Inwestować czy konsumować? Miasto Gdynia odwraca się od morza, ciąg dalszy opowieści
W Gdyni jest ulica Świętojańska, można powiedzieć kultowa ulica tego pięknego polskiego miasta. Kto przyjechał do Gdyni, a nie był na ulicy Świętojańskiej, ten nie był w Gdyni. I ta ulica Świętojańska od Wzgórza Maksymiliana (przed wojną Focha, a za komuny Nowotki) biegnie w dół i prowadzi prawie aż do portu. To znaczy kiedyś prowadziła do portu, bo dzisiaj port pod naporem developerów się zwija. Ale o tym później, na razie zostańmy na Świętojańskiej.
Otóż kiedyś zdarzyło się tak (w wyobraźni oczywiście, ale niewykluczone, że zdarza się też i w rzeczywistości), że tą reprezentacyjną ulicą tego pięknego i jedynego w swoim rodzaju polskiego miasta, szło dwóch ludzi. Dobrze sytuowanych i dobrze ubranych, ale mimo to całkowicie różnych. Różnica była nie w wyglądzie i stanie majątkowym, ale w mentalności. I tak pierwszy z nich, co (w wyobraźni) szli ulicą Świętojańską, miał mentalność konsumenta a drugi inwestora.
Tak jak napisałem, Gdynia nie jest zwykłym miastem, jakich w Polsce wiele. Gdynia to miasto szczególne. Szczególne z różnych względów, ale chcę powiedzieć o jednym. Otóż wielu z współczesnych Polaków, ma pewną przywarę, która polega na tym, że żyją w poczuciu, że nam Polakom nic się nie udaje. Że ciągle przegrywaliśmy i nic sami nie potrafimy. I ci Polacy ciągle zazdroszczą innym sukcesu. A także uważają, że aby ten sukces osiągnąć musimy słuchać tego, co mówi i czego chce UE, czyli urzędnicy w Brukseli. Ale z Gdynią jest inaczej.
Gdynia jest synonimem polskiego sukcesu. W okresie niecałych dwudziestu lat, jakie miała II RP, został zbudowany nowoczesny port i nowoczesne miasto. Nikt obcy nam tego nie budował. Zbudowaliśmy to sami. I to w ekspresowym tempie. Tempie, którego można tylko pozazdrościć, patrząc jak ślimaczą się współczesne inwestycje. I ten fakt uznają nawet, zakompleksieni i zapatrzeni w Brukselę, polscy Europejczycy, narzekający na polskie nieudacznictwo. I o dziwo, oni też są z Gdyni dumni. I mówiąc o Gdyni, zapominają o swoim zaniżonym poczuciu wartości i czują się dowartościowani. A polskie nieudacznictwo (jeżeli myślą i mówią o Gdyni) w sposób do końca przez nich samych nieuświadomiony, gdzieś tajemniczo się ulatnia.
No, więc Świętojańską w Gdyni idzie sobie tych dwóch ludzi, o których wspomniałem na początku, konsument i inwestor. I ten o duszy konsumenta przechodząc koło sklepu z butami, pomyślał. O jaki piękny sklep i jakie porządne buty tutaj mają. Koniecznie muszę sobie takie kupić. I wszedł do środka, aby kupić sobie nowe buty. Kupił buty i szedł dalej ulicą Świętojańską. A przechodząc koło sklepu z garniturami przypomniał sobie, że ta marynarka, co ją ma na sobie to już wyszła z mody. Bo guziki ma czarne, a nie białe. Więc znowu poczuł trudną do odparcia ochotę, aby wejść i kupić sobie modną marynarkę, z białymi guzikami. I tak było przez cały czas. Wszędzie tyle atrakcyjnych sklepów, a w nich tyle towarów do kupienia.
Natomiast chodnikiem po przeciwnej stronie, szedł drugi przechodzień. Ten o duszy inwestora. I przechodząc koło sklepu z butami też nie przeszedł obojętnie. Ale z innego powodu. Bo myśli, które zaprzątały jego głowę były następujące. No proszę, jakie świetne miejsce na sklep z butami. Tyle tutaj ludzi chodzi. O, nawet jeden wszedł właśnie do środka. Na pewno mają tutaj ruch i sprzedaż dobrze idzie. Warto byłoby w taki sklep zainwestować. A idąc dalej, zobaczył sklep z ubraniami. I znowu myślał o tym, ile można by było tutaj zarobić pieniędzy sprzedając modne marynarki z białymi guzikami. A nie o wydawaniu na nową marynarkę, bo ta, którą na sobie ma, akurat wyszła z mody.
