Nie jest łatwo zaszlachtować trzy i pół tysiąca ludzi. Co najmniej tyle. Głowy łatwo ścina się na planie filmowym, w rzeczywistości, trzeba się szablą w podgolony kark narąbać, żeby spadł ten „bezcenny kapitel ciała” na zakrwawioną ziemię bitewną. Ręce szybko mdleją. Łatwiej jest podcinać gardła, albo kłuć pikami, ale wszak też nie każdy ma predyspozycje do katowskiej roboty.

Rzeź polskich jeńców pod Batohem (grafika ze zbiorów Biblioteki Narodowej w Warszawie)

Dlatego rzeź jeńców trwała i trwała, mimo że przecież przewaga wojsk kozacko – tatarskich Bohdana Chmielnickiego i Nuardyna nad Polakami była trzykrotna i gdyby się chętni rezuni przyłożyli, sprawę mogliby załatwić w dzionek. A tak żołnierską elitę elit, najbardziej doświadczone w wojnach rozlicznych, bitwach zwycięskich i klęskach już nie rzadkich wojsko Rzeczpospolitej mordowano całe dwa dni, tych co z bitwy ocaleli, ale umknąć nie zdołali; tak ich zabijano, by żywi na rzeź prowadzeni widzieli męki mordowanych – i dlatego niektórzy „sarmackim Katyniem” nazywają 3 i 4 dzień czerwca 1652 roku, choć ja tego określenia nie lubię, bo Katyń jest w dziejach naszych jeden i niepowtarzalny.

Batoh, to uroczysko nad Bohem, koło Czetwertynówki, w bracławskim województwie leżące. Tam się okopem wielkim hetman polny Marcin Kalinowski chciał bronić wbrew dobrym radom generała Zygmunta Przyjemskiego, jednego z najdoświadczeńszych i najbardziej przez wojsko szanowanych dowódców swoich, pana nad armatą. Tam też bitwa się 1 czerwca rozpoczęła, bez rozpoznania właściwego, ze zbuntowanym wojskiem i planem dufnym w siłę, której nie było. Dwa dni, tyle, co rzeź późniejsza, mimo katastrofalnych błędów hetmańskich skuteczny opór trwał, odznaczyły się szczególnym męstwem piesze roty zaciężne, cudzoziemskiego autoramentu, pod Przyjemskim, robił co mógł Marek Sobieski, brat Jana, dwoili się i troili Czarniecki z Koryckim, ale bunty wewnętrzne, tchórzliwa ucieczka dezerterów, duma hetmańska i skutki złych rozkazów klęską się bezprzykładną skończyły. Tyle tylko miał przyzwoitości Kalinowski, że swemu synowi na odsiecz idąc zginął z bronią w ręku, mężnie do końca stawając, za co potem głowę jego odciętą, na pice po obozie zwycięzców obnoszono. Kto nie poległ, kto nie uciekł, jeńcem zaś się stał.

Bohdan Chmielnicki

„Złotarenko tryumfując, powiedział: zdechły pies nie kąsa. Zaczem (…) z drugim Półkownikiem (…) namówili Nuradyna Sułtana, aby wziętych w niewolę Polaków wszystkich wyciąć kazał. (…) Lecz tego okrucieństwa stary Chmielnicki był autorem, który trzy mile podeszłego od siebie Tymoszka z kozakami dogoniwszy, nauczał, jak miał zwyciężywszy Polaków, sobie z nimi postępować. Nie chciał długo Nuradyn na to okrucieństwo pozwolić, nie tak z kompassyi nad Polakami, jako żałując okupu, (…) ale Kozacy zobowiązali się za każdą głowę podług szacunku zapłacić. (…) Zgodziwszy się na cenę od każdego Polaka, wyprowadzono na majdan, a jak bydlęta, lub baranów rzeźnik, ścinano więźniów, sama orda żałowała, mówiąc: że nam zdobycz ginie. Kapłam i Chamambet, murzowie, kazali się wstrzymać Tatarom, ścinającym Polaków, Nuradynowi perswadowali, żeby tej ohydy i okrucieństwa tatarskiemu i swemu imieniowi nie czynił. (…) ale Kozacy i tych murzów przekupili, wysadzili ordę nogajską, tłum hultajski na wycięcie jeńców polskich; jednych ścinali, drugich na śmierć kłuli” – tak rzeź pod Batohem Wespazjan Kochowski widział i tak też ona wyglądała. Łącznie osiem i pół tysiąca wyborowych żołnierzy tam znalazło swój koniec. Nie było w dziejach Rzeczpospolitej większej i gorszej od tej klęski aż po XX wiek, pod względem strat ludzkich oczywiście.

