrowie i ogólną jakość życia – to banał, ale jakże często zapominany.

Naturalnie Gdańsk nie jest najbardziej zakorkowanym miastem w Polsce, a jeden skromny program społeczny, nie wywoła rewolucji. Co więcej, nie możemy być pewni, że ten lub inne programy będą miały decydujący wpływ na nawyki transportowe. W końcu, jak wskazują krytycy, ilu rodziców będzie gotowych zrezygnować z wygodnego podwożenia dzieci do szkół autami osobowymi? Odpowiedź brzmi: nie dowiemy się, dopóki nie sprawdzimy, a tego typu krytykanci wydają się gubić zasadniczy cel – zmianę myślenia o komunikacji zbiorowej. A że taka zmiana jest pilnie niezbędna, pokazuje ton dyskusji o transporcie w mieście. O autobusach i tramwajach rozmawiamy w kontekście kolejnych podwyżek cen biletów, nieudanych zabiegów w sprawie biletu metropolitalnego, coraz częstszych wypadków i protestów motorniczych. Z bardziej pozytywnych elementów dyskusji, pojawia się wątek tworzenia nowych linii. To właśnie imponujące inwestycje w rozwój linii komunikacyjnych prezentuje się jako główny sukces gdańskiego samorządu. Budowa nowych linii niesie jednak za sobą likwidację starych, co w niewielkim stopniu wpływa na wzrost popularności tej formy transportu. Można nawet zaryzykować tezę, że wytyczenie nowej trasy na Piecki Migowo, przy jednoczesnej rezygnacji z linii autobusowych, spowodowało większe opóźnienia i zatłoczenie tramwajów (co z tego, że świeżych i nowoczesnych). Ta niekonsekwencja (krok naprzód, krok wstecz) to niestety standard. Taka polityka nie pomaga w zmianie nawyków komunikacyjnych, potrzebujemy wielu równoległych bodźców i zachęt.

A zatem w projekcie „Dzieciaki bez biletów” element rozbicia blokady w rozmowie o tworzeniu programów społecznych skierowanych do słabszych grup mieszkańców, zdaje się ważniejszy od samego krótkotrwałego efektu. Programy można modyfikować, ulepszać, wycofywać i tworzyć nowe od podstaw, z kolei, zamknięcie debaty, jak to próbują robić niektórzy lokalni politycy (są ważniejsze wydatki, to marnotrawstwo, „populizm”), to o wiele głębszy problem wynikający z samej istoty myślenia o samorządzie. Modne podejście reprezentowane przez większość radnych i urzędników stanowi, że należy zajmować się budową dróg i chodników, ewentualnie obiektów muzealnych, ale w żadnym razie polityką społeczną. Polityka społeczna to zawsze balast, nigdy inwestycja – a przecież to nieprawda. Fakty są następujące: Zwolnienie z opłat ulży gdańskim rodzinom o słabszej pozycji materialnej, przede wszystkim samotnym rodzicom wyłączonym z programu 500+ i Karty Dużej Rodziny (lokalny program społeczny zwalniający z opłat za komunikację dla rodzin 3+). Jeżeli byłby to jedyny efekt tego programu, osiągnęlibyśmy już duży sukces. Kolejny krok do przodu to rozpoczęcie rozmowy o docelowym kształcie transportu w Gdańsku m.in. o kwestii dofinansowania komunikacji zbiorowej (czy 47% dopłaty z budżetu to nie za mało?), wyłączenia kolejnych grup (seniorzy), zmiany systemu biletowego (bilet elektroniczny i rezygnacja z usług kontrolerskich w obecnej formie). O to właśnie chodzi w projekcie „Dzieciaki bez biletów” – o doraźną pomoc i przełamanie polityki polegającej na „nieuchronnych” podwyżkach. I o debatę o przyszłości komunikacji zbiorowej.

Jędrzej Włodarczyk

2 thoughts on “Dzieciaki bez biletów

  • Ależ skupianie się na „budowie dróg i chodników” też jest elementem polityki społecznej. Jest to wspieranie posiadaczy samochodów, jest to decydowanie o kształcie miasta na wiele dziesiątek lat w przyszłość.
    Jak chyba w większości miast w Polsce włodarze chętnie podchwytują hasła o ekologii, transporcie zbiorowym, korzyściach z używania roweru, ale w praktyce gros polityki do drogi dla samochodów. Podobnie w Gdańsku. Niewątpliwym sukcesem jest sieć dróg rowerowych. Ale pozostałe działanie już wątpliwe… Parking przy Jana z Kolna, który powinien być wypełniony w 100%, ale jakoś nie jest, drogi szybkiego ruchu wciąż rozcinające śródmieście, PKM z osobnym biletem i brakiem informacji o odjazdach we Wrzeszczu, brak bus-pasów, brak szybkiego tramwaju, itp.
    A potem UM organizuje konferencję i się zastanawia „dlaczego mieszkańcy nie korzystają w większym stopniu z transportu publicznego”. Ano z tych samych powodów z których nie korzysta z niego prezydent i wiceprezydenci

    Odpowiedz
  • Bilet ulgowy kosztuje w najdroższym przypadku 52 zł, 10% 500+. Dla dwojga dzieci ta sama proporcja. Dla trojga 1500 z 500+, i darmowe bilety z karty dużej rodziny. Nie przesadzaj my, że rodzin na bilety nie stać. Przed wprowadzeniem 500+ rodziny dawały radę, teraz jest lżej. No tak! Ale skoro mają 500+ to wymagania są większe i wieksze. Oczekuje się wprowadzenia darmowych przejazdów, darmowych obiadkow, wyjść do kin i teatrów finansowanych przez jakiś budżet ds kultur i inne takie poronione pomysły. Przecież to są ogromne kwoty, lepiej żeby miasto wydało na remonty drog, chodników, lepsza infrastrukturę.

    Nie tak dawno dowiadywałam się co z darmowymi przejazdami dla Zasłużonych Dawców Przeszczepu, czyli osób które BEZINTERESOWANIE oddały dwukrotnie komórki macierzyste lub szpik kostny, lub organ za życia, j dostałam odpowiedź że był taki pomysł ale to są wielkie koszty, które trzeba byłoby zrekompensować podwyżka biletow. Tylko że do tej pory takich osób na CALA POLSKE jest na te chwile niecałe 1100, więc w Gdańsku ile? Z max 20. O jakich kosztach my tu rozmawiamy, skoro rozważa się kilkumilionowe straty związane z dojazdami dla dzieciaków.

    Nie podoba mi się, że wszędzie pojawiają sie bardzo rozszczeniowi rodzicem bo oni mają dziecko i im się teraz wszystko należy. Ale skoro zdecydowali się na potomka nie uwzględnili zmian w domowym budżecie? Jak na dziecko nie stać, to po prostu się go nie rodzi. A nie biadoli się i oczekuje że wszystko się dostanie od państwa, miasta czy innych instytucji.

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.