PR-5, czyli obecne Osiedle Jana Zamoyskiego w Zamościu uznaje się za szczytowe osiągnięcie budownictwa mieszkaniowego PRL-u. Natomiast z „diwelołperem” zetknąłem się na dobre po raz pierwszy kilkanaście lat temu. Skierowałem wówczas kroki do Biura Strategii Rozwoju Miasta w sopockim magistracie.

W urzędzie chciałem dopytać o możliwości i opcje zagospodarowania pewnego fragmentu miasta. Ale również, by wyrazić pogląd większości mieszkańców dzielnicy o woli pozostawienia terenu zielonym i założenia na nim parku z prawdziwego zdarzenia. Pani rezydująca w biurze szybciutko jednak sprowadziła mnie na ziemię: „Nie, nie! Tam już są plany. Odbędzie się przetarg, a potem wchodzi (cyt. dosłownie) diwelołper i buduje.” Tyle było rozmowy. Cóż wolo mieszkańców, kiedy „wchodzi” jego wielmożność diwelołper? Wchodzi i buduje, a ty najwyżej patrz i podziwiaj. (…)

Kolonia pomarańczowa na PR-5 w Zamościu

I mijają lata, a schemat działania wciąż ten sam. Na to, co dzieje się z zasobami gminy, czyli de facto własnością wszystkich Sopocian, mieszkańcy w gruncie rzeczy, nie mają żadnego wpływu. I bez głębszej refleksji, można by śmiało uznać, że „jest ok”. Jak mawiają akolici gminnych decydentów: „miasto się rozwija”. Ale zasadnym jest zadanie sobie pytania: czy aby dobrze się rozwija? Sprawdźmy więc, czy jest co podziwiać?

Ulica Władysława Łokietka w Sopocie

„Bloki” w sieci

Przyznaję, że do niedawna nie słyszałem o filmie dokumentalnym „Bloki” z 2017 roku autorstwa Marii Zabłockiej i Konrada Królikowskiego. Poprawnie zadziałały jednak algorytmy serwisu YouTube i jakiś czas temu w propozycjach otrzymałem właśnie ten film. Internetowa premiera miała miejsce 1 stycznia tego roku i od tego czasu można legalnie i darmowo go obejrzeć.

Prawie godzinny dokument stanowi doskonałe studium kondycji polskiego budownictwa mieszkaniowego na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Nie będę szczegółowo wgłębiał się w wątki w nim poruszone, chciałbym tylko podkreślić, że bardzo się cieszę, iż taki film powstał. Jest to pozycja potrzebna i ważna, niewątpliwie skłaniająca do refleksji. Oczywiście, warunkiem jest dysponowanie choćby minimalnym stopniem wrażliwości i poczucia estetyki.

„Bloki” są lekturą obowiązkową dla każdego, kto choć trochę interesuje się zagadnieniami urbanistyki, architektury i generalnie miasta, jako miejsca do życia. Na zachętę dodam, że film traktuje też trochę o naszym podwórku, ponieważ jedną z głównych ról „grają” w nim gdańskie falowce. Ale jego wydźwięk jest uniwersalny w skali całego kraju, także pozostaje jak najbardziej wymowny, również w odniesieniu do Sopotu.

W „Blokach” główna oś narracyjna opiera się na zestawieniu dwóch modeli budownictwa wielorodzinnego: wywodzącego się z minionej epoki tzw. socjalistycznego, ze współczesnym modelem tzw. deweloperskim.

Seans przypomniał mi letnią wizytę w Zamościu. Zaowocowała ona wycieczką w rejony, których do tej pory jeszcze nie eksplorowałem. Mowa tu o Osiedlu Jana Zamoyskiego, z którego zamiarem bliższego poznania nosiłem się już od dłuższego czasu.

Os. Jana Zamoyskiego, kolonia zielona

„Paskudzenie” miast

Wszyscy kojarzymy Zamość z jego unikatowego, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO renesansowego Starego Miasta. Ale Zamość to nie tylko idealne założenie urbanistyczne z XVI w. To również, a raczej przede wszystkim, ponad 60 tys. mieszkańców. To także ponad dwadzieścia lat funkcjonowania w randze ośrodka wojewódzkiego. I tak jak w przypadku Piły, Ostrołęki, Nowego Sącza czy Ciechanowa, również Zamość był w minionej epoce planowany z centrali. Wielka płyta może nie przytłacza aż tak bardzo, jak w innych miastach podobnej wielkości, ale jest jej sporo.

