Wojna, która przeorała nigdy wcześniej nie widzianym okrucieństwem wielkie przestrzenie Europy i świata, wydaje się stawać właśnie wydarzeniem już tylko historycznym.
Po tym, gdy najpierw w wypowiedziach artystycznych opowiedzieli ją swoimi emocjami bezpośredni uczestnicy, gdy na wszelkie możliwe sposoby przetrawiła ją literatura, liryka, sztuki wizualne, symfoniczna i kameralna muzyka, Hollywood, kultura wysoka i kultura pop, wydaje się stanowić źródło eksploatacji emocji już tylko dla świata polityki zawłaszczającego w swoich konfliktach interpretacje historyków…
Uczestniczyłem w wydarzeniu, które jednak zadaje kłam powyższej tezie. Organizatorem premierowego odsłuchu płyty „Nigdy Więcej Wojny” była Fundacja dla Gdańska i Pomorza i Muzeum II Wojny Światowej, wydarzeniu patronował portal Gdańsk Strefa Prestiżu. Wydarzeniu rzadkim, idącym pod prąd zideologizowanemu dyskursowi historycznemu. To wypowiedź artystyczna, która nie powstała na czyjekolwiek zamówienie, twórczość ludzi, których wrażliwość cały czas „czuje” ten przerażający powiew okrucieństwa, mimo że dobiega on zza pokoleń, które urodziły się już w pokoju. To krystaliczne zło cały czas mrozi dusze. Wczoraj to usłyszałem.
Przepiękna warstwa słowna poematu głosem Waldemara Kownackiego, aktora Teatru Narodowego, „rozmawia” z poezją czasów wojny, składa hołd liryce K. K. Baczyńskiego. Jest dopowiedzenie, jest dialog, jest też liryczna dyskusja. Poeta, Wojciech Darda-Lendzion zdaje się stawać w szeregu z twórcami pokolenia „Kolumbów” i nie, to nie jest tania moja egzaltacja. On i oni mówią tym samym językiem, z jednej strony przenikliwej wiwisekcji tragedii rozpętanej przez niemiecki i sowiecki totalitaryzm, z drugiej – najbardziej czułej i serdecznej liryki opisującej uczucia jednostki rzuconej w inferno światowego kataklizmu.
Warstwa muzyczna eksploruje emocje rodzące się gdzieś na granicy pod- i nieświadomego. Świat dźwięków i brzmień konstruowanych dzięki elektronicznemu warsztatowi wydaje się być stworzony do wydobywania i wzmacniania emocji głęboko zaszytych, niechcianych, wypieranych ze świadomego „ja”. Przemysław Rudź mistrzowsko łączy tę umiejętność „ukłucia” gdzieś zdecydowanie pod korą mózgową z kompozytorską zdolnością konstrukcji muzycznych bardzo ilustracyjnych w świadomym wyrazie, proszących się wręcz o to, by towarzyszył im również obraz. I tak, właśnie w takim porządku, to muzyka jest tu podmiotem, istniejąc równoprawnie ze słowem, obraz powinien być ilustracją.
Na premierę tego poematu słowno-muzycznego trafiłem z racji tego, że jestem miłośnikiem muzyki tworzonej za pomocą instrumentów elektronicznych. Ten jej nurt, który nie zatracił ciągłości z początkami z lat 40-tych i 50-tych a okrzepł w dwóch kolejnych dekadach, od tamtych czasów coraz bogatszy dzięki rozwojowi instrumentarium, jest niewielką niszą. Tym większa też jest moja wdzięczność wydawcy albumu, Audio Anatomy, czy PREMIUM SOUND – Salon HiFi, którego ekipa przygotowała zestaw odsłuchowy. Nie będzie z tego przecież kokosów ale dzięki Wam uczestnicy wydarzenia doświadczyli czegoś głębokiego. Osobne podziękowanie należy się Muzeum II Wojny Światowej, które zauważyło tę niezależną inicjatywę i udzieliło swojej przestrzeni przedsięwzięciu. Mam taką życzliwą sugestię dla gdańskich muzealników: zauważajcie dalej takie inicjatywy, no a jakbyście pomyśleli o tym, że potrzebujecie ilustracyjnej muzyki dla różnych wydarzeń… to wiecie już gdzie szukać :)
Zaczynam mieć wrażenie, że na poletku mojej ukochanej muzyki, gdzie nakłady płyt, o ile w ogóle udaje się takie wydać, to kilkaset egzemplarzy, zaczyna się jednak jakiś ruch. Być może to jest właśnie droga – przepięknie edycyjnie przygotowane, kolekcjonerskie egzemplarze, do wyboru – winyl – CD… W czasach rozdrobnienia przekazów, gatunków, ich audytoriów, zmieniającego się ekosystemu dystrybucji muzyki, wypadania z mainstreamu kolejnych wartościowych nurtów i twórców… może to jest metoda. Wspaniałe płyty, choć dostępne w niskich nakładach, wydali: Tomasz Pauszek (Lo-Fi Lo-Ve), Endorphine (Return to the Roots), teraz Przemysław…
Zawsze się wzbraniałem przed pisaniem recenzji, ułomnym przelewaniem wrażeń w słowa, za „mały” do tego się czuję. Gdzieś tam w tyle głowy obija się słowo „grafomaństwo”… Chyba jednak się przemogę i czasem coś skrobnę, bo czuję, że sprawy zaczynają iść w dobrym kierunku i bardzo, bardzo chciałbym jakoś temu pomóc.
Stanisław Balicki