Gdy patrzymy na architekturę rozbudowywanego Kampusu Bałtyckiego Uniwersytetu Gdańskiego, niestety, uwidacznia się w niej sprowadzenie uniwersytetu do roli Zespołu Wyższych Szkół Zawodowych, do roli wytwórni wykształcenia. Nim wypowiem się w tej sprawie, pragnę zastrzec, że nie chcę komukolwiek sprawić przykrości, kogokolwiek osądzić czy ocenić. Na pewno wielu ludzi włożyło wiele starań i serca w powstanie tego kampusu. Ale wskazać chcę na problem, na objawianie się problemu, na jego skutkowanie w rzeczywistości.

Gdy mówi się o sprowadzeniu uniwersytetu do roli wytwórni, supermarketu, szkoły zawodowej – to zauważmy, generalnie architektura budynków Kampusu Bałtyckiego nie różni się od architektury stojących w sąsiedztwie marketów, biurowców i wytwórni. Gdyby nie szyldy, nie można byłoby wskazać różnicy. Nie ma ta architektura jakiegoś rysu, porządku, powagi czy ciepła, czegokolwiek, co wyróżniałoby ją, by można stwierdzić – to jest jakieś miejsce innego rodzaju, szczególne – gdański uniwersytet. Wyraźnym wyjątkiem pośród budowli kampusu jest gmach biblioteki uniwersyteckiej, o nim można powiedzieć – to jest architektura, to jest dzieło (choć ma pewne słabości, a przez osoby postronne kojarzony bywa z gmachem fizyki).

Biblioteka Główna UG

Cała zabudowa kampusu, jak i sąsiadujących z nim terenów, nie ma jakiejkolwiek urbanistycznej idei. Robi to wrażenie po prostu biernie dostawianych budynków – w miarę pozyskiwania środków. Budynki nie są składowymi nadrzędnego porządku – i przeciwnie, ich układ przypomina traumatyzujące praktyki stawiaczy blokowisk. Sale lekcyjne, pomieszczenia na pracownie można wynająć gdziekolwiek – budując kampus uniwersytetu realizuje się więcej niż taki tylko cel. Nadto, dlaczego budując uniwersytet w mieście bogatej historii, w mieście z tak przebogatą architekturą, nie skorzystać z tego, nie wejść z nią w rozmowę. Zwłaszcza mając do dyspozycji różne możliwości odniesień. Po pierwsze – kontekst starego Gdańska. Ale i w nim jeszcze kilka wyrazistych stylów, oczywiście północny, ceglany gotyk, gdański manieryzm, urok barokowych kamienic i ciekawy modernizm. A przy tym jakie zróżnicowane co do skali! Można było też nawiązać do architektury stoczni – były tam rzeczy arcyciekawe. Odniesieniem do architektury Starego Gdańska są budowle Politechniki Gdańskiej. Podjęcie, czy uwzględnienie wątków gdańskiej architektury w budowlach, czy urbanistyce kampusu uniwersyteckiego mogłoby być takim ciekawym „kwadratem odniesień”. Moglibyśmy oglądać myślenie o architekturze, o rozwiązywaniu problemów budowania tego rodzaju większych zintegrowanych całości, budowania uczelni, w takim wyrazistym, historycznym kontekście – w odstępie wieku. Moglibyśmy mieć realnie istniejący obraz tego, jak o tych kwestiach myślano sto lat temu, jak myśli się dzisiaj. Budować kulturę rozmowy epok.

Gmachy pierwotnego założenia Politechniki Gdańskiej należą do najwybitniejszych osiągnięć architektury. Można je bez wahania postawić w jednym rzędzie z najsławniejszymi światowymi uczelniami w tamtym okresie. Choć oglądamy je w kształcie zubożonym przez wojnę (zwłaszcza wnętrza), nadal budzą zachwyt i podziw – nie tylko wobec harmonijnych proporcji, szczegółów pięknego wystroju, ale również dla staranności z jaką je zaprojektowano, i wzorowej wręcz funkcjonalności. – Andrzej Januszajtis, Z dziejów gdańskiej nauki i techniki

Detal na jednym z portali Politechniki Gdańskiej.