Kolonia niebieska, jednopiętrowe bloki

Co równie ważne, zmiana ustroju także nie obeszła się z Zamościem delikatnie. Wykwity trudnej do osadzenia w jakimkolwiek kontekście, współczesnej architektury widać w wielu miejscach. Widz potyka się o nią co krok, miastu ewidentnie brakuje rytmu i systematyczności. To również stan typowy w tkance większości polskich miast. Bo poza swoim historycznym sercem (i jeszcze kilkoma miejscami) oraz pięknym parkiem usytuowanym tuż przy nim, jest Zamość tworem raczej mało urodziwym, zresztą w skali kraju nie stanowiącym żadnego wyjątku. Chaotycznym, bez spójnej wizji ładu przestrzennego, gdzie miniona „wojewódzkość” miesza się z tandetną „nowoczesnością”, gdzie podrywy wielkomiejskich aspiracji skutecznie tłumi tchnienie polskiej prowincji.

Ale jest w Zamościu jeszcze PR-5 i ono jest inne. Czym więc jest?

Współczesne budownictwo mieszkaniowe w Sopocie, ul. Podgórna

Eksperyment w ramach programu

Pod frapującą nazwą kryje się rządowy program badawczo-rozwojowy, który zainicjowano podjętą w 1974 r. uchwałą ówczesnej rady ministrów. Pod numerem 5 znalazł się zapis: „Kompleksowy rozwój budownictwa mieszkaniowego”. PR-5 oznacza więc „program rządowy numer 5” i ta robocza nazwa funkcjonowała do roku 1989. Potem osiedle przemianowano na Jana Zamoyskiego.

W założeniu miało być ono eksperymentalną jednostką modelową, wyrazem zastosowania najlepszych na tamten czas rozwiązań. W ramach programu w Polsce takich osiedli miało powstać więcej. Wyznaczone zostały lokalizacje w Warszawie („Białołęka Dworska), Tychach („Stella”) oraz Krakowie („Chełmońskiego”), jednakże zapaść gospodarcza lat 80. spowodowała, że udało się zrealizować jedynie projekt zamojski.

Charakterystyczne czerpnie powietrza będące elementem pionierskich rozwiązań

PR-5 miało być zaawansowane technologicznie, czerpano z najlepszych wzorców z zachodu. I tak, po raz pierwszy w kraju, a wcześniej tylko w Anglii, zastosowano kanały zbiorcze, gdzie w tunelach ukrytych pod ziemią biegły przez osiedle wszystkie instalacje i media, dodatkowo wyposażone w czujniki. Gdy tylko pojawiała się jakaś awaria, w centralnej dyspozytorni zapalał się sygnał i można było wysyłać ekipę naprawczą. Bezpośrednio w punkt, bez wykonywania zbędnych prac lokalizacyjnych i wykopów. Z racji istnienia sieci tuneli, na osiedlu znajdują się charakterystyczne „grzybki”, to tzw. czerpnie powietrza, elementy systemu wentylacyjnego sieci.

Humanizm w blokach

PR-5 miało być bardziej „ludzkie” niż dotychczasowe wielkopłytowe budownictwo. Projektanci przeskalowali więc budynki i zamiast ogromnych, betonowych monstrów, zaproponowali bloki mniejsze, można by rzec, kameralne. Główny architekt PR-5 Bohdan Jezierski wypowiedział o osiedlu następujące słowa: Stary Zamość jest wyrazem prądów humanistycznych z okresu swego powstania. Nowemu osiedlu staraliśmy się nadać wyraz humanistyczny, ale już naszych czasów. Wyraża się to w proponowanych rozwiązaniach mieszkań, rzeźbie budynków a wreszcie organizacji całego osiedla. Zakłada ona tworzenie niewielkich jednostek integrujących mieszkańców kilku domów wokół wspólnych placów zabaw dla dzieci. Oczywiście całość ma być schowana w zieleni.

Dominanta w kwartale brązowym

Nawiązanie do historycznego dziedzictwa miasta, jak również respektowanie skali człowieka, właściwie uznanie jej za priorytet, nie było z pewnością zadaniem prostym. Tym bardziej w czasach centralnego planowania, nakładanych z góry normatywów i wypełniania rygorystycznych założeń propagandowych systemu. Jednakże, mimo tych wszystkich obostrzeń, nawet dziś, po tylu latach śmiało można powiedzieć, że twórcom udało się zrealizować projekt „ludzkiego” osiedla.

Szkic modelowej jednostki

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech PR-5 jest pogrupowanie zespołów mieszkaniowych według kolorów. Jest ich sześć: pomarańczowy, niebieski, zielony, brązowy, żółty i fioletowy. Kolorowe oznaczenia pojawiły się na elewacjach a także na elementach małej architektury. Miały ułatwiać orientację na ogromnych rozmiarów osiedlu, ale również były przydatne w procesie jego budowy. Kwartały wieńczą 9-kondygnacyjne dominanty, które są jedynymi wyjątkami od niewielkich w rozmiarach obiektów. Każda z kolorowych kolonii, oprócz bloków mieszkalnych została również wyposażona w budynek świetlicy. Na osiedlu stanęły także dwie szkoły i dwa przedszkola.

Budowę rozpoczęto w 1979 r. i jako pierwszy stanął blok w kwartale pomarańczowym. Z racji załamania gospodarczego lat 80. budowa trwała do roku 1993, kiedy to oddano do użytku ostatni obiekt w części fioletowej. Docelowo miał powstać jeszcze jeden zespół, oznaczony kolorem czerwonym, który miał spełniać funkcje wypoczynkowe, usługowe i kulturalne. Kryzys jednak uniemożliwił jego realizację.

„Zredukowane” bloki na PR-5, kolonia pomarańczowa

Osiedle Jana Zamoyskiego zajmuje obszar ponad 50 hektarów. Łącznie stoi na nich 51 budynków mieszkalnych, w których znajduje się 1727 mieszkań. Ich standard znacznie przewyższał dostępne w tamtych czasach mieszkania w wielkiej płycie. Lokale były o około 20% większe od wyznaczonych odgórnie normatywów. To, jak i wiele innych udogodnień, sprawiło, że pomimo początkowej nieufności wobec „kosmicznego” osiedla, po krótkim czasie do drzwi spółdzielni zaczęły ustawiać się długie kolejki. Rozwiązania zastosowane na PR-5 przetrwały próbę czasu i jego mieszkańcy, także dziś, bardzo chwalą sobie mieszkanie na tym osiedlu.

Współczesne budownictwo mieszkaniowe w Sopocie, ul. Łokietka

Wchodzimy na teren osiedla i od razu widzimy, że znaleźliśmy się w innym fragmencie Zamościa. Znika chaos, przestrzeń jest skomponowana w sposób harmonijny i przyjazny dla oka. Pomimo, że od chwili wkroczenia na PR-5 wciąż jesteśmy w bliskiej odległości od jednej z głównych arterii miasta, momentalnie cichnie jego hałas. To zasługa zieleni, która jest wszędzie, praktycznie na każdym kroku. To osiedle wręcz w niej tonie.

Os. Jana Zamoyskiego wręcz tonie w zieleni

Drzewa i przestrzenie

Spora część drzew ma już po 40 lat, więc zdążyły mocno się rozrosnąć. W tamtym czasie bez obaw można było sadzić gatunki osiągające duże rozmiary. Przyrostu korzeni nie ograniczały podziemne hale garażowe, jak ma to miejsce obecnie. Praktykowane współcześnie zapisy o „powierzchni biologicznie czynnej” w przypadku uchwał o miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego, są rozwiązaniem jedynie połowicznym. W ich wyniku deweloperzy sadzą mikro-krzaczki i wtykają w betonowe donice rachityczne drzewka.

„Zagęszczone” osiedle przy ul. Łokietka w Sopocie

Na PR-5 rosną moje ukochane, wielkie i rozłożyste płaczące wierzby. Nie ogranicza ich wielkość działki, gdzie fasady bloków mieszkalnych tzw. apartamentowców prawie, że równają się z ich granicami. Owo „nabijanie” do granic możliwości działek budynkami, tylko po to aby „wycisnąć” z nich jak największe metraże, spowodowało, że całe, duże fragmenty miast stały się bardzo ciasne i ogołocone z roślinności. Niestety, w Sopocie będącym w swym założeniu miastem-ogrodem, widać to aż nader wyraźnie.

