Długo – jak wszyscy – czekałam na zakończenie remontu Wielkiego Młyna i otwarcie Muzeum Bursztynu. Lubię Muzeum Gdańska – lubię ich eksponaty, Ratusz i wyprzedaże książek  (kiedyś za 10 zł kupiłam katalog dzieł Bertha Hellingratha), choć nie lubię zaangażowania politycznego.   

Muzeum Bursztynu w Wieży Więziennej zwiedzałam nie raz. Nie bardzo mi się podobało, że bursztyn przechodzi do Wielkiego Młyna, ale trudno, na pewne rzeczy nie mam i nie będę mieć wpływu. Udało mi się zdobyć bilet na sobotę godz. 11.  Teraz myślę, że już nigdy tam nie zawitam. Czy wyszło źle? Nie, moja ciekawość została zaspokojona, ale uważam, że mogło być lepiej, że pewnych rzeczy mogłoby nie być, zobaczyłam i nie sądzę, by coś mnie jeszcze tam przyciągnęło. Chciałoby się rzec – odfajkowane.

Po pierwsze Wielki Młyn. Jest świeży, wypolerowany i pachnący. Jednak poprzez aranżację miejsca i oświetlenie stracił swój średniowieczny charakter. Z całego wnętrza jest wyeksponowana tylko jedna ściana, reszta jest zabudowana, dając w ten sposób wrażenie wysokiej hali czy galerii handlowej. Wyeksponowane są również w jednym miejscu (i to mi się najbardziej podoba) fundamenty młyna wraz z kołem młyńskim – zaraz przy wejściu, w efektowny sposób odbijając się w lustrze.

Po drugie wystawa czasowa. Nazywa się „Moim zdaniem… wystawa biżuterii z komentarzem”. Tak się składa, że jest to wystawa polityczna – i to jednostronnie – co jest wielkim zgrzytem. Zawsze myślałam, że biżuterię nosi się, bo jest ładna, sama mam pierścionek z bursztynem, jednak teraz okazało się, że może być „zaangażowana”. Dla mnie to po prostu okazja, by przypomnieć Polakom, że są podzieleni i ten podział utrzymać. Ta wystawa w muzeum to tak, jakby świnia weszła na salony. W dodatku wiele eksponatów wcale nie było zrobionych z bursztynu. Prace można obejrzeć przy wejściu, za darmo, jest ich 300. Na gablotach można zostawić zielone kółeczka (akceptujące eksponat) lub czerwone (nieakceptujące).  Organizator prosi, by kierować się emocjami. Jest to więc ewidentne granie na emocjach i sondowanie nastrojów społecznych.

Po trzecie eksponaty wystawy głównej. Te bronią się same. Są piękne, choć mam wrażenie, że w Wieży Więziennej było ich więcej. Mogę się jednak mylić. Leżą na szkle i za szkłem. Niestety, większość z nich nie jest w ogóle podpisana.  Jednym uchem wyłowiłam głos kierownika muzeum, Renaty Adamowicz, bratowej b. prezydenta, która mówiła, że marzy o cyferkach. Domyślam się więc, że bardzo spieszono się z otwarciem na początek Jarmarku św. Dominika, stąd pewne niedociągnięcia, również gdzieniegdzie zakurzone szkło. Jednak widziałam pewne rozczarowanie ludzi, którzy nie wiedzieli, na co patrzą. Z tego względu polecam obejrzenie muzeum za jakiś czas, gdy braki zostaną nadrobione.

Przypuszczam, że również z powodu pośpiechu nie ukończono malowania poniższego pokoiku.

Po czwarte inkluzje. I nawet nie chodzi o to, że są niepodpisane (oprócz jednej dużej „zbiorczej” tablicy, a może tak ma być, licho wie), ale, że są niewidoczne. Te zdjęcia poniżej robiłam na wysokości moich oczu. Dwóch górnych rzędów nie ogarniam w ogóle. Panowie górnego też nie sięgają.

Po piąte tablice z wiadomościami ogólnymi. No, niestety. Czasami są tak umieszczone, że światło odbija się od połowy i są trudności z czytaniem. Czasami wzrok  gubi się w rzędach liter. Coś jest nie tak. Czasami jednak tablice pogrążone są w egipskich ciemnościach. Gdy weszłam do bocznej salki z wielką mapą szlaku bursztynniczego, to tak jakbym wpadła do studni. Nic nie mogłam przeczytać. Chyba prądu zabrakło.