Zginął i hetman, i syn jego Samuel – oboźny koronny, i pan Przyjemski, i pan Sobieski, i panowie Odrzywolski, i Niepokojczycki, i Górka. „Mało było takich, których miłosierdzie tatarskie od jego tyrańskiej złości ukryło. W dzień wtorkowy między oktawą Bożego Ciała ta nieszczęśliwa stała się klęska, która treść samą prawie wojska polskiego funditus niemal zniosła” – wspominał po latach imć pan Mikołaj Jemiołowski, uczestnik bitwy.

Ale też kilkudziesięciu co najmniej ocalało, ukrytych przez Tatarów w swoich namiotach; tych, co wykupić się zdołali, których cenili za przyszły okup lub z pól bitewnych, poselstw i spotkań na szlakach – przebierali i chronili przed własnymi ziomkami i dzikszymi od nich Kozakami. Tak głowę z tarapatów wynieśli Krzysztof Korycki, Krzysztof Grodzicki – jednooki jak cyklop i posępny, co w nocy z Kudaku wszystko widział, obaj znani z „Trylogii” mistrza Sienkiewicza, Aleksander Niezabitowski, Jerzy Czerny, Andrzej Woyna, Jerzy Bałaban, podpułkownicy – kondotierzy Sacks, Reck i Schönonich i Jan Szaniawski, wszystko wojacy niezrównani, a przede wszystkim Stefan Czarniecki, bez którego ocalenia hymn Polski inaczej by brzmiał. Albo by go w ogóle nie było.

Jarosław Kiliński

od redakcji: Historycy do dziś spierają się o liczebność obu armii i liczbę zamordowanych. Nie ulega wątpliwości, że liczba tych ostatnich była ogromna. Obyczaje wojenne tamtej epoki dalekie były od humanitaryzmu, ale nawet wtedy potępiano zabijanie bezbronnych jeńców – dla chrześcijan to był grzech, dla Tatarów – źródło okupu. Z tego powodu Tatarzy krymscy sprzeciwiali się wydawaniu Polaków i ukrywali ich przebranych w swoich namiotach. Chmielnicki kazał ich wykupić i przekazać do wymordowania Kozakom i Tatarom nogajskim. Jeńców wyprowadzono na majdan, gdzie Kozacy i Tatarzy nogajscy podrzynali im gardła, ścinali lub zakłuwali pikami. Odbywało się to w obecności pozostałych jeńców. Trupów nie grzebano.

Wg relacji polskiego historyka i duchownego Jana Tomasza Józefowicza („Kronika miasta Lwowa od roku 1634 do 1690”) rzezi dokonywali sami Tatarzy, kierowani przez Kozaków. Aby się zaś nie zdawało, że Kozacy nieczynnymi są widzami, uwijali się konno tu i ówdzie, zachęcali do silniejszego rąbania i mordowania okrutniejszym sposobem Tatarów w rozlanej krwi rozpustujących, i naśmiewając się z ran umierających, rozpustnym językiem z nieszczęśliwych szydzili. Zginął kwiat armii koronnej.  Dwa lata później wojska Cesarstwa Rosyjskiego najechały tereny Rzeczypospolitej, trzy lata później rozpoczął się potop szwedzki, cały czas trwały powstania kozackie.

One thought on “Zdechły pies nie kąsa – bitwa pod Batohem

  • A teraz ścierwa z PO przyjmują tych potomków ludobójców o wielowiekowej tradycji.

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.