Os. Marii Ludwiki, Doraco, ul. Okrzei

Na nowych sopockich osiedlach zieleń nawet jeśli się pojawia jest bardzo ograniczona, często wprowadzana jakby na siłę. Na PR-5 efekt jest całkiem odwrotny. To zieleń nadaje ton temu miejscu. Niewielkie budynki sprawiają wrażenie jakby zagościły w przeogromnym parku i nieśmiało przycupnęły gdzieś z boku, tak by za bardzo nie przeszkadzać przyrodzie.

Jakże więc biednie i kłamliwie prezentują się przy Osiedlu Zamoyskiego te wszystkie współczesne „harmonie z naturą”, „zielone scenerie”, „leśne oazy”, „parkowe widoki” i inne marketingowe, przepraszam za wyrażenie, farmazony. Specjaliści od deweloperskiego „pijaru” dochodzą powoli do granic absurdu w wymyślaniu coraz bardziej trywialnych i pokracznych haseł, aby tylko złapać na wędkę kogoś chętnego do zakupu ich produktu.

Dużo wolnej przestrzeni, dużo zieleni

„Płoconing & grodzoning”

Kolejna rzecz to płoty. Gdy oglądam nowe osiedla, to przeważnie pierwsze, co rzuca mi się w oczy to ogrodzenia. Te kilometry płotów, bram, stalowych zasieków i drucianych kratownic, które zeszpeciły Sopot i ograniczyły miejską przestrzeń. Już nie chodzi o możliwość spacerowania między blokami, tylko o efekty wizualne. Zrobiło się po prostu ciasno, bo wszędzie w pejzaż wpychają się nachalne bariery.

Przykładem tego do jakże dziwnych, żeby nie powiedzieć komicznych, sytuacji doprowadza stawianie wszędzie zasieków, niech będzie tym razem Gdynia i moja „ulubiona” ulica Strzelców. To ślepa droga na Wielkim Kacku ograniczona linią PKM i lasem, przy której znajdują się tylko i wyłącznie grodzone osiedla. Bywam tam służbowo, i zawsze, gdy już tam się znajdę zastanawiam się od kogo oni się odgrodzili? Chyba sami od siebie, jedni od drugich, bo wokół praktycznie nie ma zabudowań, a i zapuszczać się tam za bardzo nie ma po co. Grunt to jednak ufać sąsiadom.

Z cyklu „sopockie warownie”, ul. Polna

Drugi przykład z sopockiego podwórka i osiedle „Aquarius” przy ul. Armii Krajowej. Cytat pochodzi wprost ze strony Invest Komfortu: „Osiedle objęte całodobową ochroną oraz nowoczesnym systemem monitoringu, zapewnia mieszkańcom oraz użytkownikom lokali użytkowych poczucie bezpieczeństwa.” Pominę pleonazm i daruję sobie zastanawianie się nad tym, kim mieliby być użytkownicy lokali nieużytkowych. Kluczowe znaczenie ma zwrot „poczucie bezpieczeństwa”. Otóż tak, płoty, ochrona, monitoring, szlabany i domofony nie zagwarantują bezpieczeństwa a jedynie jego, uwaga – poczucie. Duża różnica, nieprawdaż?

Ale to klasyczne działanie marketingowe. Odwołujemy się do potrzeby na poziomie emocjonalnym i wzbudzamy ją poprzez wykreowanie sytuacji zagrożenia. A potem już sprzedajemy produkt, który jest jakoby rozwiązaniem problemu, w tym wypadku ochronę, kamerę i szlaban. Jeśli zapłacicie odpowiednią cenę otrzymacie coś, co wam ową potrzebę zaspokoi (w teorii). Przyjmując taką optykę, ale podchodząc do przedstawianej sytuacji z zewnątrz, możemy takie słowa interpretować w następujący sposób: Sopot musi być bardzo niebezpiecznym miastem, skoro trzeba się grodzić oraz zabezpieczać ochroniarzami i monitoringiem.

