Kilka dni temu Rada Miasta Gdańska, za sprawą większościowej Platformy Obywatelskiej przyjęła apel o poszanowanie demokracji w „obronie niezależności wspólnot lokalnych”. Rzecz dotyczy całokształtu działań strony rządowej, ze szczególnym uwzględnieniem propozycji dotyczących zmiany ordynacji wyborczej w wyborach lokalnych. Niezależnie od tego czy uznamy pojawiające się propozycje za medialne plotki lub celowe balony próbne, pewne aspekty tych propozycji (rezygnacja z II tury w wyborach prezydenckich, zakaz startu komitetów obywatelskich, zwiększenie progu wyborczego czy ograniczenie pełnienia funkcji do dwóch kadencji ze skutkiem natychmiastowym) muszą budzić spory niepokój. Czy jednak sama Platforma, kontrolująca gdański samorząd jest tu bez winy?

Problemy z utrzymaniem standardów demokratycznych nie dotyczą jedynie szczebla centralnego. Ograniczony dostęp mieszkańców do informacji, traktowanie ich „z góry”, pompowanie środków publicznych w media pozostające pod kontrolą lokalnej władzy czy naruszenia prawa, jak w przypadku organizacji miejsc postojowych w Brzeźnie latem 2016 roku, to tylko niektóre z przykładów, kiedy górnolotne deklaracje zderzają się z naszą gdańską codziennością. Przyjmijmy pewną dozę dobrej woli i uznajmy, że wiele z tych naruszeń wynika raczej z ułomnej samorządowej praktyki i charakterystyki systemu partyjnego niż z celowego, systemowego ograniczania swobód mieszkańców. Kiedy jednak mowa o podziale miasta na okręgi wyborcze, inicjatywa leży po stronie władz lokalnych.

Zgodnie z obowiązującą ordynacją dla każdego komitetu, który przekroczył próg wyborczy obliczane są ilorazy pomiędzy całkowitą liczbą głosów na komitet, a następujących po sobie liczbach naturalnych (Wikipedia). Proste obliczenie podziału mandatów w okręgu 5-mandatowym unaocznia niesprawiedliwość tej metody:

X komitet A komitet B komitet C komitet D
/1 26 000 18 000 13 000 9000
/2 13 000 9000 6500 4500
/3 8666 6000 4333 3000
/4 6500 4500 3250 2250
/5 5200 3600 2600 1800
2 mandaty 2 mandaty 1 mandat brak mandatów

Wyobraźmy sobie zatem okręg obejmujący kilka dzielnic miasta, w którym startujące do Rady Miasta komitety dzielą między sobą 5 mandatów radnych. W powyższym przykładzie oddano 66 tys głosów ważnych. Komitet A otrzymał 39,39%; B 27,27%; C 19,69% ; D 13,63%. Mandaty radnych obejmą kandydaci wyłącznie trzech ugrupowań, zaś ugrupowanie D pozostaje poza stawką. Warto przypomnieć, że ustawodawca wyznaczył próg wyborczy na 5%, skąd więc taka niesprawiedliwość (zauważmy, że komitet D niemal trzykrotnie przeskoczył niezbędne minimum)? Szkopuł tkwi w wielkości okręgów wyborczych. Zgodnie z art. 418 Kodeksu wyborczego: „Dla wyboru rady w mieście na prawach powiatu tworzy się okręgi wyborcze w których wybiera się od 5 do 10 radnych”. Im większe okręgi wyborcze, tym większe prawdopodobieństwo uzyskania mandatów przez mniejsze ugrupowania.

A zatem to lokalny samorząd dzierży klucz do każdorazowego poszerzania lub ograniczania ram demokracji.

Aktualnie Gdańsk posiada sześć okręgów wyborczych obejmujących 34 dzielnice, z czego cztery z nich to okręgi 5-mandatowe, po jednym 6- i 8-mandatowym. Ostatnia zmiana granic okręgów nastąpiła jesienią 2012, jak to zwykle bywa w atmosferze pośpiechu, pozornych konsultacji i uzgadniania szczegółów za zamkniętymi drzwiami klubu Platformy Obywatelskiej. Zarówna tamta korekta, jak i poprzedni stan rzeczy, utrzymały podział na małe okręgi wygodne dla partii dominującej. Warto zauważyć, że system D’Hondta, pomimo stwarzania pozorów proporcjonalności, daje dodatkową przewagę dużym ugrupowaniom, wspierając systemy dwupartyjne.

W przypadku Gdańska – system partii dominującej. Dopiero wyraźne osłabienie partii dominującej, tudzież radykalny spadek poparcia drugiego w kolejce, mogą spowodować większe otwarcie się na komitety oscylujące w granicach kilkunastoprocentowego poparcia.

Jako, że Gdańsk pozostaje dość bezpiecznym (na tle reszty Polski) bastionem PO, wszelka dyskusja o modyfikacji zabetonowanego systemu, wywołuje opór, a nawet otwartą agresję.

W wypowiedziach polityków PO pojawiają się trzy główne argumenty na rzecz utrzymania statutus quo:

  1. Ewentualne zmiany dotyczyłyby tylko ugrupowań marginalnych, balansujących na poziomie 5%.
  2. System wyborczy to sprawa rządu centralnego, wszelkie pretensje należy kierować do rządu.
  3. Obecny podział jest optymalny. Okręgi obejmują spójne tereny, na tyle nieduże, że radni są w stanie utrzymać kontakt ze swoimi wyborcami.

Ustaliliśmy już, że dwa pierwsze argumenty mijają się z prawdą. Realny próg wyborczy w mniejszych okręgach wynosi kilkanaście procent, z kolei lokalna Rada Miasta ma pierwszoplanową rolę w doprecyzowywaniu szczegółów systemu wyborczego. Nie należy również zapominać, że w latach 2007-15 to właśnie Platforma Obywatelska decydowała o sprawach kraju. Nie podjęła wówczas tematu niesprawiedliwej ordynacji. Co do trzeciego argumentu, byłby on prawdziwy, gdyby obecny podział na okręgi stanowił optymalne rozwiązanie w sensie społeczno-geograficznym. Trudno jednak mówić o spójności w odniesieniu do okręgu Żabianko-Kokoszańsko-Osowskiego (okręg 6) lub Brzeźnieńsko-Sobieszewsko-Olszynkowym (1). W przypadku tych dwóch okręgów mamy do czynienia z klasyczną metodą „gerrymandering”, kiedy to granice dopasowywane są do bieżącej potrzeby politycznej. Z tego powodu miesza się dzielnice-bastiony partii rządzącej (Olszynka) z obszarami mniej pewnymi. Ogranicza się również wpływy opozycji poprzez podział jej silniejszych rejonów, przy jednoczesnym ograniczeniu liczby mandatów (okręg 1).

Wszystkie te powyższe kombinacje prowadzą do dziwacznych sytuacji, jak z roku 2010, kiedy to KW SLD uzyskał 10,23% i wprowadził do Rady Miasta jedynie radną Jolantę Banach lub z 2014, gdy Gdańsk Obywatelski również nie otrzymał mandatu w swoim najlepszym okręgu (przeszło 13%). Kolejny jaskrawy przykład z Polski to Komitet My Poznaniacy, który uzyskał prawie 10 procentowe poparcie w wyborach 2010. Pomimo entuzjastycznej, oddolnej kampanii, przedstawiciele ruchów miejskich nie wprowadzili ani uzykali ani jednego mandatu.
Warto postawić pytanie: Czy to normalne, że nawet kilkadziesiąt procent głosów mieszkańców ląduje na śmietniku? Czy to nie niesprawiedliwe, że lokalne układy polityczne blokują wszelką dyskusję na temat zmiany tego stanu rzeczy, zasłaniając się wymówkami i półprawdami, a gdy zawiodą powyższe, również niewybrednymi atakami? Naturalnie, jest to zachowanie politycznie racjonalne (nikt nie chce tracić większości), ale czy właśnie takiego modelu demokracji oczekujemy? W szczególności ze strony formacji, która uczyniła obronę demokratycznych standardów swoim flagowym projektem?

alternatywny podział Gdańska na okręgi wyborcze autorstwa dr Tomasza Larczyńskiego
alternatywny podział Gdańska na okręgi wyborcze autorstwa dr Tomasza Larczyńskiego

Powyżej przykład alternatywnego podziału Gdańska na okręgi wyborcze autorstwa dr Tomasza Larczyńskiego. Jest to podział całkowicie przykładowy, a jednak pod wieloma względami bardziej spójny od obecnie obowiązującego. Przede wszystkim jednak, pójście w kierunku zwiększenia liczby mandatów w okręgach, pozwoliłoby, za sprawą wprowadzenia nowych ugrupowań, ruchów miejskich i inicjatyw oddolnych, na przewietrzenie skostniałych układów wewnątrz Rady Miasta. Efektywny próg wyborczy wynosiłby nie 12-13%, a 7-8%, nastąpiłaby więc większa zgodność z celami ustawodawcy i – zaryzykuję twierdzenie – oczekiwaniami społecznymi.

Póki co Gdańsk stanowi jedno z nielicznych dużych miast, w których władzę dzielą między sobą pozostające w odwiecznym konflikcie PO i PiS.

Jędrzej Włodarczyk

 

Dodaj opinię lub komentarz.