Zapewne mało kto z nas słyszał o polskiej rodzinie Krzyżowskich, która w dwudziestoleciu międzywojennym mieszkała w Gdańsku na Starym Przedmieściu.

Mirosława Walicka poświęciła im jeden z rozdziałów w książce pt. „Polki w Wolnym Mieście Gdańsku” (autorki: G. Danielewicz, M. Koprowska i M. Walicka). Z tego źródła będą pochodzić cytaty, które zamieściłam w swoim  artykule.

Ul. Kładki, przy której do marca 1945 r. znajdował się dom, w którym zamieszkali Krzyżowscy; nr 11 mieścił się w głębi po prawej stronie.

Aby opowiedzieć pełną historię tej rodziny, należy sięgnąć do pierwszych lat XX w., kiedy to Polak, Franciszek Krzyżowski (pochodzący z wsi Krzyżowa k. Żywca) poślubił we Wiedniu Morawiankę, Marię Zobač (pochodzącą z miejscowości Oslawany k. Brna). Był stolarzem, założył w stolicy Austrowęgier przedsiębiorstwo meblarskie, które niestety z czasem zbankrutowało Był muzykalny, śpiewał w polskich chórach we Wiedniu. W czasie I wojny światowej walczył w wojsku austriackim. Po zakończeniu wojny tamtejsze władze postawiły przed nim ultimatum: jeśli zostanie na terytorium Austrii musi przyjąć tamtejsze obywatelstwo. On czuł się Polakiem, więc nie chcąc pogodzić się z tą nową rzeczywistością, postanowił wyjechać z tego kraju.

Za radą znajomego przybył wraz z żoną i czworgiem dorastających dzieci do Gdańska. Pracę znalazł w prywatnej firmie meblarskiej w Sopocie. Z czasem zamieszkał w  dwupokojowym mieszkaniu, które znajdowało się w niewielkim starym domu z pruskiego muru na Starym Przedmieściu, należącym do Józefa Czyżewskiego. Krzyżowscy zamieszkali na piętrze. Na parterze znajdował się skład przyborów drukarskich właściciela. Bowiem Czyżewski – słynny działacz tutejszej Polonii – był drukarzem, wydawcą polskojęzycznej prasy (np. „Kuriera Gdańskiego”). Ten stary, nieistniejący dziś dom znajdował się przy Holzgasse 11 (ob. ul. Kładki).

Córka Franciszka i Marii Krzyżowskich. Zdjęcie z okresu II wojny światowej. „Polki w WMG” (G. Danielewicz, M. Walicka, M. Koprowska)

Krzyżowscy mieli jedną córkę, Marię oraz trzech synów: Franciszka, Romualda i Aleksandra. Franciszek kształcił się w słynnym Gimnazjum Polskim otwartym w maju 1922 r. przy Am Weißen Turm 1 (ob. ul. Augustyńskiego 1); Maria i Romuald uczyli się w polskich Szkołach Handlowych przy Trojangasse (ob. ul Seredyńskiego).
Po śmierci głowy rodziny w 1933 r., wdowa otrzymała propozycję ze strony władz WMG uzyskania materialnego wsparcia za cenę przyjęcia obywatelstwa gdańskiego oraz przeniesienia  dzieci do szkół niemieckich. Nie przyjęła tej propozycji. Podjęła pracę w magazynie bielizny w Polskiej Składnicy Wojskowej na Westerplatte. Nadal wychowywała dzieci w duchu patriotycznym, za co spotykały ją szykany ze strony Niemców. Jak również za wywieszanie polskiej flagi w czasie polskich świąt narodowych.

Dzięki jej pracy dzieci mogły kontynuować edukację. Starsi synowie po ukończeniu szkół wstąpili do pozaszkolnej XVI drużyny harcerskiej, której członkami byli głównie polscy robotnicy. Harcerze należący do tej drużyny pełnili często rolę straży ochronnej, która broniła polskich zgromadzeń i uroczystości przez atakami hitlerowskich bojówek.

Córka Maria w 1933 r. po ukończeniu szkoły handlowej, podjęła pracę w firmie „Günther Wagner” (znanej z wyrobu wiecznych piór „Pelikan”). Jej kierownikiem był Polak o niemieckim nazwisku, Teofil Romel – były student Technische Hochschule of Danzig (czyli przedwojennej gdańskiej Politechniki). Maria wraz z nim tłumaczyła teksty polskie na język niemiecki (i odwrotnie), a oprócz tego do niej należało ich stenografowanie.