„Sopockie warownie” ul. 23 Marca

Nasuwa się zasadnicze pytanie: czy naprawdę jest niebezpiecznie, czy to po prostu zwykła, kolokwialnie mówiąc, ściema? Ale jeśli faktycznie jest niebezpiecznie, to kto za to odpowiada? To jak, deweloper robi interes z gminą, w której trzeba budować twierdzę, żeby chronić mieszkańców swojej inwestycji? Najlepsze jest to, że osiedle „Aquarius” zlokalizowane jest jakieś 200 m od Komendy Miejskiej Policji w Sopocie.

Na PR-5 nie ma żadnych płotów i żadnych ochroniarzy. Ludzie spokojnie spacerują sobie po alejkach i skwerkach, robią zakupy i wyprowadzają psy, dzieciaki grają w piłkę i rzucają frisbee. I wszyscy żyją. Mało tego, mają się dobrze. Na Brodwinie, Przylesiu, Os. Mickiewicza i Kamiennym Potoku zresztą też.

PR-5 – ludzie żyją bez płotów

Bloki są w porządku

Prześwity na balkonach, kwartał pomarańczowy

Osiedle Jana Zamoyskiego bywa nazywane dziełem późnego polskiego modernizmu. Architektura pojedynczych budynków nie jest zapewne wybitna, ale biorąc pod uwagę, że były one projektowane w latach 70. ubiegłego wieku, to i tak znacząco różni się od większości polskich blokowisk z tamtego okresu. Na tamten czas była ona śmiała, nowatorska i wyróżniająca się na tle kraju.

Nie znajdziemy tu klockowatych pudełek, bryły są zróżnicowane, często jeden blok składa się z kilku szeregów o różnej wysokości, a poszczególne segmenty ustawione są do siebie prostopadle. Jest dużo detalu: loggie, balkony, zadaszenia i przejścia dla pieszych ulokowane w budynkach. Moją szczególną uwagę zwróciły prześwity na balkonach. W tym przypadku są one jedynym elementem łączącymi dwa segmenty budynku. Nigdzie indziej nie widziałem czegoś takiego.

Na jednostkę mieszkaniową PR-5 należy jednak patrzeć jako na całość. Na układankę zawierającą wiele komponentów, które jednakże tworzą bardzo spójną i harmonijną strukturę przestrzenną. W tym ujęciu Os. Jana Zamoyskiego to majstersztyk urbanistyki.

Sopockie nowe osiedla często nie prezentują wysokich walorów architektonicznych. Trzeba jednak odnotować, że coś zaczęło się zmieniać i niektóre pracownie projektują obiekty znacznie lepsze, niż to co budowano do niedawna. Przykładem może być najnowsze osiedle przy ul. Okrzei. Kiedy weźmiemy pojedynczą bryłę, dostrzeżemy zapewne, że to bardzo ciekawa kompozycja, geometryczna, surowa i czysta. Naprawdę trudno odmówić jej utrzymania rytmu i wysokich walorów estetycznych.

Dwupiętrowe bloki i charakterystyczne duże balkony, kolonia niebieska

Jednakże, gdy spojrzymy na nią z perspektywy otoczenia, w którym się znalazła, zobaczymy ją w kawalkadzie identycznych obiektów. Ich ilość i umiejscowienie, spowodowały że to osiedle wprost spadło na okolicę, walnęło w nią z całych sił, chcąc wybić się ponad resztę i zaprezentować swoją potęgę. Jest jak kosmiczna inwazja, która wypchnęła na margines pejzażu wszystko, co do tej pory stało w okolicy.

Ul. Okrzei w Sopocie

Pieszy kontra zmotoryzowany

Jedno z wielu przejść na osiedlu

Jak wysoki poziom planowania prezentuje jednostka mieszkaniowa PR-5 niech świadczy fakt, że w trakcie godzinnego spaceru przekroczyliśmy raptem dwie małe osiedlowe uliczki. Jest za to mnóstwo przejść, ścieżek, alejek i skwerków. Osiedle jest skrojone pod pieszego i całkowicie mu przyjazne. Jego twórcy wyrazili troskę o najmłodszych mieszkańców, ponieważ zamysł był taki, aby droga dzieci do przedszkola, szkoły czy na plac zabaw była jak najbardziej bezpieczna.