Po szóste właśnie ten brak prądu. Może była jakaś awaria, a może kabel nie dochodził? Niektóre gabloty tonęły w ciemnościach, łącznie z różańcem średniowiecznym, który wcale nie jest różańcem, tylko sznurem modlitewnym, zwanym paternoster, a może sznurkiem, bo taki krótki. Z tego też względu uważam, że wystawie należy dać czas, by mogła się do końca zorganizować. Idźcie tam za miesiąc, gdy już wszystkie braki zostaną uzupełnione.

Po siódme – i to jest kwestia najważniejsza – oświetlenie całego wnętrza. To jest mój najpoważniejszy zarzut. Bo to, że brak podpisów i czasami ciemno, to rozumiem – jarmark już pukał do drzwi. Tak samo świnia polityczna hasająca po wytwornych pomieszczeniach, to też rozumiem, bo muzeum już organizowało debaty demokratyczne i przyklaskiwało Neptunowi ubranemu w kodziarską koszulkę, więc nic nowego. Ale tutaj wkraczamy w istną feerię  natężeń światła i kontrastów, niczym na Times Square w Nowym Jorku. Można tym się zachłysnąć – jest tak nowocześnie i elegancko, wszystko błyszczy, a efekt potęgują lustrzane odbicia. Niestety, momentami mój błędnik zaczynał się źle zachowywać. Miałam również obawy, by podejść do szklanej barierki. Tak miejscami wygląda podłoga, to jest odbicie stropu:

Wielki Młyn, podłoga w okolicy sklepu

A gdzie tu znaleźć podłogę?

Wielki Młyn, okolice kasy

Wszystko to jest efektowne, ale ciągłe przechodzenie przez kontrasty i odbicia, przyzwyczajanie oczu jest trochę męczące. Tym bardziej że mimo tych świetlnych fajerwerków paradoksalnie w muzeum jest ciemno, za ciemno.  Pewno miało być nastrojowo i nowocześnie, ale nie czułam się z tym dobrze. Przypuszczam, że wiele osób może z tym mieć problem. Najlepiej są  oświetlone sklep i wystawa czasowa (na parterze). Zobaczcie sami.

Wielki Młyn
Wielki Młyn
Wielki Młyn

Czy więc warto iść do muzeum? Tak, oczywiście. Piękne rzeczy cieszą oko, warto na nie patrzeć. Cena trochę wysoka 20 zł (marzą mi się londyńskie muzea do zwiedzania za darmo), ale ja już chyba skończyłam przygodę z tym przybytkiem. Za mało dla mnie młyna w młynie.  Jeśli jednak Muzeum Bursztynu zwolniło swoją siedzibę, to może jest okazja obejrzeć dokładnie cegłówki w Wieży Więziennej? Zanim tam nie wprowadzi się jakaś  inna polityczna instytucja.

Suplement: Już po opublikowaniu tego artykułu, na portalu gdansk.pl ukazał się artykuł „Szkatuła na bursztynowe precjoza”, w którym wyjaśniono, że ciemne gabloty są celowym zabiegiem: Przestrzeń wysokiego na ponad 20 metrów atrium, na którym są dwie kondygnacje wystawy stałej, giną w mroku. Widz z poziomu zero otrzymuje tylko drobne “zaproszenia” zachęcające do wejścia na wystawę. Na piętrach zamontowaliśmy całoszklane balustrady, które pozwalają wzrokowi sięgnąć na te kondygnacje i dostrzec (czarne w większości) gabloty, ale wiele więcej zobaczyć nie pozwalamy. Panuje tam tajemniczy półmrok rozświetlony pojedynczą zdyscyplinowaną linią świetlną.

Trafiłam również na niepokojącą rzecz: Nie znajdziemy w Młynie złota, dziś najbardziej chyba kojarzącego się z wnętrzami centrów handlowych, jest za to nierdzewna, polerowana stal, którą obłożone zostały słupy konstrukcyjne. Odbijają wszystko, co jest dokoła i dzięki takiemu zabiegowi praktycznie ich nie widać. (…) W Młynie jest dużo takich zabiegów. Ci, którzy wiedzą, o co chodzi, dostrzegą je, a ci którzy nie, nawet ich nie zauważą. I o to też trochę chodziło. Bo to oznacza, że to tylko kwestia czasu, gdy ktoś wejdzie na taki słup, bo go po prostu nie zauważy.