Teren dawnego Klubu Sportowego „Gedania” we Wrzeszczu

Maria należała do polskiego Klubu Sportowego „Gedania”: grała w siatkówkę i piłkę ręczną. Śpiewała w chórze „Cecylia”, którego dyrygentem został w 1935 r. Kazimierz Wiłkomirski (wiolonczelista i pedagog, w latach 1934 – 39 dyrektor Polskiego Konserwatorium w WMG).  Chór ten występował nie tylko na terenie WMG – np. w czasie Dni Morza w Łodzi, a nawet w studiu Polskiego Radia w Toruniu.

Sam dyrygent wspominał po latach, iż „na próbach chóru spotykali się pracownicy pocztowi i kolejowi niższych stopni, urzędniczki Macierzy Szkolnej i innych instytucji polskich i niemieckich. Były krawcowe i córki dozorców”. To właśnie Wiłkomirski wzbogacił repertuar chóru o „dobrą muzykę polską”: utwory Jana Maklakiewicza, albo Karola Szymanowskiego. Warto też dodać, iż w repertuarze znalazła się pieśń zatytułowana „Słowo wam niosę” (do której muzykę skomponował sam Wiłkomirski) napisana na 15–lecie Gdańskiej Macierzy Szkolnej. Autorem tekstu był pedagog (też poeta, dramatopisarz i tłumacz) z Gimnazjum Polskiego w Gdańsku, Edwin Jędrkiewicz. Chórzyści zadzierzgnęli między sobą przyjaźnie; spotykali się ze sobą w wolnym czasie. W wycieczkach za miasto towarzyszył im także Kazimierz Wiłkomirski.

Szopka z oknem scenicznym, która służyła do występów teatrzyku „Skrzat”. „Trzy lata w WMG 1936 -39” Z. Kurek

Warto napisać szerzej o dodatkowej działalności społecznej Marii oraz jej dwóch braci: Franciszka i Aleksandra. Należeli oni do dwudziestoosobowego zespołu teatrzyku kukiełkowego „Skrzat” założonego w dwudziestoleciu międzywojennym przez Alojzego Bartza, członka Polskiej Rady Kultury w Gdańsku. W „Skrzacie” pełnił on rolę kierownika całego zespołu. Sama konstrukcja szopki teatrzyku została zaprojektowana przez Juliusza Schwarzbarda, absolwenta Szkoły Przemysłu Drzewnego w Zakopanem. Głównym projektantem i wykonawcą lalek był Leon Żynda – drukarz, maszynista Drukarni Gdańskiej w Gdańsku, plastyk – amator. Lalki wykonywali także inni członkowie zespołu, chociażby wspomniany Schwarzbard i Jerzy Piotrowski – dyżurny ruchu PKP, plastyk – amator, czołowy dekorator polskich teatrów amatorskich. Był głównym „ruszaczem” kukiełek oraz wykonawcą dekoracji. Instalacją elektryczną zajmował się Brunon Miąskowski, a w czasie spektakli na harmonii przygrywał Kazimierz Krzewiński, kolejarz.

Kierownictwo Polskiej Rady Kultury w Gdańsku. Po środku stoi Alojzy Barz. „Trzy lata w  WMG 1936 – 39”. Z. Kurek.

Maria Krzyżowska – w celu zdobycia lepszych kwalifikacji – odbyła kurs dla pracowników teatrzyków kukiełkowych w Groniku Kościelnym niedaleko Zakopanego oraz dodatkowo tamże kurs wiedzy o kraju zorganizowany przez Światowy Związek Polaków.

Leon Żynda. „Trzy lata w WMG 1936 – 39”. Z. Kurek

Z teatrzykiem związany był zespół dwudziestu osób: siedmiu kobiet i trzynastu mężczyzn, wśród których byli np. Łucja Lendzion (córka znanego działacza Antoniego Lendziona), Antoni Myjak (urzędnik Macierzy Szkolnej), Kazimierz Orzechowski (późniejszy obrońca Poczty Polskiej), Kazimierz Nowak (działacz Macierzy Szkolnej, dyrektor Polskiej Rady Kultury). W myśl zasady wprowadzonej przez Antoniego Bartza, wszyscy członkowie zespołu byli aktorami, wszyscy byli zaangażowani w opracowanie tekstu i każdy z nich przygotowywał po kilka ról.
Teatrzyk dawał przedstawienia zarówno w Gdańsku (np. w świetlicach Związku Polaków, w sali teatralnej Polskiej Kadry Sportowej w Nowym Porcie, w sali Konserwatorium Muzycznego w budynku Dyrekcji Kolei) oraz w rożnych miejscowościach na terenie WMG – Pszczółkach, Trąbkach Wielkich, Ełganowie, Piekle, Trzepowie itp. Wykorzystywano do tego celu sale szkolne w polskich szkołach. Ze względu na bezpieczeństwo zespół teatralny korzystał z zamkniętego ambulansu Poczty Polskiej w Gdańsku.

