Efekty jego pracy są ponadczasowe. A to, nad czym pracował i głosił całym sobą, jest ciągle aktualne i pozostanie takim zawsze, dopóki człowiek będzie istniał na tym świecie. Wszyscy jesteśmy maleńką cząstką przyrody, a dbanie o nią to troska, nie tylko o siebie, ale i o przyszłe pokolenia.
Podświadomie ludzie wiedzieli o tym zawsze, ale często, myśląc tylko o własnych interesach, „zapominali” o tym..
Jako pierwszy, starając się ująć to w formy prawne, zaczął o tym głośno wszem i wobec mówić człowiek, który pochodził z Gdańska, a właściwie z małej podgdańskiej wsi.
Hugo Wilhelm Conwentz urodził się 20 stycznia 1855 roku w Świętym Wojciechu koło Gdańska. Rodzina była liczna, był jednym z siedmiorga dzieci Alberta Wilhelma Conwentza i Augusty Dyck. Była to rodzina mennonicka, wywodząca się z Niderlandów, skąd uciekła przed prześladowaniami religijnymi. Zwyczajem tej grupy wiernych, małżeństwa zawierano we własnym gronie. Po pewnym czasie doprowadziło to do dość przykrych następstw. Potomkowie rodzili się obarczeni wieloma wadami rozwojowymi. Tak było i w rodzinie Conwentzów. Troje rodzeństwa zmarło jeszcze w dzieciństwie, a z czwórki, która przeżyła, właściwie tylko Hugo był w pełni sił fizycznych i umysłowych.
Początkowo rodzina utrzymywała się z małego gospodarstwa rolnego w Świętym Wojciechu. Zamieszkiwali w domu pod nr 7 zwanym „Czerwoną Dłonią”.
Gdy Hugo miał kilkanaście lat, przeprowadzili się do Gdańska, mając nadzieję na poprawę swojej sytuacji materialnej. W Gdańsku dzieci miały też większe możliwości zdobywania wiedzy szkolnej. Ojciec rodziny nabył firmę Mollerschen und Kohlenhandlung, zajął się handlem węglem i drewnem opałowym. Siedziba firmy znajdowała się na Wyspie Spichrzów, tuż obok straszących dzisiaj, nie do końca odbudowanych spichlerzy Wielki i Mały Groddeck. Zamieszkali na wynajętych dwóch piętrach kamienicy znajdującej się na rogu ulic Mariackiej i Mydlarskiej (adres Mariacka 28). Było ciasno, sypialnie od podwórka, bez Słońca. Gdańsk był ciasny, zabudowany do granic możliwości, kurz, brud, problemy z wodą, rynsztoki, wszechogarniający smród. dopiero parę lat później burmistrz Leopold von Winter przeprowadził swoją „higieniczną rewolucję ” miasta. Dla rodziny przybyłej ze wsi, był to koszmar, matka wpadła w depresję.
Hugo rozpoczął naukę w gimnazjum realnym przy kościele św. Jana. Nauka odbywała się w pomieszczeniach zaadaptowanych z dawnych łaźni na rogu ul. Św. Ducha i Złotników. Klasy były ciasne, okna zamalowane farbą, niedające się otworzyć. W niektórych klasach trudno było się wyprostować.
Hugo, jako nowy w klasie, z mdłościami i bólami głowy (bo ciasnota i smród) bardzo trudno się z nią integrował. Wyniki jakie osiągał w nauce też nie były najlepsze. Chwile wytchnienia dawały mu zabawy z kolegą Paulem Lakowitzem, sąsiadem z ulicy Mydlarskiej. Biegali razem po nadmotławskim nabrzeżu, obserwując portowe prace, albo wędrowali po Wyspie Spichrzów, gdzie kamienne rzeźby na budynkach dawały namiastkę tego, co Hugo widywał w dzieciństwie – zwierzęta, rośliny, drzewa… Tylko, że kiedyś widywał żywe, tu musiały mu wystarczyć kamienne.
W szkole mały Hugo miał szczęście trafić na swojego protektora. Pedagog, botanik, pochodzący z Dolnego Śląska, Theodor Karl Bail, w tym małym zagubionym chłopcu zauważył coś cennego, jakiś potencjał. Zaczął rozniecać w nim tę iskierkę fascynacji przyrodą. Następnie, po ukończeniu szkoły, polecił swojego protegowanego opiece swojego przyjaciela profesora Heinricha Roberta Göpperta (1800–1884) z wykształcenia farmaceuty i lekarza, a z wyboru botanika, jednego z pionierów światowej paleobotaniki. Wrocławski Ogród Botaniczny ma mu bardzo wiele do zawdzięczenia (jesienią 2014 r. odsłonięto tam jego popiersie).