Swoją drogą, czemu projektanci Muzeum Bursztynu czy Teatru Szekspirowskiego każą nam się domyślać swoich idei, zamiast po prostu stworzyć przestrzeń przyjazną wszystkim z dobrze wyeksponowanymi dziełami? Pani projektantka nie słyszała nic o akomodacji oczu lub o zaburzeniach równowagi? Dla niej Bałtyk faluje na podłodze, dla mnie ten średniowieczny zabytek to dyskoteka.

Anna Pisarska-Umańska

Wielki Młyn, 16, Wielkie Młyny, Stare Miasto, Śródmieście, Gdańsk, województwo pomorskie, 80-849, Polska

8 thoughts on “Świnia na salonach w nowym Muzeum Bursztynu

  • Co to jest za g……o? To ma być wystawa? Czego, zboczeń?

    Odpowiedz
    • Z góry wiedziałam,że nie zachwyci ten kto tam decyduje,zawsze ten sam polityczny krąg osób, który niestety nie umie zrobić coś pięknego, zwłaszcza z pięknego bursztynu, dziadostwo.

      Odpowiedz
  • Wybierałem się do Wielkiego Młyna, miałem nadzieję, że będzie można lepiej przyjrzeć się eksponatom, ale (na szczęście byłem w „Wieży” – do „młyn” mnie nie zobaczy! Niestety.

    Odpowiedz
  • W suplemencie doczytałem Pani komentarz dotyczący architektury – nie zgadzam się z Pani stwierdzeniami – z tego co widziałem będąc w młynie na otwarciu wnętrze było dobrze doświetlone, również poziom wystawy stałej. Teraz faktycznie patrząc na publikowane zdjęcia z kolejnych dni wystawa tonie w ciemnościach – może jakieś problemy z prądem, albo celowe wyłączanie światła aby wyeksponować bursztyn? Ale to chyba nie do końca zgodne z przepisami bezpieczeństwa, bo jednak komunikacja i drogi ewakuacyjne powinny być doświetlone. A i jeszcze jedno – na otwarciu jasno wyartykułowane było przez Panią Adamowicz, że wystawa stała miała innych autorów, niż sam budynek i jego architektura. Czyli gabloty i aranżacja całej wystawy to dzieło innego zespołu niż projektantka wspomniana przez Panią. I tak gwoli kultury wypowiedzi i poprawnego obyczaju dziennikarskiego skoro zadaje Pani pytania o kompetencje projektantki warto pytania skierować bezpośrednio do niej, bez zbędnych insynuacji, nie uważa Pani?

    Odpowiedz
  • Bursztyn to tandeta kamień biednych Kichenfrau.

    Odpowiedz
  • Gdzie kasa tam rodzina Adamowiczów. A kto z tej rodzinki ukradł łańcuch Prezydenta Gdańska własność gdańszczan ?
    Renate czy Magdalene a może Peter.

    Odpowiedz
  • Wnętrza zostały zaprojektowane z wykorzystaniem konstrukcji ( słupów i płyt żelbetowych) dawnej galerii handlowej i niestety to widać i czuć, ach jak bardzo czuć…. Projektantki galerii zrobiły po około 20 latach z niej muzeum czy raczej przestrzenie wystawiennicze. Niestety, nie zmieniło to ogólnego klimatu który pozostał „galeriowy” , szczególnie że wystrój, architektura wnętrz, detal, itd zdecydowanie tkwi w stylistyce „polskich lat 90-tych wersja na bogato” czyli – połyskliwa stal nierdzewna, lustra, szyby, błyszczące i ostro świecące spoty oraz lśniąca czerń polerowanych gresów na posadzkach. Wszystko odbija się we wszystkim jak na scenie jakiegoś festiwalu piosenki telewizyjnej….. A powinno być nastrojowo, spokojnie, z uwagą koncentrującą sie na bursztynie. Jest inaczej. Dominuje nie bursztyn a rozbłyski stali, luster, spotów, zwielokrotniane kolejnymi odbiciami. Jaskinia cudów, beczka krzywych zwierciadeł. A po średniowieczu zostały tylko dwie fosy archeologiczne, o których powiększenie trzeba było walczyć z inwestorem.

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.