Godzi się wspomnieć w tym miejscu autora tej architektury, a był nim profesor Albert Carsten (1859-1943), pod koniec życia uwięziony przez hitlerowców w obozie Theresinstadt, gdzie – w bliżej nie znanych okolicznościach – zmarł.
Godnym uwagi odniesieniem dla projektantów kampusu uniwersytetu mogła być również, umieszczona w podobnym kontekście, u stóp morenowych wzgórz, pawilonowa architektura dawnego szpitala miejskiego – później Akademii Medycznej. Budowana w ludzkiej mierze, skromna, prosta, a nie pozbawiona uroku. Podjęcie tego stylu mogłoby dać efekt odróżnienia od okolicznych marketów i biurowców. Ale najbardziej zdumiewającym, właściwie nawet oburzającym, jest niepodjęcie rozmowy z architekturą starej Oliwy – z którą Bałtycki Kampus UG bezpośrednio sąsiaduje, właściwie – graniczy. Kończy się architektura starej Oliwy i zaczynają tereny uniwersytetu. To jest wręcz zobowiązujące.

Kampus UG widziany z Oliva Star

Architektura starej Oliwy, jej układ urbanistyczny jest wspaniałym, naturalnym pomysłem na miasto budowane u podnóża lesistych, morenowych wzgórz. Przede wszystkim – stworzeniem miejsca, w którym człowiek dobrze się czuje, przebywa z przyjemnością. Stworzeniem miejsca nakierowanego na człowieka, miejsca ciepłego, nieco bajkowego, wkomponowanego w naturę. Raz podejmującego, raz sympatycznie kontrapunktującego jej kształty. I właśnie, co ciekawe, architektura domów starej Oliwy nie tyle jest jakaś wybitna, ale właśnie jest wielkiej urody. Wdzięczna – nawet, gdy gdzieniegdzie nieco pretensjonalna. Na podobnym pomyśle zbudowany nastrój kampusu, ze swoją siatką uliczek, z podobnie przemyślaną – dobraną, wkomponowaną zielenią, mógłby być takim miejscem wielkiej urody, w którym chce się przebywać, które ma swój charakter, swoją, w dobrym sensie, szczególność. Nie miejsca – przelotowej wytwórni, ale miejsca myślenia o człowieku.

Pamiętajmy o Parku Oliwskim, to również jest kontekst do którego warto było się odnieść – budując tak blisko. Przecież ten park to „zjawisko” u zbiegu kultury i biologii. 800 lat historii! Kontekst i dla Wydziału Historycznego i Filologicznego i dla Wydziału Biologii… A to tym dziedzinom nauki właśnie tak bardzo, tak pilnie potrzeba spotkania się ze sobą.

Tymczasem, cóż – biurowce…

Architektura Oliwy

Przypomnę z cytatu na początku tej książki: Gdańsk budowano mądrze. Więc ta słabość architektury kampusu, ta jej miejscami po prostu blokowość i w ogóle brak urbanistycznej myśli – są szczególnie dotkliwe. Nie dość, że nie odniesiono się do żadnego z tylu kontekstów, nie podjęto jakiejkolwiek rozmowy z tą rozmaitością dokonań gdańskiej architektury, to także nie postarano się o w ogóle jakikolwiek własny charakter tego miejsca. To jest jakoś niezwykle smutne. Przykro – była taka sposobność stworzenia pięknego miejsca, wpisania swojej opowieści w księgę tysiącleci. Posłania myśli, wyciągnięcia ręki. Jak to właściwie jest, że doświadczenie blokowisk – nie budzi ku pragnieniu, aby ich nie mnożyć. Nie uczula na to, nie uwrażliwia?

Różne są nauki, różne nauki dziedziny i specjalizacje, ale są przecież tym samym co do istoty – poznawaniem, odkrywaniem, porządkowaniem, przechowywaniem, przekazywaniem, pożytkowaniem… Dziedziny nauki, specjalizacje wyrosły z tych samych pytań. Rozchodzą się w różne strony, ale i są całością, i gdzie i kiedy jest tego potrzeba – schodzą się, zbiegają do rozwiązania konkretnych zagadnień. I chociażby były najbardziej odległymi od siebie, najwyżej wyspecjalizowanymi, to wszystkie, w taki czy inny sposób, w większej lub mniejszej skali, dotyczą człowieka, ludzkiego życia i człowiek nimi się zajmuje. W szlachetnym założeniu uniwersytet miał służyć poznawaniu, głoszeniu, obronie prawdy – na różne sposoby, w różnych dziedzinach. Taki był sens nierozdzielania różnych nauk w osobne uczelnie. Widzimy więc różne j e d n o ś c i nauki, i historycznie, w sensie wywodzenia się od podstawowych pytań, i co do założenia – poszukiwania (etc.) prawdy, i tego, że każda z dziedzin dotyka ludzkiego życia, w ludzkim życiu się przejawia.