Pod kierownictwem prof. Göpperta, po studiach we Wrocławiu i Goetyndze, Hugo w 1876 roku obronił pracę z dziedziny pytopaleontologii zatytułowaną „Skamieniałe drewno osadów deluwialnych północnych Niemiec”. Podjął też pracę asystenta w Ogrodzie Botanicznym we Wrocławiu. Bardzo odpowiada mu ta sytuacja. Rozwija się naukowo, lubi Wrocław, góry są blisko…
I tu staje na rozdrożu swojego życia.
Dostaje list z Gdańska od prof. Baila – szykuje się dla niego stanowisko w nowo powstającym muzeum.
24-latek stoi przed trudnym wyborem: praca naukowa na uniwersytecie, habilitacja we Wrocławiu….? Czy posada z pensją ponad trzy razy większą w Gdańsku…?
Krótka wizyta w Gdańsku jeszcze o niczym nie przesądza. Ciekawe były życzenia burmistrza Leopolda von Wintera – życzył Hugonowi niepowodzenia – chciał go mieć u siebie.
Wraca do Wrocławia. I tu trzeba powiedzieć, że Gdańsk miał olbrzymie szczęście. Komisja, która zebrała się 20 czerwca 1879 roku na Uniwersytecie Wrocławskim, nie dopuściła kandydata do habilitacji. Przepisy ponad wszystko – ukończył szkołę realną, a nie gimnazjum humanistyczne.
Niespełna 25-letni Hugo Conwentz zostaje powołany na stanowisko dyrektora Muzeum Prowincji Zachodniopruskiej w Gdańsku.
Stanowisko objął 4 stycznia 1880 roku, a uroczyste otwarcie nastąpiło już 18 września tegoż roku, w czasie 53 Zjazdu Niemieckich Przyrodników i Lekarzy.
Okres między tymi datami to bardzo pracowity okres – opracowanie zbiorów Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego z takimi ciekawostkami jak na przykład: cielę z dwoma głowami, głowa ryby-miecza z 1752 roku, źle spreparowana i okrutnie cuchnąca, czarny bocian z 1805 roku, zamieszkały przez mole i inne tego typu dziwolągi. Prócz tego zbiory pastora Boecka ze św. Piotra w postaci prawie 2 tyś. wypchanych ptaków. Początkowo muzeum zajęło jedno piętro nadmotławskiej Bramy Zielonej. W niej też zamieszkał Conwentz, mając do pomocy w organizacji muzeum dwoje ludzi sprzątaczko-portierkę i preparatoro-konserwatora.
O problemach, jakie miał przy organizowaniu szklanych gablot na eksponaty, nawet nie warto wspominać.
Muzeum ruszyło pełną parą i dopiero zaczynało się na dobre rozpędzać. W następnych latach Conwentz nawiązał współpracę z ludźmi z całej prowincji – lekarzami, aptekarzami, leśnikami, nauczycielami, rolnikami….. Rozsyłał do nich ankiety, jeździł do nich, tłumaczył, edukował… Dzięki informatorom wiedział kiedy zaczynają kumkać żaby, kiedy roją się chrabąszcze, … ale wiedział też o tym, gdzie co ciekawego wykopano. Ratował groby skrzynkowe, wykopywał prehistoryczne łodzie, popielnice twarzowe. Kierował pracami ratowniczymi cmentarzysk kultury pomorskiej np. w Zblewie, Lubichowie, Rzucewie. W okolicach Bągartu koło Dierzgonia odkrył wrak łodzi wikingów. Opracował atlas grodzisk Prus Zachodnich. Uratował przed zabudową jeden z cenniejszych zabytków Sopotu – Grodzisko.
Pomagał mu kolega z dzieciństwa, teraz już profesor przyrodnik – Paul Lakowitz.
Zbiory rozrastały się w błyskawicznym tempie, ale też i prace naszego dyrektora były prowadzone wielotorowo – geografia, geologia, archeologia, a także opracowywanie zasad nowoczesnego muzealnictwa, działalność edukacyjna, ratowanie reliktów przyrodniczych, prace nad zrzeszeniem samorządnych stowarzyszeń działających w miastach regionu. Przez trzydzieści lat działalności, jako dyrektor muzeum, Conwentz odbył 480 podróży, wygłaszając kilkaset wykładów, napisał kilkanaście prac z dziedziny archeologii, opracował ścienne tablice poglądowe dla szkół. Był autorem ponad 300 publikacji, w tym 11 książek z dziedziny przyrody, archeologii, muzealnictwa.