Tu nawet osiedlowe ulice schowano w zagłębieniach terenu a nad nimi puszczono kładki dla pieszych. Tak, by maksymalnie ułatwić poruszanie się pieszym po osiedlu. Kładki okazały się jednak jedynym elementem, który nie przetrwał próby czasu. Ilość schodów znacznie utrudniała pokonywanie jej osobom starszym i niepełnosprawnym. W związku z tym zostały zdemontowane.

Na Osiedlu Zamoyskiego w ogóle nie występuje zjawisko obrzydliwej „samochodozy”, która zupełnie zdominowała i zawłaszczyła sobie pejzaż polskich miast. Już na etapie planowania, czyli w latach 70. przewidziano po jednym miejscu parkingowym na mieszkanie, co było absolutnym novum i można rzec, luksusem. Parkingi są jednak gdzieś schowane, stanowią element zaplecza, dzięki czemu samochody nie panoszą się po terenie osiedla.

Na tym osiedlu po prostu dobrze i komfortowo jest być pieszym. Mam wrażenie, że jego twórcy inaczej postrzegali mieszkańca, czy człowieka w ogóle. To  była inna koncepcja. Na PR-5 najpierw jest się pieszym, dopiero w drugiej kolejności staje się zmotoryzowanym. Dziś chyba jest na odwrót.

Ulice schowano w zagłębieniach terenu

Deweloperski blok mieszkalny tzw. apartamentowiec przeważnie eksponuje ogromną dziurę wjazdu do garażu podziemnego. Za ogrodzeniem, bramą albo szlabanem, często znajduje się też parking. Pierwszym planem w widoku takiego obiektu, staje się więc nie sam budynek tylko samochody i infrastruktura im służąca. Planowanie i podporządkowywanie przestrzeni samochodom wydaje się być znakiem naszych czasów, zabiegiem przykrym i szpecącym miasto, ale niestety chyba nieodwracalnym.

Balustrada zabezpieczająca, a jednocześnie oznaczenie granicy między koloniami

Nadawać ton

W żadnym razie nie twierdzę, że budownictwo mieszkaniowe w epoce „socjalizmu” było dobre. Mało tego, uważam, że w ogólnym rozrachunku było złe, częstokroć odczłowieczone, brzydkie, pełne brakoróbstwa, przedkładające dyktat normatywów nad harmonię przestrzenną, kontekst historyczny oraz komfort i jakość życia mieszkańców.

Sopot czy Zamość?

Miało jednak swoje chlubne wyjątki, których jednym z najlepszych przykładów jest właśnie PR-5. I do takich wzorców powinniśmy nawiązywać, oczywiście przy współmiernym uwzględnieniu nowoczesności, jej uwarunkowań, inklinacji oraz możliwości technologicznych. Tym bardziej w Sopocie – mieście aspirującym do wyznaczania trendów i byciem symbolem klasy i prestiżu.

Sopot czy Zamość?

Krajobraz, również ten miejski, jest własnością nas wszystkich, każdego widza. Sztuka prowadzenia z pejzażem dialogu, odnoszenia się do niego z należytym szacunkiem i pokorą, szczególnie w takich miastach jak Sopot, powinna być wartością nadrzędną wobec doraźnego zysku i paradygmatu pieniądza. Architektura jest bowiem jednym z najtrwalszych śladów minionych czasów i zeszłych pokoleń. Należy zadać więc sobie fundamentalne pytanie: co my zostawimy potomnym i jak nas oni ocenią?

Michał Długokęcki

Oryginalny tytuł: „PR-5 vs. diwelołper w spa”. Artykuł ukazał się na stronie „Mieszkańcy dla Sopotu”.

One thought on “Architektura PRL-u w Zamościu kontra diwelołper w Sopocie

  • te ploty! ze tez ci ludzie nie czuja sie ze robia sobie aushwitz, moim zdaniem powinno to byc zabronione ale nie prawnie tylko finansowo, za plot w miescie trzeba placic od metra , wiadomo ten kraj to brak szacunku do prywatnej wlasnosci i to jest ten drugi punkt ktory trzeba by prostowac to kary za wlazenie na czyjas wlasnosc bez pozwolenia i celu ,pzdr dobry artykul ale wiadomo tylko sobie pogadamy przy ignoracji tych wladcow rezydencji z ubeckimi i treposkimi cholewami bo te ploty to az czuc kto za nimi siedzi

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.