Kampus UG od strony Wita Stwosza

W szlachetnym powołaniu nauka ma być sługą i strażnikiem życia. Nawet jeśli ktoś podejmuje studia w jakimś cynicznym zamiarze, albo żeby po prostu uzyskać dobry zawód, zapewniający zatrudnienie (w czym, oczywiście, nie ma nic złego, po to studia są), albo jeśli ktoś będąc zafascynowany jakąś dziedziną nauki chce zostać naukowcem – wszyscy oni dobrze, aby mieli przed oczami wyrażony językiem architektury, urbanistyki, ten obraz – czym jest, czemu służy nauka, iż jest odkrywaniem, głoszeniem i obroną prawdy. Każdy z budynków mógłby w tej całości wyrażać swoją specyfikę, specyfikę swojej dziedziny, ale właśnie – ważne aby obraz całości wyrażał ową, różnego rodzaju, jedność nauki. Powinna istnieć przestrzeń wspólna, w której ludzie różnych dziedzin nauki spotykaliby się ze sobą. Układ komunikacyjny powinien nawet wymuszać takie spotykanie się ludzi różnych dziedzin i idei. Nie chodzi w tym o jakiś mechaniczny przymus, ale o taki obraz, w którym się żyje, który niewerbalnie o tej ważnej jedności, na co dzień przypomina. Wszyscy jesteśmy ludźmi, istotami tego samego rodzaju, na różne sposoby poszukującymi prawdy, badającymi życie. I to jest jednością tych naszych oddaleń, tych ukierunkowań i zapatrzeń. To jest w nich wspólne, są poszukiwaniem, odkrywaniem, poznawaniem prawdy, szukaniem odpowiedzi.

Architektoniczny i urbanistyczny kształt kampusu, dobrze aby wskazywał na piękno prawdy, na radość odkrywania i życia prawdą. Powinien pobudzać ku szlachetności. Powinien też zapewniać przyjemność przebywania. Wpisywać się w naturę, także stosowanymi technologiami, uczyć szacunku do życia. A gdy z Wydziału Biologicznego pada twierdzenie, iż pożeranie jeden drugiego żywcem tworzy miłość, co Wydział Ekonomii podejmuje i wzywa: sumujmy egoizmy i walczmy na śmierć i życie, tak dojdziemy do dobrobytu, to wtedy z wydziałów literatury, historii, psychologii – muszą paść wezwania do opamiętania. Musi zabrzmieć trzeźwiące larum! – Oto koledzy, zagalopowaliście się… Z urbanistyki, architektury tego miejsca powinno płynąć pouczenie i przypomnienie, by te dziedziny przeglądały się w sobie.

Kampus UG, ujęcie z Olivia Star

Architektura kampusu mogłaby/powinna oddać to wzajemne przeglądanie się nauk. Wskazywać na żywy wspólny sens całości, wspólne życie w nim. Niestety, to co nabudowano, sprawia wrażenie jakichś przedsiębiorstw, budynków niepowiązanych ze sobą, niesprawiających nawet wrażenia zespołu – i właśnie nie odróżnialnych od okolicznych zakładów, biurowców i marketów. Jest to więc zaiste jakby szkoła przyzakładowa – a nie piszę tego złośliwie, nie jako przytyk i nie w zamiarze deprecjacji tutejszej nauki. Gdy usłyszałem o celu wyznaczonym uniwersytetowi – kształtowania ludzi na potrzeby rynku i gdy widzę tę przykrą tożsamość architektury kampusu z architekturą przemysłu i rynku, to niestety jest to obraz spójny, smutna rzeczywistość – szkoły przyzakładowej.

A przecież mówimy o uniwersytecie, który powinien być „sercem i duszą” kraju, który powinien kształtować, wyznaczać standardy, być odniesieniem… Niestety.

Życie powstaje i rozwija się w miłości i w prześwietnej współpracy. Doświadczenie to dostępne jest każdemu, jest fundamentalnym doświadczeniem ludzkiego życia.

Zbigniew Sajnóg

One thought on “Na przykładzie Gdańska cz. 17 – Kampus Bałtycki Uniwersytetu Gdańskiego

Dodaj opinię lub komentarz.