I tak ci dwaj ludzie, widząc te same sklepy i te same wystawy, zaprzątnięci z tego powodu byli zupełnie innymi myślami. I szli Świętojańską w dół, w kierunku portu. Właściwie tam, gdzie był kiedyś port, bo teraz ma powstać Yacht Park. Ekskluzywna dzielnica reklamowana jako ‘Nowe oblicze Gdyni’ i ‘Życie z pasją’. Zostawmy nowe oblicze Gdyni.
Bo Gdynia ma swoje ‘stare’ oblicze, którego nie musi się wstydzić. A które wręcz odwrotnie jest chlubą wszystkich Polaków, nawet tych o zaniżonym poczuciu wartości. O czym już wspomniałem wcześniej. Powiem o tym życiu z pasją, które obiecują deweloperzy w apartamentowcach mających powstać na dawnych terenach Dalmoru. Piękne domy, w marinie (‘inspirowanej najlepszymi na świecie portami jachtowymi’), piękne jachty, a z tyłu za domami portowe dźwigi. Jak to pięknie i romantycznie wygląda na zdjęciach reklamowej strony dewelopera. I niewątpliwie wielu ludzi w to uwierzy. Naiwni. I pewnie wyłożą ciężko zarobione pieniądze. Aby kupić mieszkanie w nowoczesnym apartamentowcu położonym na dawnych terenach portowych. Obok ekskluzywnej mariny i w pobliżu starych romantycznych dźwigów portowych. Nie wiedzą, co ich czeka.
Już blisko pół wieku smyczę się po morzach i oceanach. I różnych portach też. Również takich, gdzie na opuszczonych terenach portowych deweloperzy budują apartamentowce. Kiedyś statek stał w irlandzkim porcie Foynes. Port nieduży, dwa nabrzeża. Po przeciwnej stronie mała wysepka, na której stoi jeden dom. Staliśmy tam blisko tydzień czasu i portowcy nie prowadzili wyładunku. Na moje pytanie, dlaczego nie pracują, agent odpowiedział: wiatr wieje w złą stronę. Wyjaśnię, o co chodzi. Ładunek, który przywieźliśmy, w trakcie wyładunku kurzył się. A wiatr wiał w stronę tego domku na wyspie. I wyładunku nie można było prowadzić. Właściciel domu wywalczył sobie, że jak wiatr wiał w stronę jego domu, port nie mógł prowadzić prac przeładunkowych. I romantyczne dźwigi, podobne do tych, co widać na deweloperskiej reklamie Yacht Parku w Gdyni, stały nieruchomo. Jak się skończył konflikt pomiędzy właścicielem domu na wyspie a portem w Foynes, nie wiem. Dawno tam nie byłem. W każdym razie na pewno nie przyczynił się do rozwoju portu. I myślę, że nie umilił też życia właścicielowi owego domu na wyspie. I pewnie w portowych dźwigach nie widział on nic romantycznego. A wręcz odwrotnie. Nienawidził je szczerze. Bo ich praca powodowała, że jego życie było koszmarem. Z powodu kurzu, którego były przyczyną i który zasypywał mu dom, okna i ogród, jednym słowem wszystko naokoło.
Innym problemem jest hałas. To akurat nie w Foynes, ale w innych portach. Planując prace przeładunkowe, często słyszę od agentów: w nocy nie będzie załadunku (czy też wyładunku). Bo hałas przeszkadza mieszkańcom pobliskich domów. Szczególnie często słyszę to w portach angielskich. Tam, skąd tę modę na przejmowanie opuszczonych terenów portowych, deweloperzy z Polskiego Holdingu Nieruchomości, epatujący nowoczesnością i trendami europejskimi, zmałpowali. Piszę tak dosadnie, bo to, co na naszym polskim rynku wydaje się nowoczesne i odkrywcze, w rzeczywistości jest zwykłym małpowaniem. I to bezmyślnym małpowaniem. Bo w Anglii – skąd tę modę nasi yuppies zaimplementowali (jak już mówimy nowocześnie i trendy to na całego) – deweloperzy wchodzą na tereny portowe całkowicie opuszczone. To znaczy tam, gdzie port przestał całkowicie istnieć. Takim przykładem jest choćby port w Manchesterze. Tam w miejscu dawnych basenów portowych powstały romantyczne laguny i kanały. Nad kanałami zbudowano również romantyczne kładki. Z kolei w miejscu dawnych nabrzeży portowych powstały nowoczesne i gustowne domy z apartamentami do kupienia i wynajęcia. Zarówno do zamieszkania jak i na powierzchnie biurowe. Tyle, że jest jedna różnica.
Portu w Manczesterze JUŻ NIE MA. Ten port przestał istnieć. Dlaczego tak się stało, to inna bajka. W każdym razie jedną z przyczyn była i ta, że w Wielkiej Brytanii są setki portów a nawet tysiące. I Manchester przestał być potrzebny. W każdym razie tam statki już nie przypływają i nie prowadzi się prac przeładunkowych. Z Gdynią jest inaczej. Port w Gdyni żyje i pracuje. I ma wszystkie dane po temu, aby nadal istniał i pracował. Co więcej, aby się również rozwijał. Nie mówiąc o tym, że w Polsce nie mamy setek czy też tysięcy portów. Gdynia jest jedna. No, jedna z trzech dużych portów.