Wstęp był tani (bilet kosztował 10 fenigów), a poza tym tuż przed spektaklem wpuszczano chętnych za darmo. Przedstawienia oglądała zwykle cała miejscowa Polonia, nie tylko dzieci. Widownia spragniona polskiej mowy, wzruszała się do łez. Aktorzy prezentowali takie teksty, jak „O Kasi, co gąski zgubiła”, „Cztery mile za piec”, „Bajowe bajeczki”. Aleksander Krzyżowski w swym kalendarzyku zanotował, że teatrzyk odbył 97 prób, przygotował podczas trzech sezonów pięć pozycji repertuarowych, dał 56 spektakli dla ok. 9, 5 tys. widzów.

Wracając do Marii Krzyżowskiej, należy dodać, że dodatkowo działała społecznie pracując jako sekretarka w świetlicy Związku Polaków im. Leopolda Lisa – Kuli (która mieściła się w lewym skrzydle gmachu Dyrekcji Kolei). Do zadań Marii należało przygotowywanie programu zajęć w świetlicy dla różnych grup wiekowych. Przykładowo odbywały się tam kursy tańca, próby zespołu dziecięcego (prowadziła go Cecylia Bardunówna). Znany sportowiec Jan Bianga uczył chłopców boksu. Jego uczniem był też Franciszek Krzyżowski. Polacy przekonali się, że nauka tej dyscypliny sportu jest dla nich  niezwykle przydatna w sytuacji zaostrzających się nastrojów antypolskich w WMG, kiedy  na co dzień byli atakowani przez bojówki nazistowskie. O jednej z takich sytuacji wspominała po latach Maria Krzyżowska. Pewnego wieczoru wracała z gronem znajomych oraz z bratem Franciszkiem z potańcówki, która odbywała się w gmachu Dyrekcji Kolei. Nagle zostali zaatakowani przez dwóch wyrostków niemieckich. Obronił ich właśnie Franek, wykorzystując zdobyte umiejętności.

1 IX 1945 r. w domu rodzinnym Krzyżowskich przebywała tylko matka wraz z córką i synem Aleksandrem. Wczesnym rankiem do ich mieszkania wtargnęło dwóch funkcjonariuszy SS. Dokonali rewizji. Aresztowali Aleksandra, któremu – celem ośmieszenia go – kazali ubrać mundur harcerski. Ponaglając go biciem i kopniakami, wywlekli z domu i zaprowadzili na drugą stronę ulicy, do gmachu Victoriaschule. Tam w pierwszych dniach wojny przywożono miejscowych Polaków, których poddawano torturom. Stamtąd Aleksander został przewieziony do Stutthofu, a potem do Sachsenhausen. Szczęśliwie doczekał końca wojny: został oswobodzony przez aliantów w czasie transportu z obozu do Lubeki 3 V 1945 r.

Romuald Krzyżowski na dzień przed wybuchem II wojny światowej wyjechał do Gdyni, a stamtąd do Warszawy i Lublina. Wstąpił do Wojska Polskiego. Jako harcerz XVI drużyny harcerskiej przeszedł szkolenie bojowe w Gdyni, także w koszarach wojskowych garnizonu w Tczewie. Odbył też ćwiczenia na obozie letnim w Solcu Kujawskim oraz ukończył szkołę szybowcową w Tęgoborzu (ośrodek sportów wodnych i szybownictwa w powiecie nowosądeckim). Po wybuchu wojny najpierw znalazł się w Legionie Gdańskim, który formował się w Wólce Profackiej k. Puław. Po rozbiciu jednostki przez Niemców, przedarł się do oddziałów dowodzonych przez gen. Kleeberga. Kiedy jego żołnierze poddali się, Romuald Krzyżowski zbiegł i wrócił do Gdańska.
Tu władze okupacyjne zmusiły go do tego, by dwa razy dziennie meldował się w Prezydium Policji. Mino, że przebywał pod nadzorem, wstąpił do służby wywiadowczej Komendy Głównej AK na Wybrzeżu, w której działał jako agent.
Pracował jako dyspozytor magazynowy na wyspie spichrzów. Nawiązywał kontakt z jeńcami wojennymi pracującymi przy załadunku sprzętu wojennego w porcie; uzyskiwał od nich cenne informacje np. dokąd i z jakim ładunkiem odpływały z portu gdańskiego konwoje. Te i inne informacje (np. materiały pozyskane przez polskich harcerzy) przekazywał swoim dowódcom z AK. Niestety 10 IX 1943 r. został aresztowany. Ostatecznie trafił do Mauthausen, gdzie doczekał końca wojny.