Czy tylko mennonici mogą być aż tak pracowici???
W międzyczasie dokończył pracę swojego dawnego profesora na temat zbioru bursztynu Franza Mengego i bursztynu ogólnie. Profesor Goppert zdołał, do swojej śmierci, napisać jeden tom. Pracę po nim przejął jego uczeń Hugo. Zdając sobie sprawę z ogromu materiału, skoncentrował się na sucynicie czyli bursztynie bałtyckim, jego inkluzjach i wszystkim co wiąże się z tym zagadnieniem.
Dla rozwoju muzeum niezbędna okazała się przebudowa Bramy Zielonej. Powróciła ona do swego dawnego wyglądu, tego z czterema renesansowymi szczytami, a muzeum otrzymało dodatkowe powierzchnie. Nie wszystko jednak się tu mieściło. Zbiory przechowywano w Domu Przyrodników, w Wielkiej Zbrojowni, w spichlerzach, Stągwiach Mlecznych, a także w dawnym zespole pofranciszkańskim – wielkie kamienne baby..
W 1890 roku spotkał go olbrzymi zaszczyt. W wieku zaledwie 35 lat został uhonorowany tytułem profesorskim, za swój dorobek, głównie w dziedzinie paleobotaniki i florystyki.
Hugo Conwentz jest uważany za ojca europejskich parków narodowych. Inwentaryzował pomorskie głazy narzutowe, spisywał stare drzewa. Utworzył pojęcie „pomnik przyrody”. Doprowadził do powstania obszaru chronionego w Puszczy Białowieskiej, w widłach rzek Hwoźnej i Narewki, zapobiegając planowanej wycince. Takie były początki Białowieskiego Parku Narodowego. W 1906 roku z inicjatywy Conwentza powstał rezerwat „Ptasi Raj”.
Nie ograniczał się tylko do pobliskich terenów. Cykl wykładów przeprowadzonych w Szwecji skutkował powstaniem rezerwatów przyrody i nowych przepisów chroniących cenne obiekty przyrodnicze.
Tak intensywne działania, nie pozostawiały Hugonowi zbyt dużo czasu na życie prywatne. Nie było ono zbyt wesołe- depresja matki, kłopoty z rodzeństwem, nie potrafiącym znaleźć sobie miejsca w życiu. Zaprzyjaźniony był z nadburmistrzem Leopoldem von Winterem, którego aż do jego śmierci odwiedzał w rodzinnym Jeleńcu. o kontaktach z kobietami niewiele da się powiedzieć. Z Jenny Wagner wnuczką słynnego kompozytora spotykał się towarzysko na jeździe konnej, córka komendanta garnizonu gdańskiego, która wzbudziła w nim głębsze uczucia, wybrała (a właściwie jej rodzice) innego…
Ożenił się wreszcie w 1919 roku z Grete Ekelof – bibliotekarką Szwedzkiej Biblioteki Narodowej, mieszkał już wtedy w Berlinie. W 1906 roku powołano pierwszy na świecie państwowy urząd do spraw ochrony pomników przyrody z siedzibą w Gdańsku i Conwentzem jako jego komisarzem. W październiku 1910 roku urząd przeniesiono do Berlina. Conwentz pożegnał Gdańsk. Odwiedził go na krótko, już po swoim ślubie, wraz z żoną.
Dzieci nie mieli. Hugo Conwentz zmarł dość nagle, w wyniku komplikacji związanych z czyrakiem, który umiejscowił się na jego karku. Pochowano go w Berlinie na cmentarzu Sudwestkirchhof Stahnsdorf.
Należy tu wspomnieć jeszcze jedną kobietę z jego życia, a mianowicie jego sekretarkę-asystentkę z okresu dyrektorowania – Margaretę Idę Boie. Ona to, po jego śmierci, napisała biografię swego dawnego szefa. Boie, jak na tamte czasy, można powiedzieć była kobietą wyzwoloną. Przez wiele lat mieszkała ze swoją towarzyszką życia, znaną malarką, najpierw w Gdańsku, a potem na wyspie Sylt na Morzu Północnym u wybrzeża fryzyjskiego. Do dziś jest uważana za jedną z wybitniejszych postaci tamtych regionów. Biografia niestety, jak dotąd nie została przetłumaczona na język polski.
Ewa Czerwińska