A teraz wróćmy do Yacht Parku w Gdyni, tam gdzie Świętojańską szli owi dwaj przechodnie, jeden o duszy konsument a drugi inwestora. Osiedle to ma powstać na terenach portowych Dalmoru, które są teraz opuszczone i zaniedbane. I trzeba przyznać, że tereny te przedstawiają niezbyt ciekawy wygląd, mówiąc bardzo oględnie. A mówiąc nie oględnie, przedstawiają widok obskurny. I na tych terenach planowana jest marina i apartamentowce przy niej. Och, ach jakie piękne. Och, ach jakie nowoczesne. Och, ach jakie to wspaniałe i zgodne z europejskimi trendami. Znaczy się, wykorzystanie opuszczonych terenów portowych. Zachwycają się wszyscy. Zapominają jednak o jednym.
To wszystko dzieje się na terenie istniejącego i funkcjonującego portu. Który kurzy i hałasuje tak jak to normalnie dzieje się w portach. W których ma miejsce przeładunek różnych towarów, kurzliwych także. Tym bardziej, że nieopodal jest baza przeładunku ładunków sypkich. A te akurat kurzą bardzo. Z kolei wiatr, jak to nad morzem bywa, wieje w Gdyni często. Natomiast dźwigi (te romantyczne, pokazane na reklamie Yacht Parku) hałasują. Portowcom i marynarzom to nie przeszkadza. Bo gdy dźwigi pracują, to oni nie śpią, ale też pracują. Ale ludzie w domach, zazwyczaj w nocy chcą spać. Hałas jednak nie pomaga w zasypianiu. I nie tylko w zasypianiu, w spaniu również.
I tam doszli ci dwaj ludzie z ulicy Świętojańskiej. Tam gdzie mają być te apartamenty, które ‘pozwolą podziwiać urokliwe nadmorskie zachody Słońca’. Co akurat jest chyba niewczesnym żartem. Albo dowodem na zupełną ignorancję tego, kto to napisał. Bo zachód w tym miejscu jest akurat w stronę miasta, a nie morza. Więc jak mieszkańcy będą mogli podziwiać te nadmorskie zachody Słońca? Poprzez ściany gdyńskich domów?
Ale zostawmy złośliwości. Marina, jachty, mieszkania, apartamenty, to konsumpcja czyli wydawanie pieniędzy. Port, nabrzeża, dźwigi, statki to inwestycje, a więc zarabianie pieniędzy. Pytanie za sto punktów. Który z nich zrobiłby lepszy interes? Ten, co kupi tam mieszkanie i w dzień nie otworzy okna ze względu na kurz z pobliskiej bazy ładunków sypkich? A po nocach nie będzie mógł spać ze względu na głośną pracę dźwigów? Czy ten drugi, który tam zainwestuje? Na przykład w przystań promową? Albo kontenerową? I będzie zarabiał pieniądze. A hałas i kurz? W porcie to rzecz normalna. Pasażerowie wychodzący ze statku i wsiadający do klimatyzowanych autokarów nawet tego nie zauważą. Kontenerom też to nie przeszkadza. Więc, dla którego z tych celów nabrzeża po Dalmorze są lepsze?
Aha, i jeszcze jest miasto Gdynia. Miasto, które kiedyś powstało z portu. I dzięki niemu się rozwijało i rosło. I dzięki niemu powstała ulica Świętojańska. A teraz to miasto chce ten port zasypywać. No, nie tyle chce, co pozwala. Aby deweloperzy go zasypywali i budowali tam apartamentowce.
Tadeusz Hatalski, kpt.ż.w.
Tekst ten był publikowany na blogach autora na portalach: Salon24 i NaszeBlogi.
Jeszcze sypią miałem w oczy pracownikom Muzeum Emigracji (zamiast zaadaptować budynek na potrzeby przypływających turystów) oraz pasażerom statków cumujących na Francuskim, nie wspominając o autokarach zabierających ich na wycieczki i zadeptanych pokładach na czarno
Dawno takich bzdur nie czytałem. Port w Gdyni nie został zbudowany tylko z polskich pieniędzy, ale w dużej mierze francuskich. Warto się dokształcić.
Srututu, poziom Twojego komentarza taki sam, jak Twój nick. Zanim rzucisz kamieniem, sam się dokształć i poczytaj o Wendzie i Kwiatkowskim i co stało się z umową z lipca 1924. A jak chcesz hejtować, to szybko wybij to sobie z głowy.