Jego brat Franciszek został wysłany na przymusowe roboty do Niemiec, gdzie spędził prawie cały okres II wojny światowej. Pracował w Eberswalde w składzie węgla.

Po aresztowaniu Aleksandra, Maria z matką – w obawie przed represjami – pierwszego dnia wojny przystąpiły do palenia różnych ważnych dokumentów oraz rodzinnych fotografii. Tego dnia wyszły z mieszkania dopiero wieczorem, aby zasięgnąć informacji na temat działań wojennych. Z Kuhbrücke, czyli Krowiego Mostu obserwowały niemieckie samoloty atakujące Westerplatte.

Wraz z wybuchem wojny Maria straciła dotychczasową pracę; znalazła zatrudnienie w fabryce papieru przy Weidengasse (ob. ul Łąkowa). Pracowali tam także polscy więźniowie z gdańskiego aresztu śledczego. Z własnej inicjatywy podjęła  działalność konspiracyjną na ich rzecz. Przemycała listy pisane przez nich do ich rodzin i odwrotnie. Listy i paczki dla więźniów przychodziły na adres Marii. Chowała je pod ubraniem, a potem ostrożnie zostawiała w umówionym miejscu w fabryce: na parapecie w ubikacji.

Maria Krzyżowska wraz z matką pomagała także Polakom, którzy chcieli uciec do Generalnej Guberni oraz Żydom zatrudnionym w garbarni przy ob. ul. Łąkowej. Na początku 1945 r. przenocowały uciekiniera ze Stutthofu (ich adres ów uciekinier otrzymał od zaufanych ludzi). Udało się dla niego zdobyć sfałszowane dokumenty oraz nową odzież.

Maria w czasie Maria wojny zaopatrywała się w pieczywo w piekarni przy Opitzstrasse (ob. ul. Orzeszkowej), w której pracowali jeńcy francuscy. Zatrudniona tam ekspedientka, Kaszubka, życzliwa kobieta dawała Marii dodatkowe dwa bochenki chleba (bez kartek), które ta wysyłała braciom do Sachsenhausen i Mauthausen. Przy Opitzstrase mieścił się, w dwóch willach ekspozytury celnej się ośrodek żandarmerii SS. Maria była jedną z osób, które przywoziły dla więźniów przewijających się przez ten ośrodek, dary ofiarowane przez polską ludność: leki, żywność, ciepłą odzież. Jednym z więźniów był pochodzący z Sosnowca Leopold Rakowski. Tuż przed wybuchem wojny przyjechał w odwiedziny do brata, który pracował, jako celnik na Helu. Tam zastała go wojna. Trafił do obozu w Nowym Porcie. Po poddaniu się załogi broniącej Westerplatte, został  skierowany do prac rozbiórkowych znajdujących się tam obiektów wojskowych. Potem został przewieziony do Stutthofu. Zaangażowano go tam do przewożenia zwłok więźniów z obozu Stutthof na cmentarz przy Brösener Weg (ob. ul. Chrobrego). Tam bowiem grzebano ciała zmarłych i zamordowanych w obozie, zanim oddano na miejscu do użytku krematorium.

Rakowski po zwolnieniu ze Stutthofu pracował w gospodarstwie na Żuławach. Później zamieszkał w Orłowie. Jednak cały czas utrzymywał kontakt z Marią. Któregoś razu poprosił ją o rękę i ona te oświadczyny przyjęła. Pobrali się w 1945 r. w Orłowie.

Krwawe dni marca 1945 r. Maria wraz z matką spędziły, podobnie jak ludność z okolicznych domów, w piwnicy Victoriaschule. Pod koniec marca dom przy Holzgasse 11 został wysadzony w powietrze przez żołnierzy Armii Czerwonej. Paniom Krzyżowskim udało się przedostać do Orłowa. Po zakończeniu wojny bracia Krzyżowscy wrócili szczęśliwie z obozów do Polski. Maria przez wiele lat pracowała w Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni, a jej mąż uczył muzyki. Zamieszkali w Sopocie. Doczekali się dwojga dzieci: syna i córki. Córka uzdolniona muzycznie skończyła szkołę muzyczną, syn został elektrykiem.

Maria Sadurska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *