Niedzielny koncert Rogera Watersa w gdańsko-sopockiej Ergo Arenie okazał się być najwyższej artystycznej próby retrospekcją twórczości jednego z liderów Pink Floyd. Zespół legenda, lider też nią został za życia, ale nic dziwnego, skoro kompozycje grupy i solowe dokonania Anglika definiowały przez kilka dziesięcioleci kierunek rozwoju światowej muzyki rockowej.

Roger Waters w Ergo Arenie
Roger Waters w Ergo Arenie

Mistrz psychodelii, rocka progresywnego i antywojennego protest-songu, przypomniał największe hity, takie jak „Comfortably Numb” i „Another Brick in the Wall”, a także „Speak to Me”, „Eclipse”, „Time”, „Money”, czy „Great Gig in the Sky” z kultowej ciemnej strony Księżyca. Także wiele innych, kluczowych w jego karierze kompozycji, ubogaciło setlistę tego blisko trzygodzinnego spektaklu. Muzycznie wszystko odbyło się bez zarzutu. Wzorcowo przygotowane aranże, wiernie odtwarzające studyjne wersje utworów, z melodyjnymi i oszczędnymi solówkami Davida Gilmoura włącznie. W pierwszej części koncertu doskonale zabrzmiał wspomniany „Another Brick in the Wall” z gdańskim chórem dziecięcym, wykrzykującym słynne „We don’t need no education!”, w drugiej natomiast subiektywnie przeze mnie ulubione „Dogs” i „Pigs” z koncepcyjnej płyty „Animals”.

Co do warstwy lirycznej i międzyutworowych didaskaliów, jak na mój gust pojawiło się za dużo polityki. Koncert wręcz nią kipiał, co w pewnym momencie stało się lekko niestrawne, a co gorsza zaczęło dominować nad tkanką muzyczną. Ogólny przekaz Artysty jest taki, że głównym złem świata jest Trump, nieco mniejszym skośnooki tyran z Korei Północnej, potem Netanjahu, al-Asad, oczywiście Orban z Kaczyńskim, Nigel Farage, czy wreszcie Putin, chociaż w tym przypadku na ekranie przy jego nazwisku pojawił się jednak dziwny znak zapytania. Ani słowo tymczasem nie padło o wiecznie podpitej brukselskiej wierchuszce, która idealnie pasowałaby do zakrapianej alkoholem świńskiej biesiady, odegranej na scenie podczas instrumentalnej części utworu „Pigs”. Nie pojawiły się też płonące imigranckie getta we Francji, Barrack Obama, który zrzucił 30 tysięcy ton bomb na Bliski Wschód, Hilary Clinton i jej wałki wyborcze, klęska państwowego socjalizmu w Wenezueli, i tak dalej. Wybór celów ataku Watersa jest być może słuszny, choć już widzę te akademickie spory i polemiki o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą, jednak nawet dla średnio interesujących się polityką był wybitnie jednostronny. Nieco równowagi przyniosła krytyka Marka Zuckerberga za cenzurę „twarzoksiążki”, co warto podkreślić i docenić.

Rozumiem jednak, że to Artysta decyduje, komu ze sceny daje w gębę, a kogo łaskawie oszczędza. Mamy w końcu demokrację.

Roger Waters w Ergo Arenie
Roger Waters w Ergo Arenie

Uwagę wszystkich przykuły efekty wizualne ze wspaniałą wizualizacją słynnej londyńskiej elektrowni Battersea, unoszącą się ponad widownią wielką dmuchaną świnią z napisem „Pozostań człowiekiem!” i finałowym majestatycznym laserowym pryzmatem z wiązką barwnych promieni przywodzących na myśl okładkę „Dark Side of the Moon”. Widać więc, że Artysta i jego sztab poważnie podeszli do kwestii pełnego zaangażowania zmysłów słuchu i wzroku zebranych tłumnie słuchaczy. Realizacyjnie więc klasa światowa, uzasadniająca niemałe przecież ceny biletów.

Roger Waters w Ergo Arenie
Roger Waters w Ergo Arenie

Warto pochwalić akustyków, którzy odrobili zadanie domowe, bo wiedząc o kiepskiej akustyce obiektu, nie pompowali decybeli ponad miarę. Dzięki temu całość przekazu zachowała dynamikę i selektywność, choć dało się usłyszeć odbicia od betonowych murów Ergo Areny. Ta ostatnia powinna też zainwestować w klimatyzację lub lepszą wentylację gdyż, mówiąc kolokwialnie, można było na trybunach znieść jajko na twardo i solidnie się odwodnić. Na koniec trzeba podkreślić, że jak na blisko 75 lat forma fizyczna Watersa okazała się wyborna i niech tak zostanie przynajmniej do okrągłej setki. To był kawał genialnej muzyki, która kształtowała kiedyś moją smarkatą wrażliwość, a której dalekie echo staram się dziś przemycać do własnej twórczości. Także wielkie dzięki, Panie Waters, i dużo zdrowia!

PS. Tymczasem następuje już wyraźna zmiana pokoleniowa lub mentalne zubożenie przejmującej powoli stery młodzieży. Znajomy, wracający taksówką do domu, na pytanie młodego kierowcy: „Kto grał?”, odpowiedział, że Roger Waters z Pink Floyd. Szofer stwierdził, że nie wie, nie zna i nigdy nie słyszał…

Przemysław Rudź

7 thoughts on “Roger Waters w Ergo Arenie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *