W Bieszczady, czyli w ten symboliczny koniec Polski, miejsce styku trzech granic Polski, Ukrainy i Słowacji, nad którym to obszarem, jak mawiają miejscowi, wrony zawracają i kraczą „DOBRANOC”, udaliśmy się pod koniec lata, licząc po cichu na dwie kwestie: na mniejsze zatłoczenie turystycznych tras, oraz na jesienny koloryt gór.

Obłoki stanowią istotną część malowniczego krajobrazu

O ile pierwsze się sprawdziło, o tyle drugie nie. Rzeczywiście, udając się w Bieszczady lepiej unikać letniego sezonu. Jak mówił nam kierowca busa, latem, w ładną pogodę, trzeba oczekiwać na przejazd w wielogodzinnych korkach, a jeśli ktoś porusza się własnym samochodem, to musi się liczyć z brakiem miejsc parkingowych, co za tym idzie, parkując w niedozwolonych miejscach, na wysokie mandaty. We wrześniu oraz październiku również łatwiej o noclegi. Spotykaliśmy wiele osób, i to starszych, które załatwiały noclegi na tak zwaną „dzidę”, czyli bez posiadania jakiejkolwiek rezerwacji. Latem byłoby to raczej niemożliwe.

W zasadzie, to Bieszczad nikomu nie trzeba zachwalać. Wielu naszych rodaków uważa, że są to najpiękniejsze góry w Polsce, choć większość, zapewne, za najpiękniejsze uznaje nasze Tatry. W jednej dziedzinie przewaga Bieszczad nad Tatrami jest wyczuwalna dosłownie nosem: tak czystego, wolnego od spalin powietrza, nie ma nigdzie indziej w Polsce.

Najwyższy szczyt polskiej strony Bieszczad Tarnica

Noclegi najlepiej załatwić w Wetlinie, Ustrzykach Górnych lub w Cisnej. Stąd najłatwiej dojechać na górskie szlaki, tutaj jest największa baza noclegowa oraz liczne restauracje, czy gospody z wyżywieniem. Jadło może nie jest wykwintne, ale jedno trzeba mu przyznać – raczej na głód narzekać nie będziemy. Przynajmniej my nie narzekaliśmy. Porcje były tak obfite, że naprawdę trzeba było uważać, aby nie przytyć mimo wysiłków poniesionych przy wspinaczkach. Busy kursują do 15 października, zwłaszcza w godzinach rannych od 8:00 do 8:30. Jest jeszcze jedna zaleta spacerów wrześniową lub październikową porą: nie dokuczają upały. Momentami temperatura spadała, co prawda, do 4 stopni Celsjusza, ale przy odpowiedniej odzieży, nie stanowiło to większego problemu. Gdy dni są upalne, należy zabrać odpowiednią ilość wody wysoko zmineralizowanej, a to obciąża plecaki. Oczywiście, w chłodne dni woda do picia też jest niezbędna, ale już nie w takich ilościach.

Szare Berdo

Bieszczadzki Park Narodowy oferuje wiele tras, najciekawsze i najczęściej uczęszczane są trasy na połoniny: Wetlińską i Caryńską. Można zdobyć najwyższy szczyt polskiej części Bieszczad – Tarnicę (1346 m n.p.m.), oraz udać się na punkt styku trzech międzynarodowych granic, który leży na górze Krzemieniec. Dla odpoczynku od wspinaczek warto przejechać się kolejką leśną z Majdanu oraz wyruszyć do uzdrowiskowego Polańczyka nad przepiękny Zalew Soliński.

Fragment szlaku czerwonego z Ustrzyk Górnych na Tarnicę

Trasy w Bieszczadach nie są uciążliwe, do pokonania przez każdego, w miarę sprawnego turystę. Jedyne, co mogę zasugerować, to wybieranie do wspinaczek łagodniejszych podejść, zaś do zejść, tych bardziej stromych zboczy. A przewędrować można sporo, W ciągu 9 dni pokonaliśmy pieszo 146 km, co daje średnią ponad 16 km dziennie (w górach, to niezły wynik, biorąc pod uwagę, że do średniej wliczamy również dni wolne od wspinaczek). I gdyby nie drobne problemy komunikacyjne, gdyż autobusy kursują bardzo rzadko, a kierowcy busów nie wszędzie chcą zawozić turystów, to ten wynik byłby zapewne lepszy.

Połonina Wetlińska z widokiem na górę Smerek

Pierwszego dnia spacerowaliśmy po Połoninie Wetlińskiej. Za radą kierowcy busu, który polecał rozpoczęcie wędrówki w Brzegach Górnych (czerwonym szlakiem) lub z Przełęczy Wyżnej nieopodal (żółtym szlakiem), ze względów komunikacyjnych, a następnie zakończenie jej w Wetlinie, udaliśmy się po kupno biletów do Parku Narodowego i zapytaliśmy sprzedawcę o kierunek, gdyż nie zauważyliśmy drogowskazów, których generalnie nie brakuje, ale w tym miejscu zabrakło.

Wszystkie szlaki są dobrze oznakowane. Szliśmy szlakiem czerwonym, a ponieważ dzień był pochmurny, wspinając się, szybko sięgnęliśmy dolnego pułapu chmur. Jedni nazywają to bujaniem w obłokach, są również tacy którzy czują się jak dzieci we mgle, ale wszyscy liczą na to, że mgła opadnie (a raczej, że chmury się podniosą) i będą mogli upajać swe oczy wspaniałymi widokami. Schronisko zastaliśmy jeszcze we mgle (po nie całych 2 godzinach powolnego spaceru), ale godzinę później pojawiły się pierwsze przejaśnienia. Od schroniska „Chatka Puchatka”, leżącego ciut poniżej wierzchołka Hasiakowej Skały (1232 m n.p.m), do szczytu góry Smerek (1222 m) przez połoninę Wetlińską, poruszaliśmy się ścieżką bez większych wzniesień i spadków, jak to kąśliwie czasami mawiałem, górską „autostradą”. Cała trasa liczy około 13 km, którą bez problemu pokonuje się w czasie 51⁄2 godz.

Widok ze zbocza góry Smerek na połoniny

Na Połoninę Caryńską również najlepiej wybrać się ze wsi Brzegi Górne, wówczas naszą wędrówkę kierujemy poprzez Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.) w stronę Ustrzyk Górnych. Kierowca busu nie polecał pokonywania obu połonin w jeden dzień, co początkowo zamierzaliśmy. Góry nie są, co prawda, oszałamiająco wysokie, ale dwa podejścia w jeden dzień mogłyby nadszarpnąć siły na tyle, że wędrówki w pozostałe dni stałyby pod znakiem zapytania. Ta trasa ma 9,47 km i jej przejście zajmuje 41⁄2 godz.

Połonina Caryńska

Wybierając kierunek zwiedzania, posiłkowaliśmy się generalnie zasadą, że wchodzimy łagodniejszym zboczem, a schodzimy bardziej stromym. Pozwalało to na lepsze gospodarowanie siłami i w sumie okazało się to słuszną taktyką, umożliwiająca swobodne rozkoszowanie się widokami podczas wspinaczki, gdyż szlaki wiodące pośród zalesionych stoków, częściej odsłaniały widoki na tych ścieżkach – o łagodniejszych podejściach, niż na tych stromych. Taka specyfika Bieszczad. Stąd wybierając się na najwyższy szczyt po polskiej stronie – Tarnicę (1346 m n.p.m.), również lepiej wybrać szlak czerwony z Ustrzyk Górnych i zejść niebieskim do wsi Wołosate. Oczywiście, można odwrotnie, rzecz gustu. Ten szlak mierzy od bramy parku 12.5 km, a jego pokonanie zajmuje 5 godzin czasu. Oczywiście, trzeba dodać jeszcze czas na dotarcie do bram parku oraz czas na przejazd z Wołosate do Ustrzyk Górnych, na całe szczęście, kursują busy.

Góra Smerek po prawej stronie zdjęcia

Niewątpliwie do największych atrakcji okolicy zalicza się Polańczyk. Udaliśmy się do Polańczyka w niedzielę, na mszę świętą, do Sanktuarium Pięknej Miłości. Wezwanie cudowne, a i sam budynek sprawiał na nas wrażenie architektonicznej perełki. Po mszy udaliśmy się nad Zalew Soliński. Wypożyczyliśmy rower wodny i popływaliśmy wodami zalewu podziwiając pływające żaglówki. Kto chce, może również wyruszyć w rejs stateczkiem „TRAMP”, z przesympatyczną załogą, popłynąć w kierunku doliny Sanu lub samodzielnie wypożyczyć jacht i indywidualnie spróbować opłynąć całe sztuczne jezioro.

Największe tłumy turystów, wręcz „pielgrzymki” kierowały się na górę Krzemieniec (1221 m n.p.m). Tutaj bowiem znajduje się punkt styku trzech granic państwowych. W ciągu kilku sekund można znaleźć się na terenie trzech państw: Polski, Słowacji i Ukrainy. Ten punkt jest wyróżniony ciekawym obeliskiem, który na trzy strony świata, w trzech językach, informuje o styku owych trzech granic. Być może, to nie są jeszcze krańce świata, ale Polski już na pewno. W tę trasę udaliśmy się z Wetliny szlakiem zielonym wiodącym grzbietem Dział do Małej Rawki (1272 m n.p.m.), następnie szlakiem koloru żółtego do Wielkiej Rawki (1307 m n.p.m.) i niebieskim do Krzemieńca, zaś schodziliśmy również niebieskim do Ustrzyk Górnych. Całość 21 km, ponad 7 godzin lekkiego marszu i po raz pierwszy pobita liczba spalonych 2000 kcal w ciągu jednego dnia (z powodu wysiłku).

Połoniny w dali widoczne z grzbietu Dział

Jeśli znudzi się ciągłe chodzenie po górach, to czekają również inne atrakcje. Jedną z nich jest przejażdżka koleją leśną. W tym celu należy udać się do Majdanu na teren skansenu kolejki leśnej, gdzie można wybrać przejażdżki w dwu kierunkach, do Balnicy lub Przysłupia. My wybraliśmy kierunek do Przysłupia. Kolejka rozwinęła zawrotną prędkość w porywie 26 km/godzinę i pokonała trasę niecałych 13 km w jedną godzinę.

Widok z okna kolejki leśnej

Przy okazji, chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jedną atrakcję, są nimi tutejsze karczmy. Nie zaskoczą one nas jadłem, ale warto je zobaczyć, gdyż zaskoczą one nas swoim wystrojem. Wiele z nich to prawdziwe galerie sztuki. Dosłownie. Przyozdobione obrazami, fotograficznymi portretami miejscowej ludności, stwarzają niezapomniane doznania. Podczas pobytu, żałowaliśmy tylko jednej rzeczy, że mimo końcówki lata, nie zastaliśmy lasów z pozłoconymi liśćmi i w jesiennej szacie. Następnym razem do Bieszczad wybierzemy się w październiku, na początku października, bowiem jesienna szata gór, tego roku szybko przemijała.

Zbigniew Pastuszka

Dodaj opinię lub komentarz.